Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

niedziela, 10 kwietnia 2016

Coral - I znów się skradałam... (do Tarixa)(13.04.217 r.)

Zajęcia sztuki tworzenia minęły mi głównie na zdawkowym przysłuchiwaniu się wykładom profesor oraz na przyglądaniu się co chwila Yen, która myślami także była zupełnie gdzie indziej, wpatrując się rozmarzonym wzrokiem to w widok za oknem, to znów gdzieś po sali. Byłam ciekawa, jak Tarix sobie radzi. W końcu, śledzenie innego elfa, tej samej płci, nie jest raczej zbyt przyjemnym zajęciem dla niego. A jeśli go przyłapie? Może i miał większe szanse na podążanie za kimś, bez zagrożenia odkrycia, niż my. W końcu para się nieco złodziejstwem… Ale i tak się martwiłam. W końcu, jeśli ktoś zauważy jego podejrzane zachowanie, mogą go posądzić o jakieś szpiegostwo i…i… Nawet nie usłyszałam dzwonka na koniec zajęć. Dopiero odgłos przesuwanych krzeseł i szum rozpoczynających się rozmów wybudził mnie z zamyślenia. Niemrawo wstałam z krzesła, gdy zauważyłam jak Yen wybiega jak burza z klasy. Byłam ciekawa, czy spieszy się, aby odebrać informację o Ithilienie, czy może ma zamiar sama go jeszcze trochę popodglądać. Jeszcze przed moim wyjściem Luisa zaczęła przypominać wszystkim, że czas oddania uszytych ubrań mija jutro wieczorem. Akurat o to się nie martwiłam – razem z Sam miałam dzisiaj dokonać jedynie ostatecznych poprawek, które nie zajmą nam dużo czasu. A suknia, jak na razie, wygląda naprawdę cudownie. Jestem ciekawa, któż taki wystąpi w niej podczas pokazu. Pewnie jakaś piękna dziewczyna… Chociaż zapewne każdy, nawet nieurodziwy gargulec, będzie w niej wyglądał zachwycająco! Ruszyłam poprzez korytarze szkolne, nie zwracając zbytnio uwagi na otaczające mnie osoby i przedmioty. Pomimo, że już nieco przyzwyczaiłam się do wczesnego wstawania na zajęcia, to ciągle po dwugodzinnym siedzeniu w dusznej sali stawałam się nieco zmęczona, a moje zmysły przytłumione. Dopiero delikatny, chłodny wiatr przed wejściem do szkoły rozbudził mnie nieco. Nie mam pojęcia, jak niektóre osoby radzą sobie, uczęszczając na więcej niż dwie dodatkowe lekcje. Przecież… przecież to wtedy spędza się czas wyłącznie na nauce, zapewne nawet się nie śpi po nocach! A podobno zmiany w naszym biologicznym zegarze źle wpływają na zdrowie. Westchnęłam z ulgą, że jak na razie chodzę tylko na sztukę tworzenia i nieco żwawiej, ruszyłem poprzez pełen różnorakich osóbek uliczki Akademii, kierując się w stronę sklepiku Sam. Po drodze mijałam targ, akurat w godzinach szczytu, toteż musiałam się przeciskać między różnymi osobami, co chwila przepraszając głośno, aby mnie ktokolwiek usłyszał w ogólnym gwarze różnorodnych głosów, a nawet języków. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że większość przebywających osób w Akademii potrafi bez problemów porozumieć się za pomocą Wspólnego, lecz zdarzają się także wyjątki, zazwyczaj starsze osoby, które ów język ledwo co rozumują. Wychowywałam się, słuchając i używając zarazem oba języki – anielski i Wspólny, stąd wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że przecież nie każdy może potrafić się nim komunikować. Postanowiłam nieco zwiększyć swoją wiedzę w zakresie języków. Podobno są zajęcia, pozwalające na zapoznanie się z obcymi językami, chociaż powierzchniowo. A dopiero co przysięgałam, że nie będę uczęszczać na inne zajęcia. Kobieta zmienną jest. Nagle, będąc już prawie przy uliczce, na której znajduje się sklepik Samanthy, zauważyłam kątem oka niewielki straganik na uboczu, na którym znajdowały się przeróżne świecidełka, od długich korali w pastelowych barwach, po malutkie, kolorowe kolczyki. Podeszłam do kramiku i zaczęłam przyglądać się ozdobom z coraz to większym zachwytem. Były to naprawdę piękne, malutkie przedmioty, nie tylko do zawieszenia na sobie, ale także do pokoi lub przed domem. Przyglądając się każdemu przedmiotu z osobna, moje oko nagle spoczęło na drobnym breloczku na rzemyku, przedstawiającym liść kasztanowca. Ujęłam go w ręce i przyglądałam mu się, podnosząc go bardzo blisko własnej twarzy.
- Jakie piękne…
- Dziękuję bardzo! – odpowiedział mi wesoły, dziewczęcy głos. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na młodą kotołaczkę, która siedziała tuż za drewnianą ladą, przyglądając mi się z rozbawieniem. Pewnie podczas przyglądania się ozdobom miałam nieco otwarte usta, co rzeczywiście mogło zabawnie wyglądać.
- To wszystko… Sama zrobiłaś? – zapytałam, odstawiając brelok tak, abym miała go nadal na widoku.
- Wszystkiego nie, choć te z rzemyków i wełny to moja robota – uśmiechnęła się dumnie, a jej uszka poruszyły się nieco – Resztę biżuterii przynoszą mi inni uczniowie, którzy nie mają czasu sami jej sprzedawać, a chcą coś zarobić.
- A ty masz czas?
- Ja chodzę jedynie na zajęcia, które mnie interesują – odrzekła, jakby moje pytanie nieco ją ubodło – A nie jest ich zbyt dużo.
Zerkałam co chwila na ów wybrany przeze mnie brelok z liściem, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- Bardzo dobry wybór – wyciągnęła swoją drobną łapkę, aby wziąć w rękę ozdobę – Użyłam skóry z ogona Anprana, dlatego w ogóle nie drażni skóry.
Poczęłam się zastanawiać w jaki sposób przyczepić zwyczajny brelok do skóry, ale po chwili dziewczyna mi to zaprezentowała – okazało się, że nie jest to żadna przypinka, a bransoleta, której dwa końce się odrywa od siebie, a następnie wiąże.
- Ile kosztuje ta bransoletka? – zapytałam, choć już przeczuwałam, że zapewne nie będzie mnie na to stać.
- Pięć spinek.
Masz ci los. Jedyne pieniądze, jakie akurat miałam przy sobie składały się z paru miedziaków na jedzenie, które dostałam od Tarixa. Nieco spochmurniała, podziękowałam i już miałam odejść w stronę sklepiku, kiedy kotołaczka rzuciła jeszcze za mną.
- Ja zawsze mogę posprzedawać parę rzeczy. Jedynie dziesięć procent ze sprzedaży zabieram. I mam na imię Feli!
Pomachała mi wesoło, na co odpowiedziałam tym samym, lecz Feli szybko odwróciła się w stronę nowego, potencjalnego kupującego, więc nie zauważyła mojej odpowiedzi. Weszłam do sklepu Sam, z jednej strony zawiedziona, że nie stać mnie na nic innego, niż jedzenie, z drugiej jednak poczęło się we mnie rodzić chęć zdobycia ów bransolety. Muszę znaleźć w końcu jakieś zajęcie! Może i nie od razu uda mi się zbyt dużo zaoszczędzić, ale w końcu mi się uda! Z nowym zapałem wpadłam na Sam, która właśnie czytała coś na zapleczu. O tej godzinie większość osób spędzała czas na targu i raczej omijała przydrożne sklepy, stąd mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.
- I jak było? Krzyczała coś, że mnie nie ma? – zagadała, przygryzając jednocześnie ołówek, który trzymała w dłoni.
- Nic a nic. Była w zadziwiająco dobrym humorze.
- Nieczęsto się to zdarza – odparła, jednak było widać, że odetchnęła z ulgą. Chyba każdy obawia się nieobliczalnej nauczycielki – A ja wykorzystałam ten czas i skończyłam naszą kieckę.
Zaskoczyła mnie, bo byłam pewna, że razem ją wykończymy. Nieco zawiedziona, co starałam się ukryć, udałam się na górę, gdzie znajdowała się suknia, wisząca koło okna. Widocznie na ostatnie poprawki nie potrzebowała nawet żadnego manekina… Jednak, kiedy wkroczyłam do pokoiku, widok pięknego, zwiewnego materiału przyćmił mój zawód. Rzeczywiście Sam miała talent do szycia. Krój, który początkowo wydawał mi się niezorganizowanym zbiorem materiału, teraz prezentował się spójnie i cudownie. Podeszłam do sukni i wzięłam jej skrawek w rękę. Delikatny materiał idealnie nadawał się na ciepłe, letnie wieczory. Przyglądając się tak, zauroczona, usłyszałam nagle dzwonek oznajmiający wejście gościa. Chcąc sprawdzić, któż taki do nas zawitał, poczęłam schodzić po schodach na dół, lecz już w połowie drogi się zatrzymałam. Po głosie rozpoznałam, że jest to Tarix. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam skradać się w stronę zaplecza, chcąc posłyszeć ich rozmowę. Początkowo nie zrozumiałam ni słowa, gdyż mój słuch wolno przyzwyczajał się do nieco przytłumionych dźwięków. Jednak już po chwili zaczęłam rozróżniać pojedyncze zdania:
- Jeśli pytasz czy mówiła, że ty jej się podobasz, to wybacz, ale na takie tematy jeszcze nie wchodziłyśmy... – Samantha wydawała się jednocześnie rozdrażniona i rozbawiona. O kim ona mówi?
- Jeszcze! Czyli będziecie o tym rozmawiać? – elf uczepił się jednego słowa, zniecierpliwiony.
- Nie wiem... może... Takie rzeczy przeważnie wychodzą od tak, ale jeśli chcesz to ją dla ciebie podpytam...
- Nie - rzucił szybko - Nie pytaj lepiej... Mniejsza. W każdym razie jak Yen tu przyjdzie to jej powiedz: szermierka i łucznictwo z Zaroghiem, uzdrawianie u Aphisa, jasnowidzenie u Uriana, systematyka i retoryka. A co do miejsca pobytu to pokoik w akademiku. 
- No dobrze, przekażę - Sam westchnęła, widać było, że nie popiera tej całej "konspiracji". Elf szybkim krokiem zawrócił, chcąc wyjść ze sklepu, a ja, aby nie zostać zauważoną wskoczyłam między wiszące ubrania, chcąc się ukryć. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że Tarix za chwilę odsłoni jedną z sukien i znajdzie mnie w marnej kryjówce, pytając o moje dziwaczne zachowanie. A ja zmieszana zapewne zacznę rzucać jakieś półsłówka, chcąc się wytłumaczyć. Na szczęście, zajęty jakąś myślą, wyszedł od razu, nie zatrzymując się choćby aby popatrzeć na nowy zbiór ubrań przy wejściu. Odetchnęłam z ulgą, wychodząc z pomiędzy sukienek, jednak nie trwała ona zbyt długo. O kim oni rozmawiali? O jakiejś dziewczynie? Uczennicy Akademii? Poczułam nagle ucisk w klatce piersiowej. Co się dzieje? Dlaczego zrobiło mi się tak smutno? Myślą wróciłam z powrotem do straganu z ozdobami. Kupię tę bransoletę. Kupię i dam ją Tarixowi. Nadal nie czując się najlepiej, wróciłam do Samanthy.
- Przed chwilą był tutaj Tarix – odezwała się, nadal czytając coś zaciekle.
- Tak? To czemu mnie nie zawołałaś?
- Był czymś zajęty i się spieszył – owo zdanie uznała za wystarczające wytłumaczenie – A jak podoba się sukienka?
- Jest piękna… - odezwałam się, choć wcześniejszy zachwyt nieco już zblednął.
- Powinniśmy wygrać cały ten konkurs.
Przytaknęłam, uśmiechając się niemrawo. Po czym pożegnałam ją i ponownie ruszyłam uliczką przed siebie. Znajdę jakąś pracę. Zarobię pieniądze. A za nie – kupię Tarixowi bransoletę z liściem kasztanowca.

<Tarix? Coral znów się uparła i będzie szukać jakiejś roboty xD > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz