Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

wtorek, 29 marca 2016

Tarix - Mam wiele talentów! (do Coral)(12.04.217 r.)

- Ale ja się nie znam na krawiectwie - rzuciłem pospiesznie mając złe przeczucia co do całej tej "operacji".
- Wiesz jak wygląda igła, rozpoznajesz kolory i umiesz liczyć, nadajesz się - skwitowała Samantha i zanim zdążyłem się obejrzeć pociągnęła mnie za sobą na zaplecze. 
Coral podreptała za nami. Na jej buźce malowało się zdezorientowanie. 
W ten sposób zostałem siła wcielony do oddziału. Nie pomogła mi nawet mordka liprona, który wychylił się spod mojej kurtki gdy krzyki ustały. Zwierzak wylądował w niedużym, zmajstrowanym na szybko kojcu, w rogu pokoju, żeby niczego nie zepsuł. Ja zaś zostałem zmuszony do biegania w te i z powrotem z rożnymi rzeczami. Sam tak mnie goniła, że nie miałem czasu nawet na to, żeby pogapić się na Coral, która przez chwilę stała na środku pomieszczenia w samej bieliźnie. Sam jednak szybko przeniosła fragmenty sukni z manekina na anielice, by zacząć pieczołowicie upinać kolejne kawałki materiału szpilkami.
Po pomieszczeniu przetoczył się pełen furii wrzask, po czym garść pereł przeleciała przez pokój, by uderzyć w przeciwległą ścianę.
- Muszę... przynieść nowe... - rzuciła Yeneffer i wyszła w pośpiechu.
Czarnowłosa dziewczyna westchnęła głęboko i odłożyła na chwilę igłę i nici.
- Ithilien? - spytałem, na co Samantha kiwnęła twierdząco. Elf był w Akademii ledwie kilka dni, a już zdążył nieźle namieszać.
- Kto to taki? - spytała Coral zmartwiona.
- Yen po prostu... bardzo go lubi - wyjaśniła Samantha. - Tylko, że on...
- Jest elfem - wtrąciłem się, co Sam skwitowała burknięciem.
- A to coś złego? Przecież ty też jesteś elfem - drążyła Coral.
- Ja jestem Davadriin - wyjaśniłem. - Dzikusem, leśnym elfem czy jak tam jeszcze się nas nazywa, no wiesz popłuczyny po tych "prawdziwych" elfach. Ithilien to Wysoki Elf,  do tego szlachetka, jak z resztą chyba każdy z nich. Tam kto się nie zatnie przy goleniu to wykrwawia się na błękitno - zakpiłem.
- Jesteś czasem okropny - skarciła mnie młodsza z dziewczyn. - Może on jest naprawdę dobrą osobą...
- Złotko, tak się składa, że pochodzę ze świata gdzie tacy jak on sprawują rządy. Wiem jak traktują przedstawicieli innych ras. Wiesz ile ja razy słuchałem tych ich morałów i górnolotnych frazesów, tylko po to, żeby za chwile widzieć jak na placach obcinali dzieciakom ręce, bo te musiały kraść kiedy szlachetni panowie pozabierali ich rodzicom dobytki? I za co? Za to, że nie urodzili się szlachetnymi panami jak oni, bo przecież w kimś takim jak ja niczego szlachetnego czy dobrego być nie może. Z resztą, jak ktokolwiek z rasy, w której wysyła się synów, żeby zarzynali swoich ojców, może być normalny i nazywać siebie dobrym? Zupełnie jakby obecność i pochodzenie drowów było aż taką tajemnicą... Z resztą mniejsza. To nie moja sprawa. Nie lubię po prostu jak komuś kogo lubię dzieje się krzywda... - wstałem i ruszyłem do lady, bo usłyszałem dźwięk dzwoneczków, które Sam powiesiła przy wejściu do sklepu.
Humor jakoś mi oklapł. Naprawdę lubiłem Yen i naprawdę nie znosiłem nadętych szlachetków. Nie miałem pojęcia co ona mogłaby w nim widzieć. Był przecież zwykłym chamem, który wszystko krył za chłodną uprzejmością. Ale cóż, może jakimś dziwnym trafem Samantha miała rację, a ja się myliłem... Mimo wszystko miałem taką nadzieję. Chciałem, żeby wszystko się syrenie pookładało.
Kilka kolejnych godzin upłynęło dość szybko i w miarę spokojnie, choć zdołałem pokaleczyć sobie palce i ochrzanić Sam, która nie uważała ze swoimi szpilkami i chciała zrobić z Coral poduchę na żelastwo. Tak czy owak zostałem zwolniony ze służby. Coral została jeszcze chwilę żeby coś z Sam uzgodnić odnośnie jutrzejszego dnia. Ja zaś wybrałem się na szybkie zakupy i wróciłem do domu.
- A ty co znowu? Niedawno jadłeś - skarciłem liprona, który kręcił mi się pod nogami świergocząc i wlepiając tęskny wzrok w krojoną właśnie przeze mnie marchewkę. Chcąc nie chcąc musiałem mu dać kilka kawałków, które z zapałem zaczął chrupać. Reszta wylądowało w garze, w którym podsmażyło się już mięso z cebulą i papryka. Miałem nadzieje, że gdy to wszystko się poddusi i doprawię to ziołami, to wyjdzie z tego jakiś przyjemny gulasz... Moje zdolności kulinarne co prawda najczęściej ograniczały się do spieczenia mięsa nad ogniskiem lub zamówienia czegoś w karczmie, ale jednak miałem choć jakie takie pojęcie co w jakiej kolejności ładować do gara i miałem nadzieje, że okaże się to jadalne.
- Hej... - rzuciła Coral zmęczonym głosem, wchodząc do domu i od razu usiadła ciężko na kanapie.
- Wykończył cię dzionek, co? - spytałem krojąc chleb i uważając, żeby nie poucinać sobie przy tym palców, co było nader prawdopodobne biorąc pod uwagę mojego ostatniego pecha.
- Gotujesz? - zdziwiła się dziewczyna zerkając na to co robię z lekką podejrzliwością.
- A pewnie! - pomachałem nożem uśmiechając się cudnie. - Mam naprawdę wiele talentów... Osz kur... - jęknąłem i ruszyłem w pospiechu do garnka, w którym coś się lekko za bardzo przypiekło. Na szczęście okazało się jeszcze do odratowania. Kamień spadł mi z serca.
Coral zaśmiała się wyraźnie rozbawiona moim "pokazem". Wstała jednak i podeszła do mnie, żeby mi pomóc, a po kilku chwilach wspólnych wysiłków mogliśmy usiąść do jedzenia. Gulasz okazał się całkiem smaczny, co chyba dla obojga z nas było równym zaskoczeniem.
- Więc... co jutro masz zamiar porabiać? Znów idziesz do Sam? - spytałem.

<Coral?>

Kilka informacji oraz zmian.

Znów ja z ogłoszeniami parafialnymi. Tak, tak, pasuje, aby każdy to przeczytał:

Po pierwsze powstały nowe pola w profilach postaci. Proszę więc osoby, u których miejsca te są puste, a mają tam co wpisać, o ich wypełnienie:
Zajęcie: (Innymi słowy praca, to z czego Twoja postać będzie się utrzymywać, można dopisać później. NIE, w Akademii nie ma płatnych morderców, gwałcicieli na zlecenie, łowców niewolników czy innych wielkich, groźnych pseudozbrodnicieli.)
Miejsce zamieszkania: (Może to być akademik lub dom w mieście, a także lokum w wiosce, w Gaju, miasto na dnie Wielkiego Jeziora, a na upartego i skrawek ziemi, na której stoi "Twoje drzewo" - wszystko zależy od rasy postaci.)

Po drugie mały apel:  
Dostosujcie się do charakteru postaci, której odpisujecie. Naprawdę bardzo łatwo zniszczyć komuś postać i po prostu go do siebie zniechęcić. Kiedy wplatacie kogoś w jakąś sytuację, weźcie pod uwagę jego przeżycia, podejście do świata, charakter, rasę. Nieumarły nie będzie sobie chichotał w blasku słońca, wygrzewając zadek na plaży, bo światło źle na nich działa. Driada nie będzie sobie tańcować wokół ognia, a smok stać bezczynnie, kiedy wokoło niego rozgrywa się krwawa jatka.
Pomaga tutaj nic innego jak kontakt z pisarzem. Jeśli tworzycie z kimś historię, pogadajcie z nim. Zapytajcie czy odpowiada mu to i to, pomyślcie razem do czego ma prowadzić wasza relacja. Pomaga to także wtedy, gdy nie macie pomysłu. Przecież zawsze możecie się zwrócić do nas o pomoc. Bloga tworzymy RAZEM.
Nie przesadzajcie z brutalnością. To Akademia, ludzie kochani, miejsce jest pilnowane przez potężne duchy, a także i straż miejską, więc nie ma tu mowy o bezmyślnych morderstwach, kontraktach na zabójstwa czy gwałty w biały dzień na środku placu. Owszem, konflikty, zwady czy bitki potrafiące kości połamać i nadszarpnąć zdrówko akceptuję, bo nigdzie kolorowo być nie może. Możecie mieć wrogów, tłuc się z nimi, przepychać i knuć jak im tu życie uprzykrzyć, nawet wpakować się w niezłe tarapaty, podczas których ktoś wyrządzi Wam krzywdę, ale odciąć komuś łeb, "bo tak", już nie. Poza tym, prawo jest tu prawem, a kochana Lilcia wie wszystko i z całą pewnością zbrodniarz zostanie ukarany, nawet jeśli będzie którymś z Was. Zarogh od czegoś jest.
Dopuszczam też spotkania z istotami spoza Akademii (w końcu mamy kilku wrogów w okolicznych światach) czy wpadnięcie na dzikie bestyjki, ale tutaj wszystko musi:
1. Zostać uzgodnione z administracją.
2. Być logiczne, mieć uzasadnienie. Kto was zaatakował, dlaczego, kim lub czym był. Tu także proszę pamiętać o realizmie. Samotna postać ma marne szanse z worgiem czy smokiem, tym bardziej, że większość z Was to osoby młodziutkie, rozwijające swoje umiejętności. Także z każdej bitki pasuje wyjść z kompletem sińców, skaleczeń czy choćby złym stanem emocjonalnym, jeśli skończyło się tylko na przepychankach słownych.
3. Jeśli wplątujecie się w tę sytuację z kimś, zapytajcie go o zgodę i ewentualną reakcję jego postaci. 

Dziękuję za uwagę i mnóstwa weny życzę :)

Coral - Dziewczyny potrafią być groźne... (do Tarixa)(12.04.217 r.)

- Podaj mi miarę – odrzekła niewyraźnie Samantha, trzymając w ustach dwie szpilki – Mam wrażenie, że dół jest źle wymierzony…
Szybko odłożyłam na drewnianą komodę trzymany przezeń, szkarłatny materiał i zwinnym ruchem ujęłam w łapki zieloną miarkę. Dziewczyna wytłumaczyła mi wcześniej najbardziej podstawowe zasady krawiectwa, jednak na razie wolała, aby nie podchodziła zbyt blisko stroju, który już ładnie wisiał na manekinie wypełnionym pluszem. Mieliśmy zamiar zrobić suknię wieczorową z długim dekoltem oraz równie pokaźnym wycięciem, dosięgającym od podłogi aż do połowy uda. Może i nie był to strój na tyle odsłaniający ciało, aby zadowolić Yen, ale moim zdaniem i tak mocno wyzywający. Syrena także miała być z nami w zespole, ale profesor dała jej osobne zadanie zajęciem się biżuterią. Jeszcze nim wyszła ze sklepu, zdążyła z tysiąc razy powtórzyć, jakie to niesprawiedliwe i jak bardzo targa nią chęć zemsty. Zmartwiło mnie trochę zachowanie dziewczyny, ale kiedy zauważyłam, że Sam nic sobie z tego nie robi, postanowiłam się tym nie przejmować zanadto. Biegałam od pokoju do pokoju, szukając potrzebnych rzeczy dla dziewczyny, której co chwila coś nie pasowało. A to za długie rękawy, a to poszarpany koniec materiału, igła nie ta, kolor materiału zbyt jaskrawy. Po całym poranku spędzonym na pomaganiu w sklepie byłam już zmęczona. Dodatkowo, od czasu do czasu ktoś wchodził do sklepu, aby kupić jakąś tkaninę, bądź gotowe już ubrania. Zbiegałam wtedy na parter do sklepu i obsługiwałam klientów, mimo że troszkę nieudolnie (z liczeniem spinek nie było problemu, ale czemu wszyscy kupujący zawsze byli tacy niezdecydowani?). W końcu chwilę przed południem zrobiliśmy krótką przerwę na kawę, która podniosła mnie na nogi. Samantha nie rozmawiała o niczym innym, niż o pokazie, który mógł się okazać dla niej szansą zaistnienia w świecie. W końcu Akademia jest znana pośród wielu światów, więc jest szansa, że na występ przybędzie jakiś słynny projektant. Cierpliwie jej przytakiwałam, ale myślami byłam gdzieś indziej: zastanawiało mnie to, czy może ktoś z Nieba przybędzie na pokaz mody. Mimo, że moi rodzice prawdopodobnie mnie wydziedziczyli po ucieczce tutaj, to przecież nadal powinni być ciekawi, jak sobie radzę. Pokazałabym im, że świetnie mi idzie, że się w końcu usamodzielniłam. Tak rozmyślając, wróciłam do pracy. Znów biegałam, znów podawałam najróżniejsze rzeczy i ponownie obsługiwałam klientów. I za którymś razem, stojąc odwrócona w stronę manekina i Sam, która głowę miała praktycznie zetkniętą ze strojem, zza drzwi wpadł do środka elf:
- Hej! Co porabiacie? – zapytał wesoło, przyglądając się nam ciekawie.
Zaskoczona upuściłam na ziemię szpulkę z ciemną nitką, która potoczyła się koło stołu. Natomiast Sam… Dziewczyna potknęła się i runęła na manekin, przewracają siebie i jego. Przestraszona, podbiegłam do niej, pytając się cienkim głosem:
- Wszystko w porządku?
Czarnowłosa podniosła się, ocierając obite ramię, a elf zaśmiał się głośno:
- Nie sądziłem, że jesteś taka strachliwa!
Oparł czoło o framugę drzwi i zaśmiewał się wniebogłosy, a ja szybko przykucnęłam koło dziewczyny i ponownie zapytałam:
- W porządku?
Czarnowłosa pokiwała głową twierdząco, lecz kiedy jej wzrok padł na strój oraz manekin, zbladła.
- Zabiję… - wyszeptała złowrogo, co aż mnie zmroziło. Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby mówiła takim tonem do kogokolwiek. Wstała, lekko się chwiejąc i wskazała na nasz strój. Początkowo nic złego nie zauważyłam, choć byłam pewna, że gdzieś urwał się materiał albo coś odpadło. Moim zdaniem nie byłaby to wielka tragedia, skoro i tak dopiero zaczynaliśmy. Jednak po krótkiej chwili, zmrużyłam oczy i zobaczyłam, jak wybrzuszenia pod materiałem mają nieregularne kształty.
- Manekin się połamał – odparłam zdziwiona, jakby coś takiego nie mogło nastąpić.
- Właśnie! Nasz jedyny manekin, bo resztę pożyczyłam innym zespołom – wykrzyknęła zezłoszczona Sam, a następnie podeszła do elfa i mocno przycisnęła mu palec wskazujący do klatki, wpatrując się w niego z czystą furią – Wiesz, że ten pokaz jest dla mnie ważny, a i tak zawsze coś zepsujesz! I skąd ja teraz znajdę zastępczy manekin? Odpowiesz mi?
Chłopak, zakłopotany, zaczął coś mruczeć pod nosem. A ja stałam z boku, nie bardzo wiedzieć, jak rozwiązać nasz problem. Osobiście uważałam, że wina nie leżała po stronie Tarixa, który po prostu nas zaskoczył. I nagle, jakby Fortuna stwierdziła, że należy jeszcze dolać oliwy do ognia, do sklepu wparowała Yen, ciągle mocno rozdrażniona. Rzuciła na podłogę skrzynkę z różnymi świecącymi się ozdóbkami i klęła pod nosem.
- Yen! Może ty mi doradzisz – podeszła do niej, potrącając po drodze szpulkę, którą wcześniej upuściłam – Ten idiota wparował jak burza do sklepu i przez niego nasz jedyny manekin rozpadł się na kawałki.
Syrena spojrzała najpierw na resztki naszej kukły, później po kolei przesuwała wzrok po mnie, po Tarix’ie, a na końcu utkwiła oczy w Samanthę.
- Ty przynajmniej masz możliwość martwienia się o takie rzeczy. Mnie zmuszono do zrobienia jakiś małych błahostek, które i tak przez większość osób nie zostaną zauważone!
No i rozpętała się burza. Dziewczyny zaczęły od raczej drobnych złośliwości, by po chwili obrzucać siebie dosyć soczystymi wyzwiskami. Kompletnie zdezorientowana, po prostu się im przyglądałam. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Myślę, że dobrze będzie stąd na chwilę zniknąć – wyszeptał mi do ucha elf. Nie znajdując jakiegoś innego, sensownego rozwiązania, przytaknęłam. Już, już prawie zniknęliśmy za drzwiami, kiedy za plecami rozległ się chór złowieszczych głosów.
- A wy dokąd?
Odwróciłam się z zamiarem wytłumaczenia, że mieliśmy właśnie pójść znaleźć jakiegoś zastępczego manekina (co było prawdą), jednak dziewczyny nie dały mi dojść do głosu:
- Skoro nie mamy żadnego sztucznej kukły, możemy wykorzystać kogoś żywego – odparła Sam, spoglądając na mnie wymownie – Coral, zostaniesz naszym manekinem.
Pamiętam, jak ostatnim razem skończyło się przebieranie mnie w różne stroje, więc chciałam odmówić, ale widząc piorunujące spojrzenie nie tylko Samanthy, lecz także Yennefer, wolałam nie narażać siebie na jakieś realne zagrożenia.
- A ty, Trix – zwróciła się do elfa, który stał tuż przy mnie – Skoro straciłam swoją pomocnicę, będziesz zmuszony pomagać mi w szyciu. Ten projekt musi wyjść doskonale.
Yennefer prychnęła coś pod nosem i ze swoją skrzyneczką udała się na zaplecze.

<Tarix? c: >

poniedziałek, 28 marca 2016

Kerim, Sabrahi

http://pre12.deviantart.net/d21b/th/pre/f/2015/293/c/6/boss_by_heise-d9du54r.jpg Personalia: Kerim, Sabrahi
Rasa: D'Jinn
Wiek: 328 lat
Członkowie rodziny: Janan - żona, Isra - szwagierka
Zdolności: Hipnotyczne spojrzenie, nakładanie run, moc pieczęci, tworzenie portali, czerpanie z żył magii
Zajęcie:  Zaklina przedmioty, głównie broń i księgi.
Miejsce zamieszkania: Mieszka w niedużym domku, wraz z żoną.
Cechy charakteru: Jest osobą dość spokojną i racjonalną. Czasami wydaje się zbyt cichy, co bywa brane bardzo negatywnie, gdy nie odpowiada, nie broni się. Kerim po prostu zdaje sobie sprawę z własnych błędów, ale jednocześnie nie umie się do nich przyznać. Cichnie więc, mając nadzieję, że wszelkie ewentualne kłótnie "rozejdą się po kościach". Nie można jednak nazwać Kerima ponurym. Uśmiecha się i żartuje częściej, niż można by go o to podejrzewać. Także swą wiedzę lubi przekazywać w sposób nieco żartobliwy, w końcu nie ma to jak ostrze, na którym runy układają się w kształt zajączka. Lubi także flirtować, choć nigdy poważnie, bo jego serce należy do Janan.
Aparycja i warunki fizyczne: Wysoki, smukły, ale dobrze zbudowany, o skórze w kolorze błękitu. Również jego oczy jarzą się głębokim odcieniem rozświetlonego nieba. Włosy, długie, sięgające niemal  do pasa, mają barwę białą.
Historia: Jak każdy D'Jinn zaczął swoje życie jako okruch zrodzony ze źródła magii. Odnalazł go wtedy Sirem, który stał się jego akrisi - przewodnikiem i mentorem. Życie młodego mężczyzny było wtedy spokojne i takie pozostało do chwili, w której jedno ze źródeł zaczęło wzywać go do siebie. Gdy Kerim dotarł na miejsce ujrzał dwie dziewczynki, bliźniacze siostry Janan i Isrę. Niepewny swych umiejętności i tego, czy da sobie radę z bliźniaczymi siostrami zapieczętował zdolności Is, a pod swą pieczę zabrał Janan. Nauczał dziewczynę, a więź, która ich połączyła zmieniła się po czasie w miłość. Spokój nie trwał długo, bo w życiu jego i jego podopiecznej znów pojawiła się Isra. Sprawiło to, że młode małżeństwo przeszło niemały kryzys, który jednak niemal całkowicie został zażegnany. Gdy Janan postanowiła ruszyć za Is do Akademii, w drogę wybrał się także Kerim.
Relacje społeczne:  
Janan - żona, którą mocno kocha.
Isra - szwagierka.
Thomas - mężczyźni czasami przesiadują razem w karczmach, choć żona D'Jinna tego nie pochwala.
Ophelia - niezwykle ją polubił.
Inne informacje: Lubi... łańcuchy, tak, dziwne upodobanie. Niezwykle ubolewa nad tym, że nie dane mu będzie doczekać się z Janan dziecka. Źle czuje się w obecności nieumarłych. Nie potrafi powiedzieć dlaczego odczuwa ich chłód bardziej, niż inni, ale bywa, że go to przeraża. Sabrahi - przydomek Kerima, wziął się od niemal całkowicie białego, pustynnego ziela o gorzkim smaku.

niedziela, 27 marca 2016

Tarix - (do Coral)(11-12.04.217 r.)

- Wręcz uwielbiam lekcje z tobą - rzuciłem całkiem pogodnie... biorąc pod uwagę to, że moje słowa zagłuszało nic innego jak plama mojej krwi, wsiąkająca właśnie w ubitą ziemię. 
"Zajęcia" z Zaroghiem zawsze trzeba było odchorować. Była to zwyczajowa norma, że w jeden dzień miało się zajęcia z żywym posągiem,  a na drugi czułeś się martwy i nie miałeś siły nawet z wyra się wywlec. No, a póki było to tylko "kilka sińców i skaleczeń" czyli brak połamanych kości, otwartych ran w okolicach tętnic czy urazów wewnętrznych próżno było liczyć na pomoc Aphisa. Nasz "ukochany" paladyn był zbyt zajęty, by przejmować się takimi pierdołami jak .
Jeszcze przez chwilę spoglądałem na to jak Zarogh spełniał się sadystycznie tym razem okładając Finiana. Półelf próbował uskakiwać, a nawet atakować, ale tak się składało, że miał na wygraną takie same szanse jak ja i każda inna istota w Akademii, czyli aż żadne. Zarogh był jakimś cholernym potworem i nie wyobrażałem sobie żeby ktoś mógł chociaż zarysować tę jego skamieniałą mordę. 
W końcu zebrałem się w sobie na tyle, by wstać z potępieńczym jękiem, w który wpisane było cierpiętnicze wycie każdego mojego obitego mięśnia, naderwanego ścięgna i rozcięcia na skórze. Kolejną chwilę zabrało mi wzięcie po tym oddechu na tyle, by nie musieć dyszeć jak tur przy każdym kroku. Z resztą samo stawianie kolejnych kroczków i próby utrzymania przy tym równowagi okupiłem sporą dawką cierpienia. Gdybym był w stanie posądzić Zarogha o posiadanie uczuć, powiedziałbym, że facet miał wyjątkowo podły nastrój  zwyczajnie go na mnie wyładował. A może była to kara za coś? 
Ruszyłem niespiesznie do domu. Słodkiego, spokojnego i ogarniętego chaosem, ale jednak własnego. Coral na szczęście jeszcze nie było. Nie miałem ochoty, żeby widziała mnie w takim stanie, dlatego mimo ogromnej chęci walnięcia się do łóżka wtoczyłem się w pierwszej kolejności pod prysznic i dokładnie zmyłem z siebie całą zakrzepniętą już krew. Widok mojego poobijanego oblicza jakim urzekło mnie lustro był po prostu świetny. Ne dość, że śliwa po moim martwym gościu jeszcze nie zeszła to jeszcze doszło do tego rozcięcie na wardze, która pięknie spuchła. 
- Brawo, Trix... Po prostu, brawo - mruknąłem do swojego odbicia - Jak spotykasz dziewczynę, która ci się podoba, to wyglądasz jak kupa zmaltretowanego truchła. 
Z tą, jakże pokrzepiającą myślą ruszyłem, żeby się ubrać i wreszcie mogłem, z kolejnym już dzisiaj, żałosnym jękiem, opaść na pościel. Było mi tak ciepło... i nawet wygodnie, mimo tego, że obite żebra bolały jak cholera. 
Przymknąłem oczy, nie zwracając nawet uwagi na wiercące się obok mnie, na łóżku, zwierzątko. I tak miałem jutro dzień pełen sprzątania, co mi szkodziło jeszcze trochę futra na poduszce. 
Coral weszła do domu akurat wtedy, kiedy otworzyłem zaspane oczęta, rozważając wstanie z łóżka. Zaczynałem się bowiem nieźle o nią martwić.
- Wybacz, nie chciałam cię obudzić - zaczęła, gdy zobaczyła, że ziewam przeciągle, zaraz jednak jej oczka rozszerzyły się z zmartwieniu i podbiegła do mnie. - Co ci się stało? - spytała pospiesznie. No to czyli wyglądałem koszmarnie tak czy inaczej, milo... 
- Nic takiego, tylko lekcja szermierki - machnąłem niedbale ręką, a raczej próbowałem tak to zrobić. 
- Lekcja? Nauczyciel ci to zrobił? - spytała z przestrachem, a ja poczułem jej dłoń na swoim policzku.
- Tak to zawsze wygląda, przywykłem - uśmiechnąłem się. Naprawdę nie chciałem dokładać dziewczynie zmartwień. - Powiedz lepiej co ty porabiałaś i jak było na pierwszych zajęciach - poprosiłem.
Widać było, że Coral bardzo niechętnie pozostawia sprawę tego, co się ze mną stało. Wydawała się nie tylko zmartwiona, ale i zła na dokładkę. Westchnęła jednak i zaczęła opowiadać - Spóźniłam się i nauczycielka nie była z tego zadowolona, później robiliśmy plakaty...
- I jak ci poszło? - spytałem słysząc, że zawahała się lekko. 
- Nie wiem... chyba nie najlepiej, bo nie dość, że skończyłam ostatnia to jeszcze pani de Barigga rzuciła tylko, że musi się zastanowić. Nawet nie wiem co zrobiłam źle albo czy cokolwiek było znośne. Gdyby mi chociaż powiedziała co poprawić... - anielica westchnęła, widać było, że czuje się niepewnie. Nikt nie lubi kiedy ignoruje się jego starania, a Luisa miała nie mały talent do trzymania swoich uczniów w niepewności - Tyle dobrze, że chociaż nie skrytykowała mnie jak niektórych... Później rozdzielała nam część zadań na pokaz mody, tu przynajmniej miałam takie szczęście, że okazało się, że będę pomagała Sam przy strojach - odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Wiesz co? Mam pomysł... Zjedzmy coś, dobierzmy się do resztki nalewki, która ocalała w spiżarce i chodźmy spać... - zaproponowałem. 
- Ja zrobię kolację - stwierdziła i położyła mi dłoń na ramieniu, żeby zatrzymać mnie kiedy zacząłem się podnosić. - Ty lepiej odpocznij.
Nie miałem szczerze siły się kłócić. Położyłem się za to, bo głowa zaczęła mi nieźle ciążyć. Przymknąłem oczy chcąc tylko trochę odpocząć... poczekać na to, aż Coral wróci z kuchni...

Obudziłem się następnego dnia i to lekko przed południem. Czułem się jak odgrzane zwłoki, ale było i tak o wiele lepiej niż wczorajszego wieczora. Wstałem więc i wyszedłem z sypialni. Mojej współlokatorki już nie było w domu. Zalazłem za to talerz kanapek i kartkę od niej z nakazem, że mam zjeść i starać się odpocząć oraz informacją, że będzie u Samanthy. 
Zjadłem w pośpiechu i ze swoich szpargałów wygrzebałem obróżkę i cieniutki, choć długi i mocny, rzemyk z klamrą.
- No dobra maluchu - zacząłem gdy złapałem prychającego na mnie liprona. - Jak masz tu zostać to musisz zachowywać się jak inne domowe zwierzaki.
Futrzak nie był zbyt zadowolony z obróżki i starał się ją sobie ściągnąć drapiąc ją łapką. Jego frustracja wzmogła się tylko, kiedy do obroży dołączył i rzemyk, który stał się smyczą. Po krótkiej szarpaninie z mnóstwem syczenia, fukania i prychania mogliśmy wyjść, a raczej ja wyszedłem, niosąc zwierzaka, bo gdy tylko przestał się szarpać stwierdził, że zapomniał jak się chodzi i udawał zdechlaka łypiąc na mnie ze złością w wielkich oczyskach. 
Niezrażony wierceniem się nowego pupila, ruszyłem do butiku Sam, poprzeszkadzać trochę dziewczynom. 

<Coral? Co porabiasz?>

piątek, 25 marca 2016

Coral - Pierwsze kroki w Akademii (do Tarixa)(11.04.217 r.)

Przykucnęłam, a mały lipron przytruchtał w moją stronę, jednocześnie pomachując na bok skrzydełkami, jakby próbował pokazać, że nie jest wcale taki bezbronny. Złożyłam dłonie w koszyczek i wzięłam go na ręce, przytulając delikatnie.
- Jeju, jaka z niego przytulanka – wesoło odrzekłam, gładząc go po miękkim, ciemnym futerku – Mogłabym…?
- Jasne – nawet nie skończyłam pytania – Ale teraz wskakuj na pokład. Oczywiście, jeśli chcesz zdążyć na jakiekolwiek zajęcia.
Przytaknęłam radośnie, ostrożnie wchodząc na łódź. Usadowiłam się po prawej burcie, nadal z lekkim niepokojem w sercu, lecz postanowiłam przełamać swój strach. Położyłam małego liprona na kolanach, a on otworzył szeroko pyszczek, ziewnął potężnie i, układając się wygodnie, zasnął. Ja także, rozkoszując się ciepłymi promykami, zapadłam w drzemkę na jawę. Kiedy w końcu dotarliśmy do pomostu, słońce było już w zenicie. Czym prędzej pobiegliśmy w stronę miasta – ja trzymając małego liprona w łapkach, Tarix z torbą pełną owoców, które nazbieraliśmy jeszcze na wyspie. Najpierw udaliśmy się w stronę mieszkania, gdyż nie miałam zamiaru pozwolić zwierzaczkowi biegać po szkole, gdzie mogli go z łatwością staranować, zadeptać, a nawet… zjeść. Przygotowałam mu prowizoryczne łóżeczko stworzone z ręczników, które postawiłam na komodzie. Obok zostawiłam parę żółtych owoców.
- A na jakie idziesz zajęcia? – zapytałam elfa, który właśnie pakował parę rzeczy do torby. Podrapał się po karku, jakby nie mogąc sobie przypomnieć, na jakie to niby lekcje chodzi.
- Chyba szermierka… Ale na miejscu się upewnię – dodał z uśmiechem i spakował parę owoców także do swojej torby – Chcesz też parę?
Kiwnęłam głową. W końcu, lekcje mogą się przedłużyć, a nie chcę, aby mi w brzuchu burczało. Jeszcze bym zwróciła niepotrzebną uwagę na siebie… Chłopak wpakował żółte kuleczki do małej torebki i mi ją podał. Wyszliśmy z budynku, a duszne powietrze od razu w nas uderzyło. Kto by się spodziewał, że po wczorajszej, okropnej burzy i dzisiejszym, raczej chłodnym poranku, może nadejść taki upał. Świadomość zbliżających się pierwszych moich zajęć w Akademii zaczęła mocno mnie stresować. A co jeśli sobie nie poradzę? Nie wiadomo już jak daleko są z materiałem… Może powinnam wybrać sobie coś łatwego na początek? Całkowicie zatopiona we własnych rozmyślaniach, nie zauważyłam kiedy dotarliśmy do ogromnego labiryntu korytarzy, gdzie w różnych pomieszczeniach odbywały się najróżniejsze zajęcia.
- Dobra, to ja idę na szermierkę – odparł Tarix, kierując się żwawym krokiem w stronę ogrodów – Jakbyś się zgubiła, to na każdym piętrze znajduje się mapka budynku.
I poszedł.
Stojąc zagubiona, rozejrzałam się dookoła. Która klasa będzie odpowiednia, gdzie powinnam teraz się udać? Przyglądając się uważnie ozdobnym ścianom, próbowałam odnaleźć ową mapę, która mogłaby wskazać mi mój cel albo chociaż nieco wspomóc. Idąc wzdłuż różnych drzwi, w końcu natrafiłam na mały stoliczek, nakryty pięknie wyszywaną narzutą. A na niej, obok wazonu z jednym, malutkim, niebieskawym kwiatkiem, leżały równie małe i kolorowe broszurki. Wzięłam jedną do ręki i przyjrzałam się jej uważniej.
,,JESTEŚ PEWNY, ŻE POSIADASZ TALENT, GŁOWĘ PEŁNĄ POMYSŁÓW I CHĘCI DO PRACY? PRZYBĄDŹ DO NAS I SPRAWDŹ SAMEGO SIEBIE! ZAJĘCIA SZTUK TWORZENIA W SALINUMER 245.’’
Pod napisem znajdowało się mnóstwo małych, kolorowych kajcuchów. Jakby to one miały zachęcać ludzi do podjęcia decyzji. Jednak jest to w końcu jakiś trop. Odwróciłam kartkę, chcąc sprawdzić czy z tyłu są jeszcze jakieś informacji – i znalazłam miniaturkę mapy! Zadowolona z własnego sprytu, wzięłam broszurkę ze sobą i kierując się wskazówkami planu, zaczęłam iść w stronę wschodniego skrzydła akademii. Na szczęście wszyscy byli już w klasach, więc nie musiałam się martwić, że uczniowie będą się mi przyglądać z rozbawieniem – a zapewne by tak robili, gdyż jak już wcześniej zauważyłam, większość z nich nosi stroje raczej odsłaniające większość partii ciała, a ja miałam na sobie suknię za kolana. Dodatkowo, od razu widać, że jestem nowa, gdyż co i rusz muszę zawracać, szukając odpowiednich korytarzy. W końcu, po przejściu kilometrów korytarzy i setki schodów dotarłam tuż przed salę numer 245. Drzwi do niej zdawały się być pokryte każdym możliwym kolorem tęczy. Nieznacznie przyłożyłam ucho do nich, chcąc usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie. Niestety, dochodziły do mnie jedynie niewyraźne pomruki. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Czekałam. Czekałam. I czekałam. W końcu, zdenerwowana do granic możliwości, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Od razu wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Krzesła, na której siedzieli uczniowie były ustawione w nieduże kółko, w którego środku chodziła bardzo chuda, ruda osóbka. Nie byłam pewna, ale zdawała się być nauczycielką tego przedmiotu – w końcu przerwałam jej w trakcie jakiegoś przemówienia.
- Spóźnialska – wysyczał profesor, zakładając ręka na rękę – Siadaj. Omawiamy teraz ważny projekt, a mianowicie – POKAZ MODY!
Ostatnie słowo wykrzyknęła, podnosząc jednocześnie ręce do góry. Kątem oka zauważyłam, jak pozostało jedno wolne miejsce akurat koło Samanthy. Przysiadłam koło niej, ciesząc się, że kogoś tutaj znam. A nauczycielka kontynuowała swoją wypowiedź:
- To będzie jedno z najważniejszych tegorocznych wydarzeń! Nie tylko uczniowie Akademii na nie przybędą, ale także większa część mieszkańców! Dlatego potrzebujemy jak największej ilości rąk do pracy…
Rozejrzała się uważnie dookoła, w każdego wlepiając swoje niebieskie ślepia, jakby próbowała odgadnąć, kto może ją zawieść.
- Poszukiwanie modelów i modelek zaczniemy w następnym tygodniu. Do tego czasu potrzebuję zorganizowanej drużyny, która stworzy mnóstwo wspaniałych plakatów, broszurek, a także rozniesie plotkę po karczmach.
Wstrzymała na chwilę oddech, jakby próbowała zwiększyć napięcie przed swoimi ostatnimi słowami.
- Zadaniem zaliczeniowym będzie stworzenie kompletu zniewalających ubrań, które zostaną przedstawione przed liczną publicznością… Lepiej mnie nie zawiedźcie.
Znów umilkła, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Miałam wrażenie, że uwielbia być w centrum uwagi, a choć jedno spojrzenie w bok może ją niesamowicie rozdrażnić. Stąd w skupieniu się jej przyglądałam.
- A teraz, dzisiejsze zadanie. Płótna leżące pod ścianą są do waszej dyspozycji. Tak samo farby w komodzie pod oknem. Macie zrobić wstępny projekt plakatów. Pamiętajcie – mają przykuwać uwagę, zainteresować i zmusić ich do wzięcia w tym udziału. Zrozumiano?
Przełknęłam ślinę i przytaknęłam głową jak reszta. Wszyscy jednocześnie rzucili się na potrzebne przybory, przepychając się nawzajem. A ja przystanęłam z boku, chcąc najpierw wpaść na jakiś pomysł, który mógłby idealnie wpasować się w tematykę pokazu. Westchnęłam. Ciekawe jak elf spędza czas… Wolałabym być teraz razem z nim.

Tarix? :>

Holder - Demona?! (do Winchestera/Nemaina)(11.04.217 r.)

- Widzisz? Jesteśmy na siebie skazani, Winchesterze – powiedziałem z uśmiechem, podchodząc do chłopaka. 
Celowo zaakcentowałem jego imię z wielką satysfakcją. Nie byłem do końca pewien, czy to imię, czy tak się po prostu do niego zwracali, ale dla mnie to nie było ważne. 
Mój towarzysz głośno westchnął i ruszył w kierunku otwartych drzwi. Kiedy zorientował się, że za nim nie szedłem, stanął w miejscu i przewrócił oczami.
- Co znowu? – warknął.
- Właściwie nie wiem dokąd idziemy. Podziemia niewiele mi mówią. A co jeśli mi coś zrobisz? – podroczyłem się z chłopakiem.
- Och, proszę cię. Kijem bym – wskazał na mnie palcem – tego nie tknął.
- Jeszcze się przekonamy – mruknąłem pod nosem z urazą.
Po raz kolejny nie ruszyłem się z miejsca. Winchester podszedł do mnie szybkim krokiem i mocno szarpnął za ramię. 
- Idziesz ze mną – wycedził przez zęby.
- Chyba mamy problem. Nie mam zamiaru nigdzie iść. – Na moment zamilkłem i wyrwałem się z jego uścisku, a po chwili namysłu dodałem z chytrym uśmieszkiem. – Ale za to ty możesz mnie tam zanieść.
- O, nie, nie. Na to nie licz – chłopak nerwowo się zaśmiał.
- W takim wypadku, trochę tu sobie posiedzimy. – Ze zwycięskim uśmiechem usadowiłem się na podłodze.
- Zostań tu sobie. Ja wychodzę. – Z tymi słowami ruszył w kierunku drzwi, a ja postanowiłem wykorzystać sytuację.
Szybko wstałem i popędziłem za Winchesterem. Do korytarza dotarł już z dodatkowym obciążeniem na plecach.
- Co jest z tobą nie tak? – krzyknął zirytowany.
Nie odpowiedziałem, tylko wtuliłem się w jego ramię i mocniej go objąłem. Mój nowy transport momentalnie zesztywniał i spojrzał w moim kierunku. Wlepiłem w niego swoje oczy i starałem się uważnie badać każdy szczegół jego twarzy. Po chwili jednak chłopak po raz kolejny westchnął, odwrócił głowę, nieco się rozluźnił i obrał kierunek „podziemia”. Mijające nas istoty obserwowały naszą dwójkę z niemałym zdziwieniem. To na pewno nie byli ludzie, ale nie miałem wtedy czasu na rozmyślanie o rasach mieszkańców. Skoro nikt nie chciał mi nic powiedzieć, stwierdziłem, że poczekam aż będą chcieli to zrobić. Nic mi nie groziło, więc zrzuciłem to wszystko na drugi plan. Chłopak dzielnie radził sobie z moim ciężarem, nie narzekał i było mi nawet wygodnie, ale ta cisza między nami była dla mnie niezręczna.
- Winchesteeeeer – wyszeptałem.
- Czego? – Zirytowanie nadal nie opuściło mojego towarzysza.
- Jak mogę na ciebie mówić? Chodzi mi o jakąś ksywkę, czy coś w tym stylu. Może Winnie? Albo Wieczna Maruda? Pan „Nie Oddychaj, Bo Denerwujesz Mnie Każdym Wykonywanymi Czynnościami, A Szczególnie Tymi, Które Utrzymują Cię Przy Życiu”?
- Najlepiej w ogóle do mnie nic nie mów i nie będzie problemu.
- Win. Będziesz Win. Tak, Win brzmi dobrze. 
- Wszystko, bylebyś dał mi już spokój – zmęczone mruknięcie opuściło usta chłopaka.
Z racji na moją niesamowitą chęć zrobienia mu na złość – w pewnym momencie po prostu zeskoczyłem z jego pleców i pędem ruszyłem w innym kierunku. Byłem dość szybki, więc jeszcze zanim chłopak zdążył się zorientować co się stało – byłem na drugim końcu korytarza. Usłyszałem kolejne głośne warknięcie. „Może Winchester jest psem? W sumie imię i zachowanie by się nawet zgadzało” pomyślałem, ale szybkie kroki za mną zmotywowały mnie do skupienia się na moim otoczeniu, a nie na głupich wnioskach. Minąłem kolejny zakręt, kiedy poczułem delikatne szarpnięcie i zostałem wciągnięty do jednego z wielu pomieszczeń. Oparłem się o ścianę, starając się uspokoić oddech. Rozejrzałem się po pokoju. Tuż za mną stał sprawca mojego wtargnięcia do pomieszczenia. 
- Jestem Nemain – przedstawił się, a po chwili dodał z zaciekawieniem. - Czy on chciał ci coś zrobić?
- Nie jestem pewien. Po tym, jak mu uciekłem... cóż, prawdopodobnie będzie chciał mnie zabić – wyprostowałem się i sięgnąłem po jego rękę, aby lekko nią potrząsnąć. – Uh, przepraszam za mój brak kultury. Mam na imię Dean, ale wolę, kiedy inni zwracają się do mnie Holder.
Nemain spojrzał na mnie jak na osobnika pozbawionego rozumu, ale już po chwili na jego twarzy pojawił się mały, niechętny uśmiech.
- Nie ma sprawy. Kto cię gonił? Co zrobiłeś? 
- Dotarłem tu chyba niedawno. Sam nawet nie jestem tego do końca pewien. Przez jakiś czas przebywałem w jakimś gabinecie, a później pojawiła się w nim Liliope. Skazała mnie na towarzystwo Winchestera, choć ja szczególnie nad tym nie ubolewam. Można powiedzieć, że dałem się chłopakowi we znaki i praw...
- Czekaj... - przerwał mi. - Winchestera? Wysoki, szpetny gbur? Masz na myśli tę prymitywną formę nie-życia? Demona? – spojrzał na mnie z rozdrażnieniem.
- Demona?! – Ostatnim, co zobaczyłem, były gwałtownie otwierane drzwi.
Później zemdlałem.

<Nemain? Winchester?>

Kalendarz. Informacje ogólne

http://screenshooteruswestus.blob.core.windows.net/engine4files/sgussalvidxhuhporomwklptpadtccumdxhvoweholzsmnmitbulteidrddgdakskhgqnmmwbiydpbwlsphcjhzrpottklcfihpjJak niektórzy z was zauważyli został wprowadzony kalendarz. Nie trudno zauważyć, że różni się on znacznie od naszego. Zasada jest jednak ta sama. Miesiące mają określoną nazwę, odpowiednie dni i konkretną ich ilość. Tak samo jest z nazwami dni tygodnia. Wszystko znajdziecie w kalendarzu.

Przy każdym opowiadaniu widnieć będzie odpowiednia data, a poszczególne zdarzenia umieszczane będą w straszczeniu, co ułatwi wam rozeznanie w tym co robią w tym czasie inni. Ewentualne opóźnienie czasowe można szybko sprostować robiąc niewielki przeskok czasowy. Piszem wtedy np. "Dwa dni później", "Minął tydzień..." itp. W razie czego administracja zawsze postara się pomóc.

czwartek, 24 marca 2016

Gabriel - Pomocna dłoń (do Shirley)(11.04.217 r.)

Dziewczyna spoglądała na mnie z taką powagą, że mogłoby się to wydać niezwykłą groteską względem jej obecnej sytuacji. Wyglądała niczym król ubrany w strój baletnicy. Powstrzymałem jednak śmiech. W jej zabawnym, lekko aroganckim zachowaniu było coś uroczego. 
- Zaprowadzę cię do akademii. Najpierw jednak, mam dla ciebie propozycję. Podejrzewam, że nie chcesz wyrobić sobie opinii dzikuski, a twój wygląd, jakby to ująć... - Dziewczyna spojrzała na mnie gniewnym wzrokiem. - Zresztą, nie ważne. Chciałabyś się trochę ogarnąć przed wejściem przez główną bramę akademii?
Dziewczyna spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami. Nie wiedziała, czy może mi zaufać. Zaśmiałem się. 
- Spokojnie, nie pójdziemy do mnie. Mam znajomą mieszkającą poza akademią, więc mogłaby użyczyć ci swojej łazienki- powiedziałem Shirley. Spoglądała na mnie chwilę po czym zadarła nos i odparła. 
- Spróbuj zrobić coś podejrzanego, a pożałujesz tego. - Po czym spojrzała na mnie oczekująco. - Może już pójdziemy? Chyba, że chcesz tu stać cały dzień. 
Jej odpowiedź uraziła mnie nieco. Kiwnąłem głową i ruszyliśmy w stronę zachodniej bramy. Miałem nadzieję, że Yriana mi pomoże. Poznałem ją podczas moich przechadzek po górach. Yriana była smokiem. Wyglądała jak niebezpieczna i silna kobieta, lecz gdy tylko ją się usłyszało, czuło się z jej strony ciepło. Pełniła ona urząd strażnika miejskiego i przykładała się do tego zadania w naprawdę wielkim stopniu. Codziennie trenowała. Jej samozaparcie sprawiło, że i ja zacząłem wraz z nią ćwiczyć. Naszych relacji nie można było nazwać przyjaźnią, lecz z pewnością byliśmy dobrymi znajomymi. Zbliżaliśmy się właśnie do jej domku nieopodal bramy. Poczułem, że jestem lekko spięty. A co jeśli odmówi mi pomocy? Co prawda, to do niej nie podobne, lecz czy tak naprawdę dobrze ją znam, by móc to rzec na sto procent? W każdym razie, nie miałem teraz wyjścia. Lekko zastukałem w mocne, drewniane drzwi jej mieszkania. Shirley widocznie też się denerwowała, gdyż spoglądała to na lewo to na prawo. 
-Już idę! - Usłyszałem krzyk, a następnie drzwi się otworzyły - Witaj Gabrielu. Co cię do mnie sprowadza? - spytała Yriana. 
- Mam pewien problem. A w zasadzie to ma go Shirley... - wskazałem na dziewczynę stojącą obok mnie. Yriana westchnęła cicho, widząc dziewczynę. Mimo nieustannego wytrzepywania mchu i gałązek z włosów, pozostało ich dość sporo. 
- Rozumiem. Pewnie, że wam pomogę. Wejdźcie do środka. - Zaprosiła nas Yriana. Chwilę później siedziałem z filiżanką herbaty w ręce, opowiadając co się właściwie wydarzyło. 

<Shirley? Czy Yriana użyczy ci swoich ubrań?>

środa, 23 marca 2016

Kora - Skąd ty się wziąłeś? (do Canica)(12.04.217 r.)

Stałam po kostki w chłodnej wodzie Wielkiego Jeziora. Czułam ciężar swojego ciała, który cały spoczywał tylko na tych słabowitych nóżkach. Dotykałam lewą dłonią miękkiego i nieco znoszonego materiału czarnej koszulki. Była ona niemal tak długa jak sukienka.
Spojrzałam na Canica, który był właścicielem owej koszulki. Chłopak wydawał się nieco zagubiony. Miałam wrażenie, że to on spędził całe dzieciństwo pod wodą a o lądzie słyszał jedynie z syrenich opowieści, które nie zawsze bywały zgodne z prawdą.
Mimo to pocieszał mnie fakt, że nie tylko dla mnie ten świat był obcy.
- Idę do Akademii Ciemnej Nocy – odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytanie.
Canic jakby się rozpromienił i lekko uśmiechnął z satysfakcją.
- Ja również – powiedział.
Przekrzywiłam lekko głowę i wtedy dostrzegłam najpiękniejszy wisior, jaki kiedykolwiek widziałam. Zawieszony był swobodnie na szyi chłopaka. Miałam wrażenie, że tworzywo, z którego został on wykonany nie występowało ani na lądzie, ani tym bardziej pod wodą.
- Śliczny wisior – powiedziałam i wyciągnęłam dłoń, aby go dotknąć.
Jednak w tym momencie Canic gwałtownie się odsunął, a w jego oczach dostrzegłam strach – jakby pomyślał, że chcę go ukraść!
- Chciałam jedynie dotknąć – usprawiedliwiłam się z naburmuszoną miną. – Nigdy wcześniej nie widziałam takiego tworzywa – dodałam wciąż oczarowana pięknem wisiora.
Canic zarumienił się, chyba poczuł się zawstydzony swoim wcześniejszym zachowaniem. I bardzo dobrze – pomyślałam i obdarzyłam chłopaka znaczącym spojrzeniem. 
- To nie wisior, to amulet – poprawił mnie już z powrotem swoim zwykłym, przyjaznym głosem. – Dostałem go od Speme. 
Przewróciłam oczami. Znów ta Speme. Już po raz drugi o niej wspomniał i to z tą niewyjaśnioną dumą i zachwytem, jakby ona była nie wiadomo kim.
- Dobra – zmieniłam temat. – To skoro przyświeca nam ten sam cel, może udamy się do akademii razem?
Canic przytaknął zadowolony i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
- Czekaj – zawołałam za nim. 
Chłopak obrócił się ze zdziwioną miną.
- Nie za dobrze chodzę – wyjaśniłam. – Dlatego mógłbyś iść troszeczkę wolniej?
Canic zrobił zaciekawioną minę.
- To dlatego, że jesteś syreną? – zapytał, nieświadomie podkreślając ostatnie słowo.
- Tak – potwierdziłam i ruszyłam chwiejnym krokiem, czując na sobie ciekawskie spojrzenie Canica.
- A… Tak w ogóle na imię mam Kora – przedstawiłam się, wyciągając rękę.
Chłopak chyba nie bardzo wiedział co ma z nią uczynić, więc szybko schowałam dłoń z powrotem. 
Szliśmy idealnym (dla mnie) tempem przez rzedniejący gaj w stronę miasta. Czułam jak serce wali mi w piersi na myśl o wkroczeniu w całkiem nowy, nieznany mi świat. Starałam się uspokoić emocje, przywołując słowa matki: "W akademii nic ci nie grozi, kochanie." Jednak trudno było w nie uwierzyć po śmierci tej dziewczyny – Katfrin, jednej z uczennic Akademii Ciemnej Nocy.
- Kora? – wyrwał mnie z rozmyślań Canic. – Daleko jeszcze do akademii?
Zdziwiło mnie jego pytanie. Przecież on również do niej zmierzał, więc jakim cudem nie wiedział ile drogi pozostało? Jednak nie chciałam być nie miła, zwłaszcza, że Canic był jedyną znaną mi osobą z lądu i raczej nie parał się ogniem (był po kostki zanurzony w wodzie). Odpowiedziałam, więc krótko:
- Niedaleko, tylko zanim do niej dotrzemy, muszę zajść do jakiegoś sklepu z odzieżą.
Canic spojrzał na swoją koszulę, która okrywała moje ciało i zapytał:
- Nie podoba ci się?
Uśmiechnęłam się w duchu. Ten chłopak może i urwał się z innej planety, ale był przy tym wszystkim taki uroczy i niewinny, że nie zdołałam opanować chichotu.
- No coś ty. Jest bardzo mięciutka, jednak nie sądzę, aby w Akademii puścili płazem półnagą dziewczynę i chłopaka bez koszulki.
Canic zaśmiał się nieco sztucznie i przytaknął z uśmiechem na ustach.
- Idźmy zatem do sklepu.

<Canic, wybierzemy się na wspólne zakupy>

wtorek, 22 marca 2016

Madleine - Zaczynam od nowa (12.04.217 r.)

Uff!! Już po wszystkim. Zostałam ocalona przez tajemniczą i groźne wyglądającą postać, ale najważniejsze, że żyję. Przerażają mnie te ciągłe ataki na moją skromną osobę. Teraz muszę trochę ochłonąć. Moja kochana siostra sama ledwo sobie radzi i nie mogę na nią liczyć, muszę sama się utrzymać w Akademii. Nie mam pracy no i mieszkania, bo przecież nie wrócę pod stary adres po takim podejrzanym ataku. Jeszcze nie teraz. A teraz w dodatku mam naukę na głowie. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam takiego ogromnego stresu, ale nie mogę się poddać. Moja nieżyjąca mama ponoć ciągle powtarzała, wiem to od mojej siostry Casiopeii, że nie wolno się poddawać nawet w trudnych chwilach. Wstałam więc z ławki i poszłam w kierunku miasteczka. Szłam dosyć długo, gdyż pomyliłam ścieżki i znowu nogi niosły mnie do lasu. A mam stamtąd niemiłe wspomnienia. Tam również miałam zginąć zaatakowana przez jakąś bestię. Aby oderwać myśli od koszmarnych wspomnień, szłam sobie spacerkiem, słoneczko świeciło, ptaszki śpiewały, a ja podziwiałam tutejszą bogatą roślinność, pełną zieleni i pięknych kolorowych kwiatów oraz drzew owocowych, gdyż pochodziłam z bardzo ubogich w rośliny okolic. Mało tam było lasów, tylko skały i pieczary. Nagle zaczęłam być bardzo głodna, nic długo nie jadłam, dlatego z apetytem zjadłam kilka smacznych owoców. Jedne żółte, słodkie i kruche niczym jabłka, ale wewnątrz podobne do śliwek. Następne czerwone i drobne kuleczki jak czereśnie. Cudownie, chyba zostanę osobą żywiącą się tylko roślinkami. 
- No - westchnęłam - Teraz trochę wytrzymam bez jedzenia, zanim znajdę jakąś karczmę z konkretniejszym jadłem. - Tak idąc i rozmyślając, przypomniało mi się , że gdzieś widziałam jakieś ogłoszenie, ktoś organizował pokaz mody w Akademii. Muszę to sprawdzić. Może uda mi się dopomóc pani profesor i znajdę jakiś sposób na dalszą egzystencję? Mam kilka pomysłów na projektowanie strojów i być może spodoba się to innym. Tak zatopiona w myślach, wpadłam nagle na nadchodzącą z naprzeciwka osobę.
- Przepraszam – odpowiedziałam nieśmiało, spoglądając na nieznajomą mi osobę.

< Ktoś? >

poniedziałek, 21 marca 2016

Tarix - (do Coral)(11.04.217 r.)

Usiedliśmy na piasku, a ja ponownie przyciągnąłem do siebie Coral. Choć widać było, że dziewczyna stara się uspokoić, to jej ciało drżało lekko, a oczy wciąż były wilgotne od łez. 
- No już, wszystko dobrze - zapewniałem, gładząc jej włosy.  
- Naprawdę przepraszam... Nie myślałam, że tak się tym przejmiesz - Yen przysiadła na brzegu wciąż w pół rybiej postaci. Widać było, że chyba pierwszy raz faktycznie żałuje swojego dowcipu. Przeważnie bawiła się przednio, nawet budząc w innych gniew.
- Już mi lepiej. - Coral znów otarła oczy i nawet lekko się uśmiechnęła, choć widać było, że robi to w sporym stopniu na siłę.
- To ja... może was zostawię. Jeszcze raz: wybacz. - Syrena zsunęła się na powrót do wody i odpłynęła.
Zostaliśmy sami, siedząc na rozgrzewającym się coraz bardziej piasku, który skrzył się oświetlany przez długie promienie słońca, unoszącego się coraz bardziej ponad horyzontem. Po niebie leniwie sunęło kilka niedużych, pierzastych obłoczków. Wietrzyk, który owiewał nas delikatnie był ciepły i przyjemny. Panował tu spokój, którego próżno było szukać gdziekolwiek indziej. Z jednaj strony miałem ochotę na taki właśnie spokój, ukojenie w ciszy i cieple dnia. Miałem także wrażenie, że potrzebuje tego potrzebuje teraz Coral, żeby nieco ochłonąć. W końcu ostatnie dni były dla niej aż za bardzo pasjonujące.
Niewiele wiedziałem o Niebie, miejscu, z którego pochodziły anioły, ale znając już nieco samą rasę miałem pewne wyobrażenie. Wątpiłem, że były tam lasy, w których można się było pogubić czy demolujący wszystko nieumarli. Nawet złodziei tam zapewne nie mieli. A tutaj? Zdecydowanie przyczyniłem się do tego, że Coral przeżyła nieco więcej niż powinna.
- To co... Idziemy pobuszować w zaroślach? - spytałem, gnany nagłą potrzebą, żeby się ruszyć. Cisza i siedzenie w miejscu nigdy nie odpowiadały mi an zbyt długo, nawet jeśli tym razem były wskazane.
- No to prowadź - anielica wstała i otrzepała piach z sukienki.
- Ale jeden warunek - stwierdziłem, ujmując jej podbródek. Coral momentalnie się zaczerwieniła, ale o dziwo nie odsunęła, co wywołało u mnie mimowolną chęć uśmiechu. - Rozchmurz się trochę! - nakazałem i cmoknąłem ją w nos.
Coral zaśmiała się słodko i ruszyła za mną kiedy ująłem jej dłoń, by poprowadzić ją w stronę jednej z licznych, wąskich ścieżek. Szliśmy powoli, a moja towarzyszka co chwilkę rozglądała się zafascynowana.
Las na wyspie był zdecydowanie inny niż ten porastający pasmo górskie czy nawet Gaj. Wiele roślin miało tu niezwykłe dość kolory. Najczęściej spotykane były choćby paprocie o szkarłatnych, podłużnych liściach, sięgające mi do pasa. Drzewa o jasnych paniach owijały pnącza o mocno zielonych liściach i sporych rozmiarów pomarańczowych kwiatach. Najciekawsze były jednak sporych rozmiarów drzewa o drobnych listkach w odcieniu fioletu. To właśnie one rodziły nieduże, żółtawe owoce, które nie dość, że były wyborne to wystarczyło ich ledwie kilka by objeść się do syta.
- Mam nadzieję, że jesteś głodna - rzuciłem i ruszyłem w stronę owocującego drzewa.
- Uważaj na siebie - poprosiła, gdy zgrabnie wskoczyłem na gałąź i podciągnąłem się. Kawałek po kawałku wspinałem się wyżej, by w rezultacie dotrzeć do rozłożystej korony i najsłodszych, wystawionych na słońce owoców.
- Łap! - krzyknąłem i zacząłem zrzucać jej kolejne żółto-rumiane kuleczki. Gdy na kępie mchu obok Coral zebrał się już ładny stosik, ruszyłem w dół. Nie było to trudne. Widać było jednak, że anielica bacznie śledzi mnie wzrokiem lekko rozkładając co chwilę skrzydła, jakby gotowa była wzbić się w powietrze. Sądziłem jednak, że las był zbyt gęsty.
- No wcinaj - zachęciłem ją, kiedy usiedliśmy pod drzewem. Sam wziąłem owoc i wpakowałem cały do ust. Owoce były niezwykle słodkie, a ich smak był czymś między winogronem, a gruszką, podczas gdy miały konsystencję dojrzałej brzoskwini. Obrane z cienkiej, pokrytej drobnym meszkiem skóry były śliskie od soku.
- Oho... mamy złodziejaszka - wyszeptałem i wskazałem Coral nieduży, pucołowaty ryjek wychylający się niepewnie z kępy żółtawej trawy. Duży, czarny nosek niuchał zawzięcie, a ogromne oczy spoglądały uważnie czy aby na pewno siedzimy spokojnie i nie obserwujemy leżących między nami, a zwierzątkiem owoców.
Lipron cofnął się, wystraszony. Nie uciekł jednak.
- No masz, maluchu. - Coral ostrożnie wyciągnęła w jego stronę dłoń z owocem.
Zwierzak łypał na nią podejrzliwie, jednak potencjalny posiłek okazał się na tyle kuszący, że futrzak ostrożnie chwycił owoc w ząbki, by znów zniknąć w kępie roślin.
Jeszcze przez jakiś czas chodziliśmy po lesie. Humor Coral wyraźnie się poprawił. bo dziewczyna dała się nawet namówić na mały wyścig w stronę plaży. Musieliśmy jednak wracać do miasta i cywilizacji. Tym bardziej, że moja towarzyszka chciała jeszcze dziś iść na swoje pierwsze zajęcia.
Gdy mieliśmy już wsiadać na łódkę zatrzymało nas świergotanie przeplatające się z piskiem.
- Chyba ktoś cię polubił - stwierdziłem, kiedy metr dalej stanął lipron, którego wcześniej widzieliśmy. Zwierzak wpatrywał się w nas swoimi ogromnymi, smutnymi oczyma, świergotając żałośnie. Widać było, że jest młodziutki i całkiem niedawno odłączył się od matki.

<To co? Zostaniesz mamusią tej ślicznej krzyżówki lotopałanki z kurczakiem? xD>

Canic - Jesteś rybą? (do Kory)(12.04.217 r.)

Tak blisko, a jednak tak daleko. Tyle godzin marszu, bez zatrzymywania, dało mi się we znaki. Delikatne, blade stopy, na których pojawiły się bolesne pęcherzyki bardzo mnie zafascynowały. Przystanąłem by spojrzeć na swoje kończyny. Kilkukrotnie nacisnąłem na nie palcem lecz bez skutku. Wziąłem więc kawałek ułamanej gałązki i nią przebiłem pęcherzyki z surowiczym płynem świetnie się przy tym bawiąc i za każdym razem wydając cichy, radosny odgłos. Zapomniałem o dwóch mężczyznach, za którymi tak długo podążałem i położyłem się na miękkiej zielonej trawie, która przy każdym powiewie wiatru muskała moje ciało. Czułem miłe łaskotanie i przy większym podmuchu chichotałem niczym dziecko. Przewróciłem się na brzuch i nagle dostrzegłem drugą istotę. Niczym jednak nie przypominającą dwie pozostałe. To stworzenie było małe i puszyste. Czaiło się i bacznie mi przyglądało. Wyciągnąłem dłoń by je pogłaskać lecz nagle odskoczyło ukazując szereg ostrych zębów. Nie zniechęciło mnie to jednak i spróbowałem ponownie. Tym razem stworzenie ugryzło mnie i szybko uciekło. Bardzo bolało. Podniosłem dłoń i ujrzałem ślady zębów, z których skapywały kropelki dziwnej substancji. Nie przypominała ona dobrze znaną mi wodę. Była odrobinę gęstsza i miała szkarłatny odcień. Speme mówiła. Mówiła, że Canic może zostać zraniony i zabity, ale nie wspominała o tej substancji. Zapamiętałbym. Uniosłem dłoń wyżej do swych ust. Spróbowałem jednak nie odczułem żadnego smaku. Ból jednak pozostał. Trzymałem więc dłoń przy ustach do czasu, aż zniknął. Rozejrzałem się dookoła by upewnić się, że jest sam. Skupiłem się na tyle ile potrafiłem i zamroziłem skaleczone miejsce. Zadowolony z siebie chciałem ruszyć dalej. Wtedy przypomniałem sobie czemu się tu znalazłem. Zacząłem szukać dwóch istot, które dawno ruszyły beze mnie. Poczułem nieprzyjemny ucisk w sercu. Był to smutek, którego doznawałem już nie po raz pierwszy. Nie wiedząc co dalej, usnąłem oparty o rosnące nieopodal drzewo. Jeszcze uda mi się trafić do Akademii, a gdy tak się stanie oni mi pomogą.
Następnego ranka obudziłem się wraz ze słońcem. Drzewo, przy którym spałem pokryte było warstwą lodu aż po same czubki. Również trawa, która wcześniej zielona była teraz zmrożona. Śpiew ptaków, który witał mnie każdego poranka tym razem ucichł. Spojrzałem w górę i ujrzałem ptaki. Nie mogły wydać z siebie jednak żadnego dźwięku gdyż stały się jedynie lodowymi figurkami. Odwróciłem się szybko by nie patrzeć na to co uczyniłem i ruszyłem przed siebie. Po drodze znalazłem kilka owoców, które widocznie były już przejrzałe gdyż leżały na ziemi. Były niewielkich rozmiarów, a ich kolor był pomiędzy pomarańczowym a zielonym. W smaku były bardzo słodkie, a zarazem strasznie kwaśne. Najedzony wyruszyłem w dalszą podróż choć widziałem, że sam nie dam rady nigdzie dotrzeć bez odrobiny szczęścia. Nagle twarda ziemia zmieniła się w piaszczystą plażę. To również bardzo mnie zafascynowało. Kucnąłem by bliżej mu się przyjrzeć. Nagle jednak poczułem zimną wodę obmywającą kostki. Szybko odskoczyłem choć znowu podszedłem bliżej gdyż spodobało mi się to uczucie. W oddali ujrzałem istotę podpływającą do brzegu. To ryba! Widziałem ogon! Jednak z wody wynurzyła się naga postać kobiety. Mimo pięknego ciała czuła się skrępowana. Canic ma ubrania. Mogę się podzielić. Zawołałem istotę.
- Rybo! - co innego mogłem krzyknąć? Nie znałem istot z tego świata, ale wiedziałem, że do mnie podejdzie. Zdjąłem koszulkę i tak nie wiedziałem po co ją noszę. Kobieta szła w moim kierunku dalej zakrywając swoje ciało. Nie zbliżyła się jednak do mnie całkowicie co mnie trochę zasmuciło. Rzuciłem koszulkę w jej kierunku, a ona ją zręcznie złapała.
- Nie jestem rybą - mruknęła zakładając ubranie na siebie przedtem odwracając się tyłem. Wstydliwa istota. Moja koszulka sięgała jej do połowy ud i choć dalej większość jej ciała była odkryta zachowywała się bardziej swobodnie. Ja natomiast pokazywałem brzuch, który miał zabawny otwór. Speme mówiła na to pępek. Nawet nazwę ma zabawną. Jednym palcem trafiłem do środka i lekko się uśmiechnąłem. Znowu odpłynąłem myślami.
- Ale masz ogon - stwierdziłem po chwili.
-Tak to już jest z nami syrenami - zaśmiała się. Tylko przekręciłem głową. Nie rozumiałem co było w tym takiego śmiesznego.
- Czym jest syrena?
- Nawet zabawne. A czym ty jesteś? - spytała nie odpowiadając na pytanie. Byłem ciekawy co to jest ta "syrena". Może to jakiś gatunek ryby. Nie wiem. Mimo to przedstawiłem się.
- Jestem Canic Majoris.
- Nie o to mi chodziło - westchnęła. Jak to nie? Chyba wiem kim jestem. Tak mówi Speme, a ona się nie myli. - Chodziło mi o twoją rasę, ale miło, że się przedstawiłeś.
Przekręciłem głowę lekko w bok. Istota miała duże zielone oczy. Prawie jak ta świeża trawa, na której tak przyjemnie się leżało. Cały czas mówiła jednak trudne słowa. Syrena? Rasa?
- Co to rasa? - spytałem ponownie.
- Ty naprawdę nie wiesz. Jest wiele ras na przykład krasnoludy, elfy czy smoki. Każda z nich wyróżnia się na swój sposób.
- Już wiem! Już wiem! -krzyknąłem radośnie - Canic to sidera. Speme tak mówiła.
- Kim jest Speme? - spytała istota. Jak można nie wiedzieć? Miałem nadzieję, że tego nie słyszy. Mogłaby się zezłościć i obrazić.
- Ona mnie stworzyła - dumnie wypiąłem pierś, a na mej twarzy zagościł uśmiech. Istota zmarszczyła brwi, ale nie pytała dalej. - Dokąd zmierza syrena?

<Kora? c:>

Shirley- Oryginalność (do Gabriela)(11.04.217 r.)

Przeklinałam się w duchu, że nie umiem kłamać i szczerze to nigdy nawet nie było takiej potrzeby, ale teraz... Rynek? Kupić coś? Gorszego pomysłu nie miałam? Nie mam pojęcia jak dojść do tej Akademii! Jestem idiotką! Do tego wyglądającą jak pół dupy zza krzaka! Grrr...
Raz. Dwa. Trzy. Osiem. Dziesięć. Policzyłam w myślach starając się uspokoić. Nerwowo się otrzepałam z mchu i ziemi po raz enty. I tak nie pomagało! Głupi mech! Do tego wszyscy się na mnie gapili! Nienawidziłam być w centrum uwagi! Zawsze trzymałam się z boku, bo po co się wyróżniać? Ale jak to ujął chłopak wyglądałam ,,oryginalnie" i ta ,,oryginalność" przyciągała wzrok innych ludzi... Z drugiej strony mało mnie obchodziło, co sobie o mnie myślą.
Coraz bardziej tęskniłam z moim smoczym ,,ja". Jako wielki gad mogłabym po prostu polecieć gdzieś, najlepiej w góry gdzie jest śnieg. Śnieg!
Chłopak zaśmiał się słysząc, jak nieudolnie próbowałam kłamać, po czym złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w kierunku podejrzewam, że Akademii. Jego niedoczekanie! Zatrzymałam się gwałtownie. Szarpnięcie spowodowało, że zatoczył się trochę w tył. Spojrzał na mnie pytająco. Miał takie piękne, niebieskie oczy...
Shirley! Skarciłam się w myślach. Spojrzałam na nasze dłonie. Nikt mnie nigdy nie trzymał za rękę... Natychmiast otrząsnęłam się i szybko wyciągnęłam swoją rękę z jego uścisku. Spojrzałam na niego gniewnie mrużąc oczy.
- Hej, młody, nie pozwalaj sobie i z łaski swojej, możesz się ze mnie nie ryć?
- Wybacz - mruknął nadal z wielkim uśmiechem na twarzy. Westchnęłam zrezygnowana. Prawda była taka, że nie miałam pojęcia jak się gdziekolwiek dostać i w tym momencie pomoc chłopaka była dla mnie bezcenna.
- No to tak. Jestem kiepskim kłamcą, co już zapewne zauważyłeś. Tak samo jak spostrzegłeś, że wyglądam okropnie. Nie mam szczerze pojęcia gdzie jestem, tak samo jak nie wiem gdzie jest ta Akademia. - starłam się by mój głos był opanowany, co mi chyba wyszło. - A jak już tu jesteś, to ja jestem Shirley, a ty to?
- Gabriel.
- Dobrze, jak już wiem jak masz na imię, to możesz mnie zaprowadzić do tej Akademii, albo odejść. - Obróciłam się w stronę mojej jaszczurki. - A to wredne niebieskie coś to Lazurus.- przedstawiłam mojego pupila, który syknął na Gabriela. - Chyba ciebie polubił - skwitowałam zachowanie gada.
- Dlaczego niby? - zapytał zdziwiony chłopak.
- Jeszcze cie nie ugryzł, co jest dobrym znakiem - odparłam. - No to jak będzie? - spytałam tonem wypranym z emocji. Ponownie obróciłam się z powrotem w stronę Gabriela i skrzyżowałam ręce na piersiach. Starałam się zachować nieodgadniony wyraz twarzy.

<Gabriel? Pomożesz Shirley?>

niedziela, 20 marca 2016

Zadanie Zarogha (11-12.04.217 r.)

Pani wzywała. Miała zadanie, ważne. 
Uderzyłem po raz ostatni półelfa, który próbował zamachnąć się na mnie sztyletem. Ostrze i tak nie trafiłoby w cel. Wprowadzony cios był zbyt wolny i brakowało mu wprawy. Ścięcie okalanej blond włosami głowy nie byłoby dla mnie żadnym kłopotem, ograniczyłem się jednak do uderzenia go w kark i powalenia. Kiedy młody mężczyzna upadł, ja odszedłem. 
Ruszyłem wprost do Liliope, by ta potwierdziła to, co mam zrobić. Tylko ona mogła wydać wyrok śmierci, tylko ona mogła tu wyznaczyć cenę za czyjąś głowę, choć katem zawsze byłem ja.
Najpierw ruszyłem do tego, kto przekazał wiadomość zabójcy. Mężczyzna wiedział, że nadchodzę. Próbował uciec, zabierał wszystko, co było mu drogie, ładując to w pospiechu do płóciennej torby. Jakże był nierozważny. Przybysz, który sądził, że kilka chwil dłużej spędzonych w tym miejscu uczyni go nietykalnym. Oszukiwał sam siebie, wiedział, że nic nie uchroni go przed jego losem. Ani te kilka znajomych twarzy, ani zajęcie, którego się podjął, ani cenne przedmioty, które ukradł. Tak samo jak nic nie mogło uchronić dziewczyny, która przyjęła zlecenie, ruszyła w pościg za ofiarą, gotowa zabić. Nawet to, że ostatecznie puściła ofiarę wolno. Ona może okazała litość, ja nie okazuję jej nigdy.
W Akademii nie było miejsca dla istot, które zabijały dla chęci zabijania samej w sobie. A w tym przypadku nie było waśni, złości czy zemsty. Nie było złych uczuć mrożących serce, ścinających krew w żyłach, doprowadzających umysł do spaczenia. Nie było poczucia straty, lęku. Nic co zaburzyć mogło osąd. Jeśli ktoś wiedział co robi i sam, świadomie unieść pragnął sztylet do ciosu odbierającego życie, musiał zostać zgładzony. 
- Nie, błagam! Ja tylko przekazałam pannicy list, nic więcej, błagam...! - wrzeszczał mężczyzna. Na nic jednak były jego krzyki. Nie miałem serca, które mogłyby zmiękczyć błagania. Nie pragnąłem też przeciwstawić się temu, co nakazano mi zrobić. Uniosłem miecz i wbiłem go w ciało człowieka, by zabrać mu nie tylko życie, ale i dusze. Nawet jeśli skonał szybko, to jego cierpienia miały dopiero się zacząć, gdy zamknięty w obsydianowej iglicy czuć miał żar słońca i chłód nocy, nie mogąc się poruszyć, wydać głosu, ni ugasić pragnienia. 
Ruszyłem później po dziewczynę, która gnała tropem swej niedoszłej ofiary. Katfrin, nowa tutaj, butna i głupia na tyle, by nie słuchać głosu, który szeptał jej wciąż, że ten świat jest inny i prawa, które znała wcześniej, tutaj mają inny wymiar. 
Zaskoczyła ją moja obecność, to, że zjawiłem się między nią, a jej celem.
- Odsuń się! - warknęła na mnie. Widziałem jak jej dłoń wędruje do sztyletu. Czuła strach i niepewność. Chciała zaatakować. Moje ostrze jednak było szybsze. Zatoczyło łuk, odbijając blask księżyca. Krople krwi ruszyły w pogoń za ostrzem, by zrosić ziemię tuż po tym, jak głowa dziewczyny opadła na wilgotny piach. Chwilę później osunęło się i ciało.
Także i jej dusza stała się kolejnym obsydianowym cierniem w otaczającym miasto murze. Kolejna pamiątką po zdrajcy i przestroga dla innych.
Podszedłem do zapłakanej dziewczyny. 
Madleine - nie wymówiłem jej imienia, nie na głos, a mimo to uniosła na mnie pełen strachu wzrok. Wyciągnąłem do niej dłoń. Przyjęła ją, odruchowo. Na ułamek chwili jej strach tylko się spotęgował. Kiedy jednak poczuła uścisk mojej dłoni, a głos szepczący zewsząd, że tu jest jej miejsce i śmierć nie dopadnie jej ani dziś, ani jutro, uspokoiła się. Była tu bezpieczna, bo tego chciała Liliope.


<Madleine?>

Słowa Liliope (11.04.217 r.)

Spoglądałam na dwójkę moich gości i musiałam przyznać, że widok był cudny, choć chłodna postawa Winchestera sprawiała, że miałam ochotę ukłuć go gorącą szpilką w pośladek. Od zawsze uwielbiałam przyglądać się relacjom między poszczególnymi istotami, a czym była ona burzliwsza, tym piękniejszym była widokiem. W końcu jednak moje ptaszki zaczęły się niecierpliwić, osiadłam więc w materialnej formie tuż za drzwiami i otworzyłam je, by wejść do środka. Robiłam tak dlatego, że większość nie przepadała za tym, że pokazuję się obok niespodziewanie.
Widziałam niema pytania w ich twarzach, pomijając fakt, że słyszałam jak je w myślach zadają i musiałem przyznać, że przez chwilę poczułam się urażona. Przywykłam do tego, że każdy mnie tutaj zna. I nie tylko tutaj z resztą. Opinie o mnie były owszem, różne i to bardzo. Jedni mnie wielbili i szanowali, nawet darzyli miłością, inni mieli mnie za leniwą sukę z niejasnym planem i jeszcze bardziej enigmatycznymi intencjami. Trudno, tak to już bywa. Teraz jednak byłam dla tych dwojga istotą zupełnie nieznaną, jakąś kobietą, bladą istotą, może i ładną, ciekawą, ale nieznajomą. Irytowało mnie to! Trzeba było im uświadomić po czyim świecie teraz kroczą.
- Jestem Liliope - przedstawiłam się. - Pierwsza z Duchów tego miejsca, a to za sprawą tego, że to ja wykreowałam ten świat umieszczając go na skrzyżowaniu dróg wielu portali z innych światów. Dlatego tak łatwo się tu znaleźć.
- Ty stworzyłaś tan... świat? - spytał Holder. W jego oczach zalśnił milion różnych emocji, od podziwu, po strach, od radości do powątpiewania. Widać było, że przechodzi to jego sposób pojmowania. Winchester zaś jak zwykle zachował spokój, a jedynie intensywniej się we mnie wpatrywał.
- Owszem - wzruszyłam ramionami - Winchesterze, nie powinieneś się dziwić, że ratuję życie ludzi. W końcu ich życia, nawet jeśli dla demonów nad wyraz często są tylko przekąską, są cenne tak samo, jak każde inne.
- Winchester? Tak masz na imię? - zapytał blondyn, podekscytowany. Wyczuwałam też od niego wdzięczność, zupełnie przeciwnie niż od demona, który zdecydowanie robił się coraz bardziej nieufny. Nie podobało mu się, że zdradziłam jego nazwisko, ani to, że wiem o nim tak wiele.
- Miło widzieć cię w lepszym stanie, Deanie Holderze - rzuciłam z uśmiechem, na co jasnowłosy spojrzał na mnie zaskoczony.
- Znasz mnie? Wiesz skąd jestem? Kto mnie zranił..? - zasypał mnie pytaniami.
- Znam was oboje aż nazbyt dobrze. Jedyne co musisz wiedzieć to to, że zdążyłam cię w porę tu ściągnąć, a przychodząc tutaj, wykazując wolę walki, zdałeś swój test - oznajmiłam.
- Test, co za test? - spytał widocznie urażony. Jakże ciężko było wyjaśnić ludziom, że czasem należy nieco pocierpieć, że nic nie przychodzi łatwo i na wszystko należy zapracować.
- Każdy, kto przebywa w tym świecie był poddany testowi. Jedni musieli podjąć odpowiednią decyzję, inni wszystko stracić, a jeszcze inni wysłuchać polecenia wbrew swojej naturze. Taka jest kolej rzeczy - westchnęłam. Nie przepadałam za tłumaczeniem oczywistego. - To skąd pochodzisz nie musi mieć wpływu na to, kim będziesz teraz, jakie zawrzesz znajomości, jakie umiejętności nabędziesz. Jeśli tego pragniesz możesz poszukać prawdy o sobie. Zawsze zostaje ona zapisana w duszy, taka jest jej natura. Teraz jednak radzę, byś ruszył do podziemi i znalazł tam sobie przytulne lokum.
- Podziemi? Ale... niby dlaczego? - w jego głosie pobrzmiewało tyle dezorientacji co lęku. 
- Zraniła cię magia światła, w podziemiach szybciej wrócisz do siebie. Winchester będzie ci towarzyszył.
- Słucham? - widać było, że moje słowa naprawdę go zdziwiły skoro raczył wreszcie się odezwać.
- Nie słyszałeś powiedzenia, że jeśli kogoś ocalisz, to stajesz się za niego odpowiedzialny? A przecież to właśnie zrobiłeś. Przyniosłeś go tutaj i całkowicie dobrowolnie obmyłeś jego rany - uśmiechnęłam się słodko, gdy demon zacisnął mocniej szczękę. Jakież to było pasjonujące! Interesowało mnie co też ta dwójka wymyśli razem. - A teraz wybaczcie, ale mam do wydania wyrok śmierci na kogoś, kto ośmielił się wnieść śmierć do mojego domu - Holder mimowolnie zadrżał gdy wymawiałam ostatnie słowa. Wyraźnie można było odczuć moją złość, a ta była czymś strasznym. 
Ruszyłam do Zarogha, zostawiając po drodze otwarte drzwi, by moi goście mogli spokojnie wyjść.

<Holder? Winchester? Jak wam się podoba opcja spędzenia czasu razem?>

sobota, 19 marca 2016

Canic Majoris

Personalia: Canic Majoris
Rasa: Sidera
Wiek: 20
Członkowie rodziny: Stworzyła go Speme ze światła z gwiazdy Canic Majoris
Zdolności: Telepatia, Stopienie z cieniem, Jasnowidzenie, Zamrożenie
Zajęcie: Na razie brak
Miejsce zamieszkania: Jaskinia położona na zachód od Akademii.
Cechy charakteru: Najważniejsze jest, że Canic dopiero poznaje ten świat, ludzi, uczy się także nazywać uczucia. Jego spojrzenie na świat jest świeże i czyste, nieskażone wiedzą czy wpływem innych. Jest niezwykle ciekawski i pragnie poczuć ducha przygody. Jego niezwykła wrażliwość na cierpienie innych przejawia się bardzo często. Nie lubi przemocy. Potrafi być niezwykle wyrozumiały, łagodny i spokojny. W towarzystwie obcych odczuwa strach, a swe myśli próbuje skupić na amulecie, który pozwala mu kontrolować swoje zdolności. Bowiem kilka razy zdarzyło mu się zamrozić kilka stworzeń. Canic jest samoukiem pełnym chęci by dowiedzieć się czegoś nowego. W towarzystwie prawie się nie odzywa, nie ujawnia swoich myśli, uczuć. Niektórzy mogą powiedzieć, że żyje we własnym świecie gdyż co chwila odpływa gdzieś myślami. Ciężko mu się skupić na jednej rzeczy. Tak jak inne sidery mocno związany jest ze swoją religią i bóstwem. Potrzebuje jednak kogoś, kto pomoże mu odnaleźć się na tym świecie.
Aparycja i warunki fizyczne: Blada cera, jasne włosy i zielone oczy to trzy cechy charakterystyczne dla tej istoty. Nie można nazwać go wysokim, ale nie należy też do najniższych. Jest szczupły lecz jego ciało nie jest mocno wyćwiczone. Delikatny zarys mięśni można dostrzec na brzuchu i obu łydkach, co spowodowane jest licznymi ucieczkami. Ubrany w tą samą czarną koszulkę i spodnie od początku swego żywotu. Na szyi ma jednak zawieszony amulet, który ma magiczne właściwości. Dzięki niemu kumuluje swą moc przez noc by nie musieć żegnać się z nią wraz ze wschodem słońca.
Historia: Astronomowie zauważyli, że gwiazda Canic Majoris jest bardzo niestabilna. Liczyli, że w przeciągu kilku dni eksploduje jednak tak się nie stało. Gwiazda zgasła choć świeciła tak jasno, jak nigdy przedtem. Stało się tak za sprawą Speme, która chciała w ten sposób ochronić gwiazdy znajdujące się w pobliżu. Z zebranego światła uformowała ciało sidery i zesłała je na ten świat. Zanim dotarło na świat zdążyło już osiągnąć pełnoletność. Bogini poświęciła mu odrobinę swego czasu przekazując mu istotne informacje. Wręczyła również amulet, który miał zapobiec eksplozji gdyż wyczuwała w nim wielki pokład energii. Szybko musiała jednak wrócić by nie zaburzyć harmonii w kosmosie zostawiając nową siderę od teraz zdaną tylko na siebie. Z początku nie wiedział nawet jak się nazywa. Na amulecie jednak były wygrawerowane dwa słowa " Canic Majoris" i takie też przyjął imię. Była to oczywiście nazwa jego zgaszonej gwiazdy, o czym Speme najwidoczniej zapomniała wspomnieć. Z początku spał na gołej ziemi wśród leśnych zwierząt. Jednak za każdym razem gdy się budził uświadamiał sobie, że wszystko co znajdowało się wokół niego zamarzło. Za pierwszym razem gdy tak się stało znalazł ciało młodej sarny. Usiadł koło niej i położył dłoń na jej szyi. Nie chciał jej skrzywdzić, a teraz nie był w stanie jej pomóc. Pojedyncza łza spłynęła mu po policzku co wywołało u niego ogromny strach. Nie wiedział czemu tak się stało i nie potrafił tego wytłumaczyć. Zaczął biec przed siebie, a zatrzymał się dopiero wtedy gdy opadł z sił. W pobliżu znalazł pustą jaskinię, w której postanowił zamieszkać. Nie minęło wiele czasu gdy zaczęła doskwierać mu samotność. Zdawał sobie sprawę z tego, że może zrobić komuś krzywdę więc mimo to nie wychodził z ukrycia. Chociaż nie panował jedynie nad swoją mocą podczas snu, a w dzień nie stwarzał dla nikogo zagrożenia. Pewnego dnia niedaleko jaskini rozpaliło ognisko dwóch mężczyzn. Chłopak od razu wyszedł przyjrzeć im się bliżej i schował się za krzakami tuż za plecami jednego z nich. Jedząc pieczoną sarninę rozmawiali o jakiejś akademii, a młody sider od razu zapragnął się tam udać. Nie wiedział jednak gdzie to jest. Postanowił śledzić nieznajomych licząc że go nie zauważą.
Relacje społeczne: Brak chociaż bardzo chętnie pozna kogoś nowego o dobrych zamiarach.
Inne informacje:
~Canica fascynuje i przeraża chyba prawie wszystko. Od wielkiego smoka po mały srebrny widelec.
~Je jedynie surowe owoce i warzywa.
~Czasami zachowuje się jak dziecko
~Ma niezwykle dobrą pamięć
~Interesuje się astronomią, w szczególności ruchem planet
~Ma talent do szkicowania, o którym jeszcze nie wie
~Wstaje wcześnie wraz ze słońcem by je ujrzeć a także usłyszeć śpiew ptaków.
Pupil: Według niego wszystkie istoty powinny być wolne i nie możemy ich trzymać dla własnej przyjemności.
Opiekun: JessyJ

Gabriel - Nowa znajomość (do Shirley)(11.04.217 r.)

Po spotkaniu z Oriabi postanowiłem udać się na poszukiwania mojego ulubionego zioła, czyli Bylicy Piołun. Niestety cała wyprawa okazała się płonna. W duszy liczyłem na to, że w akademii po prostu roślina później kwitnie. Sama myśl o tym, że klimat panujący w tym miejscu mógłby być nieodpowiedni dla tego zioła, niepokoiła mnie. W końcu ważony z piołunu Absynt to najprzedniejszy alkohol! A ziele ma długą listę właściwości leczniczych. "Spokojnie, jeśli tu nie rośnie, to z pewnością znajdziesz go wśród wielu straganów, w których, o zgrozo, można było odnaleźć wszystko" pocieszałem się w myślach. Zbliżałem się do końca lasu, gdy usłyszałem odgłos kroków, a następnie trzask. Zaciekawiony, podbiegłem do źródła hałasu. Okazała się nim młoda dziewczyna. Próbowała ona wyjść z dziury, klnąc przy tym pod nosem. Gapiłem się chwilę na nią, po czym oprzytomniałem i postanowiłem jej pomóc.
- Nic się nie stało? - zapytałem z uśmiechem na twarzy. Dziewczyna z pewnością była bardzo piękna, lecz mech, brud oraz fragmenty ściółki leśnej w jej włosach skutecznie odbierały jej urok.
- Nie, wszystko okej - odparła mi gdy wyszła z dołu i ruszyła przed siebie. Za nią podążała wielka jaszczurka. Zwierze spojrzało na mnie i z pogardą obróciło się do mnie zadem. "Bardzo podobny do właścicielki" zaśmiałem się w duchu. Postanowiłem jednak pomóc dziewczynie. Od razu było widać, że nie jest stąd. Właśnie skręcała w lewą ścieżkę. Podbiegłem do niej, a wredny gad syknął na mnie.
- Zmierzasz do miasta? - zapytałem nieznajomą. Dziewczyna spojrzała na mnie po czym odparła:
- Idę do akademii, lecz planuję po drodze kupić parę rzeczy... na tym... - od razu można było poznać, że kłamie. Zresztą, kto normalny będąc cały zabrudzony udałby się do miasta gdzie ludzie nie szczędzą obelg ludziom o "specyficznym" wyglądzie. Uzupełniłem jej zdanie, by nie musiała się dłużej męczyć.
- Na rynku? Dobrze się składa, że ja też mam parę rzeczy na nim do załatwienia - skłamałem. - Może pójdziemy razem ? - jaszczurka wyglądała na bardzo niezadowoloną, gdyż co chwile rzucała na mnie nienawistne spojrzenia.
- Jeśli bardzo chcesz... - mruknęła dziewczyna. Uśmiechnąłem się do niej. Gdy byliśmy tuż przed główną bramą, nieznajoma zaczęła się denerwować. Bardzo mnie to bawiło. Czekałem tylko na moment, w którym przyzna się do swojego kłamstwa.
- Słuchaj, tak naprawdę nie planowałam nic kupować na rynku. Jestem tutaj pierwszy raz i nie wiedziałam jak dojść do akademii - burknęła niezadowolona z przyłapania na łganiu. Wybuchnąłem śmiechem, przez co dziewczyna bardzo się rozzłościła. Po chwili odpowiedziałem jej:
- Tak podejrzewałem. Rzadko kiedy spotyka się w mieście ludzi o tak, jakby to ująć... oryginalnym wyglądzie - nerwowe strzepywanie przez nią kawałków mchu z włosów oraz zaczerwieniona ze wstydu twarz, wywołała u mnie ponownie śmiech. Złapałem jednak dziewczynę za rękę i zabrałem w stronę akademii.

< Shirley? Czy Gabriel oberwie za złapanie za rękę? xD>

Kora - Jeszcze tylko dwa dni (10-12.04.217 r.)

Płynęliśmy na zachód w kierunku Starych Ruin, które od wieków odpędzały swoim odludnym i dzikim wyglądem inne syreny. Jednak mnie nic nie było w stanie zniechęcić. A już zwłaszcza te ruiny. Ogromne głazy i kamienie porośnięte przez liczne ukwiały o rozmaitych kolorach, począwszy od zwykłej nudnej zieleni, a kończąc na fluorescencyjnym różu. I ten właśnie ukwiał był najwygodniejszym łóżkiem na jakim kiedykolwiek spałam. Jego miękkie sploty idealnie wpasowywały się w krzywiznę ciała i powodowały natychmiastowe odprężenie.
Oprócz bujnej flory, ruiny były domem tysiąca koników morskich. Koniki morskie były o tyle specyficzne, że żaden z nich nie był podobny do poprzedniego. Były prawie tak zróżnicowane pod względem wyglądu jak ludzie.
Gdy znaleźliśmy się już na miejscu Alek zmienił swoją postać Smoka na bardziej syrenią. Co prawda nie posiadał ogona, ale jego stopy przypominały płetwy, a pomiędzy dłońmi powstały przeźroczyste błony, które ułatwiały mu poruszanie się pod wodą.
- Hej, Alek. – Chłopak zwrócił w moją stronę swoje ciekawskie brązowe oczy. – Teraz to możemy się pościgać.
Aleksander parsknął śmiechem i obdarzył mnie przemądrzałym spojrzeniem.
- Kora, moja ukochana przyjaciółko, przypomnę tobie po raz setny, że …
- … kiedy nie jestem smokiem poruszam się wolniej, gdyż to nie jest moja naturalna postać, bla, bla, bla – dokończyłam za niego.
Chłopaka musiało troszkę urazić moje ,,bla, bla, bla” dodane na końcu, ponieważ ostentacyjnie odwrócił się do mnie plecami.
- No właśnie – wymamrotał urażony.
Podpłynęłam do niego i pochwyciłam jego dłonie.
- Oj, Alek nie obrażaj się – wyśpiewałam melodyjnie słowa, jednocześnie patrząc się intensywnie w jego oczy.
Nagle dla chłopaka świat przestał istnieć. Skupił się jedynie na moim głosie i spojrzeniu. Niestety za chwilę na jego ustach pojawił się drwiący uśmiech.
- Znów ci się nie udało, Korciu – zwrócił się do mnie tak, jak moja mama, choć dobrze wiedział jak irytuje mnie to zrobione.
Przewróciłam oczami i odpłynęłam w stronę miękkich ukwiałów.
- Daj sobie spokój, smoczku– rzuciłam po czym oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Aleksander był potężnym, niebieskoczarnym smokiem z ostrymi jak brzytwy pazurami i kolcami z zabójczą truciznom na grzbiecie. Zamiast skrzydeł miał ogromne płetwy (oberwałam z nich nieraz i do dziś się zastanawiam czy uderzenia były przypadkowe czy też nie). Dlatego nazywanie go ,,smoczkiem” jest niezwykle nieadekwatne do jego postury.
- Trafne określenie – skwitował i położył się obok mnie na ukwiale.
Leżeliśmy tak w milczeniu, podczas gdy moje włosy muskały klatkę piersiową Aleka. Kiedyś zapewne by je próbował odgarnąć, lecz z czasem nauczył się, że moich włosów nie można przepędzić.
- Korcia… - zaczął Alek miękkim tonem.
- Nie denerwuj mnie – syknęłam z zamkniętymi oczami.
Chłopak parsknął śmiechem, lecz zaraz przeprosił.
- Dobrze, a więc, Kora, co chciałaś mi powiedzieć?
Oj… Miałam nadzieję, że ta rozmowa nie pojawi się tak szybko. Rzadko odwlekałam jakiekolwiek sprawy, lecz tej rozmowy naprawdę się obawiałam.
Uchyliłam nieznacznie powieki i ujrzałam, że Alek wpatruje się we mnie z ciekawością. Uniosłam się więc na łokciu i westchnęłam.
- Alek, pamiętasz jak opowiadałam tobie dlaczego moja matka postanowiła przypłynąć w te wody? – zaczęłam delikatnie.
- Tak – potwierdził skinieniem głowy. – Miałaś zacząć naukę w Akademii Ciemnej Nocy… Czekaj, ty chyba nie…
- Za dwa dni mam pierwsze zajęcia.
Wstrzymałam oddech z napięcia i wpatrzyłam się w chłopaka, oczekując jego reakcji.
- Strasznie szybko – powiedział ostrożnie.
Uśmiechnęłam się.
- Mieszkam tu już od czterech lat.
- Tak wiem, ale… - Czułam, że dla Aleksandra ta wiadomość to coś strasznego. Byliśmy ze sobą mocno związani. Może nie jak brat i siostra, ale na pewno byliśmy dobrymi przyjaciółmi. W końcu tylko Alek wiedział o moich koszmarach, które nawiedzały mnie w nocy. To dzięki niemu stały się one słabsze i mniej realistyczne. A obraz siostry rozmył się za mgłą. Siostry, która zaginęła pewnego dnia bez śladu.
Aleksander nabrał powietrza i wypuścił z ust duże bąbelki, które niczym meduzy uniosły się ku górze.
- Boisz się? – zapytał już opanowanym i zwyczajnym tonem.
Rozluźniłam mięśnie, widząc, że Alek nie przyjął mojej wiadomości aż tak źle.
- Troszkę – skłamałam, a chłopak to wyczuł, jednak nie drążył tematu.
Dla obojga z nas ląd, na którym znajdowała się Akademia Ciemnej Nocy był czymś obcym i napawającym strachem. Aleka rodzice nigdy nie wysłali do Akademii. Wszystkiego nauczył go ojciec (Tak między nami najbrzydszy smok jakiego kiedykolwiek widziałam). Mimo niezachęcającego wyglądu był bardzo miły i szarmancki w stosunku do innych.
- Masz może ochotę na wyścig? – Wyrwał mnie z rozmyślania Alek.
- Co?… A tak. – Ogarnęłam go wzrokiem. – Zgaduję, że w tej postaci nie zamierzasz się ścigać?
Alek uśmiechnął się szelmowsko.
- Jak ty mnie dobrze znasz. – I już był ogromnym ponadziewanym kolcami smokiem.

Płynęłam niezwykle ociężale ku przeźroczystej tafli, rozmyślając o swoim ostatnim spotkaniu z Alekiem. Minęły już dwa dni od jego triumfalnego zwycięstwa w naszym wyścigu. Dwa dni, które niegdyś dzieliły mnie od wyjścia na ląd minęły już bezpowrotnie.
Rzecz jasna nie po raz pierwszy udałam się poza wody chłodnego jeziora. Wcześniej mama zmuszała mnie do regularnych spacerów na tych chyboczących się nogach wzdłuż brzegu Wielkiego Jeziora. Niestety po dwóch latach przechadzek w płóciennej sukience po miękkim piasku, nadal mam wrażenie, że przypominam niezdarną krewetkę, która ma o dwie nogi za dużo.
Z zniesmaczenia trzepnęłam porządnie ogonem w wodę i wyskoczyłam ponad taflę, a moje długie włosy zapewne wyglądały przy tym skoku niezwykle zjawiskowo. Cóż, trochę szpanu nie zaszkodzi przed całym dniem na nogach.
Podpłynęłam już spokojniej do skał nieopodal brzegu i rozejrzałam się, czy aby nikogo niema na plaży – pusto. Choć o tyle dobrze. Zamknęłam oczy i mocno skoncentrowałam swoją uwagę na długim, srebrnym ogonie. Gdy poczułam dziwne mrowienie otworzyłam oczy i ujrzałam jak z moich ludzkich nóg znikają ostatnie, połyskujące w słońcu łuski.
Wstałam pewnie i zrobiłam pierwszy krok na próbę. Hmm… Całkiem nieźle – pomyślałam, gdy nagle usłyszałam, że ktoś biegnie w moją stronę. Nie miałam bym nic przeciwko, lecz byłam całkiem naga, a zamiana w syrenę nie działała z automatu. Spojrzałam zestresowana przed siebie i zakryłam dłońmi intymne części ciała, choć nie do końca mi się to udało. A nieznajomy już mnie dojrzał i zaczął nawoływać…

<Ktoś?>

Coral - A gdyby był tam rekin...? (do Tarixa)(11.04.217 r.)

Wyspa wyglądała z daleka niczym mały pagórek, otoczony promieniami słońca. Ledwo co dało się dojrzeć kontury drzew, a co dopiero mówić o większych krzewach, które zdawały się malutkim plamkami. W porannej mgle, która wciąż się tam jeszcze kłębiła, zdawała się taka pełna tajemniczości i nieodkrytych sekretów. Spojrzałam nieśmiało w stronę Tarixa, który miał półprzymknięte oczy zwrócone w stronę słońca. Wyglądał tak spokojnie, tak majestatycznie, tak… Lekko zaczerwieniłam się pod wpływem własnych myśli. Coral, co ty wyprawiasz?! Zmieszana, zatopiłam palce rąk w jeszcze zimnym, jasnym piasku, usypując małe kopczyki. Popłynąć tam, sama myśl o tym strasznie mi się podobała. Popłynąć razem z elfem… Wcześniejsze negatywne emocje zniknęły, jakby zdarzyły się wieki temu, a nie wczorajszego wieczora. Jeszcze nigdy nie pływałam, ani wpław, ani łódką. W niebie nie znajdziesz większych akwenów wodnych od drobnych kałuż, które gdzieniegdzie się wylewały z chmur deszczowych i zakrytych basenów, które zawsze były przepełnione. Podobno, pozwalając unosić się wodzie, można całkowicie zapomnieć o otaczającym cię świecie. Pod czystym niebem, przy cichym szumie wiatru, a przy tobie ktoś, kto ramię w ramię ci towarzyszy, w cichej podróży…
- To… Jak byśmy mogli dotrzeć do tej wyspy? – zapytałam, zaczynając obracać kosmkiem włosów między kciukiem, a palcem wskazującym.
- Już moja w tym głowa – elf uśmiechnął się promiennie, jednocześnie zaczesując swoje włosy do tyłu. Po chwili wstał, podszedł do mnie i podał mi rękę – Mogę?
Nieco zaskoczona, podałam mu dłoń, a on ujął ją i zaczął mnie prowadzić w stronę drewnianego budynku z wielką siecią rozwieszoną na jednej ze ścian. Już z daleka dało się ujrzeć gromadę małych i dużych łódek, przycumowanych do pobliskiego pomostu. Ów pomost zdawał się mieć więcej lat, niż najstarsze osoby mieszkające w Akademii, lecz jak później wspomniał rybak, od którego wypożyczyliśmy łódkę ,,On przeżył najgorsze sztormy, przeżyje także jeszcze wiele wieków’’. Tarix targował się, próbując zbić cenę za godzinę jak najniżej. A ja stałam z boku, przyglądając się plaży. Słońce, które świeciło już mocnym, żółtym blaskiem, zaczęło oblewać swą jasnością dalsze, pochowane w labiryncie uliczek budynki miasta. Zauważyłam grupkę dzieci, które zaczęły ganiać się po brzegu jeziora, pokrzykując coraz to głośniej, jednocześnie chlapiąc siebie nawzajem. Moją uwagę zwróciła także czerwonowłosa driada, która z trudem nadążała za nową grupką brzdąców. Jednak zdawała się być szczęśliwa, jakby żadne większe troski nie mogły zepsuć jej chęć do życia.
- Coral? – elf zawołał mnie, jednocześnie odcumowując jedną z mniejszych łódeczek. Z niebieskim, nieczytelnym napisem na prawej burcie, zdawała się niebezpiecznie pochylać na boki.
- Jesteś pewien, że… że się nie przewrócimy? – stanęłam tuż przed nim, próbując nie powiedzieć wprost, że nie potrafię pływać.
- Ze mną na pokładzie? Nigdy – zaśmiał się i gwałtownie pociągnął mnie do przodu. Łódeczka niebezpiecznie zaczęła się chwiać, przechylając się to na prawo, to znów na lewo, lecz ostatecznie wróciła do pozycji wejściowej.
- Mogłam wpaść do wody! – niespokojnie rozejrzałam się dookoła, widząc za sobą oddalający się brzeg. Nie sądziłam, że ten środek transportu może być taki szybki…
- Ale nie wpadłaś – Trix usiadł przy rumplu, aby tak nim wysterować, byśmy mogli nawet bez postawionych żagli płynąc spokojnie w stronę wyspy. Usiadłam, starając się być równie oddalona od obu burt. Nie chciałam ryzykować… A jakby wiatr nagle zaczął szaleć? A gdybym wypadła?
- Nie rób takiej przerażonej minki – miałam wrażenie, że cała ta sytuacja niezwykle bawi elfa – Spróbuj się zrelaksować.
Nic nie odpowiadając, zamknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu. Ciepłe promienie słoneczne ogrzewały twarz, rzeczywiście pozwalając na chwilę odpoczynku. Cichy, jednostajny chlupot wody odbijającej się o sunącą łódź powoli, lecz skutecznie usypiał. Nawet nie zauważyłam, kiedy dopłynęliśmy do celu. Wyskoczyłam, pozwalając moim nogom zanurzyć się po łydki w chłodnej jeszcze wodzie. Trix mocował się z mieczem, który niefortunnie zaklinował się w piachu, jednak szybko sobie z nim poradził.
- To jak? Najpierw zwiedzamy, czy też chwilę jeszcze posiedzimy na plaży? – zagadał, ocierając pot z czoła nadgarstkiem.
- Posiedźmy jeszcze chwilę… Jest tu tak przyjemnie – lekko rozmarzonym głosem ruszyłam wzdłuż plaży, która była nieco bardziej kamienista i zarośnięta od wybrzeża przy Akademii. W końcu znalazłam idealne miejsce na usadowienie się, tuż przy sporych rozmiarach, jasnym kamieniu. Przysiadłam, opierając się o niego i jednocześnie spoglądając za elfem, który przyszedł tuż za mną. On jednak nie miał zamiaru siadać – ściągnął koszulę i biegiem ruszył ku wodzie. Przyglądałam mu się, nieco speszona. Widać było, że potrafi pływać. Pewnie już nie raz tutaj był, zdążył się przyzwyczaić do otaczającej tutaj, niesamowitej roślinności. Nagle kątem oka zauważyłam, jak coś wypłynęło na sekundę na powierzchnię, by potem gwałtownie zniknąć pod wodą. Nie spodobało mi się to. Zdawało się kierować prosto ku…
- Tarix! – krzyknęłam, wstając jednocześnie – Coś tam…
Elf odwrócił się, lecz nim skończyłam, coś wciągnęło go pod wodę. Przerażona, pobiegłam w stronę jeziora, zanurzając się w wodzie po pas. Pomocy! Gdybym chociaż potrafiła pływać…
- Tarix! – krzyczałam, jakby było możliwym, że mnie usłyszy – Tarix!
Spanikowana, rozglądałam się niespokojnie po wodzie, próbując dostrzec choć jakiś drobny cień, wskazujący na obecność elfa. Lub tajemniczej postaci…
Ku mojemu przerażaniu, tuż obok mnie ktoś gwałtownie wypłynął na powierzchnię. Straciłam równowagę i pewnie runęłabym do wody, gdyby elf nie złapał mnie za rękę.
- Spokojnie – uśmiechnął się, jakby przed chwilą nic się nie stało. Następnie odwrócił wzrok w stronę tafli wody, z której spoglądała na nas…
- Yen. Jeszcze jeden raz tak zrobisz, a cię wypatroszę.
Roześmiana syrena spoglądała na nas, jakby udało jej się zrobić jakiś niesamowicie zabawny kawał. A mnie zaczęły nieprzyjemnie piec oczy…
- Coral? – elf spojrzał na mnie, zaskoczony. A ja po prostu nie mogłam powstrzymać łez, które zaczęły lecieć ciurkiem po moich policzkach.
- Wszystko w porządku. Nic się nie stało – zaczął powtarzać cicho, jednocześnie mnie przytulając i głaszcząc po głowie. A ja wiedziałam, że już wszystko w porządku, jednak mimo to świadomość, że gdyby coś naprawdę mu się zdarzyło, a ja nie mogłabym mu pomóc…
- Oj, Coral! – Yennefer podpłynęła ku mnie, jednocześnie ochlapując wodą – Ja tylko żartowałam!
O dziwo, syrena także się do mnie przytuliła, obejmując mnie w pasie. Wyżej nie mogła dosięgnąć, gdyż ogon jej to uniemożliwiał. A ja płakałam jak głupia, próbując się uspokoić.
- Chodźmy na plażę. Usiądziemy, odpoczniemy trochę – rzekł Tarix, uśmiechając się przy tym szeroko –A potem zwiedzimy wyspę. Dobrze?
Przetarłam oczka równie mokrymi dłońmi i lekko się uśmiechając, odpowiedziałam:
- Dobrze.

< Tarix? c: Coral trochę wrażliwa jest, trzeba na nią uważać. xD >

czwartek, 17 marca 2016

Winchester - Pytania bez odpowiedzi (do Liliope/Holdera)(11.04.217 r.)

Nie wierzyłem w to co widzę. Zachowanie chłopaka było co najmniej nienaturalne. Przez chwile myślałem, że może jest to spowodowane jakąś szkodliwą substancją, lecz żadna z nich nie powoduje takich zachowań. A co jeśli on zwyczajnie taki jest? Nie każdy bowiem jest tak samo pozbawiony emocji jak ja, a on myśli to samo o moim zachowaniu. Czemu właściwie się tym przejmuję? Dalej nie znałem imienia chłopaka. Miałem nadzieję, że zwyczajnie go tu przyniosę i będę mógł wrócić do tego co robiłem wcześniej. Z trudem jednak staram sobie przypomnieć co to było. "Ciotunia" jednak zniknęła na chwilę, mówiąc coś w nieznanym mi języku. Nie prosiła mnie jednak bym został z nim. Dopóki nie zna mojego imienia,  nic złego się nie wydarzy. Ważne jest by nie nawiązać dłuższego kontaktu wzrokowego. Wszystko zaczyna się od spojrzenia, a potem jesteś skazany na wieczność z osobą, której wcześniej nie znałeś. Będzie łączyć was jakaś relacja, a ja nie mam zamiaru w żadną wchodzić z żadnym człowiekiem. Ten jednak dalej uczepiony był mojej nogi. Starałem się mu dać jasno do zrozumienia by puścił moją kończynę lecz był niezwykle uparty. I wtedy popełniłem błąd. Spojrzałem się prosto na chłopaka, a gdy już to zrobiłem nie potrafiłem odwrócić wzroku. Czułem się jak zahipnotyzowany. Musiałem coś zrobić. Coś powiedzieć.
- Stoję. Puść moją nogę albo będę zmuszony przywrócić cię do stanu poprzedniego -przerwałem ciszę i szybko przeniosłem wzrok na swoją dolną kończynę.
- Nie zrobiłbyś tego - usłyszałem jego głos, który tym razem okazał się być cichszy.
- Osobiście uważam, że jesteś bardziej znośny jak jesteś nieprzytomny - mruknąłem.
To tylko zmotywowało chłopaka, by zacisnąć swój uścisk jeszcze bardziej. W sumie to chciałem zaczekać na białowłosą, by zadać jej kilka pytań, więc mogę to równie dobrze zrobić tutaj.
- Niech ci będzie - westchnąłem i dałem za wygraną.
Chłopak posłał mi uśmiech pełen radości ze swojego małego zwycięstwa.
- Wiedziałem, że mnie nie zostawisz - powiedział tylko i wstał na własne nogi. Złotowłosy wrócić na swoje miejsce przy stoliku, a gdy tylko to zrobił skierował wzrok na miejsce obok. Wzruszyłem ramionami i usiadłem naprzeciwko.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - Pytanie numer jeden, na które nie znałem odpowiedzi, choć spodziewałem się go. Jest to jedno z najczęściej zadawanych pytać tuż przy: kim jesteś i co tu robisz.
- Nie wiem - odparłem, opierając nogi o stolik. Poczułem ulgę w nogach po kilku godzinach wędrówki. Możliwe, że na zewnątrz panowała już noc, lecz mogłem się mylić.
- Jak to nie wiesz? - spytał sfrustrowany. Pewnie oczekiwał sensownej odpowiedzi. Szczerze wątpiłem w to czy mogę wiedzieć więcej niż on. Byłem tu pierwszy raz jeśli chodzi o budynek. Słyszałem co mówią ludzie,  lecz na nich nigdy nie można polegać, a szczególnie nie można wierzyć w to, co mówią. Chłopak mierzył mnie wzrokiem, oczekując odpowiedzi, która nie nadchodziła.
-Po prostu nie wiem - mruknąłem. Moim zdaniem skoro nic nie wiesz, nie powinieneś się odzywać, jednak w tym wypadku myślę, że nie zaznałbym spokoju. Zwiększyłbym jedynie niepewność chłopaka i posypałyby się kolejne pytania. Za dużo myślę. Złapałem za szklankę z wodą i wypiłem resztę. Nie byłem spragniony, ale okazało się ze mam strasznie spierzchłe usta. Nie wiem czym mogło być to spowodowane, ale średnio mnie to obchodziło. Ciszę w pokoju przerwały skrzypiące drzwi. Wyjrzała przez nie blada istota, która wcześniej nas tu przyprowadziła. Kim była? Co planuje? Czemu pomogła człowiekowi? Co my tu robimy i gdzie właściwie jesteśmy? Pytanie za pytaniem, a z każdą chwilą było ich coraz więcej. Chłopak patrzył się to na mnie to na istotę. Oboje byliśmy zdezorientowani i oczekiwaliśmy odpowiedzi. Wstałem, w końcu była to kobieta. Mój "ojciec" nie był idealny, ale nauczył mnie jak zachowywać się przy płci pięknej. W ten sposób okazuje się im szacunek - wyjątkiem są damy do towarzystwa, które w przeszłości często mi towarzyszyły. Mimo to staram się przestrzegać tych zasad. Istota jednak zatrzymała mnie ruchem ręki i zniżyła ją bym zajął swoje miejsce. Tak też zrobiłem. Podeszła bliżej jednak zachowała lekki odstęp. Jej wzrok skierował się na człowieka.

<Liliope? Holder? Czy dowiemy się czegoś ciekawego?>