Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

sobota, 30 kwietnia 2016

Reyrein, Riri

http://screenshooteruswestus.blob.core.windows.net/engine4files/dmfeculzxnpcvwzpirhcfsyqchtsclobzhoqanwqsesaefybqtiqqgflnpbuaswlzndnijpvvrjaaylwiscjdxkscddllbpzigbqPresonalia: Reyrein, Riri (tak nazwał ją Tornivex, niedługo po poznaniu, choć dziewczyna nienawidzi tego skrótu). Imię wymyśliła sobie sama, gdyż prawdziwe jest jej nieznane.
Rasa: Elf Verdon, na podstawie słowa Tornivex’a.
Wiek: Dokładne lata są jej niewiadome, ale przypuszcza, że ma około 120 lat.
Członkowie rodziny: Nie wie sama kim jest, skąd pochodzi. Nie zna nikogo oprócz Tornivex’a.
Zdolności: Rozumienie/przyzywanie zwierząt, podmuch, czytanie z aur.
Miejsce zamieszkania: Tornivex niedługo po odnalezieniu jej na pustyni, przyprowadził ją do Lasu Endinbers, aby mogła czuć się bezpiecznie i żyć w miejscu dla niej „stworzonym” (bardzo źle znosi światło dzienne).
Cechy charakteru: Jest bardzo nieufna, nie znosi dużych grup. Indywidualista, najlepiej czuje się w samotności. Jest bardzo skryta. Kocha naturę, zwierzęta. Jest nieobliczalna. Bardzo łatwo ją rozzłościć i wywołać u niej gniew. Nie odzywa się za wiele, choć nie oznacza to, że nie ma nic do powiedzenia. Często po prostu obserwuje otoczenie i wsłuchuje się w dźwięki.
Aparycja i warunki fizyczne: Jest niezwykle piękna i uwodzicielska. Wysportowana, smukła, zgrabna. Ma długie, falowane, złote włosy, które często upina, gdyż przeszkadzają jej w wędrówkach. Ma dość duże oczy, koloru złotego. Bardzo jasną karnację. Na lewej kostce posiada dziwne znamię. Jest niezwykle silna i zwinna, potrafi szybko biegać. Jest wysoka (200 cm.).
Historia: Dziewczyna pewnego dnia obudziła się na pustyni. Gdyby nie pomoc Tornivex’a, prawdopodobnie teraz by nie żyła. Po przebudzeniu przez towarzysza, zdała sobie sprawę, że nic nie pamięta. Jej wszystkie wspomnienia zostały doszczętnie wyczyszczone. Dlatego postanawia mimo niechęci do mężczyzny udać się z nim do Akademii. Wierzy, że dzięki nauce, w końcu odkryje kim jest i może odnajdzie sposób na przywrócenie wspomnień.
Relacje społeczne: Nie zna nikogo oprócz Tornivex’a.
Inne informacje: Weganka.
Pupil: Brak.
Opiekun: mirakubasinska@gmail.com

Znów kilka nowości.

WIELKA LOTERIA!
W zakładce LOTERIA znajdziecie informacje jak wziąć udział w darmowej loterii. Do wygrania wiele cennych rzeczy na Howrse! Powodzonka!


Powstała także zakładka z zajęciami, tu zachęcam do tworzenia nowych oraz wzbogacania naszej kadry nauczycielskiej!

środa, 27 kwietnia 2016

Deidre - Mała prawda o mnie... (do Matha)

- Nagrodę...? - powtórzyłem, choć w dziwny sposób balem się poruszyć wargami. W końcu znajdowały się tak strasznie blisko ust Matha. W głowie mi huczało, a moje myśli pragnęły nakazać mojemu ciału spokój. Czułem jednak jak moje policzki wściekle pieką, a serce dudni oszalałe. 
Palce mężczyzny zacisnęły się mocniej na moich pośladkach, a jego biodra przywarły ciasno do moich. Spomiędzy moich ust wydobył się mimowolny, cichy jęk. Resztki mojego spokoju i opanowania legły w gruzach, zastąpione niepewnością i zawstydzeniem. Moje ciało skurczyło się w ramionach niedźwiedzia, który przyjął to z pomrukiem triumfu, by w następnej chwili pokonać tę niewielką odległość i wpić się w moje usta. 
Nie miałam pojęcia co się dzieje... To znaczy zdawałam sobie sprawę z pocałunku, więcej, moje usta wbrew mnie poruszyły się pragnąc nadążyć za rytmem jaki im narzucono, tylko nie wiedziałam jak to w ogóle możliwe. Przecież Math poznał mój sekret... Wiedział o mnie, o tym, jaka jestem. Wiedział, że nie jestem kobietą, nie w pełni, że zmienię się zapewne lada chwila, wystarczyło tylko, aby mój umysł znów skoncentrował się na innym odczuciu, innych emocjach. Przecież to niemożliwe, żeby mężczyzna to akceptował... Odkąd pamiętałam wszystkim to zawsze przeszkadzało. Poznawali jedną część mnie, lubili ją, ale kiedy druga część mojej natury wyskakiwała znienacka cofali się, zdegustowani, zaskoczeni. Uznawali, że jestem zbyt dziwną istotą na to, by próbować wiązać ze mną jakiekolwiek dłuższe plany, czy choćby mnie pożądać. Nawet driady, choć biegały za mną niezwykle często, nie lubiły mojej żeńskiej formy. Uważały ją za zbędną, wręcz przeszkodę, a do tego chyba w pewnym stopniu odrażającą. 
A teraz? Teraz czułam gorące usta mężczyzny wpijające się z zapałem w moje. Jego język, który błądził w moich ustach. Wielkie, silne dłonie, które rytmicznie zaciskały się na moich pośladkach. Wszystko to sprawiało, że  gorące fale rozpływały się po moim ciele, sprawiając, że słyszałam szum własnej krwi, która pragnęła rozsadzić mi żyły, pędzona przez galopujące serce. 
Jednocześnie z podnieceniem i fascynacją poczułam jednak także i... strach. Spory, wijący się tuż ponad sercem i zmierzający do gardła, które zostało przezeń ściśnięte tak, by nie pozwolić mi nawet zaczerpnąć powietrza, co i tak było trudne. Właśnie strach sprawił, że cofnęłam się, odsuwając z niemałym trudem od niedźwiedzia i znów zmieniając formę. Jako mężczyzna czułem się pewniej... Może to przez siłę fizyczną? Może przez to, że w tej formie spokój i logiczne myślenie wychodziły mi lepiej? 
- P-przypali się... - rzuciłem szybko. Głos mi drżał, nie tylko z resztą głos, bo moje ciało zdawało mi się teraz zrobione ze zbyt plastycznego materiału, który ponadto za bardzo odbierał każdy bodziec. 
Skupiłem się na mieszaniu zawartości garnka, starając się nie zauważać tego jak Math mi się przygląda. Na jego ustach błądził uśmieszek pełen zadowolenia. 
Gdy wreszcie udało mi się podać mu jedzenie, przystąpiłem do przygotowywania naparu na mój wciąż zbolały nieco żołądek i ból głowy, który powrócił z chwilą, kiedy moje serce nieco się uspokoiło. Znajomy, silny zapach ziół sprawił, że poczułem się nieco lepiej, nieco spokojniej i pewniej. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mógłbym mieszkać w miejscu, gdzie nie byłoby wiecznie snującego się po pomieszczeniach zapachy świeżych i suszonych roślin. To było coś, co było częścią mnie samego. Moich wspomnień z najwcześniejszego dzieciństwa, czymś co przypominało mi skąd pochodzę, kim jestem. 
Wreszcie usiadłem z kubkiem parującego płynu w dłoniach. Math za to wstał i nałożył sobie kolejną, solidną porcję gulaszu. Albo był naprawdę bardzo głodny, albo mu smakowało... miałem ogromną nadzieję, że to drugie. 
- Driady wyraźnie cię lubią... - napomknął niedźwiedź, ja zaś zadrżałem na samo wspomnienie tego, jak znalazły mnie w lesie (tak, pamięć nieco bardziej mi wróciła, na moje nieszczęście). 
- Niestety tak - wyszeptałem i upiłem kolejny łyk ziół, które przyjemnie rozgrzewały mój żołądek. 
- Dlaczego tak się tobą interesują? 
- To przez... moje pochodzenie - zwiesiłem głos, zastanawiając się przez chwilę jak to wszystko sprawnie ująć w logiczną całość. - Pochodzę ze świata, gdzie magia wygasa. Są jednak miejsca, gdzie źródła magii dalej pulsują. Taka jest Ishar, puszcza, z której pochodzi mój tata. Tata jest druidem, synem driady i człowieka. Driady chciały, żeby związał się z jedną z nich i niejako stworzył nowszą.... żywszą ich wersję. Tylko, że tata poznał mojego drugiego tatę... - w tym momencie Math spojrzał na mnie  wyraźnie zaintrygowany tym co mówiłem. - Tak, wiem, to dziwne, ale mam dwóch ojców... Ja i moje rodzeństwo urodziliśmy się dlatego, że tata podał tatusiowi pewnie napar i... zresztą to skomplikowane. W każdym razie okazało się, że tatuś to dodatkowo swego rodzaju źródło magii i pozwala Ishar dalej istnieć. To połączenie sprawia, że driady bardzo interesują się mną i moim rodzeństwem... Najwięcej magii ma w sobie Solly, ale jako kobieta jest dla driad bezużyteczna... Asther jest najbardziej ludzki z nas wszystkich, a ja... no cóż. Jak to kiedyś powiedziała mi jedna driada: "byłbym idealny"... - zamilkłem nie bardzo mając ochotę mówić dalej i wyjawiać w jakich okolicznościach to usłyszałem. Mimowolnie za to zadrżałem i skrzywiłem się. Najchętniej pozbawiłbym się tych konkretnych wspomnień.
Wstałem i pozbierałem naczynia z ławy, by posprzątać. 

<Math? Niedługo będę musiał wracać do cywilizacji, wiesz?>

wtorek, 26 kwietnia 2016

Shirley- Zwiedzamy (do Gabriela)

Jak na mój gust to to już podpadało pod wykorzystywanie człowieka. Poprawka: smoka. Po pierwsze: wiedział, że nie mam pojęcia, w którą stronę iść do Akademii. Po drugie: wykorzystywał ten fakt, ale chociaż miało to swoją dobrą stronę. Nie znam miasta i ogólnie tego miejsca, więc może chociaż się nauczę (w miarę możliwości) gdzie co jest.
Opowiadałam mu o czymś. Nie skupiałam się na mojej historii, bo i tak wiedziałam, że on nie słucha, a jak już skończyłam to wyskoczył z tym przeklętym pytaniem. Dlaczego on nie może mnie zaprowadzić po prostu do tej szkoły? Dlaczego?!
Tak, więc szliśmy ulicami miasteczka do miejsca, w którym Gabriel miał do wykonania jakieś zlecenie. Starałam się zapamiętać drogę, którą szliśmy, ale było to dosyć ciężkie. Muszę przyznać, że jest tutaj pięknie, ale każdy dom jest podobny do poprzedniego. Ciekawiło mnie jakie zlecenia miał do wykonania Gabriel, ale nie chciałam wyjść na wścibską, więc nie pytałam.
- Poczekasz na mnie? Za chwilę wrócę - zapytał i nie czekając na moją odpowiedź odszedł gdzieś na tyły budynku. Zostałam samą, więc zaczęłam się rozglądać jeszcze bardziej. Spojrzałam nad zabudowanie i zobaczyłam majaczące się w oddali piękne góry. Góry których już mi brakowało. Góry, na które pragnęłam się wspiąć. Góry, które chciałam zwiedzić w całości. Chciałam opuścić to nędzne ludzkie ciało i z powrotem stać się potężnym gadem. Stałam zamyślona wspominając wszystkie szczęśliwe chwile w moim życiu. Nie mam pojęcia ile tak stałam, ale z całą pewnością nie zauważyłam zbliżającego się chłopaka.
- Gotowe - odskoczyłam w bok zaskoczona głosem Gabriela. Los chciał, że się potknęłam i zaryłam pupą w ziemię. Znowu... Ile razy można się wywalić podczas jednego dnia?!
- Nie strasz mnie tak więcej - burknęłam podnosząc się z pomocą chłopaka, który podał mi rękę.
- No to co? Idziemy do akademii? - wyszczerzył się Gabriel. Już chciałam się zgodzić, gdy przyszło mi coś do głowy. Jak on może mnie po mieście ciągać to ja chyba jego też, czyż nie?
- A możemy potem? Chciałabym iść pod tą górę - wskazałam ręką w stronę stromych stoków. Już chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam. - Nie waż się nawet odmówić! Ty mnie możesz ciągać, to ja ciebie też! - zagroziłam mu palcem jak mała dziewczynka.
Widać było, że się zastanawia nad moją prośbą. Czekałam tylko na odpowiedź. Chciałam tam iść i poczuć wolność jaką zawsze czułam, gdy była wśród gór. Przestrzeń, która nie została tknięta przez człowieka. Miejsce, gdzie mogę znaleźć spokój. Tak, tego teraz mi było trzeba.

<Gabriel? Idziesz? :D>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Math - Coś za coś (do Deidre)

Westchnąłem ciężko, z lekką irytacją, odstawiając to co robiłem na bok. Podsunąłem pod łóżko miskę, w razie gdyby dziewczyna poczuła się gorzej i chciała zwrócić całą zawartość przepitego żołądka. Lepiej, żeby zrobiła to do naczynia, a nie paskudziła całą jaskinię, w której spałem, jadłem i zaznawałem różnych uciech życia. Bądź co bądź, to miejsce było dla mnie ważne i nie widziało mi się sprzątanie go z resztek pokarmów, które przyjęła Dei w ciągu ostatniego tygodnia.
Pijane istoty były ogromnym utrapieniem.
Zwłaszcza, gdy były to kobiety.
Jednak nie mogłem zbytnio marudzić, w końcu to moją decyzją było przygarnięcie dziewczyny pod swój dach. Nikt nie przystawiał mi noża do szyi, mówiąc, że jest to moim obowiązkiem i nie mam prawa postąpić inaczej. Z własnej, nieprzymuszonej woli przełożyłem ją przez ramię i przywlokłem tutaj, powalając zostać. Nie mogłem przewidzieć tego co będzie dalej, ale...
Nie będzie źle - pomyślałem, przyglądając się z zadowoleniem leżącej na posłaniu istocie. Moją uwagę przykuwał zwłaszcza jej kształtny tyłek, doskonale widoczny z tej perspektywy. Chyba musiała zrozumieć mój wzrok, bo zarumieniła się mocno, chcąc przekręcić się tak, by uciec pewnymi częściami ciała z pola widzenia. Czego zrobić jednak nie mogła, ponieważ wciąż nie do końca była ubrana.
Uśmiechnąłem się z wyższością, kiedy po nieudanej próbie zmiany pozycji, uświadamiając sobie, że praktycznie nic jej nie okrywa, powróciła do stanu początkowego. No... Może nieco bardziej, nieświadomie zapewne, wypięła tyłek w moją stronę. Mruknąłem z aprobatą, powstrzymując chęć, by ją najzwyczajniej w świecie klepnąć. Może byłem nieco gburowaty i grubiański w tym, co robiłem. Jednak Dei nie musiała tego wiedzieć. Przynajmniej na razie.
- Pójdę po te zioła - mruknąłem, zabierając tobołek, do którego miałem zamiar wpakować potrzebne zielska, by naprawić schorowaną głowę ciemnowłosej. - Ty możesz w tym czasie zrobić śniadanie.
Zarzuciłem pasek tobołka na ramię i wyszedłem z jaskini, kierując swoje kroki ku niewielkiej polance, na której ktoś lata temu posiał najpotrzebniejsze zioła. Może miał ambicje, by na nienależącej do nikogo ziemi stworzyć niewielki ogródek i stracił zapał po upływie pewnego czasu. Albo odstraszyły go driady. Nie ważne czym to było, wielu leśnych mieszkańców korzystało z tego dobrodziejstwa. Roślinność, pozostawiona na pastwę surowej naturze i nie pilnowana przez żadne istoty, rozprzestrzeniła się dalej i pokryła kolejne części lasu.
Zacząłem węszyć, próbując odnaleźć po samym zapachu tę właściwą roślinę. Jej nuta była niezwykle delikatna i ulotna, trudna do wychwycenia, jednak tylko w taki sposób mogłem ją odnaleźć. Niestety, nie odróżniałem wizualnie jednego chwasta od drugiego. Wszystkie były zielone, miały łodygi i liście. Czasami miały kwiaty, ale nie widziałem różnicy między tym żółtym a czerwonym. Wszystko wyglądało dla mnie identycznie.
Mruknąłem, kiedy poczułem ten ulotny, charakterystyczny zapach mięty. Udałem się natychmiastowo w tamtą stronę, gdzie aromat się nasilał, zwiastując bliskość mojego celu. Niestety nie było to tak łatwe, jakbym sobie tego życzył. Na mojej drodze stanęła z driada, z nieodłącznym, przylepionym do twarzy, pseudo uwodzicielskim uśmiechem. Aż mi się skręciły wnętrzności z obrzydzenia na ten widok. Zakląłem szpetnie, kiedy robiąc krok na przód, driada przesunęła się w bok, zagradzając mi przejście.
- Czego chcesz - warknąłem, próbując po dobroci spłacić intruza, póki miałem jeszcze ku temu cierpliwość. Wiedziałem jednak, że nie będzie to tak łatwe i szybkie, że mogę zmarnować tu sporo czasu. Co nie widziało mi się zbytnio, kiedy nie zdążyłem nawet zjeść śniadania, bo wizja zapaskudzenia mojej jaskini była zbyt wyraźna i bliska. Byłem więc głodny i zirytowany, nie miałem ani czasu, ani chęci na użeranie się z chrustem.
- Wiesz czego chcę. - Driada uśmiechnęła się zalotnie, a mój żołądek ścisnęła niewidzialna pięść bóstwa porzygu. Podeszła do mnie, kręcąc przy każdym kroku biodrami. Oparła dłonie na mojej piersi i stanęła na palcach, zrównując swoją twarz z moją. Moje usta owiał ciepły, śmierdzący zgnilizną oddech, po którym poczułem pełzające na skórze obrzydliwe larwy. Przetarłem szybko twarz i odepchnąłem od siebie kobietę, powstrzymując się przed tym, by jej nie przywalić. Tak dla zasady.
- Lepiej gadaj, nie mam czasu na twoje gierki - prychnąłem, zrywając z ziemi pierwsze lepsze zielsko, byleby pozbyć się tego obrzydliwego posmaku.
- Chcę Dei. Wiem, że jest u ciebie - przeszła do konkretów, posyłając mi rozczarowane spojrzenie. Wygięła usta w smutną podkówkę i zaczęła bawić się włosami, okręcając je wokół sękatego palca. - Możemy się podzielić.
- Podzielić?
- No wiesz... My chcemy tylko męską wersję Deidre. Ty tylko kobiecą. Możemy się podzielić - mówiła dalej, wydymając usta. - Zależnie od jej formy, same korzyści.
Roześmiałem się głośno, warkliwie, uznając to za mało smaczny żart. Ale ona była poważna. Wręcz śmiertelnie poważna. Nie miałem zielonego pojęcia co Dei miała w sobie takiego, że driady tak bardzo jej pragnęły i lgnęły do niej, tracąc przy tym zdrowy rozsądek. Skoro jednak ta tutaj osobniczka była poważna, także i ja stałem się poważny. Napiąłem mięśnie i warknąłem gardłowo, ostrzegawczo.
- Nie drażnij mnie, kobieto - warczałem, czując jak moja dłoń robi się mocniejsza, masywniejsza, a paznokcie stają się zgrubiałe, przypominające te niedźwiedzie.
- Coś taki egoistyczny? Dasz nam Deidre, a my damy spokój tobie - powiedziała mniej pewnie, cofając się o krok.
- Chcesz poczuć na własnej korze jak ciężką łapę mają niedźwiedzie? - warknąłem raz jeszcze, a driada uciekła w popłochu. Pozostał po niej jedynie zapach truchła i szelest poruszonych liści. Całe jej szczęście.
Zaczerpnąłem kilka razy głośno powietrze, uspokajając się, Przymknąłem oczy, przywracając całe swoje ciało do porządku dziennego. Zniknęły pazury, ciało przestało być napięte do granic możliwości, niemalże ze stali. Gdy wszystko było tak jak powinno, otworzyłem oczy i wznowiłem poszukiwania, przypominając sobie nagle o swoim celu.
Wyrwałem kilka ziół, nie będąc pewnym czy potrzebny będzie korzeń, łodyżka czy listki, i włożyłem je do płóciennego tobołka. Resztą zajmie się Dei, albo przynajmniej powie mi, jak powinienem przyrządzić wywar. Kiedy ja czułem się źle, najzwyczajniej w świecie zioła jadłem i kładłem się spać. Nie preparowałem ich w żaden sposób, w głównej mierze dlatego, że byłem niedźwiedziem. Zwierzęta radzą sobie zupełnie inaczej w pewnych sytuacjach.
Kiedy wypełniłem całą torbę, ruszyłem truchtem w stronę powrotną. Nie wiedziałem jak wiele czasu spędziłem w gaju, wnioskując po tym, że słońce znajdowało się już wysoko na niebie - zbyt długo. Wszedłem do jaskini, widząc w pełni ubranego Dei, stojącego nad garem czegoś, co pachniało jak gulasz. Mój żołądek odezwał się, kiedy aromat otulił mój nos i pobudził organizm do trawiennej pracy. Chłopak usłyszał głośne błaganie mojego brzucha i uśmiechnął się z rozbawieniem.
Wcisnąłem mu w dłonie tobołek z ziołami i wykorzystując jego chwilowe zaskoczenie, przybliżyłem się do niego jak tylko mogłem. Ująłem jego twarz w dłonie i uniosłem w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. Przyglądałem się z satysfakcją dorodnemu rumieńcowi, który pokrył jego policzki. Był rozkoszny nawet w tej postaci, ale musiałem tylko dojść do tego jak wybawić jego kobiecą część. By odebrać swoją nagrodę, oczywiście.
- Jesteś mi coś winny, Dei - mruknąłem, pochylając się lekko. Widziałem jak jego źrenice rozszerzają się w wyrazie zaskoczenia, kiedy moje usta niemalże zetknęły się z jego. Jak mogłem sprawić, żeby nagle wyrosły mu cycki? Myśli uparcie krążyły w mojej głowie, ale rozwiązanie nie przychodziło. Wiedziałem tylko, że jest to zależne od jej emocji. Może powinienem go zawstydzić? Bardzo mocno zawstydzić. Przesunąłem dłonie z jego talii, kładąc je niżej i nieco bardziej na jego tyle. Zacisnąłem palce na jego pośladkach, przyciągając go bliżej. - Więc jak? Zmienisz się ładnie i dasz mi moją nagrodę?

< Dei? Będziesz tak miły i grzeczny? ;3>

wtorek, 19 kwietnia 2016

Adriel - Parada przysług (do Alana)

Gdyby nie to, że nie musiałem oddychać, miałbym teraz niezły problem z bólem przepony. Nemain potrafił być rozwalający. Jego tok rozumowanie serio przechodził często moje pojęcie. 
- A już myślałem, że chcesz mi się oświadczyć - tylko z trudem powstrzymałem ochotę ponownego ryknięcia śmiechem.
Kruk puścił moje dłonie i spojrzał na mnie z wyrzutem. Widać było, że nie przejmując się jego wyznaniem go uraziłem i to tym razem chyba poważnie, bo odsunął się, gotów wstać i odejść.
- Poczekaj - rzuciłem i pociągnąłem go, bu usiadł obok mnie. - Ja po prostu od dawna wiem, że kochasz Uriana na zabój - uśmiechnąłem się z lekkim politowaniem.
- Co? Skąd niby?! - spytał, wpatrując się na mnie tak, jakbym się ośmielił go opętać i w umyśla mu grzebać.
- Bo to po prostu widać - rzuciłem. - Widziałem nie raz jak wlepiasz w niego te zakochane, cielęce gały, niemal się przy tym śliniąc. Poza tym chyba każdy wie, że na niego lecisz. W końcu widać, jak za nim biegasz, jak na niego reagujesz... Naprawdę nie potrzeba do tego być medium. Poza tym ja mam dodatkowe doświadczenie. W końcu sam jeszcze niedawno cierpiałem, bo Alan nie chciał moich uczuć dostrzec... albo jak kto woli przyjąć do wiadomości. 
- A jak udało ci się... no... Zejść z nim?
- Po prostu wreszcie miałem okazję mu faktycznie powiedzieć co do niego czuję i mu to okazać. Do tego natura gargulca przyszła mi z pomocą... A tym samym ja mogłem przyjść z pomocą jemu - uśmiechnąłem się w tym miejscy szeroko, na wspomnienie owej "pomocy". Czułem jak momentalnie robi mi się ciepło, szczególnie poniżej pasa. - Może jak powiesz Uriemu co do niego czujesz...
- Mówiłem! Mnóstwo razy! Z tym, ze on chyba mnie traktuje mnie poważnie... Nie podobam mu się, to pewnie dlatego. Ty też nie uważasz, że jestem ładny. - Szaman wyglądał tak, jakby za chwilę miał zamiar się rozpłakać. Najlepiej tuż przy mnie, smarcząc mi w rękaw. 
- No już, weź się w garść. Nie mówiłem, że nie jesteś przystojny - pocieszyłem go, lekko klepiąc po plecach. - Przecież całkiem spora grupka uważa, że jesteś przystojny...
- Niby kto? - Kruk spojrzał na mnie z miną taką, jakby mi właśnie wyrosły czułki.
Westchnąłem, widząc, że i w tym aspekcie Nei był tak zapatrzony w starszego szamana, że nie widział nawet tego jakimi spojrzeniami obrzucały go kobiety. To sprawiło jednak, że na coś wpadłem...
- Może wywołaj w Urianie zazdrość? - kiedy Nemain spojrzał na mnie pytająco pospieszyłem z wyjaśnieniami. - Umów się z kimś. Pokaż, że podobasz się innym. niech on to widzi... Musisz mu jakoś pokazać, że to ty jesteś ten.... no wiesz, najlepszy, najpiękniejszy - wymieniałem.
Kruk myślał przez chwilę intensywnie. 
- Pokazać, że jestem najpiękniejszy.... Jak na przykład wygrać konkurs piękności?
Zastrzelcie mnie! - coś takiego przebiegło mi przez myśl, kiedy z ogromnym trudem powstrzymałem się przed wybuchem śmiechem, choć czułem niemal ból, kiedy wesołość, pragnęła wydostać się z mojego gardła. To jak dosłownie Nemain zrozumiał moją radę mnie po prostu rozłożyło na łopatki... Ale jednocześnie podsunęło głupi pomysł. Tak, pewnie w piekle się kiedyś usmażę za tę swoją wredotę, ale nie umiałem się powstrzymać.
- Tak. To całkiem dobry pomysł - rzuciłem słabo, po czym odchrząknąłem. - Wyobraź sobie. Ty, połykany wzrokiem i on widzący na co cię stać i jak na ciebie reagują inni...
- No nie wiem... - zawahał się chwilkę. 
- Trochę odwagi! Dasz radę! - podniosłem go na duchu i znów chrząknąłem, chcąc ukryć uśmieszek, który błądził mi na ustach. - A teraz muszę już iść. Alan na mnie czeka, a ja muszę jeszcze poszukać Dei...
Wstałem i pożegnałem się z Krukiem, który pognał w stronę miasta. Ja zaś wycierając łzy z oczu ruszyłem wgłąb lasu.
Kolejna godzina poszukiwań nie przyniosła rezultatu, a odwiedziłem już chyba każde miejsce, w którym Dei przeważnie zbierała zioła. Przynajmniej o tych wspominała i wiedziałem, że sporo istot z tych miejsc korzysta... Sprawiło to, że sam poważnie zacząłem się martwić o druidkę. Postanowiłem więc skorzystać z czegoś, czego zapewne miałem niedługo żałować, ale co tam...
Kiedy duch zyskuje na materialności traci nieco ze swoich czysto duchowych właściwości. Ceną tego jest kilka ograniczeń, jak choćby takie, że jesteśmy jednak bardziej przywiązani do normalnego czasu i przestrzeni. Nie możemy już sobie całkowicie swobodnie hulać z prędkościami zdecydowanie przerastającymi możliwości istot materialnych, a nasza duchowa świadomość raczej ogranicza się do nas samych, oddzielając nas od innych dusz. To tak, jakby częściowo wyjść z planu astralnego, który był przeznaczony tylko dla tych niematerialnych bytów. Żeby więc skorzystać z dobrodziejstw tego planu i możliwości duchów trzeba było prosić je o pomoc... a na to były dwa sposoby, albo je spętać, albo obiecać im przysługę... Ja byłem zmuszony do tej drugiej opcji, a trzeba było wspomnieć, że duchy bywały kapryśnymi skurwielami lubiącymi prosić o różne absurdalne rzeczy w najmniej odpowiednich porach. Ale jak mus to mus...
Znalezienie zbłąkanej duszy i nakłonienie jej do spełnienia "dobrego uczynku" za "drobną" opłatą w późniejszym terminie, nie było trudne. Dowiedziałem się więc, że z Dei wszystko w porządku i, że siedzi w jaskini jakiegoś niedźwiedzia, którego ogólnie w Gaju szanowali. Deidre często ucinała sobie pogawędki z różnymi zwierzakami, zwierzoludźmi i innymi stworami, więc mogłem spokojnie wrócić do domu i przekazać Alanowi dobre wieści.
Tak jak podejrzewałem gargulec chyba w oknie czekał na powrót mój lub swojej przyjaciółki, bo ledwie otworzyłem drzwi, a podbiegł do mnie.
- Spokojnie. Dei siedzi u znajomego niedźwiadka. Jest cała, zdrowa i pewnie niedługo wróci - uspokoiłem go pospiesznie, na co odetchnął z wyraźną ulgą, szczególnie, kiedy przyciągnąłem go do siebie i mocno objąłem. 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Kora - Spotkanie z ogniem (do Canica)

Patrzyłam na ogromną listę zajęć wywieszoną na tablicy. Przeczytałam wszystkie bez trudu, widocznie mozolne lekcje czytania chociaż w akademii wydały się przydatne, gdy usłyszałam pytanie Canica:
- Jakie zajęcia wybierzesz? – w głosie chłopaka zabrzmiała niekryta fascynacja.
Oderwałam wzrok od tablicy i spojrzałam na Canica. Przyglądał się liście zajęć, lecz miałam wrażenie, że nie do końca rozumie co tak właściwie było na niej napisane.
- Umiesz czytać? – zapytałam z ciekawością, w głębi duszy zachwycając się faktem, iż dla mnie ta sztuka nie stanowiła już kłopotu.
Canic pokręcił przecząco głową.
- Nie w tym języku – odparł lekko zawstydzony.
Uścisnęłam jego rękę.
- Nie ma się co zamartwiać, ja ciebie nauczę czytać – zapewniłam chłopaka z uśmiechem. – A tymczasem możemy zapisać się na lekcję kaligrafii. – Wskazałam palcem miejsce na tablicy, gdzie widniał opis zajęć.
- Kali...fa..ii… Co to jest? – łamiąc słowo zapytał.
Roześmiałam się mimowolnie i pospieszyłam z wyjaśnieniem.
- To zajęcia z pisania. Zanim tu przyszłam próbowałam się tego nauczyć, lecz pod wodą było to niezwykle trudne.
Tłumaczyłam chłopakowi jeszcze chwilę czym różni się pisanie i czytanie, po czym powoli i wyraźnie przeczytałam kolejno zajęcia, które oferowała akademia.
Canica zainteresowały prawie wszystkie lekcje, lecz najbardziej zachwyciła go sztuka tworzenia, która mnie niezwykle znudziła swoim przydługim opisem.
Doradziłam Canicowi, aby poszedł na zajęcia z języka wspólnego i genezy ras (może tam bardziej mu przybliżą kim są te niezwykłe ryby z ciałem człowieka).
- Dobrze, a ty? – dopytywał mnie Canic.
- Bardzo bym chciała pójść na zajęcia śpiewu. 
Uwielbiałam śpiewać, a gdybym jeszcze potrafiła za pomocą śpiewu zahipnotyzować… Rozmarzyłam się nad wizją, w której za pomocą śpiewu omamiam prawie każdego. Jednak po chwili moje marzenia rozwiały się i raz jeszcze zrzuciłam okiem na tablicę.
Wtem ujrzałam zajęcia z uzdrawiania. Przeczytałam na głos opis tuż pod nimi i postanowiłam spróbować swoich sił.
Gdy ustaliliśmy z Caniciem jakie zajęcia wybieramy, chłopak zaproponował, abyśmy po kolei odszukali gabinety tak, aby jutro bez problemu trafić do dobrej klasy.
Kiedy już obeszliśmy wszystkie gabinety, Canic bez problemu zapamiętał numery każdej klasy łącznie z jej nauczycielem, zbliżyliśmy się do ostatniego. 
Najwidoczniej zajęcia musiały się skończyć przed chwilą, gdyż z klasy wychodzili uczniowie. Canic z entuzjazmem podszedł do drzwi, gdy nagle w ich wnętrzu ukazała się wysoka kobieta z włosami koloru ognia. Momentalnie poczułam suchość w gardle i opadłam na krzesło znajdujące się przed gabinetem. Ognista kobieta spojrzała na mnie przelotnie i demonstracyjnie przewróciła oczami mrucząc:
- Ach te wodne istoty… Doprawdy powinny były zostać pod wodą. – I zniknęła za rogiem tak szybko jak się pojawiła. Pozostawiła jednak po sobie palące mnie ciepło. 
Canic spojrzał w moim kierunku i natychmiast podbiegł do mnie z zaniepokojoną miną. Zaczął dopytywać się czy wszystko ze mną w porządku. Pokiwałam, więc szybko głową, czując jak ciepło ustaje przyjemnemu chłodu, które biło z murów akademii.
Spojrzałam na Canica i uśmiechnęłam się, widząc jego stroskaną minę.
- Może pójdziemy coś zjeść? Od rana nic nie jadłam i troszkę mi słabo.
Moja propozycja zaciekawiła Canica, który znów zalał mnie setką pytań o to czym jest jedzenie, co ja lubię jeść i tak dalej…
Szczerze, odpowiadając na jego pytania całkowicie zapomniałam o ognistym incydencie i rozpromieniłam się na myśl, że to wszystko za sprawą Canica.

<Canic? Gdzie coś przekąsimy>

piątek, 15 kwietnia 2016

Nemain - A może by tak... (do Adriela)

- Jeszcze tu zostanę - uśmiechnąłem się smutno do Uriana, całym sobą pragnąc udać się do miasta razem z nim. Skorzystać z każdej okazji, kiedy mogłem być przy nim, a on nawet sugerował, że właśnie tego chciał. Dzisiaj jednak nie mogłem tego zrobić, musiałem postąpić wbrew sobie, całą wolą zapierając się, by utrzymać swoje nieposłuszne ciało w miejscu. Pomagało mi jedynie upokorzenie, którego doświadczyłem tej nocy. Do tej pory nie mogłem uwierzyć w to, że nawet mój umysł okazał zdradzieckie intencje. Chciałem wiele przemyśleć, poradzić się kogoś bardziej doświadczonego w tym temacie niż ja, by pomógł mi rozwinąć całą sytuację tak jak tego chciałem. Albo doprowadzić ją przynajmniej do tego punktu, w którym Urian uświadomi sobie moje uczucia i odrzuci je.
- Jesteś tego pewien? - zapytał mężczyzna, patrząc na mnie z troską. Rozrywało to tylko moje serce, bo wiedziałem, że widzi we mnie jedynie ucznia, który nie radzi sobie z tym, co niedawno udało mu się przeżyć. Kiwnąłem w odpowiedzi głową, przygryzając mocno wargę, by nie pozwolić wydostać się ogromnej guli z mojego gardła. Urian napomknął jeszcze, że gdybym go potrzebował, to znam drogę do jego gabinetu. I oddalił się w swoją stronę, załatwić jakieś ważne, szamańskie sprawy.
Odprowadziłem go wzrokiem, dopóki nie zniknął całkowicie za drzewami. Dopiero po tym odwróciłem się do syrenki i usiadłem na brzegu, wyciągając ku niej dłoń. Ujęła ją, zaciskając na niej drobne palce i przyciągnęła ją bliżej siebie, zmuszając mnie do tego, bym pochylił się nad taflą wody.
- Co cię trapi? - usłyszałem cichy, delikatny głosik w swojej głowie, należący do Ninette. Łączyła nas pewna więź, której w żaden sposób nie potrafiliśmy wytłumaczyć. Pewnego dnia po prostu odkryliśmy, że przy lekkim dotyku, jesteśmy w stanie porozumiewać się bez konieczności wypowiadania słów na głos. Nikt nie miał możliwości usłyszenia naszych rozmów, więc czuliśmy się bezpieczniej w swoim towarzystwie. Dlatego też syrenka tak bardzo mi ufała. Wiedziała, że mnie może przekazać wszystko, a ja mogę zwierzyć się jej i do nikogo innego to nie dotrze. Będzie to wyłącznie między nami, chyba, że sami zdecydujemy się mówić o swoich sprawach dalej.
- Źle spałem tej nocy - przyznałem w końcu, wyciągając dłoń do przodu, by poprawić niesforne kosmyki, przyklejone do czoła dziewczyny. Oczywiście wykorzystałem sytuację, by spomiędzy włosów wyjąć jedną z luźno przytwierdzonych do skóry głowy łusek. Błękitna, mieniąca się srebrem w promieniach słońca, zyskująca żywą, granatową barwę, gdy tylko zanurzy się ją w wodzie. Syrenie łuski wykorzystywane były przy amuletach pomyślności, więc nie wahałem się po nie sięgać, kiedy tylko mogłem.
- Koszmar? - zapytała, odtrącając moją dłoń, gdy spróbowałem wyjąć kolejną z łusek. Posłała mi oburzone spojrzenie, zaciskając mocno palce na mojej ręce, niemalże przebijając skórę długimi, ostrymi paznokciami.
- Nie, właśnie nie koszmar. - Zaśmiałem się cicho, słysząc jej pytanie. Także i ona, mogąc odczytać emocje, które aktualnie mi towarzyszyły, uznała, że mojemu zmęczeniu zawinił koszmar, a sam byłem po tym przerażony. To dość zabawne. Podobne reakcje ciała, a można przypisać je do tak wielu odmiennych odczuć. - Miałem naprawdę piękny sen, z którego zostałem brutalnie wybudzony. Źle spałem, bo ten sen nie był prawdą i całą noc wierciłem się w łóżku, bo...
Przerwałem, wyrywając niechcący dłoń z uścisku syrenki. Poczułem gdzieś w okolicy aurę, charakterystyczną dla istot, których nie znosiłem i musiałem zwalczać, a jednocześnie było znajome. Mając pewne podejrzenia kim może być ta istota, zdecydowałem się udać tam i chociażby siłą wydusić rady na trapiące mnie myśli. Zerwałem się na równe nogi, przeprosiłem Ninette, obiecując, że jej to wynagrodzę obiadkiem u jej rodziny, które zawsze były dla mnie upokarzającym doświadczeniem. Pognałem pędem w kierunku, z którego po chwili mogłem usłyszeć wołanie, zniekształcone przez wiejący wiatr. Kogoś szukał, ale to aktualnie nie miało znaczenia. Były sprawy ważne i ważniejsze.
- Ad! - krzyknąłem, zagradzając duchowi drogę. Nawet nie był zaskoczony tym, że zjawiłem się tak nagle, dzierżąc w dłoniach drewniany kostur. Zaniepokoił mnie wyraz bezkresnego szczęścia na jego twarzy, który zapragnąłem zetrzeć. Duchy, które utknęły w świecie żywych nie powinny być tak szczęśliwe. - Czemu się tak cieszysz? Wkurzasz mnie...
Jasnowłosy roześmiał się głośno, wypinając dumnie pierś do przodu, a jego mina stała się jeszcze bardziej irytująca.
- Byłem w Alanie - pochwalił się, patrząc na mnie z wyższością.
Zapowietrzyłem się, słysząc to zdanie. Cofnąłem się o krok, nie dowierzając temu, co właśnie ten duch ośmielił się zrobić. I to swojemu ukochanemu! Wrzasnąłem głośno, zaciskając mocniej dłonie na kosturze.
- Jak śmiałeś! Opętałeś Alana?! Jak mogłeś! Była umowa, ty parszywy gnomie! - Wymierzyłem celny cios prosto w brzuch Adriela. Chłopak jęknął głucho, pochylając się do przodu, kładąc dłonie na bolącym miejscu. Odruchowo zdematerializował się, jednak to nie było w stanie ochronić go przed moją bronią. Została zaklęta tak, by mogła w razie konieczności zranić każdą istotę, nie ważne w jakim stanie skupienia się znajdowała.
- Jakie opętanie? - warknął chłopak z wyraźnym niezrozumieniem. Wyciągnął dłoń przed siebie, chwytając moją rękę, by powstrzymać mnie przed kolejnym ciosem. - Miałem na myśli seks! Uprawiałem seks z Alanem. Brzmi lepiej?
- Och... - spojrzałem na chłopaka z zaskoczeniem. Więc to miał na myśli? Odsunąłem się na krok, unosząc kij nieco nad głową, by z morderczą miną ponownie uderzyć Adriela, precyzyjnie celując w bok. - Jak śmiałeś zrobić to przede mną! To mnie tknąć nie chce, a ty sobie hasasz w kamieniach!
- I co ja mam ci na to poradzić? - odkrzyknął, łapiąc tym razem za mój kostur. Chwilę siłowaliśmy się, próbując na wzajem wyrwać sobie broń z rąk, jednak gdy niechcący koniec kija uderzył ducha w twarz, obaj sobie odpuściliśmy. Usiedliśmy ciężko na trawie, a Adriel patrzył na mnie spod byka, masując rosnącego na czole guza. - Mam cię wziąć w te krzaczki i... Wziąć? - warknął, szturchając mnie nogą w odwecie za mój atak.
- A co z Alanem? - zdumiałem się, zaraz przeklinając się w myślach za to, co było moją pierwszą myślą. Pokręciłem przecząco głową, posyłając duchowi spojrzenie pełne obrzydzenia. - I że ja niby z tobą? Fuj...
- Naprawdę myślałeś, że dotknąłbym ciebie, kiedy mam Alana? - prychnął, szturchając mnie ponownie. Straciłem równowagę, lecąc na trawę. Zaraz jednak zerwałem się, biorąc ponownie kostur, który przystawiłem do szyi chłopaka.
- Sugerujesz, że jestem brzydki?! - krzyknąłem, na co Ad zareagował histerycznym śmiechem. Nie powiem, zbiło mnie to z tropu i całkowicie nie wiedziałem już o co mu chodzi.
- Na litość, Nei. Może lepiej powiesz mi co naprawdę masz na myśli? - zapytał w końcu, ocierając łzy zbierające się w kącikach oczu. Odetchnąłem głęboko, zbierając się w sobie, by wyznać tę prawdę, którą tak długo dusiłam w sobie. Usiadłem przed nim, ująłem jego dłonie w swoje i spojrzałem mu w oczy, ignorując wdzięcznie fakt, że mój nowy powiernik chichotał jak szaleniec.
- Ad... Ja... Ja kocham Uriana.

<Ad? Jak podoba Ci się ta rewelacja?>

Madleine - Pomocna czarnowłosa (do Taigi)

Co za szczęście, że mogłam spotkać wreszcie kogoś pozytywnie do mnie nastawionego. Tak długo szłam po ścieżce usłanej kamieniami i kolczastymi zaroślami, że już całkowicie opadłam z sił. Byłam głodna, zła i zmęczona, chciało mi się strasznie spać. Ale teraz nie mogłam odmówić komuś, kto chciał mi pomóc, wszak sama chciałam jak najszybciej dostać się do szkoły. Widać było, że kijanka jest dobrym duchem tej akademii i pomaga zagubionym istotom takim jak ja. Dzięki pomocy Gi - tak mi się to stworzonko przedstawiło - mogłam wreszcie odnaleźć nauczycielkę, która zajmuje się konkursem piękności i prowadzi zajęcia ze sztuki tworzenia. Szłyśmy chyba przez jakieś skróty, bo momentami droga wydawała się normalną ścieżką, a przez pewien odcinek musiałyśmy wspinać się pod wysoką górę. Po drodze pełno było różnych roślin, całkowicie dla mnie nieznanych. Rozglądałam się zaciekawiona, ale nie za długo, gdyż ciągle się potykałam o wystające kamienie, a Gi pędziła jak szalona. Zdążyłam tylko pomyśleć, że muszę w pierwszej kolejności koniecznie zapisać się na zajęcia, jak tylko dotrę do tej Akademii. Mimo zmęczenia i burczenia w brzuchu ucieszyłam się ze spotkania z małą istotką, ponieważ miałam serdecznie dosyć sytuacji zagrażających mojemu życiu. Gi bardzo szybko się poruszała, mimo swojej skromnej budowy i musiałam za nią ciągle biec. Tak rozmyślając nagle zauważyłam, że coś mi wypadło z kieszeni płaszcza, który zdążyłam w ostatniej chwili złapać przed ucieczką z mojego pokoju przed mordercą. Odwróciłam się i pochylona zaczęłam szukać mojego breloczka. Jest jedyną pamiątką po mojej matce i sprawia, że czuję przy sobie jej obecność. Zginęła tragicznie, ale zdążyła wraz z moim ojcem ocalić mnie i moją siostrę przed niebezpiecznym klanem wampirów. Przypuszczam, a nawet jestem pewna, że tak szybko nie zapomną obelgi ze strony moich rodziców i nadal będą mnie i moją siostrę ścigać, póki nas nie zabiją. Przez krótką chwilę wróciły straszne wspomnienia, strach, niebezpieczeństwo każdego dnia i chęć przetrwania za wszelką cenę, ale szybko musiałam się otrząsnąć. Wtem... Co za licho! Kto we mnie rzuca jakimiś przedmiotami? Czy ja mam zawsze takiego pecha, że wszyscy będą mnie atakować? Spojrzałam, skąd doleciał do mnie przedmiot, podeszłam szybkim krokiem do oddalającej się postaci i zatrzymałam się.
- Nie można tak rzucać w ludzi! - burknęłam na osobę, która znalazła mój breloczek. Pomimo wzburzenia i ogarniającej mnie złości, chciałam podziękować za znalezienie ulubionego breloczka, ale również zapytać uciekającą osobę dlaczego tak agresywnie postępuje i co ją do tego skłoniło.
W pierwszej chwili, gdy na mnie spojrzała, ogarnął mnie dziwny, przeszywający chłód. Wyczułam, że jest bardzo niebezpieczna, jej wrogość, lodowaty wzrok, nasycony nienawiścią do całego świata, ale mimo wszystko chciałam ją poznać. Wystarczył ułamek sekundy, abym zauważyła coś w jej oczach, wewnętrzny blask i pragnienie odnalezienia wytchnienia i spokoju. Było w nich coś takiego, co łagodziło wrogą postawę, jakby chciała się przed czymś uciec i szukała miejsca na ziemi, aby siebie odnaleźć.
- Dziękuję za znalezienie breloczka, jest dla mnie bardzo cenny. - powiedziałam już spokojnym głosem. Odwróciłam się, aby zawołać Gi, moją przewodniczkę, lecz ona gdzieś nagle zniknęła. Czułam się trochę zdezorientowana, gdyż chciałam zdążyć na zajęcia do nauczycielki sztuki tworzenia, ale równocześnie chciałam poznać nowo spotkanego gościa. Na moje podziękowanie odpowiedziała z krzywym uśmiechem.
- Nie ma za co. To tylko tania zabawka dla dzieci. Nadepnęłam ją i odruchowo podniosłam, ot i to wszystko - nadal nie odchodziła, stała i patrzyła na mnie zdziwiona, że cieszę się z odnalezienia mojej pamiątki. Zezłościłam się i powiedziałam głośno.
- Może i jest on zwykły i z metalu, niewysadzany drogimi kamieniami, ale stanowi dla mnie ogromną wartość emocjonalną! Czy ty nie masz żadnych pamiątek, cennych tylko dla ciebie?!
Wzruszyła ramionami i chciała odejść, ale złapałam ją za rękaw tuniki i wyznałam, nieco speszona swoim ponownym wybuchem.
- Przepraszam, nie chciałam tak na ciebie krzyczeć, to nie twoja wina. Miałam ostatnio tyle problemów i przeżyć. Jeszcze się nie przedstawiłam. Nazywam się Madleine Zola i jestem tu od niedawna. A ty jak się nazywasz? - Spojrzała na mnie swoimi przenikliwymi oczami i wykrzywiła ironicznie usta. Wyszarpnęła swój rękaw i zaczęła znów odchodzić. Przez ramię tylko odkrzyknęła.
- Taiga Nagiko! Jak potrzebujesz niańki to pomyliłaś adres, a teraz śpieszę się bardzo i daj mi spokój.
Dlaczego ona ucieka, ja chciałam tylko chwilę porozmawiać. Mimo, że jej uwaga nieco mnie dotknęła, to i tak pobiegłam za nią i zapytałam.
- Gdzie mieszkasz? Czy chodzisz już na jakieś zajęcia? - Ale ona oddalała się szybkim krokiem, chociaż nadal wołałam ją i dopiero po chwili zatrzymała się i powiedziała.
- No tak, widzę że się od ciebie nie uwolnię. Jesteś strasznie uparta. Mieszkam w miasteczku i zaczęłam już chodzić na zajęcia - znów na mnie spojrzała, jednak tym razem trochę łagodniejszym wzrokiem i zapytała.
- Czy jeszcze chcesz coś wiedzieć?
- Tak, mój przewodnik się gdzieś zapodział i nie wiem jak trafić na zajęcia ze sztuki tworzenia, czy mogłabyś mi wskazać drogę?
Zrezygnowana powiedziała;
- Ok., niech ci będzie, zaprowadzę cię na te zajęcia, a potem daj mi spokój.
- Dziękuję - powiedziałam i uśmiechając się do niej, dodałam - Wiesz co, Taiga? Na początku bardzo się ciebie bałam, ale teraz to już trochę mniej - i wybuchłam śmiechem. 

<Taiga?>

czwartek, 14 kwietnia 2016

Tarix - (do Coral)(13.04.217 r.)

Oczywiście się nie myliłem. Ledwie wszedłem do pracowni Drudhona, a ten uczepił się mnie jak rzep psiego ogona. Musiałem wysłuchać tyrady o tym jak nieodpowiedzialny jestem, jak to najchętniej stary krasnolud łeb by mi ukręcił, albo przynajmniej złoił tyłek za lenistwo i brak szacunku dla starszych, którzy nie muszą, ale jednak starają się przekazać takiemu szczylowi jak ja swoja wiedzę... Oczywiście padło podejrzenie, że szlajałem się w jakichś podejrzanych miejscach i pewnie znów wpakowałem się  w jakieś kłopoty... 
Pierwszy raz faktycznie słuchałem zarzutów co do mojej osoby. Przeważnie puszczałem to mimo uszu lub nawet się odgrażałem. Tym razem jednak to co mówił do mnie mężczyzna pokrywało się w znacznym stopniu z tym, co sam mogłem sobie zarzucić... No po prostu genialnie jak bardzo zbierało mi się ostatnio na refleksje i to takie mało przyjemne. Do tego wciąż myślałem nad tym co mówiła Sam... i czego nie mówiła Coral. 
Kiedy krasnolud wreszcie się zapowietrzył i skończył pastwić nade mną, usiadłem, by przesiedzieć w ciszy resztę zajęć. Starałem się nawet słuchać o czym Drudhon mówił... wychodziło mi to marnie, ale cóż. Przynajmniej się starałem i chociaż dowiedziałem się nieco odnośnie tego jak wplecione w mechanizm runy mogą usprawniać lub upośledzać jego działanie. Możliwe, że do czegoś mi się ta wiedza przyda, w końcu miałem w domu kilka przedmiotów opatrzonych runami... Z resztą czego ja nie miałem w domu, oto pytanie...
Od razu po zajęciach skierowałem się do swojego niedużego domku... Mimo, że sporo rzeczy zostało poodkładanych na miejsca, to wciąż panował tu zwyczajny bajzel. Taki chaos nigdy mi nie przeszkadzał. byłem u siebie, mogłem przecież ominąć to, co nie było mi potrzebne w danej chwili. Z tym, że teraz nie mieszkałem sam. Coral zdawało się to nie przeszkadzać, ale jednak mogła czuć się tutaj przytłoczona. No i nie uśmiechało mi się ciągłe spanie na kanapie, co nie zmieniało faktu, że chciałem, żeby Corla po prostu tu została. Ze mną... nawet jeśli tylko jako przyjaciółka. 
Postanowiłem zrobić trochę więcej miejsca dla mojej towarzyszki. Zacząłem więc ładować wszystko co było niepotrzebne do osobnych pudeł, które później wystawiłem na tył domu. Rzeczy, które były mi naprawdę niezbędne układałem na pułkach lub w osobnych pudłach, które też poukładałem w miarę porządnie. 
- Hej, gdzie twoja dziewczyna? Pokłóciliście się, że tak sprzątasz? - Zoe nieźle mnie zaskoczyła. Nie widziałem jej już jakiś czas, a do tego byłem tak zaabsorbowany tym co robiłem, że nie zauważyłem kiedy wśliznęła się do pomieszczenia.
- Coral nie jest moją dziewczyną, a tylko przyjaciółką. a sprzątam... bo tak - burknąłem. Nie miałem ochoty jej się tłumaczyć. - A ciebie co tak długo nie było widać? - spytałem, byle zmienić temat.
- Trochę... chorowałam - rzuciła słabo, co sprawiło, że od razu spojrzałem na nią z troską. - Ale już mi lepiej! Naprawdę. To może ci pomóc z tym sprzątaniem, co?
Zgodziłem się na to, choć dziwiło mnie, że dziewczynka nagle zrobiła się taka pomocna. Zacząłem się poważnie martwić nie słysząc kolejnych przytyków, żartów i jadowitego szczebiotu, którym Zoe uwielbiała wszystkich raczyć. Stwierdziłem, że muszę odwiedzić Mathar i podpytać ją nieco, nawet jeśli kobieta uważała, że mam na jej podopieczną zły wpływ. To nie była do końca prawda. Ja naprawdę tę małą lubiłem i naprawdę starałem się o nią troszczyć, nawet jeśli z boku wyglądało to zwyczajnie źle...
Coral na szczęście jeszcze nie było, kiedy wszystko w moim domu wyglądało an względnie czyste. Najwięcej pracy było z niedużym pokoikiem, który robił mi za składzik, a miał się stać drugą sypialnią. Wystarczyło wstawić łóżko, szafkę i komodę i będzie idealnie.
- Jestem - usłyszałem zmęczony głos, na co wyszedłem z pokoju.
Do domu właśnie weszła Coral, od razu rozejrzała się po pomieszczeniu. 
- Jak tu... ładnie - stwierdziła, po krótkim przywitaniu z Zoe, chyba szczerze zaskoczona tym, że w salonie może być aż tyle miejsca. 
- Stwierdziłem, że przyda się tu trochę posprzątać... No i pasuje, żebyś miała wreszcie swój pokój. 
- Dziękuję - rzuciła szybko i... przytuliła mnie. Zaraz jednak odsunęła się i posmutniała. 
- Co jest? - zapytałem od razu.
- nic takiego... po prostu... Chciałam znaleźć pracę, jakąś taką konkretną. Tylko, że nie umiem nic znaleźć... Nie umiem polować, na ziołach się nie znam - jęknęła cicho i zwiesiła głowę.
- Geriela szukała ostatnio pomocnika do cukierni - wtrąciła się Zoe. 
- Naprawdę? - Anielica spojrzała na nią z nadzieją.
- Nom... Dziś rano żaliła się Mathar, że trudno teraz znaleźć kogoś sympatycznego do pracy - dziewczyna wzruszyła ramionami. 

<Coral, to jak, odpowiada Ci praca przy dekoracji i wypieku słodkości?>

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Canic - Cel osiągnięty (do Kory)

Kora jest bardzo mądra. Nowa koszulka była o wiele lepsza od poprzedniej. Mimo to starą zabrałem ze sobą. Nie musiałem tego robić, ale bardzo chciałem. Podczas naszej podróży mocno ściskałem ją w jednej dłoni. Moja nowa przyjaciółka wyglądała bardzo ładnie. Jej sukienka mała odcień jasnej, delikatnej zieleni. Kora mówiła na niego "seledynowy", a ja potakiwałem gdyż nie znam się zbyt dobrze na nazwach kolorów. O wiele lepiej wychodzi mi porównywanie ich do tego co znam. Na szczęście nazwa większości kolorów pochodzi właśnie od takich porównywań. Bardzo lubię seledynowy, który bardzo pasuje syrenie. Gdy szliśmy przed siebie tłumaczyła mi czemu wręczyła kobiecie tak zwane spinki. Było to bardzo interesujące i nim się obejrzeliśmy dotarliśmy na miejsce. 
Akademia była o wiele większa niż się spodziewałem. Wielkie mosiężne drzwi jakby czekały aż przez nie przejdziemy. Złapałem drżącą dłoń dziewczyny i wraz z nią przekroczyłem próg gmachu Akademii. I tu tętniło życie. Po schodach wchodzili lub schodzili jej uczniowie, a może nawet nauczyciele. Postawiliśmy zaledwie kilka kroków, a już minęło nas wiele różnych istot. Poczułem jak ściany zaczynają się kurczyć i zbliżać ku nam. W uszach usłyszałem nieprzyjemny dźwięk więc szybko zakryłem uszy starając się go zagłuszyć. Na mojej twarzy pojawiła się panika, którą na szczęście zauważyła Kora. Starała się mnie uspokoić jednak słabo ją słyszałem. Zrozumiałem jednak że nic mi nie grozi, a wszystko to dzieje się jedynie w mojej głowie.
- Wszystko już dobrze - powiedziała Kora z dozą wyrozumiałości.
- Co teraz? - spytałem niepewnie.
- Myślę, że powinniśmy spotkać się z tutejszą dyrektorką.
Kiwnąłem głową z aprobatą. Speme wspominała o żeńskiej formie stwórcy tego miejsca. Jednak niewiele o niej mówiła. Zaledwie jej imię: Liliope. Powiedziałem o tym Korze i zabraliśmy się za poszukiwania. Nie trwały one jednak długo gdyż szliśmy jakby prowadzeni jakąś niewidzialną siłą. Syrena już chciała zapukać do drzwi, kiedy te nagle się otworzyły.
- Zapraszam - rozległ się głos istoty.
Przekroczyliśmy próg pokoju, a drzwi za nami momentalnie się zamknęły.
- Oczekiwałam was wcześniej. Czy coś się stało?
- Musieliśmy wyposażyć się w nowe ubrania - odpowiedziała Kora wskazując na nasze nowe stroje.
- Mądra decyzja - istota lekko się uśmiechnęła - Mam niewiele czasu dlatego też przejdę do sedna. Otrzymaliście szanse kształcenia się w Akademii. Skoro tu jesteście to znaczy, że ją zaakceptowaliście. Nie pozostaje więc nic innego abyście oboje znaleźli jakieś przytulne mieszkanko albo zamieszkali w akademiku i rozpoczęli naukę. Do wyboru macie wiele zajęć, które znajdziecie wypisane na tablicy. Myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Spojrzała na nas wzrokiem pełnym dumy po czym nas pożegnała. Ucieszyłem się gdyż wreszcie udało mi się coś osiągnąć. Jestem tu i od teraz mogę zacząć się uczyć, a przy okazji znalazłem przyjaciółkę. Gdyby nie ona pewnie nigdy by mi się to nie udało. Chciałem się jej jakoś odwdzięczyć lecz nie mogłem nic wymyślić więc postanowiłem zrobić to później. Posłałem jej więc szczery uśmiech i ujmując jej dłoń ruszyłem w kierunku tablicy, którą już wcześniej napotkaliśmy. Była to miejsce tuż przy wejściu. Najchętniej wybrałbym te wszystkie zajęcia lecz wpierw muszę skupić się na najważniejszym. Chciałbym bliżej poznać ten świat i dowiedzieć się ile jeszcze sekretów on skrywa. Byłem również ciekawy co wybierze syrena. Nie mogąc się powstrzymać od razy ją spytałem.

<Kora? c: >

niedziela, 10 kwietnia 2016

Coral - I znów się skradałam... (do Tarixa)(13.04.217 r.)

Zajęcia sztuki tworzenia minęły mi głównie na zdawkowym przysłuchiwaniu się wykładom profesor oraz na przyglądaniu się co chwila Yen, która myślami także była zupełnie gdzie indziej, wpatrując się rozmarzonym wzrokiem to w widok za oknem, to znów gdzieś po sali. Byłam ciekawa, jak Tarix sobie radzi. W końcu, śledzenie innego elfa, tej samej płci, nie jest raczej zbyt przyjemnym zajęciem dla niego. A jeśli go przyłapie? Może i miał większe szanse na podążanie za kimś, bez zagrożenia odkrycia, niż my. W końcu para się nieco złodziejstwem… Ale i tak się martwiłam. W końcu, jeśli ktoś zauważy jego podejrzane zachowanie, mogą go posądzić o jakieś szpiegostwo i…i… Nawet nie usłyszałam dzwonka na koniec zajęć. Dopiero odgłos przesuwanych krzeseł i szum rozpoczynających się rozmów wybudził mnie z zamyślenia. Niemrawo wstałam z krzesła, gdy zauważyłam jak Yen wybiega jak burza z klasy. Byłam ciekawa, czy spieszy się, aby odebrać informację o Ithilienie, czy może ma zamiar sama go jeszcze trochę popodglądać. Jeszcze przed moim wyjściem Luisa zaczęła przypominać wszystkim, że czas oddania uszytych ubrań mija jutro wieczorem. Akurat o to się nie martwiłam – razem z Sam miałam dzisiaj dokonać jedynie ostatecznych poprawek, które nie zajmą nam dużo czasu. A suknia, jak na razie, wygląda naprawdę cudownie. Jestem ciekawa, któż taki wystąpi w niej podczas pokazu. Pewnie jakaś piękna dziewczyna… Chociaż zapewne każdy, nawet nieurodziwy gargulec, będzie w niej wyglądał zachwycająco! Ruszyłam poprzez korytarze szkolne, nie zwracając zbytnio uwagi na otaczające mnie osoby i przedmioty. Pomimo, że już nieco przyzwyczaiłam się do wczesnego wstawania na zajęcia, to ciągle po dwugodzinnym siedzeniu w dusznej sali stawałam się nieco zmęczona, a moje zmysły przytłumione. Dopiero delikatny, chłodny wiatr przed wejściem do szkoły rozbudził mnie nieco. Nie mam pojęcia, jak niektóre osoby radzą sobie, uczęszczając na więcej niż dwie dodatkowe lekcje. Przecież… przecież to wtedy spędza się czas wyłącznie na nauce, zapewne nawet się nie śpi po nocach! A podobno zmiany w naszym biologicznym zegarze źle wpływają na zdrowie. Westchnęłam z ulgą, że jak na razie chodzę tylko na sztukę tworzenia i nieco żwawiej, ruszyłem poprzez pełen różnorakich osóbek uliczki Akademii, kierując się w stronę sklepiku Sam. Po drodze mijałam targ, akurat w godzinach szczytu, toteż musiałam się przeciskać między różnymi osobami, co chwila przepraszając głośno, aby mnie ktokolwiek usłyszał w ogólnym gwarze różnorodnych głosów, a nawet języków. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że większość przebywających osób w Akademii potrafi bez problemów porozumieć się za pomocą Wspólnego, lecz zdarzają się także wyjątki, zazwyczaj starsze osoby, które ów język ledwo co rozumują. Wychowywałam się, słuchając i używając zarazem oba języki – anielski i Wspólny, stąd wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przecież nie każdy może potrafić się nim komunikować. Postanowiłam nieco zwiększyć swoją wiedzę w zakresie języków. Podobno są zajęcia, pozwalające na zapoznanie się z obcymi językami, chociaż powierzchniowo. A dopiero co przysięgałam, że nie będę uczęszczać na inne zajęcia. Kobieta zmienną jest. Nagle, będąc już prawie przy uliczce, na której znajduje się sklepik Samanthy, zauważyłam kątem oka niewielki straganik na uboczu, na którym znajdowały się przeróżne świecidełka, od długich korali w pastelowych barwach, po malutkie, kolorowe kolczyki. Podeszłam do kramiku i zaczęłam przyglądać się ozdobom z coraz to większym zachwytem. Były to naprawdę piękne, malutkie przedmioty, nie tylko do zawieszenia na sobie, ale także do pokoi lub przed domem. Przyglądając się każdemu przedmiotu z osobna, moje oko nagle spoczęło na drobnym breloczku na rzemyku, przedstawiającym liść kasztanowca. Ujęłam go w ręce i przyglądałam mu się, podnosząc go bardzo blisko własnej twarzy.
- Jakie piękne…
- Dziękuję bardzo! – odpowiedział mi wesoły, dziewczęcy głos. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na młodą kotołaczkę, która siedziała tuż za drewnianą ladą, przyglądając mi się z rozbawieniem. Pewnie podczas przyglądania się ozdobom miałam nieco otwarte usta, co rzeczywiście mogło zabawnie wyglądać.
- To wszystko… Sama zrobiłaś? – zapytałam, odstawiając brelok tak, abym miała go nadal na widoku.
- Wszystkiego nie, choć te z rzemyków i wełny to moja robota – uśmiechnęła się dumnie, a jej uszka poruszyły się nieco – Resztę biżuterii przynoszą mi inni uczniowie, którzy nie mają czasu sami jej sprzedawać, a chcą coś zarobić.
- A ty masz czas?
- Ja chodzę jedynie na zajęcia, które mnie interesują – odrzekła, jakby moje pytanie nieco ją ubodło – A nie jest ich zbyt dużo.
Zerkałam co chwila na ów wybrany przeze mnie brelok z liściem, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- Bardzo dobry wybór – wyciągnęła swoją drobną łapkę, aby wziąć w rękę ozdobę – Użyłam skóry z ogona Anprana, dlatego w ogóle nie drażni skóry.
Poczęłam się zastanawiać w jaki sposób przyczepić zwyczajny brelok do skóry, ale po chwili dziewczyna mi to zaprezentowała – okazało się, że nie jest to żadna przypinka, a bransoleta, której dwa końce się odrywa od siebie, a następnie wiąże.
- Ile kosztuje ta bransoletka? – zapytałam, choć już przeczuwałam, że zapewne nie będzie mnie na to stać.
- Pięć spinek.
Masz ci los. Jedyne pieniądze, jakie akurat miałam przy sobie składały się z paru miedziaków na jedzenie, które dostałam od Tarixa. Nieco spochmurniała, podziękowałam i już miałam odejść w stronę sklepiku, kiedy kotołaczka rzuciła jeszcze za mną.
- Ja zawsze mogę posprzedawać parę rzeczy. Jedynie dziesięć procent ze sprzedaży zabieram. I mam na imię Feli!
Pomachała mi wesoło, na co odpowiedziałam tym samym, lecz Feli szybko odwróciła się w stronę nowego, potencjalnego kupującego, więc nie zauważyła mojej odpowiedzi. Weszłam do sklepu Sam, z jednej strony zawiedziona, że nie stać mnie na nic innego, niż jedzenie, z drugiej jednak poczęło się we mnie rodzić chęć zdobycia ów bransolety. Muszę znaleźć w końcu jakieś zajęcie! Może i nie od razu uda mi się zbyt dużo zaoszczędzić, ale w końcu mi się uda! Z nowym zapałem wpadłam na Sam, która właśnie czytała coś na zapleczu. O tej godzinie większość osób spędzała czas na targu i raczej omijała przydrożne sklepy, stąd mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.
- I jak było? Krzyczała coś, że mnie nie ma? – zagadała, przygryzając jednocześnie ołówek, który trzymała w dłoni.
- Nic a nic. Była w zadziwiająco dobrym humorze.
- Nieczęsto się to zdarza – odparła, jednak było widać, że odetchnęła z ulgą. Chyba każdy obawia się nieobliczalnej nauczycielki – A ja wykorzystałam ten czas i skończyłam naszą kieckę.
Zaskoczyła mnie, bo byłam pewna, że razem ją wykończymy. Nieco zawiedziona, co starałam się ukryć, udałam się na górę, gdzie znajdowała się suknia, wisząca koło okna. Widocznie na ostatnie poprawki nie potrzebowała nawet żadnego manekina… Jednak, kiedy wkroczyłam do pokoiku, widok pięknego, zwiewnego materiału przyćmił mój zawód. Rzeczywiście Sam miała talent do szycia. Krój, który początkowo wydawał mi się niezorganizowanym zbiorem materiału, teraz prezentował się spójnie i cudownie. Podeszłam do sukni i wzięłam jej skrawek w rękę. Delikatny materiał idealnie nadawał się na ciepłe, letnie wieczory. Przyglądając się tak, zauroczona, usłyszałam nagle dzwonek oznajmiający wejście gościa. Chcąc sprawdzić, któż taki do nas zawitał, poczęłam schodzić po schodach na dół, lecz już w połowie drogi się zatrzymałam. Po głosie rozpoznałam, że jest to Tarix. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam skradać się w stronę zaplecza, chcąc posłyszeć ich rozmowę. Początkowo nie zrozumiałam ni słowa, gdyż mój słuch wolno przyzwyczajał się do nieco przytłumionych dźwięków. Jednak już po chwili zaczęłam rozróżniać pojedyncze zdania:
- Jeśli pytasz czy mówiła, że ty jej się podobasz, to wybacz, ale na takie tematy jeszcze nie wchodziłyśmy... – Samantha wydawała się jednocześnie rozdrażniona i rozbawiona. O kim ona mówi?
- Jeszcze! Czyli będziecie o tym rozmawiać? – elf uczepił się jednego słowa, zniecierpliwiony.
- Nie wiem... może... Takie rzeczy przeważnie wychodzą od tak, ale jeśli chcesz to ją dla ciebie podpytam...
- Nie - rzucił szybko - Nie pytaj lepiej... Mniejsza. W każdym razie jak Yen tu przyjdzie to jej powiedz: szermierka i łucznictwo z Zaroghiem, uzdrawianie u Aphisa, jasnowidzenie u Uriana, systematyka i retoryka. A co do miejsca pobytu to pokoik w akademiku. 
- No dobrze, przekażę - Sam westchnęła, widać było, że nie popiera tej całej "konspiracji". Elf szybkim krokiem zawrócił, chcąc wyjść ze sklepu, a ja, aby nie zostać zauważoną wskoczyłam między wiszące ubrania, chcąc się ukryć. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że Tarix za chwilę odsłoni jedną z sukien i znajdzie mnie w marnej kryjówce, pytając o moje dziwaczne zachowanie. A ja zmieszana zapewne zacznę rzucać jakieś półsłówka, chcąc się wytłumaczyć. Na szczęście, zajęty jakąś myślą, wyszedł od razu, nie zatrzymując się choćby aby popatrzeć na nowy zbiór ubrań przy wejściu. Odetchnęłam z ulgą, wychodząc z pomiędzy sukienek, jednak nie trwała ona zbyt długo. O kim oni rozmawiali? O jakiejś dziewczynie? Uczennicy Akademii? Poczułam nagle ucisk w klatce piersiowej. Co się dzieje? Dlaczego zrobiło mi się tak smutno? Myślą wróciłam z powrotem do straganu z ozdobami. Kupię tę bransoletę. Kupię i dam ją Tarixowi. Nadal nie czując się najlepiej, wróciłam do Samanthy.
- Przed chwilą był tutaj Tarix – odezwała się, nadal czytając coś zaciekle.
- Tak? To czemu mnie nie zawołałaś?
- Był czymś zajęty i się spieszył – owo zdanie uznała za wystarczające wytłumaczenie – A jak podoba się sukienka?
- Jest piękna… - odezwałam się, choć wcześniejszy zachwyt nieco już zblednął.
- Powinniśmy wygrać cały ten konkurs.
Przytaknęłam, uśmiechając się niemrawo. Po czym pożegnałam ją i ponownie ruszyłam uliczką przed siebie. Znajdę jakąś pracę. Zarobię pieniądze. A za nie – kupię Tarixowi bransoletę z liściem kasztanowca.

<Tarix? Coral znów się uparła i będzie szukać jakiejś roboty xD > 

sobota, 9 kwietnia 2016

Kora - Pierwsze kroki w stronę akademii (do Canica)

Wpatrywałam się w ogromne lustro zawieszone wewnątrz małego pokoiku, zwanego przymierzalnią. W zwierciadle widziałam swoje dobicie ubrane w seledynową sukienkę, zakończoną tuż przed kolanami. Była ona niezwykle zwiewna i przyjemnie muskała ciało, dzięki czemu czułam się w niej swobodnie i ładnie. Gdy usłyszałam wołanie Samanthy, obróciłam się i poczułam, że dół ubrania zakołysał się delikatnie. Uśmiechnęłam się i wyszłam za warstwy materiału. 
Samantha w podskokach podbiegła do mnie i zaczęła wyrównywać prosty jak struna materiał oraz strzepywać niewidzialny kurz z sukienki.
- Ślicznie! – zachwycała się. – Wiedziałam, że ten krój będzie do ciebie pasował. I ten kolor… Cóż, znam się na swoim fachu.
Rozpromieniłam się na jej słowa i spojrzałam w stronę Canica, który choć nie podzielał aż tak zachwytu Samanthy, uśmiechnął się i pokiwał głową z aprobatą.
- Ładniej niż w mojej koszulce – powiedział i dotknął swojej gołej klatki piersiowej na znak, iż bardzo chciałby ją odzyskać. 
Spojrzałam za siebie i ujrzałam zawieszoną na haczyku koszulkę Canica – była mocno znoszona i wypłowiała.
- Samantha znalazłaś coś dla Canica? – zapytałam, a chłopak szeroko otworzył oczy ze zdziwieniem.
- Ja, nie… - zaczął lecz Samantha mu przerwała.
- Pytałam go i nawet proponowałam fiolet, lecz on się uparł przy tej koszulce. – Wskazała ubranie i w tym momencie do sklepu wszedł nowy klient. Smantha przeprosiwszy nas, popędziła w jego stronę z nową dawką entuzjazmu.
Gdy dziewczyna już się oddaliła, Canic mimowolnie przewrócił oczami, dalej siedząc znudzony na krześle. Ja tymczasem zaczęłam przeszukiwać jeden z wieszaków, na którym znajdowały się męskie ubrania. Po chwili znalazłam zwykłą czarną koszulkę. 
- Może ta? – zwróciłam się do Canica, jednocześnie pokazując znalezisko.
Chłopak pokręciła głową, co odrobinę zirytowało mnie.
- Daj spokój. Ta koszulka jest identyczna jak tamta, z tą jednak różnicą, że jest świeższa i jeszcze nie zniszczona.
- Tamta mi wystarczy – odparł i jeszcze głębiej zapadł się w swoim siedzeniu. – Możemy już iść? – dodał zmęczonym głosem.
Pokręciłam przecząco głową i wręczyłam chłopakowi ubranie ze słowami:
- Nie wyjdziemy dopóki nie znajdziesz sobie nowej koszulki – mówiąc to poczułam się jak natrętna matka, więc szybko dodałam. – Proszę
Canic opierał się, lecz widząc jak mi zależy, aby miał nową część garderoby wstał z krzesła i począł powoli i uważnie zakładać ubranie z miną cierpiętnika. Wyraz jego twarzy uległ jednak zmianie, gdy koszulka w całości znalazła się na jego ciele. 
- Wygodna – powiedział w końcu i uśmiechnął się delikatnie.
Po zapłaceni i podziękowaniu Samancie za pomoc, wyszliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się w stronę akademii, którą było widać spomiędzy morza domów i drzew.
W pewnym momencie Canic zapytał mnie o spinki, za pomocą których dokonywałam zakupu w butiku. Wyłożyłam więc chłopakowi lekcję ekonomii, która tak go zainteresowała, iż cała droga upłynęła nam na rozmowie o rynku, jego produktach i cenach.
Nawet się nie spostrzegliśmy, kiedy naszym oczom ukazały się ogromne drzwi Akademii Ciemnej Nocy. Podeszliśmy bliżej i zatrzymaliśmy się tuż przed nimi, podziwiając przez chwilę piękno architektury.
- Idziemy? – zapytałam Canica, mimowolnie wciągając w jego stronę drżącą z emocji dłoń. Chłopak pochwycił ją i razem przeszliśmy przez mosiężne drzwi akademii. 

< Canic? Co będzie dalej?>

piątek, 8 kwietnia 2016

Gi - Przyprowadziło pomoc! (do Madleine / Taigi)( 12.04.217 r.)

Nudziło się... Bardzo, potwornie nudziło. Braciszek sobie poszedł, został z innym braciszkiem. Ciotunia jak zwykle przemykała gdzieś między światami, tam, gdzie Gi nie mogła za nią iść. Nie lubiło, gdy ciotuni nie było gdzieś blisko. Czuło się samotnie, niepewnie, słabo. W końcu ciotunia była Gi potrzebna, a Gi ciotuni. Na zawsze, zawsze! 
Błądziło po mieście, spoglądało przez okna by popatrzeć na istoty. Widziało jak Mathar szykuje posiłek, zwietrzyło racuchy, takie z owockami, czerwonymi, błyszczącymi, pachnącymi kwiatami. W koło biegały kijanki różnych ras, jedne mniejsze, lewo trzymające się na nogach, inne większe, nawet wyższe niż Mathatr, a jednak dalej młode. Dużo ich było. Gi nie umiała policzyć ile, choć się starała. A może to dlatego, że ciągle się ruszały? Tak, to na pewno to! W końcu Gi umie liczyć! No... prawie... 
Ruszyło dalej, by przysiąść i patrzeć na kowala. Mały, krępy ludek, mniejszy niż Gi, ale silny, stary, brodaty. Brzydki, ale to co robił ładne... bardzo ładne. Stal błyszcząca, runy świecące delikatnie gdy się je wplatało w metal. Tylko ogień brzydki, za ciepły, za wstrętny, żeby mogło go długo znosić. Odbiegło, porywając wcześniej kamyk z odrobiną żółtego światełka runy. Krępy ludek warknął głośno, zły na Gi. Pobiegło jednak dalej, zadowolone ze swego łupu. 
Przysiadło na murku, na który się wdrapało, żeby wszystko widzieć z wysoka i polizało świecidełko. Okazało się wstrętne, niesmaczne! Świetliki smaczniejsze! Wyrzuciło kamień, nie przejęło się czyimś jękiem, poczłapało dalej. 
Wróciło do lasu, chciało skierować się do wody, Jezioro dobre, Jezioro domem Gi... no przez większość czasu. Dotarłoby tam, gdyby nie to, że coś na Gi wpadło. Zagapiło się! Aż tak, żeby jakieś coś się do Gi zbliżyło! 
Uskoczyło szybko na drzewo, wpatrując się bacznie w tego nowego cosia.
- Przepraszam - usłyszało. Zobaczyło siostrzyczkę, nową, pachnącą Akademią tylko odrobinę. Widziało, jak siostrzyczka rozgląda się uważnie, szuka tego, na kogo wpadła. Zmieszanie na jej buźce takie zabawne. Gi jednak zeszła z drzewa. Stanęło przed siostrzyczką.
- Nie ma za co - powiedziało, prostując się dumnie.
- Oh... - wymsknęło się siostrzyczce, gdy przypatrywała się Gi. 
- Nigdy nie widziało czegoś jak Gi, co? - spytało uradowane. Gi niezwykła! Jedyna w swoim rodzaju! 
- Nie... wybacz, nie powinnam się gapić - powiedziała, rumiana, ciepła. - Jestem Madleine.
- Siostrzyczka - zaszczebiotało i podbiegło do dziewczyny, by wyrwać szarpnąć za jej ubranie. - Siostrzyczka czegoś szuka? Gi pokaże!
- Ja... tylko zastanawiałam się nad pokazem mody - wyjawiła.
- Mody? Co to mody? Da się to zjeść? Dobre jest? Gdzie to się dostaje? - pytało.
- Nie - zaśmiała się. - To nic do jedzenia. Moda to inaczej to jak się ktoś ubiera, jakie są trendy... Upodobania... 
- Ubiera... - Gi usiadła na tyłeczku, zastanawiając się. - Ciotunia mówiła, że niedobra, ognista baba od farb robi jakieś coś z ubraniami. Mówiła, ze tam będą się ludzie przebierać i nosić takie strojne rzeczy... To to?
- Tak. Możesz mnie tam zaprowadzić?
- Gi może! Gi zaprowadzi! - rzuciła pospiesznie i złapało Madleine za nadgarstek. 
Szło dość szybko, ale tak, żeby siostrzyczka mogła nadążyć. Prowadziło ją do ognistego babsztyla, który lubił farby i kamyki. 
Weszło do budynku Akademii.
- Zaczekaj - zawołała Madleine i przystanęła, nie dając ciągnąć się dalej - Zgubiłam coś...
- Co to, co zgubiła siostrzyczka? - zapytało.
- Breloczek... Poczekaj chwilkę - stwierdziła i ruszyła wpatrując się w ziemię, szukając zguby. 
Gi usłyszała bolesny okrzyk. Zobaczyła, że Madleine trzyma dłoń na czole, a później jak biegnie w stronę oddalającej się postaci. Inna siostrzyczka! Też tu nowa.
- Nie można tak rzucać w ludzi! - burknęła Madleine, kiedy ta druga się zatrzymała.
Gi przysiadła patrząc to na jedną siostrzyczkę, to na drugą, uniosła paprocha z ziemi i wsadziła sobie do buzi, żeby przerzuć go w skupieniu, czekając na to co zrobią siostrzyczki. Będą się bić? To chyba nieładnie się bić, prawda? 

<Mad, wybacz, że tyle to trwało, ale mam ostatnio dość napięty grafik i maławo czasu na myślenie, a co dopiero pisanie. Tai? Jak się zachowasz?>

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Tarix - Rudowłosy stalker... (do Coral)(13.04.217 r.)

Obudziło mnie świergotanie tuż przy uchu. 
- Idź, paskudo - wyburczałem zmęczony, tuląc głowę do poduchy z niemałym zapałem i ogromną przyjemnością. Zwierzak jednak nie dał za wygraną i wgramolił się na mnie, żeby ponowić irytujący koncert tuż nad moim uchem. - Dobra. Wstaję, paskudo, wstaję - wymamrotałem dając za wygraną. 
Ruszyłem jednak wpierw do łazienki, ignorując to, że lipron doskoczył do drzwi i zaczął przy nich robić kółka. Okazało się, że i tym razem wszystko goiło się na mnie, jak na przysłowiowym psie i wyglądałem o wiele lepiej niż wczoraj, przynajmniej opuchlizna poschodziła. 
Po szybkim, niedokończonym, śniadaniu, które znów zjadłem samotnie, no jeśli nie liczyć zwierzaka, który był coraz bardziej rozzłoszczony moim ociąganiem, wyszedłem z domu. Maluch chyba zrozumiał, że bez smyczy nigdzie nie wyjdzie, bo przestał udawać kosmate zwłoki i ruszył dziarskim kroczkiem ulicą, niuchając za czymś zawzięcie. 
- Ty wiesz, że ja muszę an zajęcia zdążyć, co? - spytałem stworka, zupełnie tak, jakby mógł mi odpowiedzieć. Myślałem, że lipron chciał tylko wyjść za potrzeba, a tu okazało się, że mały wymarzył sobie dłuższą ekspedycję, bo ciągnął smycz ile miał sił w swoich małych nóżkach. - O co ci chodzi? - zastanawiałem się, idąc za stworzeniem. 
Wystarczyło, że spostrzegłem znajomą czuprynę, a już wiedziałem gdzie prowadzi mnie lipron.
- Coral? Stało się coś? - spytałem pospiesznie, widząc, że dziewczyna kuca obok drzewa, opierając się o nie. 
- Tarix? - zapytała anielica, ale zaraz usłyszałem ostrzegawcze syczenie i czyjaś dłoń silnie pociągnęła mnie za kołnierz koszuli. 
- Yen, co ty do cholery wy... - nie zdołałem dokończyć, bo syrena położyła mi dłoń na ustach, popychając mnie jednocześnie bardziej w krzaki. 
- Cisza - syknęła mi do ucha.
Czułem się bynajmniej dziwnie... Zostałem siłą zaciągnięty w krzory, może i by mi to schlebiało, gdyby nie fakt, że martwiłem się o Coral, nie wiedząc co się dzieje, a po drugie miałem wrażenie, że o nic milutkiego to tu nie chodzi...
- Co jest? - zapytałem wreszcie, kiedy zostałem uwolniony. 
- Yen próbuje odkryć, na jakie zajęcia chodzi Ithilien - wyjaśniła szeptem Coral, tuląc liprona, który widać po prostu stęsknił się za swoją panią, dlatego mnie tu przywlókł. W tym momencie byłem na zwierzaka... zły. Nie dlatego, że mnie obudził, ale dlatego, że dziewczyna okazywała mu czułość. Ja też chciałem!
- A to nie lepiej go o to zapytać? - fuknąłem, przenosząc wzrok na Yennefer.
- To samo jej mówiła, ale ona twierdzi, że tak się nie robi - wyjaśniała Coral, bo Yen wlepiała cielęcy wzrok w elfa. 
- Czy wy widzicie jaki on ma zgrabny tyłek? - spytała syrena w taki sposób, że miałem wrażenie, że zaraz zacznie biegać i krzyczeć, albo jeszcze lepiej, podbiegnie do mężczyzny i zechce ocenić jego walory z bliska.
- Bogowie, kobieto, błagam - jęknąłem. - Ja jadłem śniadanie! Wolałbym, żeby zostało w moim żołądku.
- Nie znasz się! - burknęła rudowłosa i zmierzyła mnie wzrokiem, którego bazyliszek by się nie powstydził. 
- Po prostu wolę krągłe, kobiece pośladki, tak się składa - odparowałem z naciskiem na "kobiece". - A wy to nie macie zajęć? - spytałem zaraz.
- No... ale... - Coral wydawała się speszona, Yen tylko coś burknęła pod nosem.
- No ładnie, jeszcze Coral w to wciągasz. Psik na lekcje, obie - rzuciłem, mając przeczucie, że anielica nie zostawi znajomej od tak sobie, bez pomocy. 
- Ale ja muszę...!
- Nic nie musisz - przerwałem wypowiedź syreny. - Wy idźcie, a ja się najwyżej dowiem co nie co o tym twoim księciu z bajki.
- Naprawdę? - Oczy Yen roziskrzyły się w nagłej radości. 
- A ty nie masz zajęć? - usłyszałem.
- Mam, ale chętnie odpuszczę sobie szermierkę tym razem. A teraz naprawdę zmykać, bo jeszcze Luisa zapragnie was rozstrzelać. 
Uradowana Yen rzuciła mi się niemal na szyję, a Coral wzięła liprona, który zdążył zasnąć i po krótki pożegnaniu dziewczyny ruszyły do Akademii. Ja zaś zrobiłem to, co zawsze dobrze mi wychodziło i zniknąłem w cieniu, by przemknąć się cichaczem za odchodzącym elfem. 
Krążyłem za nim przez kilka godzin, wciąż zastanawiałem się co takiego Yen w nim widzi. Przecież to, w jaki sposób on odnosił się do innych, ten lodowaty ton, spokój, brak emocji, uśmiechu i takie zerkanie na innych z góry... jak to się mogło komukolwiek podobać? A co najważniejsze... czy coś takiego podobałoby się Coral?
Nagle zapragnąłem znać odpowiedź na swoje pytanie. Zostawiłem więc Ithiliena, o którym już chyba dość wiedziałem, żeby zaspokoić wiedzę Yen, przynajmniej póki co. Ruszyłem do butiku Sam, mając nadzieję, że już tam będzie. I na szczęście się nie pomyliłem. 
- O, hej Trix - rzuciła czarnowłosa na przywitanie. - Jeśli szukasz Coral, to...
- Nie... Tym razem przyszedłem do ciebie - stwierdziłem i usiadłem na krześle nieopodal. - Trochę ostatnimi czasy rozmawiałaś z Coral, prawda?
- Owszem - przyznała z uśmiechem, ale i nutka podejrzliwości, czającą się w oczach. 
- No więc... czy wy... no dziewczyny rozmawiają o chłopakach, prawda? O tym co im się podoba i takie tam... - wymamrotałem, na co Sam buchnęła śmiechem. - No co?! - fuknąłem, zdenerwowany i nieźle speszony. 
- Jeśli pytasz czy mówiła, że ty jej się podobasz, to wybacz, ale na takie tematy jeszcze nie wchodziłyśmy...
- Jeszcze! Czyli będziecie o tym rozmawiać? - uczepiłem się.
- Nie wiem... może... Takie rzeczy przeważnie wychodzą od tak, ale jeśli chcesz to ją dla ciebie podpytam...
- Nie - rzuciłem szybko. Nie to, że nie chciałem poznać odpowiedzi, ale... ciut się tego obawiałem. - Nie pytaj lepiej... Mniejsza. W każdym razie jak Yen tu przyjdzie to jej powiedz: szermierka i łucznictwo z Zaroghiem, uzdrawianie u Aphisa, jasnowidzenie u Uriana, systematyka i retoryka. A co do miejsca pobytu to pokoik w akademiku. 
- No dobrze, przekażę - Sam westchnęła, widać było, że nie popiera tej całej "konspiracji". 
Pożegnałem się i wyszedłem, żeby pokazać się chociaż na mechanice, przy czym i tak byłem pewien, że dostanę co najwyżej ochrzan... kolejny. 

<Coral? Siedzisz jeszcze w szkole, czy może podsłuchiwałaś w sklepiku Sam? ^,^>

Taiga - Nieidealni ludzie? (13.04.217 r.)

- Wstań! Wstań i walcz! Ty śmiesz nosić moje nazwisko?! - Krzyk. Krzyk, który słyszałam codziennie i słyszę do dnia dzisiejszego. Widząc nadchodzące ostrze w moją stronę, strach zabronił mi uciekać. Jedyny ruch jaki zdążyłam zrobić sprawił, że zimny metal przedarł się przez moją bluzkę. Szkarłatna ciesz skapywała na zieloną trawę, a ja kucałam nie odczuwając bólu na plecach, ale zaczynając go czuć w dość, dziwnym i innym miejscu, gdzie powinno znajdować się serce. Jeszcze do niedawna myślałam, że wypełnia mnie czarna dziura, dopiero dzięki niemu zrozumiałam, że nawet mnie stać na jakieś uczucia, które we mnie siedziały, lecz teraz umarły, pozostawiając po sobie czarną plamę...
Sufit... A więc znów miałam ten sam koszmar, który odwiedza mnie noc w noc, nie dając ani minuty wytchnienia. Przez następne minuty wpatrywałam się w biel swojego sufity, który był bez ani jednego zanieczyszczenia, często widzimy takie ściany chodniki czy inne świetne produkty człowieka, a czy sam człowiek może być aż tak idealny? Wyturlałam się z łóżka, żeby spojrzeć na swoje potargane włosy i opadające ramiączko od bluzki. Idealny widok z samego rana. Dopiero, gdy me usta dotknęły szkła, a zaraz po tym ciepłej cieczy, poczułam że jednak żyje, a szkoda. Po wizycie w łazience narzuciłam na siebie bluzę, której kaptur zgrabnie okrywał mi połowę twarzy. Samą kawą człowiek nie żyję. Miałam dużą nadzieję, że uda mi się przemknąć obok gospodyni, która natręctwem przewyższa wszystkie stwory tego świata. Mieszkam tutaj już pół roku, a do teraz nie wiem czym ona jest. Nigdy nie zdradziła ani jednej swojej mocy, jej charakter pasuje mi prawie że do każdej rasy, a to że wychyla się jedynie jak chce wyjść, wcale mi niczego nie ułatwia. Jak można było się spodziewać, tak samo było i tym razem.
- A gdzie się moja kochana wybiera? Późno już jest - Miła, pomarszczona twarz. To śmieszne, ale przypominała mi te wszystkie babcie z opowieści, które jak dobre wróżki pojawiały się w najbardziej oczekiwanych chwilach i pomagały jakąś cenną radą, której i tak nikt nie rozumiał i kiwał głową dla niepoznaki
- Idę się przejść, proszę się nie martwić - Minęłam jej drzwi, aby jak najszybciej znaleźć się na dworze. Nie chciałam jej krzywdzić, nawet nie odczuwałam takiej potrzeby. Była dobra, niewinna, na głodzie omijałam takich ludzi, jeśli miałam się w kogoś "wgryźć" to w kogoś, kto już nigdy nie powtórzyłby swoich czynów, w końcu aż taką gnidą nie jestem. Odetchnęłam świeżym powietrzem, napawając się zapachami, które mnie otaczały. Z dziecięcym uśmiechem ruszyłam skocznym krokiem w najciemniejsze zaułki tego miasta, które w okolicach mojego zamieszkania nie były niczym rzadkim. Wskakując na kolejny niepęknięty kamień w chodniku, do moich uszu dobiegł cudowny dźwięk krzyku i wołania o pomoc. Niczym balerina obróciłam się dookoła własnej osi i zaczęłam skakać po skałach w tym kierunku. Widząc mężczyznę, trzymającego za ramię drobną kobietę, przygryzłam dolną wargę z tym samym uśmiechem, który widniał na mojej twarzy podczas polowań.
- Pan zostawi tą panią, głodna już jestem - wymruczałam mu do ucha, oczywiście, że chciał się bronić, jednak był zwykłym ulicznym złodziejem. Owszem, już nie raz natknęłam się na podobnych sobie, czy też inne rasy. Czasami rozchodziliśmy się bez najmniejszych sprzeczek, a niekiedy cóż, dochodziło do rozlewu krwi. Sama nie raz wracałam głodna, z kilkoma ranami, ale przynajmniej zabawa była przednia. Dziewczyna czując, że nikt jej nie trzyma odbiegła szybciej niż niektóre zwierzęta, przestraszone przez dźwięk nadchodzącego myśliwego. Wolną ręką ściągnęłam z głowy kaptur, aby nic nie pobrudzić.
- Walnięta baba! - Kopał, bił, rzucał się. Nie lubię jak jedzenie próbuje mi uciec. Nie przeciągałam tego, rozerwałam mu koszulkę, paznokciem malując mu na klatce piersiowej kilka znaków, mamrocząc słowa w moim języku. W końcu zaczynając od podbrzusza jechałam palcem aż do gardła, patrząc mu w oczu, które zachodziły mgłą. Delikatnie otwarłam usta, widząc jak biała chmura powoli wychodzi z jego wiotkiego ciała. Przełykając ostatnią część, puściłam go, aby bezwładnie opadł na beton, poruszając kończynami. Oblizałam kącik ust, przeskakując nad nim, zabawa z chodnikiem zaczęłam się od nowa. Zadowolona ze swych łowów wracałam do mieszkania, kiedy przeraził mnie głos babci.
- Kochanienka mam coś dla Ciebie - Wyskoczyła przede mnie, niczym rozbawiony kot. Nie ukrywałam swojego zaskoczenia.
- Powinnam pytać co? - Westchnęłam cicho
- Jest szkoła! Akademia, nadajesz się tam
- Mam 20 lat, nie nadaje się do szkoły, niech sobie pani odpuści - Chciałam ją minąć, jednak poczułam jak wciska mi w ręce jakiś kawałek papierka
- Zastanów się, tam są tacy jak Ty i nie liczy się wiek - Zadowolona ze swojego działania schowała się w swoim mieszkaniu, to samo zrobiłam po kilku minutach. Rzuciłam skrawek kartki na stół i poszłam od razu pod prysznic. Siedząc przy szklance z kawą patrzyłam beznamiętnie na ulotkę. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam czytać tą całą ich ofertę, a raczej to co zapisała ma kochana sąsiadka, nie umiejąca się nie wtrącać. Pokręciłam rozbawiona głową, uciekając ze swoją nową lekturą na dach, gdzie spędzałam większość czasu.... 
Znowu ten sam sufit, ten sam widok niepoukładanych czarnych kudłów i znowu ta sama kartka na stole. Nie wiem dlaczego, nie mam pojęcia co mnie pchnęło do tego, aby pójść tam i zobaczyć co mi powiedzą. Budynek sam w sobie robił wrażenie, pomimo iż przechodziłam obok niego nie raz, to nigdy nie sądziłam, że przekroczę jego mury i to jeszcze w takiej potrzebie. Nauka i książki nie były mi obce, jednak jakoś nie wyobrażam sobie, żebym miała grzecznie siedzieć w klasie i słuchać się innych. Wchodząc do gabinetu, chciałam się raczej wycofać. Wszystko było gustownie urządzone, a kobieta przy biurku już na wejściu się do mnie miło uśmiechała.
- Dobrze, że już jesteś, zaraz zacznie się pierwsza lekcja - oznajmiła mi ze spokojem, to chwila właśnie się dostałam?
- A to... Nie muszę czekać? Czegoś przynieść, czy coś w tym stylu? - Zmarszczyłam nieco brwi nie spuszczając jej z oczu.
- Nie. Tutaj masz wszystkie potrzebne informację, pierwszą lekcje masz w skrzydle zachodnim, sala 12b, szybko znajdziesz. - Zostałam wygnana przez pomachanie ręką. 
Ruszyłam do tego całego skrzydła, trzymając w rękach coś na wzór mapy. Mijając kolejne drzwi, poczułam pod swoim butem, coś twardego. Zaciekawiona, spojrzałam w dół, aby ujrzeć jakiś breloczek. Rozbawiona znaleziskiem podniosłam go i podrzucając szukałam dalej. Nie musiałam długo czekać na osobę, która chyba właśnie tego szukała. Jakaś istotka szła niedaleko mnie z głową pochyloną ku ziemi. Spoglądałam raz na metalowy breloczek, a raz na nieznaną mi istotkę. Wypuściłam z ust powietrze rzucając w to coś metalem, nawet się nie zatrzymując. Z oddali usłyszałam jedynie dźwięk metalu odbijającego się o głowę, a zaraz po tym cichy jęk, aż nie mogłam się powstrzymać, aby się nie uśmiechnąć.
<Ktoś popisze? :) >

Gabriel - Plącząc się w swych słowach (do Shirley)

Opowiadałem Yriannie o wypadku, który spotkał mnie i moją towarzyszkę, gdy do pokoju weszła ów bohaterka zdarzenia. To było coś... niezwykłego. Lekko wilgotne włosy dziewczyny opadały na jej lewe ramię. Piękna szafirowa suknia uwydatniła wszystkie atuty dziewczyny. Posiadała wcięcie w tali, była smukła oraz wydawała się... taka lekka. Każdy jej ruch prezentujący ubranie był pełen gracji. Spoglądała na mnie swymi złocistymi oczami z widocznym wyczekiwaniem. Po chwili jej wzrok przeniósł się na moje usta. Dopiero teraz dostrzegłem, że miałem je lekko uchylone z zadziwienia. Yrianna spojrzała na mnie z nieudolnie ukrywanym rozbawieniem. 
- Możesz powtórzyć? - zapytałem rumieniąc się lekko. Shirley okazała się znacznie piękniejsza niż z początku mi się wydawało. 
- Jak wyglądam? - odparła na mą prośbę również zawstydzona dziewczyna. 
- Bardzo interesująco...znaczy się, niezwykle... ale w pozytywny sposób... Yrianne, ratuj? - zapytałem gospodyni, licząc na pomoc z jej strony. Shirley podeszła do mnie lekko poirytowana. 
- Gabrielu, nie wywiniesz się od odpowiedzi - zdeklarowała Shirley po czym uśmiechnęła się lekko. Widać było, że stara się wydawać rozluźniona i stanowcza. - To proste. Po prostu powiedz czy przypominam bardziej worek kartofli, czy też człowieka. 
Yrainne niemal zadławiła się herbatą, którą piła. 
- Mam nadzieję, że nie była to aluzja do mojej sukienki. - wtrąciła się strażniczka. Opanowałem się i postanowiłem wypowiedzieć to, co było wystarczająco wymijające wobec uczuć które odczuwałem i jednocześnie dość poetyckie, by przypisać to randze komplementu. 
- Piękny jest nie przedmiot, który widzimy, lecz chwila, w której go dostrzegamy - powiedziałem nie będąc do końca przekonany, czy moje słowa zostaną przez nią odpowiednio odebrane. Shirley spojrzała na mnie i z wielką gracją zajęła miejsce obok Yrianny. 
- Powiem ci, Gabriel, że masz niezwykły talent do wykręcania się od odpowiedzi. Tym razem ci odpuszczę, lecz drugim razem nie pójdzie ci tak łatwo - powiedziała dziewczyna. Po jej tonie głosu wywnioskowałem, że ciągle zastanawiała się co właściwie chciałem jej przekazać po przez tą wypowiedź. Chwilę rozmawialiśmy z właścicielką domu o sprawach lekkich i przyjemnych po czym pożegnaliśmy się z nią i wraz z Shirley wyszliśmy z jej domu. Gdy po raz drugi tego dnia stanęliśmy przed miejską bramą, uświadomiłem sobie, że jest pewna sprawa, którą powinienem załatwić. Planowałem to zrobić jutro, lecz jeśli dzięki temu potrafiłbym przytrzymać Shirley przy sobie, to mogło się to zdarzyć równie dobrze dzisiaj. Spojrzałem na dziewczynę z ukosa, oceniając jej stan psychiczny. Lekko zawstydzona, opowiadała mi jakąś historię, lecz przez mój brak podzielności uwagi, odciąłem się na chwilę od świata zewnętrznego i nie wiedziałem o czym ona właściwie była. Wydawało się, że ma dość dobry nastrój, uśmiechała się lekko i ukradkiem na mnie spoglądała. Postanowiłem zaryzykować. Dziewczyna właśnie skończyła swą wypowiedź. Staliśmy tuż przed zachodnią bramą. 
- Słuchaj, Shirley, muszę jeszcze na chwilę pójść do miasta. Czeka na mnie specjalna dostawa w sklepie Mrs.Fella. Co prawda, mogę udać się tam sam, lecz, jak to mówią, w grupie zawsze raźniej... a więc, pójdziesz ze mną? - zapytałem, plącząc się nieco we własnej wypowiedzi. Dziewczyna udała naburmuszoną. 
- To niesprawiedliwe. Dobrze wiesz, że nie znam drogi do Akademii i wykorzystujesz to! Chyba nie mam wyboru. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej- odparła, lecz mimo wszystko nie wydawała się zdenerwowana. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem w kierunku bramy. 

< Shirley? Może Shirley zaciągnie Gabryśka po drodze do jakiegoś innego miejsca, bliższego sercu smoczycy? XD >

Taiga Nagiko, Tai

http://screenshooteruswestus.blob.core.windows.net/engine4files/ievkdazsklyhulrdpaypqxbdiuhotahelzzuyqulbisdzdqgyzqjuroshtgufsdqkrdjmriqkddoojzirqhvaruqhlcqwoqvqonpPersonalia: Taiga Nagiko, po prostu Tai
Rasa: Demon
Wiek: 20 lat
Członkowie rodziny: Kontakt utrzymuje z bratem Toshiro, który tak samo jak i ona jest demonem
Zdolności: Sługa, ognisty podmuch, uśpienie
Zajęcie:
Miejsce zamieszkania: Wynajmuje niewielki pokój w mieście.
Cechy charakteru: Charakter tej dziewczyny jest niezwykle trudny do zrozumienia, ponieważ ma ona kilka twarzy, które stopniowo odkrywa przed nowo poznanymi ludźmi. Chamska, arogancka dziewczyna, która często używa sarkazmu, czasami rani nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Uważa to za dobrą zabawę, nie dbając o uczucia innych potrafi ich zmanipulować tak, że wątpią we własne zdanie, zostawiając ich z tysiącami myśli odchodzi, patrząc z daleka jak dana ofiara się zadręcza. Walczy słowem, nie pięściami, chociaż gdy jest zdenerwowana, nie ma żadnych skrępowań, aby wyciągnąć broń i zaatakować. Jednak tak na prawdę jest to czuła dziewczyna, którą łatwo zranić. Nieśmiała, zwłaszcza w stosunkach damsko-męskich.
Straszliwa niezdara, potrafi zbić wszystko, co dostanie do ręki i jest szklane, a potknie się o własne nogi, jednak chce to ukrywać i czasami nawet jej to wychodzi. Widząc ją na ziemi i słysząc z jej ust słowa typu "Zgubiłam coś", "A co Cię to interesuje, co ja tutaj robię", możesz być wręcz pewny, że się potknęła i próbuje się dyskretnie pozbierać, tak, aby nikt nic nie podejrzewał. Pomimo tego, iż lubi towarzystwo innych, rozrywkę, różnego rodzaju zabawę, nie raz ucieka w najciemniejsze zakamarki, aby być sama ze swoimi myślami. Są dni, że potrafi się do nikogo nie odezwać, tylko siedzieć i myśleć, wtedy czas leci jej o wiele szybciej, a jej jedynym wtedy zmartwieniem jest to, czy jej nikt nie znajdzie. Często się uśmiecha, jednak nie zawsze wiadomo czy ten uśmiech jest szczery, czy sarkastyczny. Ma ona niezwykle dużą cierpliwość, nieliczni potrafią jej naprawdę zajść za skórę. Odwaga niekiedy miesza się z lekkomyślnością, niektórzy mówią, że najpierw robi, a później myśli, jednak ani trochę nie przejmuje się zdaniem innych. Zawsze chce wszystko zrobić sama, nie lubi, gdy ktoś na siłę próbuje jej pomóc. Zawsze mówi to, co myśli, nigdy nie owija w bawełnę, woli szczerą prawdę, niż piękne kłamstwo. Pomimo strachu przed bliższymi kontaktami jest z niej mała uwodzicielka, niebojąca się podejść do kogoś, kim jest zainteresowana, jednak w jej przypadku cała zabawa kończy się na drobnym flircie. Stara się nie oceniać książki po okładce, według niej każdy jest zupełnie inny w środku, a to, co pokazuje jest jedynie na pokaz. Jest zawzięta i dąży do swojego celu, jednak wie gdzie są jej granice, rozumie, że są rzeczy, których nie jest w stanie wykonać sama, chociaż zawsze chce spróbować, nie lubi prosić się innych o pomoc. Przecież najwyżej zginie, a śmierć to tylko początek nowego rozdziału.
Aparycja i warunki fizyczne: Średniego wzrostu dziewczyna, mierzy aż 168 cm. jednak dla niej to cały czas jest średni wzrost. Waży niecałe 60 kilo, dlatego jej ciało jest szczupłe i smukłe, jednak to nie oznacza, że nie jest wysportowane. Przez częste treningi nie może narzekać na figurę, która dla niej i tak nie jest najważniejsza. Długie, kruczoczarne włosy swobodnie spadają na jej smukłe plecy. Jasną twarz zdobią niebieskie oczy, jednak niekiedy zmieniają one barwę na czerwoną, zwłaszcza gdy ktoś zajdzie jej za skórę. Matka natura była wobec niej hojna, obdarowując ją kobiecymi kształtami, które przeklina. Blizna przechodząca przez jej łopatki, przypomina jej o bolesnym starciu, w którym bardziej ucierpiało czarne serce, aniżeli ciało.
Historia: Początki były dość mętne i straszne. Nie wspomina o nich, jednak to właśnie one ukształtowały jej charakter. Jej rodzina... gdy tylko stała się dość silna, by to uczynić, odcięła się od nich, niczym zdrowy pęd winorośli od cuchnącego gnijącymi owocami jeszcze za życia krzewu winnego. Samotnie ruszyła w świat, jednak to wcale nie było lepsze. Gdy tylko znajdywała kogoś, komu chciała zaufać, on ją zdradzał, wykorzystywał. Albo ona jego. Dla niej nie ma już ratunku, kompletnie zatraciła granicę pomiędzy dobrem, a złem, mimo, że jej umiejętności powinny jej w tym pomagać, one tylko przeszkadzają.
Relacje społeczne: Pozostawmy to bez komentarza
Inne informacje: Uczulona na truskawki, z wielkim apetytem na ostre jedzenie. Maniaczka dobrych kryminałów i leżenia na dachu, gdy zapada zmrok. Fascynują ją inne rasy, jak i broń biała, którą się posługuje. Ciężko jej się do tego przyznać, ale ma lęk przed gryzoniami.
Pupil: Nie posiada
Opiekun: howrse - Taiga