Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Math - Coś za coś (do Deidre)

Westchnąłem ciężko, z lekką irytacją, odstawiając to co robiłem na bok. Podsunąłem pod łóżko miskę, w razie gdyby dziewczyna poczuła się gorzej i chciała zwrócić całą zawartość przepitego żołądka. Lepiej, żeby zrobiła to do naczynia, a nie paskudziła całą jaskinię, w której spałem, jadłem i zaznawałem różnych uciech życia. Bądź co bądź, to miejsce było dla mnie ważne i nie widziało mi się sprzątanie go z resztek pokarmów, które przyjęła Dei w ciągu ostatniego tygodnia.
Pijane istoty były ogromnym utrapieniem.
Zwłaszcza, gdy były to kobiety.
Jednak nie mogłem zbytnio marudzić, w końcu to moją decyzją było przygarnięcie dziewczyny pod swój dach. Nikt nie przystawiał mi noża do szyi, mówiąc, że jest to moim obowiązkiem i nie mam prawa postąpić inaczej. Z własnej, nieprzymuszonej woli przełożyłem ją przez ramię i przywlokłem tutaj, powalając zostać. Nie mogłem przewidzieć tego co będzie dalej, ale...
Nie będzie źle - pomyślałem, przyglądając się z zadowoleniem leżącej na posłaniu istocie. Moją uwagę przykuwał zwłaszcza jej kształtny tyłek, doskonale widoczny z tej perspektywy. Chyba musiała zrozumieć mój wzrok, bo zarumieniła się mocno, chcąc przekręcić się tak, by uciec pewnymi częściami ciała z pola widzenia. Czego zrobić jednak nie mogła, ponieważ wciąż nie do końca była ubrana.
Uśmiechnąłem się z wyższością, kiedy po nieudanej próbie zmiany pozycji, uświadamiając sobie, że praktycznie nic jej nie okrywa, powróciła do stanu początkowego. No... Może nieco bardziej, nieświadomie zapewne, wypięła tyłek w moją stronę. Mruknąłem z aprobatą, powstrzymując chęć, by ją najzwyczajniej w świecie klepnąć. Może byłem nieco gburowaty i grubiański w tym, co robiłem. Jednak Dei nie musiała tego wiedzieć. Przynajmniej na razie.
- Pójdę po te zioła - mruknąłem, zabierając tobołek, do którego miałem zamiar wpakować potrzebne zielska, by naprawić schorowaną głowę ciemnowłosej. - Ty możesz w tym czasie zrobić śniadanie.
Zarzuciłem pasek tobołka na ramię i wyszedłem z jaskini, kierując swoje kroki ku niewielkiej polance, na której ktoś lata temu posiał najpotrzebniejsze zioła. Może miał ambicje, by na nienależącej do nikogo ziemi stworzyć niewielki ogródek i stracił zapał po upływie pewnego czasu. Albo odstraszyły go driady. Nie ważne czym to było, wielu leśnych mieszkańców korzystało z tego dobrodziejstwa. Roślinność, pozostawiona na pastwę surowej naturze i nie pilnowana przez żadne istoty, rozprzestrzeniła się dalej i pokryła kolejne części lasu.
Zacząłem węszyć, próbując odnaleźć po samym zapachu tę właściwą roślinę. Jej nuta była niezwykle delikatna i ulotna, trudna do wychwycenia, jednak tylko w taki sposób mogłem ją odnaleźć. Niestety, nie odróżniałem wizualnie jednego chwasta od drugiego. Wszystkie były zielone, miały łodygi i liście. Czasami miały kwiaty, ale nie widziałem różnicy między tym żółtym a czerwonym. Wszystko wyglądało dla mnie identycznie.
Mruknąłem, kiedy poczułem ten ulotny, charakterystyczny zapach mięty. Udałem się natychmiastowo w tamtą stronę, gdzie aromat się nasilał, zwiastując bliskość mojego celu. Niestety nie było to tak łatwe, jakbym sobie tego życzył. Na mojej drodze stanęła z driada, z nieodłącznym, przylepionym do twarzy, pseudo uwodzicielskim uśmiechem. Aż mi się skręciły wnętrzności z obrzydzenia na ten widok. Zakląłem szpetnie, kiedy robiąc krok na przód, driada przesunęła się w bok, zagradzając mi przejście.
- Czego chcesz - warknąłem, próbując po dobroci spłacić intruza, póki miałem jeszcze ku temu cierpliwość. Wiedziałem jednak, że nie będzie to tak łatwe i szybkie, że mogę zmarnować tu sporo czasu. Co nie widziało mi się zbytnio, kiedy nie zdążyłem nawet zjeść śniadania, bo wizja zapaskudzenia mojej jaskini była zbyt wyraźna i bliska. Byłem więc głodny i zirytowany, nie miałem ani czasu, ani chęci na użeranie się z chrustem.
- Wiesz czego chcę. - Driada uśmiechnęła się zalotnie, a mój żołądek ścisnęła niewidzialna pięść bóstwa porzygu. Podeszła do mnie, kręcąc przy każdym kroku biodrami. Oparła dłonie na mojej piersi i stanęła na palcach, zrównując swoją twarz z moją. Moje usta owiał ciepły, śmierdzący zgnilizną oddech, po którym poczułem pełzające na skórze obrzydliwe larwy. Przetarłem szybko twarz i odepchnąłem od siebie kobietę, powstrzymując się przed tym, by jej nie przywalić. Tak dla zasady.
- Lepiej gadaj, nie mam czasu na twoje gierki - prychnąłem, zrywając z ziemi pierwsze lepsze zielsko, byleby pozbyć się tego obrzydliwego posmaku.
- Chcę Dei. Wiem, że jest u ciebie - przeszła do konkretów, posyłając mi rozczarowane spojrzenie. Wygięła usta w smutną podkówkę i zaczęła bawić się włosami, okręcając je wokół sękatego palca. - Możemy się podzielić.
- Podzielić?
- No wiesz... My chcemy tylko męską wersję Deidre. Ty tylko kobiecą. Możemy się podzielić - mówiła dalej, wydymając usta. - Zależnie od jej formy, same korzyści.
Roześmiałem się głośno, warkliwie, uznając to za mało smaczny żart. Ale ona była poważna. Wręcz śmiertelnie poważna. Nie miałem zielonego pojęcia co Dei miała w sobie takiego, że driady tak bardzo jej pragnęły i lgnęły do niej, tracąc przy tym zdrowy rozsądek. Skoro jednak ta tutaj osobniczka była poważna, także i ja stałem się poważny. Napiąłem mięśnie i warknąłem gardłowo, ostrzegawczo.
- Nie drażnij mnie, kobieto - warczałem, czując jak moja dłoń robi się mocniejsza, masywniejsza, a paznokcie stają się zgrubiałe, przypominające te niedźwiedzie.
- Coś taki egoistyczny? Dasz nam Deidre, a my damy spokój tobie - powiedziała mniej pewnie, cofając się o krok.
- Chcesz poczuć na własnej korze jak ciężką łapę mają niedźwiedzie? - warknąłem raz jeszcze, a driada uciekła w popłochu. Pozostał po niej jedynie zapach truchła i szelest poruszonych liści. Całe jej szczęście.
Zaczerpnąłem kilka razy głośno powietrze, uspokajając się, Przymknąłem oczy, przywracając całe swoje ciało do porządku dziennego. Zniknęły pazury, ciało przestało być napięte do granic możliwości, niemalże ze stali. Gdy wszystko było tak jak powinno, otworzyłem oczy i wznowiłem poszukiwania, przypominając sobie nagle o swoim celu.
Wyrwałem kilka ziół, nie będąc pewnym czy potrzebny będzie korzeń, łodyżka czy listki, i włożyłem je do płóciennego tobołka. Resztą zajmie się Dei, albo przynajmniej powie mi, jak powinienem przyrządzić wywar. Kiedy ja czułem się źle, najzwyczajniej w świecie zioła jadłem i kładłem się spać. Nie preparowałem ich w żaden sposób, w głównej mierze dlatego, że byłem niedźwiedziem. Zwierzęta radzą sobie zupełnie inaczej w pewnych sytuacjach.
Kiedy wypełniłem całą torbę, ruszyłem truchtem w stronę powrotną. Nie wiedziałem jak wiele czasu spędziłem w gaju, wnioskując po tym, że słońce znajdowało się już wysoko na niebie - zbyt długo. Wszedłem do jaskini, widząc w pełni ubranego Dei, stojącego nad garem czegoś, co pachniało jak gulasz. Mój żołądek odezwał się, kiedy aromat otulił mój nos i pobudził organizm do trawiennej pracy. Chłopak usłyszał głośne błaganie mojego brzucha i uśmiechnął się z rozbawieniem.
Wcisnąłem mu w dłonie tobołek z ziołami i wykorzystując jego chwilowe zaskoczenie, przybliżyłem się do niego jak tylko mogłem. Ująłem jego twarz w dłonie i uniosłem w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. Przyglądałem się z satysfakcją dorodnemu rumieńcowi, który pokrył jego policzki. Był rozkoszny nawet w tej postaci, ale musiałem tylko dojść do tego jak wybawić jego kobiecą część. By odebrać swoją nagrodę, oczywiście.
- Jesteś mi coś winny, Dei - mruknąłem, pochylając się lekko. Widziałem jak jego źrenice rozszerzają się w wyrazie zaskoczenia, kiedy moje usta niemalże zetknęły się z jego. Jak mogłem sprawić, żeby nagle wyrosły mu cycki? Myśli uparcie krążyły w mojej głowie, ale rozwiązanie nie przychodziło. Wiedziałem tylko, że jest to zależne od jej emocji. Może powinienem go zawstydzić? Bardzo mocno zawstydzić. Przesunąłem dłonie z jego talii, kładąc je niżej i nieco bardziej na jego tyle. Zacisnąłem palce na jego pośladkach, przyciągając go bliżej. - Więc jak? Zmienisz się ładnie i dasz mi moją nagrodę?

< Dei? Będziesz tak miły i grzeczny? ;3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz