Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

niedziela, 19 czerwca 2016

Zamknięcie.



Z powodu zerowego zainteresowania blogiem Akademia zostaje zamknięta. No cóż… zdarza się. Mnie to nawet zajebiście często. Kiedy po przerwie wracałam do pisania nie sądziłam, że znów będę musiała kilka miesięcy czekać, żeby dostać „ogarnij się” i głuchą ciszę. Fajnie, że znów naprostowano mój światopogląd. Tak więc nie będę już więcej nikogo się czepiać, o nic prosić, nikogo ranić tym, że chuja wielkiego rozumiem i nie wróżę z fusów na co i przy kim mogę sobie pozwolić. To jest ostatni grupowy blog, którego odważyłam się prowadzić. Dziękuję tym, którzy pomagali przy blogu, powodzenia i żegnam.

czwartek, 9 czerwca 2016

Deidre - Panika (do Alana / Matha)

Gdy szliśmy przez las z trudem powstrzymywałam się przed tym, żeby nie złapać Matha za rękę i nie wtulić się w niego. Pamięć coraz bardziej mi wracała, szczególnie kiedy wokół nas las dosłownie się poruszał. Samo wspomnienie drewnianych, szorstkich, a przy tym dziwnie oślizłych palców na moim ciele, wzdrygałam się silnie i brałam głębszy wdech. Nienawidziłam driad, bardzo. Nienawidziłem tego jakie były uparte, zawzięte. Jak można zachowywać się w ten sposób? Jak można brać coś nie licząc się ze zdaniem innych? Spoglądać tylko na własne korzyści, na to, czego one chcą.
Z trudem zwalczałam chęć ucieczki i, gdyby nie niedźwiedź idący kilka kroków przede mną, biegłabym w stronę miasta, modląc się, by nie wypluć przy tym płuc. Zawsze udawało mi się tutaj jakoś unikać driad. Sporo czasu spędzałam w lesie, nie raz zaczepiana, ale nigdy nie odważyły się na otwarty, fizyczny atak… Aż do wczorajszego wieczora. Nie miałam pewności czy to przez alkohol i to, że poczuły moją słabość, czy może znudziło im się czekanie i podchody… Jeżeli to pierwsze to być może dadzą mi teraz znów względny spokój… jeżeli jednak to drugie, to…
Uskoczyłam w bok przed korzeniem, który niewątpliwie zaczął sunąć w moją stronę. Serce dudniło mi jak oszalałe, dłonie drżały. Po raz pierwszy od dawna czułam się tak słaba, że nawet uspokojenie oddechu zdawało mi się wysiłkiem ponad siły. Gdyby nie silna dłoń, która pogładziła mój policzek, ciepły głos mężczyzny, zapewniający, że wszystko będzie dobrze, że tu jest i nic mi nie grozi, byłoby ze mną naprawdę źle…
Szliśmy dalej. Tym razem Math trzymał moją dłoń w silnym uścisku. Widziałam jak czujnie się rozgląda, powarkując ostrzegawczo. W dźwięku, który wydawał oprócz oczywistej groźby było i coś… kojącego. Niskiego, wibrującego, uspakajało mnie to, dodawało mi odrobinę pewności. Jednocześnie jednak było mi wstyd. Tak długo dawałam sobie radę, walczyłam z tym, jakiego losu chciały dla mnie driady, a teraz? Teraz wpadałam niemal w panikę i nie potrafiłam nic na to poradzić.
Kiedy weszliśmy między pierwsze zabudowania miasta, zostawiając tym samym las za sobą, poczułam jak ogromny ciężar spada mi z ramion. Mogłam teraz odetchnąć z ulgą, nie czując już na sobie natarczywych, łakomych spojrzeń.
- Dziękuję… - wyszeptałam słabym, ale pełnym ulgi głosem.
- Któregoś dnia mi się odwdzięczysz. – Z ust Matha wydobył się niski pomruk, który sprawił, że policzki mi zapłonęły. Mimo to, lekko wciąż dygocąc, zbliżyłam się do niego i musnęłam ustami jego zarośnięty policzek. Okazało się jednak, że on chciał więcej i zwyczajnie przyciągnął mnie do siebie, łącząc swoje usta z moimi. Pocałował mnie mocno, zachłannie, a jego dłonie zjechały w dół mojej talii. Dopiero po dłuższej chwili zdołałam przypomnieć sobie, że przecież jesteśmy już w mieście, pośród innych, przyglądających nam się istot… To sprawiło, że z trudem, ale jednak wyswobodziłam się z objąć niedźwiedzia.
- A-Alan pewnie się martwi… muszę wracać do domu – rzuciłam bardziej, żeby przypomnieć o tym sobie i po prostu skoncentrować  myśli na czymś innym niż przyjemne, elektryzujące ciepło, rozchodzące się po moim ciele.
- Alan? – Math spojrzał na mnie uważnie.
- Mój przyjaciel, mieszkamy razem – wyjaśniłam. – Musisz go kiedyś poznać, ale teraz naprawdę muszę już iść…
Ruszyłam w stronę domu, wciąż czując na sobie wzrok mężczyzny. Nie mogłam przestać myśleć o tym jak on na mnie patrzył, jak mnie odtykał, nawet jeśli wiedział jaka jestem.
W głowie huczała mi jeszcze jedna myśl. Zastanawiałam się czy gdybyśmy byli sami, gdybym się nie opierała… czy Math byłby w stanie zrobić ze mną coś więcej niż tylko mnie pocałować? Mimowolnie moja wyobraźnia wracała do widoku niedźwiedzia nagiego, stojącego przede mną w jaskini… Miałam wrażenie, że spłonę żywcem, kiedy dodatkowo moja wyobraźnie dopowiadała sobie do tego co widziałam to, jak mógłby wyglądać Math bardziej… rozochocony.
- Dei, o czym ty w ogóle myślisz – jęknęłam, karcąc sama siebie.  Moje doświadczenie w tych sprawach ograniczało się do incydentu, który próbowałam wyrzucić z pamięci i innego zdarzenia, podczas którego zanim jeszcze do czegokolwiek doszło najadłam się wstydu, gdy moja aparycja nagle zaczęła się zmieniać, co zwyczajnie odrzuciło mojego niedoszłego partnera…
Z ciężkim westchnieniem otworzyłam drzwi do domu i stanęłam jak wryta. Tylko na ułamek chwili, bo zaraz zapiszczałam radośnie, podskakując niemal jak piłeczka. Wiem, że nie powinnam im przeszkadzać, ale kiedy zobaczyłam Alana i Adriela razem… na kanapie… nagich… robiących TO! Byłam tak szczęśliwa, że wreszcie byli razem, że nie umiałam się powstrzymać.
- Gratulacje! – zapiszczałam i z trudem powstrzymałam się przed doskoczeniem do nich i wyściskaniem ich. Powstrzymały mnie ich zaskoczone, zakłopotane miny i ogromny rumieniec na policzkach gargulca. – To ja… ja sobie pójdę… tam, do ogrodu i wiecie… Nie przeszkadzajcie sobie – zaszczebiotałam i wyszłam, zamykając za sobą drzwi radośnie podśpiewując.

<Math, co tam w mieście porabiasz? Alan?>

środa, 25 maja 2016

Math - Nie bój się prosić o pomoc (do Deidre)

Wysłuchałem wszystkiego co Dei miał do powiedzenia. A przynajmniej tyle, ile zechciał mi zdradzić na swój temat. Nie naciskałem, nie wymuszałem na nim niczego... Może prócz pocałunku. W każdym razie widziałem jak trudnym było to tematem, jak wiele negatywnych wspomnień przywoływało i cofało w ten czas, który był jedynie cierniem w sercu. Westchnąłem zirytowany, dopisując do swojej listy kolejne powody, dla których tak uparcie nienawidziłem Driad. Były nieznośne, nie znały słowa dość, a jeszcze na dodatek nękały niewinną istotę, bo miały swoje jakieś niezrozumiałe dla normalnych widzimisię. Zacisnąłem mocno szczęki, powstrzymując pełne nienawiści warknięcie.
Na samą myśl, że znowu te stosy patyków miałyby nękać Dei, ogarniał mnie zwierzęcy szał. Odchrząknąłem głośno, próbując przywrócić się do porządku, by nie nastraszyć gościa. Mimo trudnego początku, bardzo chcianego gościa.
- Wcale im się nie dziwię - mruknąłem, z niechęcią oddając Dei pustą już miskę. Gdy odwrócił się, by odejść do miejsca, gdzie składałem naczynia, klepnąłem go w tyłek. Chłopak zatrzymał się w miejscu i spojrzał na mnie przez ramię, a z twarzy mogłem wyczytać rozdarcie między chęcią przywalenia mi w twarz, a przejścia obok mnie raz jeszcze, by sprawdzić moją kolejną reakcję. Choć pewnie spodziewał się, że klepnąłbym go raz jeszcze. Dla zasady.
Wolałem w prawdzie jego kobiecą formę. Jakby nie patrzeć gustowałem w tej właśnie płci, lubowałem się w miękkości ich ciał, gładkości skóry, pełnym kształtom, na których z przyjemnością zaciskałem palce. Mężczyźni pozbawieni byli tego powabu. Ciała mieli twarde, umięśnione, skórę szorstką. Tyłki zgrabne, ale w niczym nie przypominały tych kobiecych. I nie mieli przednich zderzaków, kolejny minus, który mógł mi nie przypasować, choć nie każda kobieta mogła cieszyć się sporym rozmiarem.
W każdym razie, jak Dei-kobieta zdawała się być idealna dla moich wszelakich gustów. Tak ta męska forma, mogła mnie odstręczać. Choć jak zauważyłem, było to czysto teoretyczne rozumowanie. Dei to wciąż był Dei, nie ważne w której powłoce. Udało mi się dostrzec to dość szybko, prowokując prymitywnie chłopaka do odsłonięcia siebie. Byli różni, a jednocześnie jednakowi. Musiałem przyznać, ze niezwykle mnie to intrygowało. Nawet bardziej niż powinno.
- Nie dziwisz? - zapytał i usiadł na krześle obok, wbijając we mnie podejrzliwe spojrzenie.
- Jeśli kiedykolwiek uraczyłeś je tym gulaszem, a przyznać muszę, że jest obłędny, to wcale im się nie dziwię - mruknąłem, wyciągając przed siebie rękę, by zacisnąć palce na kolanie chłopaka. Mrugnąłem przy tym zalotnie, uzyskując efekt, którego oczekiwałem. Dei rozluźniła się i zaśmiała rozkosznie, zaplatając kosmyk długich włosów na palce. Zarumieniła się przy tym słodko, odwracając wzrok gdzieś na bok. Cudowna. - Jesteś idealna.
- Mówisz tak, bo cię nakarmiłam - prychnęła z rozbawieniem, zdejmując moją dłoń ze swojej nogi. No cóż, nie żeby mi się to podobało, ale nie chciałem jej w końcu do siebie zrazić, prawda?
- Jestem dużym facetem, który lubi dobrze zjeść. Czego chcieć więcej? - mruknąłem w odpowiedzi, podnosząc się z miejsca, skoro odrzuciła na razie moje zaloty. Nie żebym miał zamiar się poddać. Jakoś... Chciałem ją bliżej, a jak los pozwoli to i dogłębniej, poznać. Przeciągnąłem się, analizując co miałem dzisiaj do zrobienia. Miałem gościa, a w składziku czekał na mnie martwy jeleń. Musiałem trochę z nim poromansować, nim zaczął się w pełni rozkładać.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytałem dziewczynę, ustanawiając priorytet dla jej sprawy. Zapewne nie nie zajęłoby mi zbyt wiele czasu odprowadzenie jej do domu, a jak podejrzewałem, właśnie to chciała zrobić. Mogłem przy okazji wykorzystać okazję, by oddać kilka zamówień mieszkańcom. Jelenia przełożę na później, chyba robale nigdzie go nie wyniosą. Najwyżej upoluję kolejnego, a tym pożywię młode wilki, które jeszcze nie opanowały trudnej sztuki przetrwania.
- Muszę wrócić do miasta, pójść na zajęcia. Mam trochę... Rzeczy do zrobienia - mówiła cicho, kierując przestraszone spojrzenie ku wyjściu. Chyba przypomniałem jej, że wkrótce musi opuścić moją "bezpieczną" jaskinię i ponownie przejść prze las pełen Driad, nie mających zbyt przyjemnych zamiarów.
- Masz szczęście, że też tam idę - zaśmiałem się ochryple, kładąc dłoń na głowie dziewczyny i potargałem jej włosy w mocnym, pseudo pieszczotliwym geście. - Więc zbieraj swój śliczny tyłek i zgarnij co masz zgarnąć, a ja cię bezpiecznie odprowadzę, gdzie nic nie zagrozi twojej cnocie. No... Chyba, że ja. - Ostatnie zdanie wypowiedziałem ciszej, tak by nie mogła tego dosłyszeć. Choć wątpliwym było i to, zważywszy na to jak blisko niej się znalazłem.
Zacząłem zgarniać potrzebne przedmioty, które winienem dać klientom w wymianie za potrzebne mnie rzeczy. Koce, owoce, warzywa, materiały, które mogłem na coś przerobić, albo zlecić ich przerobienie komu innemu. Pieniądze w niczym mi nie służyły, jednak przysługa za przysługę zawsze były u mnie w cenie. O czym Dei pewnie zdąży przekonać się nie raz.

<To jak, ślicznotko? Zbierasz się i idziemy grzecznie przez las czy jednak będziesz odwlekać chwilę?>

czwartek, 19 maja 2016

Mari - Ostatni dzień

 - Nie wiem, co też ten mój kochany braciszek myśli. Najpierw nie odzywa się przez kilka miesięcy, a teraz przysyła list z informacją o tym, że nie chce abym rozpoczęła naukę w Akademii - mówiłam trochę do siebie, a trochę do otaczających mnie roślin.
Gdy rano obudziłam się, na szafce przy łóżku czekała na mnie wiadomość od brata. Napisał w niej, że postara się w najbliższym czasie przyjechać do Gaju nas odwiedzić, ale zakazał mi rozpoczęcia nauki w Akademii. Nie rozumiem go. Wiele lat temu właśnie dlatego wyjechał z Zielonych Królestw. Rodzice chcieli go wysłać tu, aby mógł rozwijać swoje zdolności, ale nie chciał się uczyć. A teraz chce mi zabronić możliwości poznania własnych możliwości. Ciągle myślałam o tym wszystkim, idąc na moją ulubioną polanę i zrywając po drodze kwiaty, z których planowałam zrobić wianek. Im dłużej myślałam o dziwnym liście tym bardziej psuł mi się humor. Jutro miałam po raz pierwszy przekroczyć mur tej słynnej Akademii, a tym czasem ogarniały mnie coraz większe wątpliwości.
- Co jeśli tam nie będę pasować? Albo nie będę w stanie nauczyć się kontroli nad własnymi zdolnościami? - zaczęłam zadawać sobie głośno pytania, które mnie dręczyły.
"Dosyć. Uspokój się. Dasz radę" - zaczęłam karcić się w duchu za to, że pozwoliłam sobie na jakiekolwiek wątpliwości. Nim się obejrzałam doszłam na polanę, a w ręce trzymałam sporych rozmiarów bukiet kwiatów. Uśmiechając się do siebie, usiadłam pod jednym z dużych kamieni i opierając się o niego plecami, zabrałam się do splatania wianka. Słońce przyjemnie ogrzewało moją bladą skórę, a wiatr delikatnie ją muskał. Już po chwili całkowicie zapomniałam o porannym liście i wątpliwościach jakie mnie przez chwilę ogarnęły. Mój humor od razu się poprawił i zamiast być ponurą, znowu byłam szczęśliwa. Pochłonięta tworzeniem nowej wiązanki kwiatowej, którą zamierzałam ozdobić swoje włosy, zaczęłam nucić melodię chodzącą mi po głowie. Kiedy prawie skończyłam robić wianek, usłyszałam szelest liści i głuchy dźwięk łamania gałęzi. Momentalnie zamilkłam i bez jakiegokolwiek ruchu wpatrywałam się w krzaki, z których te odgłosy nadbiegały. Ogarnął mnie strach spowodowany faktem, że przy tej polanie nie kręcił się nikt oprócz zwierząt, a niestety te dźwięki nie były wywołane przez żadne zwierzę. W momencie, w którym wstałam z ziemi, ktoś zaczął wychodzić zza krzaków...
<Ktoś>

środa, 18 maja 2016

Mari Leza

Personalia: Mari Leza, Mar
Rasa: Nimfa
Wiek: 17lat
Członkowie rodziny: Mieszka z mamą - nimfą oraz ojcem- elfem. Ma starszego brata, również elfa jak ojciec, który obecnie podróżuje.
Zdolności: Gaj, rozumienie/przyzywanie zwierząt
Miejsce zamieszkania: Rok temu wraz z rodzicami przeniosła się z Zielonych Królestw do Wielkiego Gaju. Obecnie mieszka w domu na drzewie wybudowanym przez jej ojca.
Cechy charakteru: Mari z natury jest dobra i łagodna, ale również trochę strachliwa. Pomimo swojego wrodzonego strachu lubi podejmować ryzyko. Jest skryta i nieśmiała, dlatego woli przebywać wśród roślin i zwierząt niż innych istot. Jednak gdy już kogoś pozna wystarczająco dobrze, nawiązuje z nim bardzo dobrą relację. Chętnie pomaga innym i prawie nigdy nikomu nie odmawia. Zwykle jest radosna i pełna życia, ale zdarzają jej się momenty, w których jest smutna i ponura.
Aparycja i warunki fizyczne: Ze względu na to, iż jest nimfą jest słaba i delikatna, prawie że bezbronna. Ma długie włosy, które przechodzą z białego w zielony kolor. Najczęściej zostawia je rozpuszczone i wpina w nie barwne kwiaty. Jej skóra jest jasnego koloru. Ma duże, brązowe oczy i małe, różowe usta. Lubi ubierać się w barwy symbolizujące naturę, ale najczęściej nosi stroje w kolorze białym, zielonym lub niebieskim. Zwykle jej szyja jest obwieszona mnóstwem naszyjników i wisiorków różnego rodzaju. Wśród nich jest naszyjnik w kształcie słońca z kryształem w środku. Mari nigdy się z nim nie rozstaje, ponieważ jest on prezentem od brata. Na rękach nosi złote bransolety.
Historia: Kiedy mieszkała w Zielonych Królestwach jej brat wyruszył w podróż i oprócz listów, które od czasu do czasu od niego dostaje, nie wiedziałaby co się z nim dzieje. Gdy miała 12 lat odkryła, że posiada zdolność magii natury, a dwa lata później zaczęła przywoływać i rozumieć zwierzęta. Gdy skończyła 16 lat i nadal nie potrafiła zapanować nad swoimi zdolnościami, jej rodzice postanowili, że w wieku 17 lat rozpocznie naukę w Akademii. Wraz z podjętą decyzją o jej edukacji, postanowili się przenieść do Wielkiego Gaju.
Relacje społeczne: Nie licząc rodziców nie zna nikogo z Wielkiego Gaju. Nie poznała również nikogo z Akademii.
Inne informacje: Jak wszystkie nimfy okropnie boi się mroku i ognia, ponieważ są to dla niej rzeczy zabójcze. Irytują ją istoty wścibskie i ciekawskie. Uwielbia wszystko co jest związane z naturą.
Pupil: Obecnie nie posiada żadnego.
Opiekun: Liriana

wtorek, 17 maja 2016

Ros Drogo


Personalia: Ros Drogo
Rasa: Człowiek (czarownica)
Wiek: 23 lata
Członkowie rodziny: Matka zmarła przy porodzie, ojciec był rybakiem. Zmarł kiedy Ros miała 10 lat, a kiedy tylko skończyła 16 lat, jej starsza siostra skończyła z zaciśniętą na szyi pętlą.
Zdolności: Rozumienie/przyzwanie zwierząt, Empatia, Psychometria, Czytanie z aur
Zajęcie: Zielarka
Miejsce zamieszkania: Chata nad brzegiem Wielkiego Jeziora
Charakter: Ros od najmłodszych lat musiała nauczyć się ufać tylko i wyłącznie sobie, ma ona silny charakter. Jest osobą oczytaną, która zna wartość swojego intelektu, który nigdy nie został doceniony ze względu na swoje pochodzenie. Owszem, lubi siedzieć w książkach, ale to nie odbiera jej zadziorności i szaleństwa. Często wpada na szalone i nierealne pomysły. Zawsze dąży po trupach do celu. Jeżeli czegoś chce, to to ma. Ma powodzenie zarówno wśród mężczyzn, jak i wśród kobiet, ale nigdy nie spotkała kogoś wartościowego. Nigdy nie była jej potrzebna miłość, zawsze ze wszystkim radzi sobie sama - typowa Zosia Samosia. W sytuacjach stresowych wykazuje się opanowaniem, co nie oznacza, że nie ma poczucia humoru, posiada je i to wyjątkowo durne. Często śmieje się w nieodpowiednim momencie. Mimo to ludzie często zwracają się do niej o radę, darzą ją zaufaniem, jest ona osobą zdecydowanie jego godną. Sama natomiast jest nieufna i bardzo trudno jest zdobyć jej zaufanie. Ros ma także drugą stronę swojej osobowości. Potrafi być chytra, cwana niczym lis, przebiegła i bezwzględna, ale tylko wobec swoich wrogów. Większość populacji tego świata jest jej zdecydowanie obojętna. Lubi samotność i towarzystwo swoich leczniczych ziółek.
Aparycja i warunki fizyczne: Krągła, lecz zgrabna, o średnim wzroście (ok. 170 cm), posiadająca długie nogi, obdarzona dużym biustem. Rude fale sięgają jej do pasa. Jest silna, postawę ma dumną. Zazwyczaj ubiera się w suknie, które sama szyje. Nie są one zbyt bogate, za to bardzo praktyczne, dzięki czemu najważniejsze, oczywiście lecznicze zioła ma cały czas przy sobie. Na suknie przywdziewa długi, szary płaszcz. Na szyi zawsze ma błękitną wstążkę. Włosy zazwyczaj nosi rozpuszczone. Nigdzie się nie spieszy, chodzi powoli, ostrożnie stawiając każdy krok. Porusza się zgrabnie i dumnie, z podniesioną głową. Wygląda na dość delikatną i kruchą dziewczynkę, ale są to tylko pozory, Potrafi się obronić i bardzo szybko biega w przypadku zagrożenia.
Historia: Ros do dziesiątego roku życia była wychowywana przez swojego ojca, jej matka zmarła przy porodzie. Tata był rybakiem, nigdy nie śmierdział groszem, mimo to dla swojej najmłodszej córki ciężko pracował, aby ta mogła się wykształcić i żyć należycie. Był dobrym człowiekiem, niestety spotkała go okrutna śmierć. Wypłynął na morze i nigdy nie wrócił. Małą Ros opiekowała się jej starsza o 7 lat siostra, Catelyn, jednak 6 lat później zostawił ją chłopak, a że Cate nigdy nie radziła sobie z emocjami, powiesiła się. Znalazła ją Ros. Dziewczynka od najmłodszych lat patrzyła na ludzi, którzy zbytnio czemuś zaufali. Ojciec zaufał morzu, a ono go zagarnęło. Siostrę zgubiła miłość. Ros zajął się były chłopak Catelyn, wziął ją pod swój dach. Nauczył ją walczyć, bronić się, oraz opatrywać rany. Przez długi czas był dla niej bardzo dobry. To jeszcze nie koniec fatalnych wydarzeń z życia Ros. Rok później, kiedy skończyła 17 lat, chłopak, który przyjął ją pod swój dach i był dla niej jak ojciec, skrzywdził ją, dokonując na niej gwałtu. Ros bardzo szybko od niego uciekła. Trafiła do miasta, gdzie żyła ze śpiewu na ulicy oraz wykonywania portretów. Później trafiła do Akademii, gdzie poznała swoje zdolności i liznęła trochę magii.
Relacje społeczne:
Inne informacje: Jedyni przyjaciele Ros to rośliny i zwierzęta. Potrafi ona pięknie śpiewać jak i szkicować. Dobrze zna się na ziołach. Pragnie jedynie spokoju i zdobywania wiedzy. W życiu od najmłodszych lat towarzyszyła jej presja, dlatego lubi sobie wypić i zapalić. Uważa, że ludzie niepijący, niepalący, niezażywający środków odurzających są ludźmi podejrzanymi. Ma styczność z magią, mimo to uważa, że każdego da się w jakiś sposób zabić. Nie nadużywa jej, stara się na wszystko zaradzić przyziemnymi sposobami.
Opiekun: howrse - Pietruszka66, rudex39 - skype

niedziela, 15 maja 2016

Tarix - (do Coral)(14-15.04.217 r.)

W nocy nie spałem zbyt dobrze. Przecież nie ma to jak chwile, kiedy leżysz już w łóżku, starasz się zasnąć, a twój umysł, zamiast spokojnie odpłynąć w sen i dać odpocząć ciału, działa na wysokich obrotach. Najgorsze było to, że w takich chwilach zazwyczaj męczyło cię to, czego najbardziej nie chciałeś pamiętać, o czym najbardziej nie chciałeś myśleć. Czym silniej chciało się wyprzeć z umysłu jakąś myśl, tym natrętniej wracała, zasypując cię ciągłym "a co by było gdyby?"
W moim przypadku też tak było. Wciąż zastanawiałem się nad tym czy mnie i Coral mogłoby się udać... oczywiście, gdyby ona chciała ze mną być, w co wątpiłem. W końcu byłem jaki byłem i nawet jeżeli starałem się nieco swoje życie i działania naprostować to... no cóż, narobiłem już swoje i pokazałem się od mało przyjemnej strony. Oczywiście miałem nadzieję, że dziewczyna przynajmniej mnie lubi. W końcu jeszcze stąd nie uciekła, nie narzekała, nie spoglądała na mnie z góry, a wręcz przeciwnie pokazała mi już nie raz, że nawet się o mnie martwi, ale... czy to cokolwiek znaczyło, tak... w tym konkretnym sensie? 
- Ja się kiedyś osobiście zatłukę - wymamrotałem szeptem sam do siebie, zirytowany kolejnym natłokiem myśli, który kazał mi rozważyć wszelkie za i przeciw. 
Jedna część mnie z radością świergotała, że to jest TO. To uczucie, któremu nie mogłem przepuścić, że wszystko będzie dobrze, że mógłbym się zmienić, nauczyć jak sprawić, żeby była szczęśliwa, ze mną i tylko ze mną.
Zaraz jednak odzywała się druga strona. Ta podcinała mi skrzydła przed oczyma malując obraz wystraszonych, wpatrzonych we mnie oczu Coral. A co jeżeli znów popełnię jakiś błąd? Co jeżeli zrobię coś co i ją zrani? Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Nie wiem ile tak leżałem bijąc się z myślami, ale w końcu udało mi się zasnąć. Nie pospałem jednak długo, bo sen miałem dziwnie czujny i zdołał mnie obudzić gwar pierwszych, krzątających się po ulicach mieszkańców. Zazwyczaj mi to bynajmniej nie przeszkadzało, ale ostatnio wszystko we mnie było dziwne... 
Wstałem i stwierdziłem, że Coral i Świergotek śpią jeszcze smacznie. Wyszedłem więc i w pospiechu ruszyłem na targ. Postanowiłem zrobić dobre śniadanie, zrobiłem więc małe zakupy w których skład wchodziły choćby placuszki z bananami i konfitura z dodatkiem czekolady. Wziąłęm też kilka owoców dla liprona.
Miałem już wracać kiedy usłyszałem nawoływanie. W moją stronę biegł Finian. 
- Zadyszki dostaniesz - zaśmiałem się kiedy wyhamował jak to miał w zwyczaju ledwie centymetr od ściany. Półelf miał niemałe kłopoty ze wzrokiem i naprawdę przydałyby mu się okulary, ale był zbyt dumny na to, żeby zacząć je nosić. 
- Mam zlecenie na kilka skórek - oznajmił szybko. - Przydałby mi się kompan, co ty na to?
Swego czasu dość często wybierałem się z Finianem na polowania. We dwójkę zawsze było bezpieczniej, no i oczywiście mogliśmy więcej zarobić.
- Jak zwykle wieczorem? -  może nie było to jakoś specjalnie rozsądne, ale lubiliśmy polować właśnie po zmroku. Mni9e łatwiej było się wtedy ukryć, a blondyn mógł polegać bardziej na swoim słuchu, niż wzroku, co zdecydowanie mu odpowiadało. 
- Wiedziałem, że się zgodzisz - ucieszył się i wręczył mi karetkę, na której nabazgrolił co też mieliśmy zabić. Lista krótka nie była, ale sądziłem, że w przeciągu nocy zdołamy się z tym uporać.
Pożegnałem się z Finianem, obiecując, że zjawię się na obrzeżach Gaju jeszcze przed zmrokiem i ruszyłem do domu. Ledwie wyszedłem zza zakrętu, a omal nie wpadłem na Coral, która widząc mnie stanęła jak wryta.
- Coś się stało? -zapytałem od razu.
- C-co? Nie... to znaczy. Obudziłam się, ciebie nie było, więc się martwiłam - rzuciła pospiesznie, jednym tchem.
- Dobra... - przeciągnąłem to słowo, bo rumieniec na buźce anielicy sugerował, że do końca szczera nie jest. Przez chwilę odwróciłem się nawet za oddalającym się Finianem, zastanawiając się czy to nie czasem jego widok tak na nią podział. nic jednak na to nie wskazywało... nie zmieniało to jednak faktu, że poczułem ukłucie zazdrości.
- Wracajmy do domu, kupiłem nieco słodkości na śniadanie - uśmiechnąłem się i ująłem dłoń dziewczyny, żeby ruszyć razem z nią do naszego lokum... "Naszego" brzmiało nadzwyczaj fajnie.
Rozpakowałem zakupy i zabrałem się za wykładanie pyszności an talerz. Coral za to, pokroiła jabłko Świergotkowi i wstawiła na ogniu wadę na herbatę. 
- To co? Idziemy dziś do cukierni zapytać o pracę dla ciebie? - zagadnąłem, siadając przy stole.
- Idziemy?
- Przyda ci się mała obstawa, tak na pierwszy raz - skwitowałem, wiedząc, że dziewczyna bardzo się tym denerwuje.
- A... nie masz jakichś innych planów? - zapytała z lekkim wahaniem, uważnie przyglądając się zawartości kubka, który trzymała w dłoniach.
- Nie... Znaczy, wieczorem jestem umówiony z Finianem na polowanie, ale dzień mam wolny, więc mogę ci pomóc.
- Dobrze - rzuciła uśmiechając się, ale jakoś... niepewnie? Czy ja coś znów przeskrobałem? Zrobiłem coś nie tak? A może Sam wygadała, że pytałem ją o Coral? Jeśli tak, to chyba ją zamorduję...

<Coral, wybacz, że tyle to trwało>

wtorek, 3 maja 2016

Nemain - Na drodze do marzeń (do Holdera)

Uradowany z uzyskania równie wspaniałej rady, pofrunąłem do swojej chatki, by przygotować się przed jutrzejszym dniem. Miałem tyle do zaplanowania! Dzisiaj niewiele mógłbym zdziałać, szukać odpowiednich materiałów czy kogoś, kto uszyłby dla mnie specjalne ubranie. Zresztą nawet nie miałem pewności co konkretnie musiałbym zrobić.
Dlatego potrzebny był mi plan! I to nie byle jaki plan, ale PLAN! Musiałem tam przecież zalśnić, oczarować sobą Uriana, by wszystko poszło po mojej myśli. A potem... Potem może moje sny by się urzeczywistniły?
Zarumieniłem się na samą myśl o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdybym choć raz miał trochę szczęścia w życiu. Obcowałem z duchami, można niekiedy powiedzieć, że tańczyłem z losem. Który jednak nie był dla mnie przychylny. Nieodwzajemniona miłość potrafi naprawdę dać w kość.
Zwłaszcza, że byłem krukiem.
Wylądowałem zgrabnie przed swoim domkiem, od razu przybierając swoją ludzką postać. Przeszedłem przez próg, głośno i radośnie obwieszczając, że właśnie powróciłem. Spojrzałem z szerokim uśmiechem na półkę, na której siedziały w rządku moje laleczki. Moje hobby, któremu poświęcałem wolną chwilę. Jeśli akurat nie miałem zamówienia na nowe amulety ochronne. Laleczki, które stworzyłem były moimi powiernikami, towarzyszyły mi każdego dnia w mojej samotni.
Szczególnym uwielbieniem obdarzyłem jedną  - Hani. Wynik mojego eksperymentu. Umieściłem w jej szmacianym ciałku włosy Uriana i ożywiłem ją. Wkradła się w nią dusza jakiegoś zwierzątka, które zyskało dzięki cząsteczce drowa umiejętności mówienia i logiczną świadomość.
- Wróciłem! - zawołałem radośnie, biorąc na ręce mojego pupila. Szwy pełniące rolę ust wykrzywiły się w grymasie, który mogłem odczytać jedynie jako niezadowolenie. Rzadko się zdarzało, by okazywała inne emocje. Była wiecznie zła i nic na to nie mogłem poradzić, taka już była jej mroczna natura.
- Nie podoba mi się twoja radość - mruknęła, zaplatając wątłe rączki na piersi. Gdyby jej oczy cokolwiek wyrażały, zapewne teraz wbijała by grube, zimne szpile wprost w moje serce. Tak jak robią to istoty z jej pobratymcami, wykorzystywanymi do złych uroków. - Oznacza to tylko, że znowu coś żałosnego chodzi po twojej głowie.
- Bo mam plan! - odpowiedziałem radośnie, niezrażony wątpliwościami towarzyszki. Po prostu taka była Hani.
- Plan jak dobrać się do spodni Uriana? - prychnęła, a pogłębiający się wyraz niezadowolenia na wyszywanej twarzyczce sprawił, że puścił jeden ze szwów.
- Nie, nie taki plan - zaśmiałem się. Wziąłem do ręki jeden z czystych zwojów i zapisywałem kolejne podpunkty swojego planu. A raczej zapisywałem wszystko, co przyszło mi na myśl, weryfikując co najwyżej to co znalazło się na liście. - Bardziej... Plan, by to Urian dobrał się do moich spodni.
- Nie uważasz, że jest za stary? - Przerwała moją pracę, by podać mi szpulkę z nicią i igłą, bym mógł ją naprawić. Przerwałem swoją pracę, by pomóc Hani. Miałem już wprawę w szyciu, dlatego poprawienie jej usteczek zajęło mi chwilę. Mogłem nieco mocniej zaciągnąć szew, by nie była w stanie nic powiedzieć. Chociaż nie mogłem wykluczyć tego, że po tym nauczyłaby się brzuchomówstwa. Nie wiem co byłoby gorsze. Tak czy siak, by gadała.
- Mówisz zupełnie jak Ad - westchnąłem niezadowolony, że w moim otoczeniu znajduje się kolejna istota, podważająca niejako przyszłość mojego wymarzonego związku. Jak na złość nagle dostrzegali jakieś problemy. Że niby spora różnica wieku. Że rasy nie te. Nie rozumieli potęgi uczucia, naprawdę.
- Bo może ma rację? Nie żebym była nie miła, czy miała coś do starszych istot, ale... - zawiesiła na chwilę głos, zamierając w bezruchu. Przez chwilę miałem nadzieję, że łaska bóstw mnie odwiedziła i odebrała duszyczkę Hani, jednak nie. Nie stało się tak, bo po chwili znów kontynuowała. - Wiesz, w toku ewolucji wiele organów zanika. Na przykład u ludzi są organy szczątkowe, które kiedyś funkcje pełniły, dziś zajmują tylko miejsce. Urian ma prawie trzy tysiące lat. Zapewne... Zawartości swoich spodni nie używał od tysiącleci. Jesteś pewien, że wciąż coś tam posiada? Nie znam się na anatomii, ale to nie usycha i nie odpada?
- Zamilcz wreszcie - warknąłem niemiło, zirytowany jej gadaniem. Wziąłem ją mało delikatnie, czego i tak nie poczuje - a szkoda, i wsadziłem ją do karnego pudełka. Było zaklęte tak, by tłumiło dochodzące ze środka dźwięki, więc Hani mogła krzyczeć ile sił w słomie, a ja i tak jej nie usłyszę. Nie lubiłem tego robić, później była na mnie obrażona i nie odzywała się zbyt wiele, a mnie wkupienie się na nowo w jej łaski zajmowało nieco czasu. Jednak teraz zdecydowanie przegięła. Powinna być świadoma tego, że Urian jest dla mnie niezwykle ważny i nic co powie, nie sprawi, że zmienię zdanie. Nie sprawi, że mi się odwidzi. Jedynie mnie zirytuje i doprowadzi do konfliktu między nami.
Fukając pod nosem wściekle, wróciłem do przerwanego zajęcia z jeszcze większą werwą i zacięciem dopisując kolejne punkty, sugestie i plany. Jutro czeka mnie pracowity dzień. Wszystko przecież na konkurs musi być idealne. Udowodnię im, że posiadam sporo uroku. Ja im jeszcze pokażę. Opadną im szczęki!
*
Następnego dnia motywacja mnie nie opuściła. Wciąż tliła się silnie w moim sercu, napędzając mnie do działania. Nie byłem w stanie usiedzieć w miejscu, więc z samego rana wyfrunąłem z domu, zabierając ze sobą listę jak i marudną Hani, która całą drogę umilała mi docinkami. Powstrzymałem się jednak od wściekłego krakania, bo moje myśli zaprzątnięte były czymś zupełnie innym. Miałem cel! Miałem plan! I żadna laleczka nie odwiedzie mnie od tego! Nawet prośbą o skierowanie się do weterynarza, bo latam po akademii jakbym miał wściekliznę...
Po prostu nie mogłem się uspokoić.
Stwierdziłem, że jeśli chcę przedstawić siebie jakimś strojem, musi składać się głównie z piór. Siebie jednak nie oskubię, bo będzie to bolesne i nie widziało mi się utracenie zdolności latania. Jeszcze ktoś pomyliłby mnie z oskubanym kurczakiem. A to niewybaczalne!
Dlatego ganiałem po schowkach w Akademii, szukając porzuconych piórek, które mógłbym podkraść. Pewnie nikt by się nie zorientował, patrząc na ilość kurzu w każdym z tych pomieszczeń.
Byłem w trakcie przekopywania ogromnego pudła, kiedy usłyszałem hałasy na korytarzu. Wychyliłem z zaciekawieniem głowę, chcąc sprawdzić co się dzieje i zobaczyłem biegnącą w moim kierunku postać. Chyba przed kimś uciekał, przynajmniej tak wnioskowałem po wcześniejszych krzykach. Kiedy chłopak przebiegał obok mnie, odruchowo złapałem go za ramię i wciągnąłem do schowka.
- Nemain - przedstawiłem się, kiedy jasnowłosy skupił na mnie przerażone spojrzenie. Uśmiechnąłem się krzywo, próbując pokazać mu, że jestem sympatyczny i niewiele mam wspólnego z tym, kto go gonił. Choć nie mogłem zaprzeczyć swojej ciekawości, która nakłoniła mnie do tego, by jak najwięcej dowiedzieć się o sytuacji. Mało bezinteresowna pomoc, ale... Byłem ptaszyskiem, prawda? Kochałem takie historyjki i smaczki. - Czy on chciał ci coś zrobić?
- Nie jestem pewien. Po tym, jak mu uciekłem... cóż, prawdopodobnie będzie chciał mnie zabić - odpowiedział nieznajomy, a mnie zaświeciły się oczy. Drama w Akademii! Coś co moja dusza wręcz uwielbiała i paliła się do tego, by być świadkiem! - Uh, przepraszam za mój brak kultury. Mam na imię Dean, ale wolę, kiedy inni zwracają się do mnie Holder.
- Nie ma sprawy! - żachnąłem się i machnąłem dłonią jakby od niechcenia. Sam się przedstawiłem, ale nie wiem czy interesowało mnie jego imię. I tak pewnie za kilka minut zapomnę, i będę czuł się winny, nie mogąc go sobie przypomnieć. Chociaż czułem się zawsze milej, gdy ktoś wyjawiał mi swoje imię. Zwykle robili to z niejaką obawą. W końcu byłem szamanem, nie wiadomo co mogłem zrobić z samą informacją. Najczęściej było to nic, ale kto by szamanowi wierzył. - Lepiej powiedz kto cię gonił. Co zrobiłeś?
- Dotarłem tu chyba niedawno. Sam nawet nie jestem tego do końca pewien. Przez jakiś czas przebywałem w jakimś gabinecie, a później pojawiła się w nim Liliope. Skazała mnie na towarzystwo Winchestera, choć ja szczególnie nad tym nie ubolewam. Można powiedzieć, że dałem się chłopakowi we znaki i praw...
- Czekaj - przerwałem mu, czując irytację kłębiącą się w gardle. - Winchestera? Wysoki, szpetny gbur? Masz na myśli tę prymitywną formę nie-życia? Demona? - warczałem, patrząc na chłopaka ze złością. Która jednak zaraz minęła, kiedy chłopak po krótkim okrzyku... Zemdlał.
Czyli nie wiedział, że igrał właśnie z najbardziej prymitywną formą życia, która skaziła mury akademii swoim brudem? Nie wiedział, że ta bestia, paskuda i okropieństwo jest skazą w szamańskim dorobku zawodowym. Nie dało się tego ani w diabły posłać, bo to stamtąd pochodzi, ani do nieba wysłać, bo bóstwa wszelakie się ich brzydzą. Czym on do licha był?
Zero jakichkolwiek instynktów samoobrony? Uniosłem wątłą rękę chłopaka, która nieprzyjemnie ciążyła. Przysunąłem ją do twarzy i powąchałem. Śmierdział człowiekiem. Może nie stuprocentowym człowiekiem. I było w nim coś... Niepokojącego. Jakaś mroczna aura. Może to ten syf, który pozostawił po sobie demon, kiedy go dotknął? Ble...
Puściłem rękę chłopaka i odsunąłem go od siebie nogą, by znaleźć się jak najdalej od demonicznego brudu. Nie widziało mi się obcowanie z tym i skażenia swojej czystej i nienagannej duszy. Chociaż... Z drugiej strony... Zerknąłem na jasne włosy chłopaka. Przegapić taką okazję, by zwiększyć swoją kolekcję włosów i kawałków należących do innych istot? Nie mogłem do tego dopuścić.
- Zabiłeś go! - wydusiła Hani, kiedy udało jej się odczepić od mojego paska i stanęła przed Holderem, klepiąc go rączką po twarzy.
- Nie zabiłem - prychnąłem, odsuwając ją od niego i ostrożnie, by nie dotykać chłopaka za bardzo, pociągnąłem go za włosy, by wyrwać kilka kosmyków. Gdy tylko pociągnąłem odrobinę za mocno, bliski ich wyrwania, nieprzytomne ciało chłopaka poruszyło się, wierzgnęło nogami, kopnęło mnie w brzuch i odtrąciło moje ręce, uniemożliwiając mi zdobycie tego, co chciałem. Ponowiłem próbę, jednak tym razem, gdy tylko lekko się przysunąłem, chłopak znów przekręcił się na bok i odepchnął mnie. Tego było za wiele!
Warknąłem wściekle, szukając jakiegoś sznura. Skoro Holder nie chciał po dobroci oddać mi odrobiny swoich włosów, sam je sobie wezmę! Nawet większą ilość!
Znalazłem jakiś cienki łańcuch, który mimo swojej grubości był niezwykle trwały, co skrzętnie wykorzystałem związując nogi blondyna. Nim związałem jego ręce, pozbawiłem go kurtki i koszulki, żeby nie zwijał mi się nigdzie materiał, utrudniając sprawę. Ze spodniami było łatwiej. Zsuwając je do kostek wraz z bielizną w niczym mi nie przeszkadzały. Nachodziły na łańcuch na kostkach, dodatkowo unieruchamiając jego nogi. Same korzyści!
Kiedy uporałem się z wierzchnim materiałem i przygotowałem ciało chłopaka do "operacji", zabrałem się za dalszą część. Rozłożyłem na podłodze chustkę, którą potem zwiążę i zrobię z niej niewielką, prowizoryczną sakiewkę, wypełnioną włosami Holdera.
- Wiesz... - mruknęła Hani, podając mi ostre narzędzie, którym będę mógł szybko i bezboleśnie zgolić włosy z ciała chłopaka. - Naprawdę jesteś zboczeńcem.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytałem zdumiony, pochylając się nad jedną z nóg jasnowłosego, ignorując z wdziękiem fakt, że tuż nad moją głową znajduje się jego... męskość. Niczym nie okryta, mająca w swojej okolicy długie, ciemne włoski, które także będą moim celem.
- Rozbierasz mężczyzn, związujesz ich, a potem ich obmacujesz... - wyliczała, przesuwając chusteczkę tak, by zgolone włosy wpadały prosto na nią.
- Nie obmacuję! - krzyknąłem z oburzeniem, przesuwając niechcący ostrzem nieco zbyt mocno, raniąc tym skórę. Syknąłem głośno, ścierając kciukiem krew i oblizałem palec, krzywiąc się z niezadowoleniem. Nie przewidziałem, że mogę go zranić i nie miałem niczego pod ręką do oczyszczania ran. Chociaż pewnie od tego nie umrze, nie w tym świecie. - Ja go tylko golę
- Że co proszę? - usłyszałem stłumiony, chrapliwy głos. Zerknąłem w górę, patrząc w ciemne oczy Holdera, w których tliły się ogniki gniewu. Przełknąłem głośno ślinę, wracając szybko do przerwanej pracy. Musiałem zgolić jak najwięcej włosów, nim szarpiący rękami chłopak w końcu się uwolni i mnie dopadnie.
- Nic, nic. Wracaj spać. Winchester jest demonem, pamiętasz? - mruczałem nerwowo, zabierając się za drugą nogę chłopaka. - Możesz znowu zemdleć, nie przeszkadzaj sobie, okej?

<Holder? Zemdlejesz dla mnie? Wiesz... Trochu zajęty Nei jest, nie ładnie tak przeszkadzać!>

poniedziałek, 2 maja 2016

Coral - Wątpliwości... (do Tarixa)

Wniebowzięta, wzięłam się za szykowanie kolacji. W końcu znalazłam pracę! Poczułam, jak uśmiech pojawia się na mojej twarzy i nie może z niej zniknąć. Pewnie niektórzy mogliby się zdziwić moją reakcją… W końcu nie każdemu podoba się jednocześnie uczyć i harować popołudniami. Jednak ja już od dawna chciałam się usamodzielnić. A to jest mój pierwszy krok w stronę dobrnięcia do celu. Także większa przestrzeń w domu dodała mi nieco sił, gdyż nie musiałam się zamartwiać, czy przypadkiem czegoś nie zepsuję. Malutki lipron świergotał, schowany między nowymi szmatkami, wystawiając co jakiś czas nosek, aby poniuchać w powietrzu. Zapewne udzielił się zwierzakowi mój nastrój, gdyż wyczuł gotujące się jedzenie.
- Zostajesz z nami na kolację? – spytałam radośnie Zoe. Dziewczyna, nieco zaskoczona moimi energicznymi ruchami w kuchni (w końcu przed chwilą ledwo co trzymałam się na nogach), przytaknęła głową.
- Myślę, że Mathar nie będzie miała nic przeciwko…
Tarix usunął się na bok, chcąc jeszcze powynosić parę wypełnionych po brzegi pudeł. Wykorzystałam to, by podpytać trochę Zoe o pracę.
- Gdzie dokładniej znajduje się cukiernia? Czym zajmuje się pomocnik? Potrzebne są jakieś dodatkowe umiejętności?
- Spokojnie, bo zaraz wylejesz cały sok – wilkołaczka zachichotała, wskazując na rozlany napój. Rzeczywiście, chciałam jednocześnie podpytać nieco Zoe i nalać do szklanek… Co niezbyt mi wyszło. Złapałam za ręcznik i ścierając napój, ponowiłam próby zdobycia jakiś informacji.
- Od kiedy Geriela poszukuje pracownika?
- Nie znam odpowiedzi na żadne z twoich pytań – odparła szczerze i wzięła duży kęs kanapki z marmoladą – Podsłuchałam jedynie informację o tym, że kogoś próbuje znaleźć.
Nieco zawiedziona, ułożyłam napoje na stole. A jeśli zdążyła już kogoś znaleźć… Czy będzie nadal chciała mnie zatrudnić?
- Nie miej takiej smutnej minki. Jestem pewien, że cię zatrudni – głośno oznajmił elf, niespodziewanie siadając koło nas. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, by po chwili znów nieco posmutnieć. O kim on rozmawiał z Sam? Miałam ochotę zapytać, jednak byłoby to bardzo nietaktowne… Przecież może chcieć utrzymać to w tajemnicy. Podczas posiłku przysłuchiwałam się wymianie złośliwych docinek między elfem a dziewczyną. Zjedliśmy razem kolację, po której Zoe od razu wybiegła z domu, gdyż zdążyło już ściemnieć. Posprzątałam z elfem w kuchni i razem usiedliśmy na kanapie. Jak zwykle trzymał coś w ręce i majstrował przy niedużym zegarku.
- Jak ci minął dzień? – zagadałam, nie mogąc odgonić od siebie myśli o tej nieznajomej dziewczynie, o której wspominał. Może jakoś się dowiem, kto to…
- Nie licząc chwil spędzonych na śledzeniu Ithiliena, to całkiem znośnie – odpowiedział, nadal skupiając wzrok na zegarku.
Jak tu poprowadzić rozmowę? Nerwowo zaczęłam skubać koniuszek rękawa. Lipron zaświergotał ospale i żegnając się z nami paroma machnięciami skrzydełek, wrócił do swojego legowiska. Widać było, że większa przestrzeń także mu się podoba.
- Może nazwiemy go Świergotkiem? – nagły pomysł zaświtał w mojej głowie – Przecież on zawsze tak słodko świergocze, kiedy jest zadowolony…
Elf w końcu odciągnął wzrok od urządzenia i zerknął na śpiącego zwierzaka.
- Pasuje mu – odrzekł, jakby nieco zamyślony. Westchnęłam i ruszyłam w stronę toalety. Powinnam już pójść spać, jeśli chciałabym jutro w pełni sił pójść na rozmowę o pracę. Poczułam, jak mój żołądek się ściska. Wyobraziłam sobie najgorszy scenariusz, kiedy to zostaję spławiona… Dodatkowo nie wiedziałam, o kim rozmawiał Tarix. Siedziałam pod prysznicem dłużej, niż zwykle. Później miałam problem z zaśnięciem. Wpatrywałam się w sufit, na plamy świateł tworzących się na ścianach i rozmyślałam. Cisza panująca dookoła, czasami jedynie zakłócana przez odgłosy zza okna, także wprawiała mnie w niepokój. Może… może zamiast do Akademii, pójdę za Tarix’em i zobaczę… z kim się spotka…co robi… przecież Yen także śledziła Ithiliena… to nic złego, prawda?

<Tarix? c: >

sobota, 30 kwietnia 2016

Reyrein, Riri

http://screenshooteruswestus.blob.core.windows.net/engine4files/dmfeculzxnpcvwzpirhcfsyqchtsclobzhoqanwqsesaefybqtiqqgflnpbuaswlzndnijpvvrjaaylwiscjdxkscddllbpzigbqPresonalia: Reyrein, Riri (tak nazwał ją Tornivex, niedługo po poznaniu, choć dziewczyna nienawidzi tego skrótu). Imię wymyśliła sobie sama, gdyż prawdziwe jest jej nieznane.
Rasa: Elf Verdon, na podstawie słowa Tornivex’a.
Wiek: Dokładne lata są jej niewiadome, ale przypuszcza, że ma około 120 lat.
Członkowie rodziny: Nie wie sama kim jest, skąd pochodzi. Nie zna nikogo oprócz Tornivex’a.
Zdolności: Rozumienie/przyzywanie zwierząt, podmuch, czytanie z aur.
Miejsce zamieszkania: Tornivex niedługo po odnalezieniu jej na pustyni, przyprowadził ją do Lasu Endinbers, aby mogła czuć się bezpiecznie i żyć w miejscu dla niej „stworzonym” (bardzo źle znosi światło dzienne).
Cechy charakteru: Jest bardzo nieufna, nie znosi dużych grup. Indywidualista, najlepiej czuje się w samotności. Jest bardzo skryta. Kocha naturę, zwierzęta. Jest nieobliczalna. Bardzo łatwo ją rozzłościć i wywołać u niej gniew. Nie odzywa się za wiele, choć nie oznacza to, że nie ma nic do powiedzenia. Często po prostu obserwuje otoczenie i wsłuchuje się w dźwięki.
Aparycja i warunki fizyczne: Jest niezwykle piękna i uwodzicielska. Wysportowana, smukła, zgrabna. Ma długie, falowane, złote włosy, które często upina, gdyż przeszkadzają jej w wędrówkach. Ma dość duże oczy, koloru złotego. Bardzo jasną karnację. Na lewej kostce posiada dziwne znamię. Jest niezwykle silna i zwinna, potrafi szybko biegać. Jest wysoka (200 cm.).
Historia: Dziewczyna pewnego dnia obudziła się na pustyni. Gdyby nie pomoc Tornivex’a, prawdopodobnie teraz by nie żyła. Po przebudzeniu przez towarzysza, zdała sobie sprawę, że nic nie pamięta. Jej wszystkie wspomnienia zostały doszczętnie wyczyszczone. Dlatego postanawia mimo niechęci do mężczyzny udać się z nim do Akademii. Wierzy, że dzięki nauce, w końcu odkryje kim jest i może odnajdzie sposób na przywrócenie wspomnień.
Relacje społeczne: Nie zna nikogo oprócz Tornivex’a.
Inne informacje: Weganka.
Pupil: Brak.
Opiekun: mirakubasinska@gmail.com

Znów kilka nowości.

WIELKA LOTERIA!
W zakładce LOTERIA znajdziecie informacje jak wziąć udział w darmowej loterii. Do wygrania wiele cennych rzeczy na Howrse! Powodzonka!


Powstała także zakładka z zajęciami, tu zachęcam do tworzenia nowych oraz wzbogacania naszej kadry nauczycielskiej!

środa, 27 kwietnia 2016

Deidre - Mała prawda o mnie... (do Matha)

- Nagrodę...? - powtórzyłem, choć w dziwny sposób balem się poruszyć wargami. W końcu znajdowały się tak strasznie blisko ust Matha. W głowie mi huczało, a moje myśli pragnęły nakazać mojemu ciału spokój. Czułem jednak jak moje policzki wściekle pieką, a serce dudni oszalałe. 
Palce mężczyzny zacisnęły się mocniej na moich pośladkach, a jego biodra przywarły ciasno do moich. Spomiędzy moich ust wydobył się mimowolny, cichy jęk. Resztki mojego spokoju i opanowania legły w gruzach, zastąpione niepewnością i zawstydzeniem. Moje ciało skurczyło się w ramionach niedźwiedzia, który przyjął to z pomrukiem triumfu, by w następnej chwili pokonać tę niewielką odległość i wpić się w moje usta. 
Nie miałam pojęcia co się dzieje... To znaczy zdawałam sobie sprawę z pocałunku, więcej, moje usta wbrew mnie poruszyły się pragnąc nadążyć za rytmem jaki im narzucono, tylko nie wiedziałam jak to w ogóle możliwe. Przecież Math poznał mój sekret... Wiedział o mnie, o tym, jaka jestem. Wiedział, że nie jestem kobietą, nie w pełni, że zmienię się zapewne lada chwila, wystarczyło tylko, aby mój umysł znów skoncentrował się na innym odczuciu, innych emocjach. Przecież to niemożliwe, żeby mężczyzna to akceptował... Odkąd pamiętałam wszystkim to zawsze przeszkadzało. Poznawali jedną część mnie, lubili ją, ale kiedy druga część mojej natury wyskakiwała znienacka cofali się, zdegustowani, zaskoczeni. Uznawali, że jestem zbyt dziwną istotą na to, by próbować wiązać ze mną jakiekolwiek dłuższe plany, czy choćby mnie pożądać. Nawet driady, choć biegały za mną niezwykle często, nie lubiły mojej żeńskiej formy. Uważały ją za zbędną, wręcz przeszkodę, a do tego chyba w pewnym stopniu odrażającą. 
A teraz? Teraz czułam gorące usta mężczyzny wpijające się z zapałem w moje. Jego język, który błądził w moich ustach. Wielkie, silne dłonie, które rytmicznie zaciskały się na moich pośladkach. Wszystko to sprawiało, że  gorące fale rozpływały się po moim ciele, sprawiając, że słyszałam szum własnej krwi, która pragnęła rozsadzić mi żyły, pędzona przez galopujące serce. 
Jednocześnie z podnieceniem i fascynacją poczułam jednak także i... strach. Spory, wijący się tuż ponad sercem i zmierzający do gardła, które zostało przezeń ściśnięte tak, by nie pozwolić mi nawet zaczerpnąć powietrza, co i tak było trudne. Właśnie strach sprawił, że cofnęłam się, odsuwając z niemałym trudem od niedźwiedzia i znów zmieniając formę. Jako mężczyzna czułem się pewniej... Może to przez siłę fizyczną? Może przez to, że w tej formie spokój i logiczne myślenie wychodziły mi lepiej? 
- P-przypali się... - rzuciłem szybko. Głos mi drżał, nie tylko z resztą głos, bo moje ciało zdawało mi się teraz zrobione ze zbyt plastycznego materiału, który ponadto za bardzo odbierał każdy bodziec. 
Skupiłem się na mieszaniu zawartości garnka, starając się nie zauważać tego jak Math mi się przygląda. Na jego ustach błądził uśmieszek pełen zadowolenia. 
Gdy wreszcie udało mi się podać mu jedzenie, przystąpiłem do przygotowywania naparu na mój wciąż zbolały nieco żołądek i ból głowy, który powrócił z chwilą, kiedy moje serce nieco się uspokoiło. Znajomy, silny zapach ziół sprawił, że poczułem się nieco lepiej, nieco spokojniej i pewniej. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mógłbym mieszkać w miejscu, gdzie nie byłoby wiecznie snującego się po pomieszczeniach zapachy świeżych i suszonych roślin. To było coś, co było częścią mnie samego. Moich wspomnień z najwcześniejszego dzieciństwa, czymś co przypominało mi skąd pochodzę, kim jestem. 
Wreszcie usiadłem z kubkiem parującego płynu w dłoniach. Math za to wstał i nałożył sobie kolejną, solidną porcję gulaszu. Albo był naprawdę bardzo głodny, albo mu smakowało... miałem ogromną nadzieję, że to drugie. 
- Driady wyraźnie cię lubią... - napomknął niedźwiedź, ja zaś zadrżałem na samo wspomnienie tego, jak znalazły mnie w lesie (tak, pamięć nieco bardziej mi wróciła, na moje nieszczęście). 
- Niestety tak - wyszeptałem i upiłem kolejny łyk ziół, które przyjemnie rozgrzewały mój żołądek. 
- Dlaczego tak się tobą interesują? 
- To przez... moje pochodzenie - zwiesiłem głos, zastanawiając się przez chwilę jak to wszystko sprawnie ująć w logiczną całość. - Pochodzę ze świata, gdzie magia wygasa. Są jednak miejsca, gdzie źródła magii dalej pulsują. Taka jest Ishar, puszcza, z której pochodzi mój tata. Tata jest druidem, synem driady i człowieka. Driady chciały, żeby związał się z jedną z nich i niejako stworzył nowszą.... żywszą ich wersję. Tylko, że tata poznał mojego drugiego tatę... - w tym momencie Math spojrzał na mnie  wyraźnie zaintrygowany tym co mówiłem. - Tak, wiem, to dziwne, ale mam dwóch ojców... Ja i moje rodzeństwo urodziliśmy się dlatego, że tata podał tatusiowi pewnie napar i... zresztą to skomplikowane. W każdym razie okazało się, że tatuś to dodatkowo swego rodzaju źródło magii i pozwala Ishar dalej istnieć. To połączenie sprawia, że driady bardzo interesują się mną i moim rodzeństwem... Najwięcej magii ma w sobie Solly, ale jako kobieta jest dla driad bezużyteczna... Asther jest najbardziej ludzki z nas wszystkich, a ja... no cóż. Jak to kiedyś powiedziała mi jedna driada: "byłbym idealny"... - zamilkłem nie bardzo mając ochotę mówić dalej i wyjawiać w jakich okolicznościach to usłyszałem. Mimowolnie za to zadrżałem i skrzywiłem się. Najchętniej pozbawiłbym się tych konkretnych wspomnień.
Wstałem i pozbierałem naczynia z ławy, by posprzątać. 

<Math? Niedługo będę musiał wracać do cywilizacji, wiesz?>

wtorek, 26 kwietnia 2016

Shirley- Zwiedzamy (do Gabriela)

Jak na mój gust to to już podpadało pod wykorzystywanie człowieka. Poprawka: smoka. Po pierwsze: wiedział, że nie mam pojęcia, w którą stronę iść do Akademii. Po drugie: wykorzystywał ten fakt, ale chociaż miało to swoją dobrą stronę. Nie znam miasta i ogólnie tego miejsca, więc może chociaż się nauczę (w miarę możliwości) gdzie co jest.
Opowiadałam mu o czymś. Nie skupiałam się na mojej historii, bo i tak wiedziałam, że on nie słucha, a jak już skończyłam to wyskoczył z tym przeklętym pytaniem. Dlaczego on nie może mnie zaprowadzić po prostu do tej szkoły? Dlaczego?!
Tak, więc szliśmy ulicami miasteczka do miejsca, w którym Gabriel miał do wykonania jakieś zlecenie. Starałam się zapamiętać drogę, którą szliśmy, ale było to dosyć ciężkie. Muszę przyznać, że jest tutaj pięknie, ale każdy dom jest podobny do poprzedniego. Ciekawiło mnie jakie zlecenia miał do wykonania Gabriel, ale nie chciałam wyjść na wścibską, więc nie pytałam.
- Poczekasz na mnie? Za chwilę wrócę - zapytał i nie czekając na moją odpowiedź odszedł gdzieś na tyły budynku. Zostałam samą, więc zaczęłam się rozglądać jeszcze bardziej. Spojrzałam nad zabudowanie i zobaczyłam majaczące się w oddali piękne góry. Góry których już mi brakowało. Góry, na które pragnęłam się wspiąć. Góry, które chciałam zwiedzić w całości. Chciałam opuścić to nędzne ludzkie ciało i z powrotem stać się potężnym gadem. Stałam zamyślona wspominając wszystkie szczęśliwe chwile w moim życiu. Nie mam pojęcia ile tak stałam, ale z całą pewnością nie zauważyłam zbliżającego się chłopaka.
- Gotowe - odskoczyłam w bok zaskoczona głosem Gabriela. Los chciał, że się potknęłam i zaryłam pupą w ziemię. Znowu... Ile razy można się wywalić podczas jednego dnia?!
- Nie strasz mnie tak więcej - burknęłam podnosząc się z pomocą chłopaka, który podał mi rękę.
- No to co? Idziemy do akademii? - wyszczerzył się Gabriel. Już chciałam się zgodzić, gdy przyszło mi coś do głowy. Jak on może mnie po mieście ciągać to ja chyba jego też, czyż nie?
- A możemy potem? Chciałabym iść pod tą górę - wskazałam ręką w stronę stromych stoków. Już chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam. - Nie waż się nawet odmówić! Ty mnie możesz ciągać, to ja ciebie też! - zagroziłam mu palcem jak mała dziewczynka.
Widać było, że się zastanawia nad moją prośbą. Czekałam tylko na odpowiedź. Chciałam tam iść i poczuć wolność jaką zawsze czułam, gdy była wśród gór. Przestrzeń, która nie została tknięta przez człowieka. Miejsce, gdzie mogę znaleźć spokój. Tak, tego teraz mi było trzeba.

<Gabriel? Idziesz? :D>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Math - Coś za coś (do Deidre)

Westchnąłem ciężko, z lekką irytacją, odstawiając to co robiłem na bok. Podsunąłem pod łóżko miskę, w razie gdyby dziewczyna poczuła się gorzej i chciała zwrócić całą zawartość przepitego żołądka. Lepiej, żeby zrobiła to do naczynia, a nie paskudziła całą jaskinię, w której spałem, jadłem i zaznawałem różnych uciech życia. Bądź co bądź, to miejsce było dla mnie ważne i nie widziało mi się sprzątanie go z resztek pokarmów, które przyjęła Dei w ciągu ostatniego tygodnia.
Pijane istoty były ogromnym utrapieniem.
Zwłaszcza, gdy były to kobiety.
Jednak nie mogłem zbytnio marudzić, w końcu to moją decyzją było przygarnięcie dziewczyny pod swój dach. Nikt nie przystawiał mi noża do szyi, mówiąc, że jest to moim obowiązkiem i nie mam prawa postąpić inaczej. Z własnej, nieprzymuszonej woli przełożyłem ją przez ramię i przywlokłem tutaj, powalając zostać. Nie mogłem przewidzieć tego co będzie dalej, ale...
Nie będzie źle - pomyślałem, przyglądając się z zadowoleniem leżącej na posłaniu istocie. Moją uwagę przykuwał zwłaszcza jej kształtny tyłek, doskonale widoczny z tej perspektywy. Chyba musiała zrozumieć mój wzrok, bo zarumieniła się mocno, chcąc przekręcić się tak, by uciec pewnymi częściami ciała z pola widzenia. Czego zrobić jednak nie mogła, ponieważ wciąż nie do końca była ubrana.
Uśmiechnąłem się z wyższością, kiedy po nieudanej próbie zmiany pozycji, uświadamiając sobie, że praktycznie nic jej nie okrywa, powróciła do stanu początkowego. No... Może nieco bardziej, nieświadomie zapewne, wypięła tyłek w moją stronę. Mruknąłem z aprobatą, powstrzymując chęć, by ją najzwyczajniej w świecie klepnąć. Może byłem nieco gburowaty i grubiański w tym, co robiłem. Jednak Dei nie musiała tego wiedzieć. Przynajmniej na razie.
- Pójdę po te zioła - mruknąłem, zabierając tobołek, do którego miałem zamiar wpakować potrzebne zielska, by naprawić schorowaną głowę ciemnowłosej. - Ty możesz w tym czasie zrobić śniadanie.
Zarzuciłem pasek tobołka na ramię i wyszedłem z jaskini, kierując swoje kroki ku niewielkiej polance, na której ktoś lata temu posiał najpotrzebniejsze zioła. Może miał ambicje, by na nienależącej do nikogo ziemi stworzyć niewielki ogródek i stracił zapał po upływie pewnego czasu. Albo odstraszyły go driady. Nie ważne czym to było, wielu leśnych mieszkańców korzystało z tego dobrodziejstwa. Roślinność, pozostawiona na pastwę surowej naturze i nie pilnowana przez żadne istoty, rozprzestrzeniła się dalej i pokryła kolejne części lasu.
Zacząłem węszyć, próbując odnaleźć po samym zapachu tę właściwą roślinę. Jej nuta była niezwykle delikatna i ulotna, trudna do wychwycenia, jednak tylko w taki sposób mogłem ją odnaleźć. Niestety, nie odróżniałem wizualnie jednego chwasta od drugiego. Wszystkie były zielone, miały łodygi i liście. Czasami miały kwiaty, ale nie widziałem różnicy między tym żółtym a czerwonym. Wszystko wyglądało dla mnie identycznie.
Mruknąłem, kiedy poczułem ten ulotny, charakterystyczny zapach mięty. Udałem się natychmiastowo w tamtą stronę, gdzie aromat się nasilał, zwiastując bliskość mojego celu. Niestety nie było to tak łatwe, jakbym sobie tego życzył. Na mojej drodze stanęła z driada, z nieodłącznym, przylepionym do twarzy, pseudo uwodzicielskim uśmiechem. Aż mi się skręciły wnętrzności z obrzydzenia na ten widok. Zakląłem szpetnie, kiedy robiąc krok na przód, driada przesunęła się w bok, zagradzając mi przejście.
- Czego chcesz - warknąłem, próbując po dobroci spłacić intruza, póki miałem jeszcze ku temu cierpliwość. Wiedziałem jednak, że nie będzie to tak łatwe i szybkie, że mogę zmarnować tu sporo czasu. Co nie widziało mi się zbytnio, kiedy nie zdążyłem nawet zjeść śniadania, bo wizja zapaskudzenia mojej jaskini była zbyt wyraźna i bliska. Byłem więc głodny i zirytowany, nie miałem ani czasu, ani chęci na użeranie się z chrustem.
- Wiesz czego chcę. - Driada uśmiechnęła się zalotnie, a mój żołądek ścisnęła niewidzialna pięść bóstwa porzygu. Podeszła do mnie, kręcąc przy każdym kroku biodrami. Oparła dłonie na mojej piersi i stanęła na palcach, zrównując swoją twarz z moją. Moje usta owiał ciepły, śmierdzący zgnilizną oddech, po którym poczułem pełzające na skórze obrzydliwe larwy. Przetarłem szybko twarz i odepchnąłem od siebie kobietę, powstrzymując się przed tym, by jej nie przywalić. Tak dla zasady.
- Lepiej gadaj, nie mam czasu na twoje gierki - prychnąłem, zrywając z ziemi pierwsze lepsze zielsko, byleby pozbyć się tego obrzydliwego posmaku.
- Chcę Dei. Wiem, że jest u ciebie - przeszła do konkretów, posyłając mi rozczarowane spojrzenie. Wygięła usta w smutną podkówkę i zaczęła bawić się włosami, okręcając je wokół sękatego palca. - Możemy się podzielić.
- Podzielić?
- No wiesz... My chcemy tylko męską wersję Deidre. Ty tylko kobiecą. Możemy się podzielić - mówiła dalej, wydymając usta. - Zależnie od jej formy, same korzyści.
Roześmiałem się głośno, warkliwie, uznając to za mało smaczny żart. Ale ona była poważna. Wręcz śmiertelnie poważna. Nie miałem zielonego pojęcia co Dei miała w sobie takiego, że driady tak bardzo jej pragnęły i lgnęły do niej, tracąc przy tym zdrowy rozsądek. Skoro jednak ta tutaj osobniczka była poważna, także i ja stałem się poważny. Napiąłem mięśnie i warknąłem gardłowo, ostrzegawczo.
- Nie drażnij mnie, kobieto - warczałem, czując jak moja dłoń robi się mocniejsza, masywniejsza, a paznokcie stają się zgrubiałe, przypominające te niedźwiedzie.
- Coś taki egoistyczny? Dasz nam Deidre, a my damy spokój tobie - powiedziała mniej pewnie, cofając się o krok.
- Chcesz poczuć na własnej korze jak ciężką łapę mają niedźwiedzie? - warknąłem raz jeszcze, a driada uciekła w popłochu. Pozostał po niej jedynie zapach truchła i szelest poruszonych liści. Całe jej szczęście.
Zaczerpnąłem kilka razy głośno powietrze, uspokajając się, Przymknąłem oczy, przywracając całe swoje ciało do porządku dziennego. Zniknęły pazury, ciało przestało być napięte do granic możliwości, niemalże ze stali. Gdy wszystko było tak jak powinno, otworzyłem oczy i wznowiłem poszukiwania, przypominając sobie nagle o swoim celu.
Wyrwałem kilka ziół, nie będąc pewnym czy potrzebny będzie korzeń, łodyżka czy listki, i włożyłem je do płóciennego tobołka. Resztą zajmie się Dei, albo przynajmniej powie mi, jak powinienem przyrządzić wywar. Kiedy ja czułem się źle, najzwyczajniej w świecie zioła jadłem i kładłem się spać. Nie preparowałem ich w żaden sposób, w głównej mierze dlatego, że byłem niedźwiedziem. Zwierzęta radzą sobie zupełnie inaczej w pewnych sytuacjach.
Kiedy wypełniłem całą torbę, ruszyłem truchtem w stronę powrotną. Nie wiedziałem jak wiele czasu spędziłem w gaju, wnioskując po tym, że słońce znajdowało się już wysoko na niebie - zbyt długo. Wszedłem do jaskini, widząc w pełni ubranego Dei, stojącego nad garem czegoś, co pachniało jak gulasz. Mój żołądek odezwał się, kiedy aromat otulił mój nos i pobudził organizm do trawiennej pracy. Chłopak usłyszał głośne błaganie mojego brzucha i uśmiechnął się z rozbawieniem.
Wcisnąłem mu w dłonie tobołek z ziołami i wykorzystując jego chwilowe zaskoczenie, przybliżyłem się do niego jak tylko mogłem. Ująłem jego twarz w dłonie i uniosłem w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. Przyglądałem się z satysfakcją dorodnemu rumieńcowi, który pokrył jego policzki. Był rozkoszny nawet w tej postaci, ale musiałem tylko dojść do tego jak wybawić jego kobiecą część. By odebrać swoją nagrodę, oczywiście.
- Jesteś mi coś winny, Dei - mruknąłem, pochylając się lekko. Widziałem jak jego źrenice rozszerzają się w wyrazie zaskoczenia, kiedy moje usta niemalże zetknęły się z jego. Jak mogłem sprawić, żeby nagle wyrosły mu cycki? Myśli uparcie krążyły w mojej głowie, ale rozwiązanie nie przychodziło. Wiedziałem tylko, że jest to zależne od jej emocji. Może powinienem go zawstydzić? Bardzo mocno zawstydzić. Przesunąłem dłonie z jego talii, kładąc je niżej i nieco bardziej na jego tyle. Zacisnąłem palce na jego pośladkach, przyciągając go bliżej. - Więc jak? Zmienisz się ładnie i dasz mi moją nagrodę?

< Dei? Będziesz tak miły i grzeczny? ;3>