Gdy szliśmy przez las z trudem powstrzymywałam się przed
tym, żeby nie złapać Matha za rękę i nie wtulić się w niego. Pamięć coraz
bardziej mi wracała, szczególnie kiedy wokół nas las dosłownie się poruszał.
Samo wspomnienie drewnianych, szorstkich, a przy tym dziwnie oślizłych palców
na moim ciele, wzdrygałam się silnie i brałam głębszy wdech. Nienawidziłam
driad, bardzo. Nienawidziłem tego jakie były uparte, zawzięte. Jak można zachowywać
się w ten sposób? Jak można brać coś nie licząc się ze zdaniem innych? Spoglądać
tylko na własne korzyści, na to, czego one chcą.
Z trudem zwalczałam chęć ucieczki i, gdyby nie niedźwiedź
idący kilka kroków przede mną, biegłabym w stronę miasta, modląc się, by nie wypluć
przy tym płuc. Zawsze udawało mi się tutaj jakoś unikać driad. Sporo czasu
spędzałam w lesie, nie raz zaczepiana, ale nigdy nie odważyły się na otwarty,
fizyczny atak… Aż do wczorajszego wieczora. Nie miałam pewności czy to przez
alkohol i to, że poczuły moją słabość, czy może znudziło im się czekanie i
podchody… Jeżeli to pierwsze to być może dadzą mi teraz znów względny spokój… jeżeli
jednak to drugie, to…
Uskoczyłam w bok przed korzeniem, który niewątpliwie zaczął
sunąć w moją stronę. Serce dudniło mi jak oszalałe, dłonie drżały. Po raz
pierwszy od dawna czułam się tak słaba, że nawet uspokojenie oddechu zdawało mi
się wysiłkiem ponad siły. Gdyby nie silna dłoń, która pogładziła mój policzek,
ciepły głos mężczyzny, zapewniający, że wszystko będzie dobrze, że tu jest i
nic mi nie grozi, byłoby ze mną naprawdę źle…
Szliśmy dalej. Tym razem Math trzymał moją dłoń w silnym
uścisku. Widziałam jak czujnie się rozgląda, powarkując ostrzegawczo. W dźwięku,
który wydawał oprócz oczywistej groźby było i coś… kojącego. Niskiego,
wibrującego, uspakajało mnie to, dodawało mi odrobinę pewności. Jednocześnie
jednak było mi wstyd. Tak długo dawałam sobie radę, walczyłam z tym, jakiego
losu chciały dla mnie driady, a teraz? Teraz wpadałam niemal w panikę i nie
potrafiłam nic na to poradzić.
Kiedy weszliśmy między pierwsze zabudowania miasta,
zostawiając tym samym las za sobą, poczułam jak ogromny ciężar spada mi z
ramion. Mogłam teraz odetchnąć z ulgą, nie czując już na sobie natarczywych, łakomych
spojrzeń.
- Dziękuję… - wyszeptałam słabym, ale pełnym ulgi głosem.
- Któregoś dnia mi się odwdzięczysz. – Z ust Matha wydobył
się niski pomruk, który sprawił, że policzki mi zapłonęły. Mimo to, lekko wciąż
dygocąc, zbliżyłam się do niego i musnęłam ustami jego zarośnięty policzek.
Okazało się jednak, że on chciał więcej i zwyczajnie przyciągnął mnie do
siebie, łącząc swoje usta z moimi. Pocałował mnie mocno, zachłannie, a jego
dłonie zjechały w dół mojej talii. Dopiero po dłuższej chwili zdołałam
przypomnieć sobie, że przecież jesteśmy już w mieście, pośród innych,
przyglądających nam się istot… To sprawiło, że z trudem, ale jednak
wyswobodziłam się z objąć niedźwiedzia.
- A-Alan pewnie się martwi… muszę wracać do domu – rzuciłam bardziej,
żeby przypomnieć o tym sobie i po prostu skoncentrować myśli na czymś innym niż przyjemne,
elektryzujące ciepło, rozchodzące się po moim ciele.
- Alan? – Math spojrzał na mnie uważnie.
- Mój przyjaciel, mieszkamy razem – wyjaśniłam. – Musisz go kiedyś
poznać, ale teraz naprawdę muszę już iść…
Ruszyłam w stronę domu, wciąż czując na sobie wzrok
mężczyzny. Nie mogłam przestać myśleć o tym jak on na mnie patrzył, jak mnie odtykał,
nawet jeśli wiedział jaka jestem.
W głowie huczała mi jeszcze jedna myśl. Zastanawiałam się
czy gdybyśmy byli sami, gdybym się nie opierała… czy Math byłby w stanie zrobić
ze mną coś więcej niż tylko mnie pocałować? Mimowolnie moja wyobraźnia wracała
do widoku niedźwiedzia nagiego, stojącego przede mną w jaskini… Miałam
wrażenie, że spłonę żywcem, kiedy dodatkowo moja wyobraźnie dopowiadała sobie
do tego co widziałam to, jak mógłby wyglądać Math bardziej… rozochocony.
- Dei, o czym ty w ogóle myślisz – jęknęłam, karcąc sama
siebie. Moje doświadczenie w tych
sprawach ograniczało się do incydentu, który próbowałam wyrzucić z pamięci i
innego zdarzenia, podczas którego zanim jeszcze do czegokolwiek doszło najadłam
się wstydu, gdy moja aparycja nagle zaczęła się zmieniać, co zwyczajnie
odrzuciło mojego niedoszłego partnera…
Z ciężkim westchnieniem otworzyłam drzwi do domu i stanęłam
jak wryta. Tylko na ułamek chwili, bo zaraz zapiszczałam radośnie, podskakując
niemal jak piłeczka. Wiem, że nie powinnam im przeszkadzać, ale kiedy
zobaczyłam Alana i Adriela razem… na kanapie… nagich… robiących TO! Byłam tak
szczęśliwa, że wreszcie byli razem, że nie umiałam się powstrzymać.
- Gratulacje! – zapiszczałam i z trudem powstrzymałam się
przed doskoczeniem do nich i wyściskaniem ich. Powstrzymały mnie ich
zaskoczone, zakłopotane miny i ogromny rumieniec na policzkach gargulca. – To ja…
ja sobie pójdę… tam, do ogrodu i wiecie… Nie przeszkadzajcie sobie – zaszczebiotałam
i wyszłam, zamykając za sobą drzwi radośnie podśpiewując.
<Math, co tam w mieście porabiasz? Alan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz