Z powodu zerowego zainteresowania blogiem Akademia zostaje
zamknięta. No cóż… zdarza się. Mnie to nawet zajebiście często. Kiedy po
przerwie wracałam do pisania nie sądziłam, że znów będę musiała kilka miesięcy
czekać, żeby dostać „ogarnij się” i głuchą ciszę. Fajnie, że znów naprostowano
mój światopogląd. Tak więc nie będę już więcej nikogo się czepiać, o nic
prosić, nikogo ranić tym, że chuja wielkiego rozumiem i nie wróżę z fusów na co
i przy kim mogę sobie pozwolić. To jest ostatni grupowy blog, którego odważyłam
się prowadzić. Dziękuję tym, którzy pomagali przy blogu, powodzenia i żegnam.
Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:
| PIERWSZE KROKI | | WARTO PRZECZYTAĆ | | INFORMACJE OD ADMINISTRACJI |
| MAPA ŚWIATA AKADEMII | | KALENDARZ |
_______________________________
| MAPA ŚWIATA AKADEMII | | KALENDARZ |
_______________________________
niedziela, 19 czerwca 2016
czwartek, 9 czerwca 2016
Deidre - Panika (do Alana / Matha)
Gdy szliśmy przez las z trudem powstrzymywałam się przed
tym, żeby nie złapać Matha za rękę i nie wtulić się w niego. Pamięć coraz
bardziej mi wracała, szczególnie kiedy wokół nas las dosłownie się poruszał.
Samo wspomnienie drewnianych, szorstkich, a przy tym dziwnie oślizłych palców
na moim ciele, wzdrygałam się silnie i brałam głębszy wdech. Nienawidziłam
driad, bardzo. Nienawidziłem tego jakie były uparte, zawzięte. Jak można zachowywać
się w ten sposób? Jak można brać coś nie licząc się ze zdaniem innych? Spoglądać
tylko na własne korzyści, na to, czego one chcą.
Z trudem zwalczałam chęć ucieczki i, gdyby nie niedźwiedź
idący kilka kroków przede mną, biegłabym w stronę miasta, modląc się, by nie wypluć
przy tym płuc. Zawsze udawało mi się tutaj jakoś unikać driad. Sporo czasu
spędzałam w lesie, nie raz zaczepiana, ale nigdy nie odważyły się na otwarty,
fizyczny atak… Aż do wczorajszego wieczora. Nie miałam pewności czy to przez
alkohol i to, że poczuły moją słabość, czy może znudziło im się czekanie i
podchody… Jeżeli to pierwsze to być może dadzą mi teraz znów względny spokój… jeżeli
jednak to drugie, to…
Uskoczyłam w bok przed korzeniem, który niewątpliwie zaczął
sunąć w moją stronę. Serce dudniło mi jak oszalałe, dłonie drżały. Po raz
pierwszy od dawna czułam się tak słaba, że nawet uspokojenie oddechu zdawało mi
się wysiłkiem ponad siły. Gdyby nie silna dłoń, która pogładziła mój policzek,
ciepły głos mężczyzny, zapewniający, że wszystko będzie dobrze, że tu jest i
nic mi nie grozi, byłoby ze mną naprawdę źle…
Szliśmy dalej. Tym razem Math trzymał moją dłoń w silnym
uścisku. Widziałam jak czujnie się rozgląda, powarkując ostrzegawczo. W dźwięku,
który wydawał oprócz oczywistej groźby było i coś… kojącego. Niskiego,
wibrującego, uspakajało mnie to, dodawało mi odrobinę pewności. Jednocześnie
jednak było mi wstyd. Tak długo dawałam sobie radę, walczyłam z tym, jakiego
losu chciały dla mnie driady, a teraz? Teraz wpadałam niemal w panikę i nie
potrafiłam nic na to poradzić.
Kiedy weszliśmy między pierwsze zabudowania miasta,
zostawiając tym samym las za sobą, poczułam jak ogromny ciężar spada mi z
ramion. Mogłam teraz odetchnąć z ulgą, nie czując już na sobie natarczywych, łakomych
spojrzeń.
- Dziękuję… - wyszeptałam słabym, ale pełnym ulgi głosem.
- Któregoś dnia mi się odwdzięczysz. – Z ust Matha wydobył
się niski pomruk, który sprawił, że policzki mi zapłonęły. Mimo to, lekko wciąż
dygocąc, zbliżyłam się do niego i musnęłam ustami jego zarośnięty policzek.
Okazało się jednak, że on chciał więcej i zwyczajnie przyciągnął mnie do
siebie, łącząc swoje usta z moimi. Pocałował mnie mocno, zachłannie, a jego
dłonie zjechały w dół mojej talii. Dopiero po dłuższej chwili zdołałam
przypomnieć sobie, że przecież jesteśmy już w mieście, pośród innych,
przyglądających nam się istot… To sprawiło, że z trudem, ale jednak
wyswobodziłam się z objąć niedźwiedzia.
- A-Alan pewnie się martwi… muszę wracać do domu – rzuciłam bardziej,
żeby przypomnieć o tym sobie i po prostu skoncentrować myśli na czymś innym niż przyjemne,
elektryzujące ciepło, rozchodzące się po moim ciele.
- Alan? – Math spojrzał na mnie uważnie.
- Mój przyjaciel, mieszkamy razem – wyjaśniłam. – Musisz go kiedyś
poznać, ale teraz naprawdę muszę już iść…
Ruszyłam w stronę domu, wciąż czując na sobie wzrok
mężczyzny. Nie mogłam przestać myśleć o tym jak on na mnie patrzył, jak mnie odtykał,
nawet jeśli wiedział jaka jestem.
W głowie huczała mi jeszcze jedna myśl. Zastanawiałam się
czy gdybyśmy byli sami, gdybym się nie opierała… czy Math byłby w stanie zrobić
ze mną coś więcej niż tylko mnie pocałować? Mimowolnie moja wyobraźnia wracała
do widoku niedźwiedzia nagiego, stojącego przede mną w jaskini… Miałam
wrażenie, że spłonę żywcem, kiedy dodatkowo moja wyobraźnie dopowiadała sobie
do tego co widziałam to, jak mógłby wyglądać Math bardziej… rozochocony.
- Dei, o czym ty w ogóle myślisz – jęknęłam, karcąc sama
siebie. Moje doświadczenie w tych
sprawach ograniczało się do incydentu, który próbowałam wyrzucić z pamięci i
innego zdarzenia, podczas którego zanim jeszcze do czegokolwiek doszło najadłam
się wstydu, gdy moja aparycja nagle zaczęła się zmieniać, co zwyczajnie
odrzuciło mojego niedoszłego partnera…
Z ciężkim westchnieniem otworzyłam drzwi do domu i stanęłam
jak wryta. Tylko na ułamek chwili, bo zaraz zapiszczałam radośnie, podskakując
niemal jak piłeczka. Wiem, że nie powinnam im przeszkadzać, ale kiedy
zobaczyłam Alana i Adriela razem… na kanapie… nagich… robiących TO! Byłam tak
szczęśliwa, że wreszcie byli razem, że nie umiałam się powstrzymać.
- Gratulacje! – zapiszczałam i z trudem powstrzymałam się
przed doskoczeniem do nich i wyściskaniem ich. Powstrzymały mnie ich
zaskoczone, zakłopotane miny i ogromny rumieniec na policzkach gargulca. – To ja…
ja sobie pójdę… tam, do ogrodu i wiecie… Nie przeszkadzajcie sobie – zaszczebiotałam
i wyszłam, zamykając za sobą drzwi radośnie podśpiewując.
<Math, co tam w mieście porabiasz? Alan?>
środa, 25 maja 2016
Math - Nie bój się prosić o pomoc (do Deidre)
Wysłuchałem wszystkiego co Dei miał do powiedzenia. A przynajmniej tyle, ile zechciał mi zdradzić na swój temat. Nie naciskałem, nie wymuszałem na nim niczego... Może prócz pocałunku. W każdym razie widziałem jak trudnym było to tematem, jak wiele negatywnych wspomnień przywoływało i cofało w ten czas, który był jedynie cierniem w sercu. Westchnąłem zirytowany, dopisując do swojej listy kolejne powody, dla których tak uparcie nienawidziłem Driad. Były nieznośne, nie znały słowa dość, a jeszcze na dodatek nękały niewinną istotę, bo miały swoje jakieś niezrozumiałe dla normalnych widzimisię. Zacisnąłem mocno szczęki, powstrzymując pełne nienawiści warknięcie.
Na samą myśl, że znowu te stosy patyków miałyby nękać Dei, ogarniał mnie zwierzęcy szał. Odchrząknąłem głośno, próbując przywrócić się do porządku, by nie nastraszyć gościa. Mimo trudnego początku, bardzo chcianego gościa.
- Wcale im się nie dziwię - mruknąłem, z niechęcią oddając Dei pustą już miskę. Gdy odwrócił się, by odejść do miejsca, gdzie składałem naczynia, klepnąłem go w tyłek. Chłopak zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie przez ramię, a z twarzy mogłem wyczytać rozdarcie między chęcią przywalenia mi w twarz, a przejścia obok mnie raz jeszcze, by sprawdzić moją kolejną reakcję. Choć pewnie spodziewał się, że klepnąłbym go raz jeszcze. Dla zasady.
Wolałem w prawdzie jego kobiecą formę. Jakby nie patrzeć gustowałem w tej właśnie płci, lubowałem się w miękkości ich ciał, gładkości skóry, pełnym kształtom, na których z przyjemnością zaciskałem palce. Mężczyźni pozbawieni byli tego powabu. Ciała mieli twarde, umięśnione, skórę szorstką. Tyłki zgrabne, ale w niczym nie przypominały tych kobiecych. I nie mieli przednich zderzaków, kolejny minus, który mógł mi nie przypasować, choć nie każda kobieta mogła cieszyć się sporym rozmiarem.
W każdym razie, jak Dei-kobieta zdawała się być idealna dla moich wszelakich gustów. Tak ta męska forma, mogła mnie odstręczać. Choć jak zauważyłem, było to czysto teoretyczne rozumowanie. Dei to wciąż był Dei, nie ważne w której powłoce. Udało mi się dostrzec to dość szybko, prowokując prymitywnie chłopaka do odsłonięcia siebie. Byli różni, a jednocześnie jednakowi. Musiałem przyznać, ze niezwykle mnie to intrygowało. Nawet bardziej niż powinno.
- Nie dziwisz? - zapytał i usiadł na krześle obok, wbijając we mnie podejrzliwe spojrzenie.
- Jeśli kiedykolwiek uraczyłeś je tym gulaszem, a przyznać muszę, że jest obłędny, to wcale im się nie dziwię - mruknąłem, wyciągając przed siebie rękę, by zacisnąć palce na kolanie chłopaka. Mrugnąłem przy tym zalotnie, uzyskując efekt, którego oczekiwałem. Dei rozluźniła się i zaśmiała rozkosznie, zaplatając kosmyk długich włosów na palce. Zarumieniła się przy tym słodko, odwracając wzrok gdzieś na bok. Cudowna. - Jesteś idealna.
- Mówisz tak, bo cię nakarmiłam - prychnęła z rozbawieniem, zdejmując moją dłoń ze swojej nogi. No cóż, nie żeby mi się to podobało, ale nie chciałem jej w końcu do siebie zrazić, prawda?
- Jestem dużym facetem, który lubi dobrze zjeść. Czego chcieć więcej? - mruknąłem w odpowiedzi, podnosząc się z miejsca, skoro odrzuciła na razie moje zaloty. Nie żebym miał zamiar się poddać. Jakoś... Chciałem ją bliżej, a jak los pozwoli to i dogłębniej, poznać. Przeciągnąłem się, analizując co miałem dzisiaj do zrobienia. Miałem gościa, a w składziku czekał na mnie martwy jeleń. Musiałem trochę z nim poromansować, nim zaczął się w pełni rozkładać.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytałem dziewczynę, ustanawiając priorytet dla jej sprawy. Zapewne nie nie zajęłoby mi zbyt wiele czasu odprowadzenie jej do domu, a jak podejrzewałem, właśnie to chciała zrobić. Mogłem przy okazji wykorzystać okazję, by oddać kilka zamówień mieszkańcom. Jelenia przełożę na później, chyba robale nigdzie go nie wyniosą. Najwyżej upoluję kolejnego, a tym pożywię młode wilki, które jeszcze nie opanowały trudnej sztuki przetrwania.
- Muszę wrócić do miasta, pójść na zajęcia. Mam trochę... Rzeczy do zrobienia - mówiła cicho, kierując przestraszone spojrzenie ku wyjściu. Chyba przypomniałem jej, że wkrótce musi opuścić moją "bezpieczną" jaskinię i ponownie przejść prze las pełen Driad, nie mających zbyt przyjemnych zamiarów.
- Masz szczęście, że też tam idę - zaśmiałem się ochryple, kładąc dłoń na głowie dziewczyny i potargałem jej włosy w mocnym, pseudo pieszczotliwym geście. - Więc zbieraj swój śliczny tyłek i zgarnij co masz zgarnąć, a ja cię bezpiecznie odprowadzę, gdzie nic nie zagrozi twojej cnocie. No... Chyba, że ja. - Ostatnie zdanie wypowiedziałem ciszej, tak by nie mogła tego dosłyszeć. Choć wątpliwym było i to, zważywszy na to jak blisko niej się znalazłem.
Zacząłem zgarniać potrzebne przedmioty, które winienem dać klientom w wymianie za potrzebne mnie rzeczy. Koce, owoce, warzywa, materiały, które mogłem na coś przerobić, albo zlecić ich przerobienie komu innemu. Pieniądze w niczym mi nie służyły, jednak przysługa za przysługę zawsze były u mnie w cenie. O czym Dei pewnie zdąży przekonać się nie raz.
<To jak, ślicznotko? Zbierasz się i idziemy grzecznie przez las czy jednak będziesz odwlekać chwilę?>
Na samą myśl, że znowu te stosy patyków miałyby nękać Dei, ogarniał mnie zwierzęcy szał. Odchrząknąłem głośno, próbując przywrócić się do porządku, by nie nastraszyć gościa. Mimo trudnego początku, bardzo chcianego gościa.
- Wcale im się nie dziwię - mruknąłem, z niechęcią oddając Dei pustą już miskę. Gdy odwrócił się, by odejść do miejsca, gdzie składałem naczynia, klepnąłem go w tyłek. Chłopak zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie przez ramię, a z twarzy mogłem wyczytać rozdarcie między chęcią przywalenia mi w twarz, a przejścia obok mnie raz jeszcze, by sprawdzić moją kolejną reakcję. Choć pewnie spodziewał się, że klepnąłbym go raz jeszcze. Dla zasady.
Wolałem w prawdzie jego kobiecą formę. Jakby nie patrzeć gustowałem w tej właśnie płci, lubowałem się w miękkości ich ciał, gładkości skóry, pełnym kształtom, na których z przyjemnością zaciskałem palce. Mężczyźni pozbawieni byli tego powabu. Ciała mieli twarde, umięśnione, skórę szorstką. Tyłki zgrabne, ale w niczym nie przypominały tych kobiecych. I nie mieli przednich zderzaków, kolejny minus, który mógł mi nie przypasować, choć nie każda kobieta mogła cieszyć się sporym rozmiarem.
W każdym razie, jak Dei-kobieta zdawała się być idealna dla moich wszelakich gustów. Tak ta męska forma, mogła mnie odstręczać. Choć jak zauważyłem, było to czysto teoretyczne rozumowanie. Dei to wciąż był Dei, nie ważne w której powłoce. Udało mi się dostrzec to dość szybko, prowokując prymitywnie chłopaka do odsłonięcia siebie. Byli różni, a jednocześnie jednakowi. Musiałem przyznać, ze niezwykle mnie to intrygowało. Nawet bardziej niż powinno.
- Nie dziwisz? - zapytał i usiadł na krześle obok, wbijając we mnie podejrzliwe spojrzenie.
- Jeśli kiedykolwiek uraczyłeś je tym gulaszem, a przyznać muszę, że jest obłędny, to wcale im się nie dziwię - mruknąłem, wyciągając przed siebie rękę, by zacisnąć palce na kolanie chłopaka. Mrugnąłem przy tym zalotnie, uzyskując efekt, którego oczekiwałem. Dei rozluźniła się i zaśmiała rozkosznie, zaplatając kosmyk długich włosów na palce. Zarumieniła się przy tym słodko, odwracając wzrok gdzieś na bok. Cudowna. - Jesteś idealna.
- Mówisz tak, bo cię nakarmiłam - prychnęła z rozbawieniem, zdejmując moją dłoń ze swojej nogi. No cóż, nie żeby mi się to podobało, ale nie chciałem jej w końcu do siebie zrazić, prawda?
- Jestem dużym facetem, który lubi dobrze zjeść. Czego chcieć więcej? - mruknąłem w odpowiedzi, podnosząc się z miejsca, skoro odrzuciła na razie moje zaloty. Nie żebym miał zamiar się poddać. Jakoś... Chciałem ją bliżej, a jak los pozwoli to i dogłębniej, poznać. Przeciągnąłem się, analizując co miałem dzisiaj do zrobienia. Miałem gościa, a w składziku czekał na mnie martwy jeleń. Musiałem trochę z nim poromansować, nim zaczął się w pełni rozkładać.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytałem dziewczynę, ustanawiając priorytet dla jej sprawy. Zapewne nie nie zajęłoby mi zbyt wiele czasu odprowadzenie jej do domu, a jak podejrzewałem, właśnie to chciała zrobić. Mogłem przy okazji wykorzystać okazję, by oddać kilka zamówień mieszkańcom. Jelenia przełożę na później, chyba robale nigdzie go nie wyniosą. Najwyżej upoluję kolejnego, a tym pożywię młode wilki, które jeszcze nie opanowały trudnej sztuki przetrwania.
- Muszę wrócić do miasta, pójść na zajęcia. Mam trochę... Rzeczy do zrobienia - mówiła cicho, kierując przestraszone spojrzenie ku wyjściu. Chyba przypomniałem jej, że wkrótce musi opuścić moją "bezpieczną" jaskinię i ponownie przejść prze las pełen Driad, nie mających zbyt przyjemnych zamiarów.
- Masz szczęście, że też tam idę - zaśmiałem się ochryple, kładąc dłoń na głowie dziewczyny i potargałem jej włosy w mocnym, pseudo pieszczotliwym geście. - Więc zbieraj swój śliczny tyłek i zgarnij co masz zgarnąć, a ja cię bezpiecznie odprowadzę, gdzie nic nie zagrozi twojej cnocie. No... Chyba, że ja. - Ostatnie zdanie wypowiedziałem ciszej, tak by nie mogła tego dosłyszeć. Choć wątpliwym było i to, zważywszy na to jak blisko niej się znalazłem.
Zacząłem zgarniać potrzebne przedmioty, które winienem dać klientom w wymianie za potrzebne mnie rzeczy. Koce, owoce, warzywa, materiały, które mogłem na coś przerobić, albo zlecić ich przerobienie komu innemu. Pieniądze w niczym mi nie służyły, jednak przysługa za przysługę zawsze były u mnie w cenie. O czym Dei pewnie zdąży przekonać się nie raz.
<To jak, ślicznotko? Zbierasz się i idziemy grzecznie przez las czy jednak będziesz odwlekać chwilę?>
czwartek, 19 maja 2016
Mari - Ostatni dzień
- Nie wiem, co też ten mój kochany braciszek myśli. Najpierw nie odzywa się przez kilka miesięcy, a teraz przysyła list z informacją o tym, że nie chce abym rozpoczęła naukę w Akademii - mówiłam trochę do siebie, a trochę do otaczających mnie roślin.
Gdy rano obudziłam się, na szafce przy łóżku czekała na mnie wiadomość od brata. Napisał w niej, że postara się w najbliższym czasie przyjechać do Gaju nas odwiedzić, ale zakazał mi rozpoczęcia nauki w Akademii. Nie rozumiem go. Wiele lat temu właśnie dlatego wyjechał z Zielonych Królestw. Rodzice chcieli go wysłać tu, aby mógł rozwijać swoje zdolności, ale nie chciał się uczyć. A teraz chce mi zabronić możliwości poznania własnych możliwości. Ciągle myślałam o tym wszystkim, idąc na moją ulubioną polanę i zrywając po drodze kwiaty, z których planowałam zrobić wianek. Im dłużej myślałam o dziwnym liście tym bardziej psuł mi się humor. Jutro miałam po raz pierwszy przekroczyć mur tej słynnej Akademii, a tym czasem ogarniały mnie coraz większe wątpliwości.
- Co jeśli tam nie będę pasować? Albo nie będę w stanie nauczyć się kontroli nad własnymi zdolnościami? - zaczęłam zadawać sobie głośno pytania, które mnie dręczyły.
"Dosyć. Uspokój się. Dasz radę" - zaczęłam karcić się w duchu za to, że pozwoliłam sobie na jakiekolwiek wątpliwości. Nim się obejrzałam doszłam na polanę, a w ręce trzymałam sporych rozmiarów bukiet kwiatów. Uśmiechając się do siebie, usiadłam pod jednym z dużych kamieni i opierając się o niego plecami, zabrałam się do splatania wianka. Słońce przyjemnie ogrzewało moją bladą skórę, a wiatr delikatnie ją muskał. Już po chwili całkowicie zapomniałam o porannym liście i wątpliwościach jakie mnie przez chwilę ogarnęły. Mój humor od razu się poprawił i zamiast być ponurą, znowu byłam szczęśliwa. Pochłonięta tworzeniem nowej wiązanki kwiatowej, którą zamierzałam ozdobić swoje włosy, zaczęłam nucić melodię chodzącą mi po głowie. Kiedy prawie skończyłam robić wianek, usłyszałam szelest liści i głuchy dźwięk łamania gałęzi. Momentalnie zamilkłam i bez jakiegokolwiek ruchu wpatrywałam się w krzaki, z których te odgłosy nadbiegały. Ogarnął mnie strach spowodowany faktem, że przy tej polanie nie kręcił się nikt oprócz zwierząt, a niestety te dźwięki nie były wywołane przez żadne zwierzę. W momencie, w którym wstałam z ziemi, ktoś zaczął wychodzić zza krzaków...
<Ktoś>
Gdy rano obudziłam się, na szafce przy łóżku czekała na mnie wiadomość od brata. Napisał w niej, że postara się w najbliższym czasie przyjechać do Gaju nas odwiedzić, ale zakazał mi rozpoczęcia nauki w Akademii. Nie rozumiem go. Wiele lat temu właśnie dlatego wyjechał z Zielonych Królestw. Rodzice chcieli go wysłać tu, aby mógł rozwijać swoje zdolności, ale nie chciał się uczyć. A teraz chce mi zabronić możliwości poznania własnych możliwości. Ciągle myślałam o tym wszystkim, idąc na moją ulubioną polanę i zrywając po drodze kwiaty, z których planowałam zrobić wianek. Im dłużej myślałam o dziwnym liście tym bardziej psuł mi się humor. Jutro miałam po raz pierwszy przekroczyć mur tej słynnej Akademii, a tym czasem ogarniały mnie coraz większe wątpliwości.
- Co jeśli tam nie będę pasować? Albo nie będę w stanie nauczyć się kontroli nad własnymi zdolnościami? - zaczęłam zadawać sobie głośno pytania, które mnie dręczyły.
"Dosyć. Uspokój się. Dasz radę" - zaczęłam karcić się w duchu za to, że pozwoliłam sobie na jakiekolwiek wątpliwości. Nim się obejrzałam doszłam na polanę, a w ręce trzymałam sporych rozmiarów bukiet kwiatów. Uśmiechając się do siebie, usiadłam pod jednym z dużych kamieni i opierając się o niego plecami, zabrałam się do splatania wianka. Słońce przyjemnie ogrzewało moją bladą skórę, a wiatr delikatnie ją muskał. Już po chwili całkowicie zapomniałam o porannym liście i wątpliwościach jakie mnie przez chwilę ogarnęły. Mój humor od razu się poprawił i zamiast być ponurą, znowu byłam szczęśliwa. Pochłonięta tworzeniem nowej wiązanki kwiatowej, którą zamierzałam ozdobić swoje włosy, zaczęłam nucić melodię chodzącą mi po głowie. Kiedy prawie skończyłam robić wianek, usłyszałam szelest liści i głuchy dźwięk łamania gałęzi. Momentalnie zamilkłam i bez jakiegokolwiek ruchu wpatrywałam się w krzaki, z których te odgłosy nadbiegały. Ogarnął mnie strach spowodowany faktem, że przy tej polanie nie kręcił się nikt oprócz zwierząt, a niestety te dźwięki nie były wywołane przez żadne zwierzę. W momencie, w którym wstałam z ziemi, ktoś zaczął wychodzić zza krzaków...
<Ktoś>
środa, 18 maja 2016
Mari Leza
Personalia: Mari Leza, Mar
Rasa: Nimfa
Wiek: 17lat
Członkowie rodziny: Mieszka z mamą - nimfą oraz ojcem- elfem. Ma starszego brata, również elfa jak ojciec, który obecnie podróżuje.
Zdolności: Gaj, rozumienie/przyzywanie zwierząt
Miejsce zamieszkania: Rok temu wraz z rodzicami przeniosła się z Zielonych Królestw do Wielkiego Gaju. Obecnie mieszka w domu na drzewie wybudowanym przez jej ojca.
Cechy charakteru: Mari z natury jest dobra i łagodna, ale również trochę strachliwa. Pomimo swojego wrodzonego strachu lubi podejmować ryzyko. Jest skryta i nieśmiała, dlatego woli przebywać wśród roślin i zwierząt niż innych istot. Jednak gdy już kogoś pozna wystarczająco dobrze, nawiązuje z nim bardzo dobrą relację. Chętnie pomaga innym i prawie nigdy nikomu nie odmawia. Zwykle jest radosna i pełna życia, ale zdarzają jej się momenty, w których jest smutna i ponura.
Aparycja i warunki fizyczne: Ze względu na to, iż jest nimfą jest słaba i delikatna, prawie że bezbronna. Ma długie włosy, które przechodzą z białego w zielony kolor. Najczęściej zostawia je rozpuszczone i wpina w nie barwne kwiaty. Jej skóra jest jasnego koloru. Ma duże, brązowe oczy i małe, różowe usta. Lubi ubierać się w barwy symbolizujące naturę, ale najczęściej nosi stroje w kolorze białym, zielonym lub niebieskim. Zwykle jej szyja jest obwieszona mnóstwem naszyjników i wisiorków różnego rodzaju. Wśród nich jest naszyjnik w kształcie słońca z kryształem w środku. Mari nigdy się z nim nie rozstaje, ponieważ jest on prezentem od brata. Na rękach nosi złote bransolety.
Historia: Kiedy mieszkała w Zielonych Królestwach jej brat wyruszył w podróż i oprócz listów, które od czasu do czasu od niego dostaje, nie wiedziałaby co się z nim dzieje. Gdy miała 12 lat odkryła, że posiada zdolność magii natury, a dwa lata później zaczęła przywoływać i rozumieć zwierzęta. Gdy skończyła 16 lat i nadal nie potrafiła zapanować nad swoimi zdolnościami, jej rodzice postanowili, że w wieku 17 lat rozpocznie naukę w Akademii. Wraz z podjętą decyzją o jej edukacji, postanowili się przenieść do Wielkiego Gaju.
Relacje społeczne: Nie licząc rodziców nie zna nikogo z Wielkiego Gaju. Nie poznała również nikogo z Akademii.
Inne informacje: Jak wszystkie nimfy okropnie boi się mroku i ognia, ponieważ są to dla niej rzeczy zabójcze. Irytują ją istoty wścibskie i ciekawskie. Uwielbia wszystko co jest związane z naturą.
Pupil: Obecnie nie posiada żadnego.
Opiekun: Liriana
Subskrybuj:
Posty (Atom)