Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

czwartek, 9 czerwca 2016

Deidre - Panika (do Alana / Matha)

Gdy szliśmy przez las z trudem powstrzymywałam się przed tym, żeby nie złapać Matha za rękę i nie wtulić się w niego. Pamięć coraz bardziej mi wracała, szczególnie kiedy wokół nas las dosłownie się poruszał. Samo wspomnienie drewnianych, szorstkich, a przy tym dziwnie oślizłych palców na moim ciele, wzdrygałam się silnie i brałam głębszy wdech. Nienawidziłam driad, bardzo. Nienawidziłem tego jakie były uparte, zawzięte. Jak można zachowywać się w ten sposób? Jak można brać coś nie licząc się ze zdaniem innych? Spoglądać tylko na własne korzyści, na to, czego one chcą.
Z trudem zwalczałam chęć ucieczki i, gdyby nie niedźwiedź idący kilka kroków przede mną, biegłabym w stronę miasta, modląc się, by nie wypluć przy tym płuc. Zawsze udawało mi się tutaj jakoś unikać driad. Sporo czasu spędzałam w lesie, nie raz zaczepiana, ale nigdy nie odważyły się na otwarty, fizyczny atak… Aż do wczorajszego wieczora. Nie miałam pewności czy to przez alkohol i to, że poczuły moją słabość, czy może znudziło im się czekanie i podchody… Jeżeli to pierwsze to być może dadzą mi teraz znów względny spokój… jeżeli jednak to drugie, to…
Uskoczyłam w bok przed korzeniem, który niewątpliwie zaczął sunąć w moją stronę. Serce dudniło mi jak oszalałe, dłonie drżały. Po raz pierwszy od dawna czułam się tak słaba, że nawet uspokojenie oddechu zdawało mi się wysiłkiem ponad siły. Gdyby nie silna dłoń, która pogładziła mój policzek, ciepły głos mężczyzny, zapewniający, że wszystko będzie dobrze, że tu jest i nic mi nie grozi, byłoby ze mną naprawdę źle…
Szliśmy dalej. Tym razem Math trzymał moją dłoń w silnym uścisku. Widziałam jak czujnie się rozgląda, powarkując ostrzegawczo. W dźwięku, który wydawał oprócz oczywistej groźby było i coś… kojącego. Niskiego, wibrującego, uspakajało mnie to, dodawało mi odrobinę pewności. Jednocześnie jednak było mi wstyd. Tak długo dawałam sobie radę, walczyłam z tym, jakiego losu chciały dla mnie driady, a teraz? Teraz wpadałam niemal w panikę i nie potrafiłam nic na to poradzić.
Kiedy weszliśmy między pierwsze zabudowania miasta, zostawiając tym samym las za sobą, poczułam jak ogromny ciężar spada mi z ramion. Mogłam teraz odetchnąć z ulgą, nie czując już na sobie natarczywych, łakomych spojrzeń.
- Dziękuję… - wyszeptałam słabym, ale pełnym ulgi głosem.
- Któregoś dnia mi się odwdzięczysz. – Z ust Matha wydobył się niski pomruk, który sprawił, że policzki mi zapłonęły. Mimo to, lekko wciąż dygocąc, zbliżyłam się do niego i musnęłam ustami jego zarośnięty policzek. Okazało się jednak, że on chciał więcej i zwyczajnie przyciągnął mnie do siebie, łącząc swoje usta z moimi. Pocałował mnie mocno, zachłannie, a jego dłonie zjechały w dół mojej talii. Dopiero po dłuższej chwili zdołałam przypomnieć sobie, że przecież jesteśmy już w mieście, pośród innych, przyglądających nam się istot… To sprawiło, że z trudem, ale jednak wyswobodziłam się z objąć niedźwiedzia.
- A-Alan pewnie się martwi… muszę wracać do domu – rzuciłam bardziej, żeby przypomnieć o tym sobie i po prostu skoncentrować  myśli na czymś innym niż przyjemne, elektryzujące ciepło, rozchodzące się po moim ciele.
- Alan? – Math spojrzał na mnie uważnie.
- Mój przyjaciel, mieszkamy razem – wyjaśniłam. – Musisz go kiedyś poznać, ale teraz naprawdę muszę już iść…
Ruszyłam w stronę domu, wciąż czując na sobie wzrok mężczyzny. Nie mogłam przestać myśleć o tym jak on na mnie patrzył, jak mnie odtykał, nawet jeśli wiedział jaka jestem.
W głowie huczała mi jeszcze jedna myśl. Zastanawiałam się czy gdybyśmy byli sami, gdybym się nie opierała… czy Math byłby w stanie zrobić ze mną coś więcej niż tylko mnie pocałować? Mimowolnie moja wyobraźnia wracała do widoku niedźwiedzia nagiego, stojącego przede mną w jaskini… Miałam wrażenie, że spłonę żywcem, kiedy dodatkowo moja wyobraźnie dopowiadała sobie do tego co widziałam to, jak mógłby wyglądać Math bardziej… rozochocony.
- Dei, o czym ty w ogóle myślisz – jęknęłam, karcąc sama siebie.  Moje doświadczenie w tych sprawach ograniczało się do incydentu, który próbowałam wyrzucić z pamięci i innego zdarzenia, podczas którego zanim jeszcze do czegokolwiek doszło najadłam się wstydu, gdy moja aparycja nagle zaczęła się zmieniać, co zwyczajnie odrzuciło mojego niedoszłego partnera…
Z ciężkim westchnieniem otworzyłam drzwi do domu i stanęłam jak wryta. Tylko na ułamek chwili, bo zaraz zapiszczałam radośnie, podskakując niemal jak piłeczka. Wiem, że nie powinnam im przeszkadzać, ale kiedy zobaczyłam Alana i Adriela razem… na kanapie… nagich… robiących TO! Byłam tak szczęśliwa, że wreszcie byli razem, że nie umiałam się powstrzymać.
- Gratulacje! – zapiszczałam i z trudem powstrzymałam się przed doskoczeniem do nich i wyściskaniem ich. Powstrzymały mnie ich zaskoczone, zakłopotane miny i ogromny rumieniec na policzkach gargulca. – To ja… ja sobie pójdę… tam, do ogrodu i wiecie… Nie przeszkadzajcie sobie – zaszczebiotałam i wyszłam, zamykając za sobą drzwi radośnie podśpiewując.

<Math, co tam w mieście porabiasz? Alan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz