Zajęcia sztuki tworzenia minęły mi głównie na zdawkowym przysłuchiwaniu
się wykładom profesor oraz na przyglądaniu się co chwila Yen, która
myślami także była zupełnie gdzie indziej, wpatrując się rozmarzonym
wzrokiem to w widok za oknem, to znów gdzieś po sali. Byłam ciekawa, jak
Tarix sobie radzi. W końcu, śledzenie innego elfa, tej samej płci, nie
jest raczej zbyt przyjemnym zajęciem dla niego. A jeśli go przyłapie?
Może i miał większe szanse na podążanie za kimś, bez zagrożenia
odkrycia, niż my. W końcu para się nieco złodziejstwem… Ale i tak się
martwiłam. W końcu, jeśli ktoś zauważy jego podejrzane zachowanie, mogą
go posądzić o jakieś szpiegostwo i…i… Nawet nie usłyszałam dzwonka na
koniec zajęć. Dopiero odgłos przesuwanych krzeseł i szum
rozpoczynających się rozmów wybudził mnie z zamyślenia. Niemrawo wstałam
z krzesła, gdy zauważyłam jak Yen wybiega jak burza z klasy. Byłam
ciekawa, czy spieszy się, aby odebrać informację o Ithilienie, czy może
ma zamiar sama go jeszcze trochę popodglądać. Jeszcze przed moim
wyjściem Luisa zaczęła przypominać wszystkim, że czas oddania uszytych
ubrań mija jutro wieczorem. Akurat o to się nie martwiłam – razem z Sam
miałam dzisiaj dokonać jedynie ostatecznych poprawek, które nie zajmą
nam dużo czasu. A suknia, jak na razie, wygląda naprawdę cudownie.
Jestem ciekawa, któż taki wystąpi w niej podczas pokazu. Pewnie jakaś
piękna dziewczyna… Chociaż zapewne każdy, nawet nieurodziwy gargulec,
będzie w niej wyglądał zachwycająco! Ruszyłam poprzez korytarze szkolne,
nie zwracając zbytnio uwagi na otaczające mnie osoby i przedmioty.
Pomimo, że już nieco przyzwyczaiłam się do wczesnego wstawania na
zajęcia, to ciągle po dwugodzinnym siedzeniu w dusznej sali stawałam się
nieco zmęczona, a moje zmysły przytłumione. Dopiero delikatny, chłodny
wiatr przed wejściem do szkoły rozbudził mnie nieco. Nie mam pojęcia,
jak niektóre osoby radzą sobie, uczęszczając na więcej niż dwie
dodatkowe lekcje. Przecież… przecież to wtedy spędza się czas wyłącznie
na nauce, zapewne nawet się nie śpi po nocach! A podobno zmiany w naszym
biologicznym zegarze źle wpływają na zdrowie. Westchnęłam z ulgą, że
jak na razie chodzę tylko na sztukę tworzenia i nieco żwawiej, ruszyłem
poprzez pełen różnorakich osóbek uliczki Akademii, kierując się w stronę
sklepiku Sam. Po drodze mijałam targ, akurat w godzinach szczytu,
toteż musiałam się przeciskać między różnymi osobami, co chwila
przepraszając głośno, aby mnie ktokolwiek usłyszał w ogólnym gwarze
różnorodnych głosów, a nawet języków. Dopiero w tym momencie zdałam
sobie sprawę z tego, że większość przebywających osób w Akademii potrafi
bez problemów porozumieć się za pomocą Wspólnego, lecz zdarzają się
także wyjątki, zazwyczaj starsze osoby, które ów język ledwo co
rozumują. Wychowywałam się, słuchając i używając zarazem oba języki –
anielski i Wspólny, stąd wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
przecież nie każdy może potrafić się nim komunikować. Postanowiłam nieco
zwiększyć swoją wiedzę w zakresie języków. Podobno są zajęcia,
pozwalające na zapoznanie się z obcymi językami, chociaż powierzchniowo.
A dopiero co przysięgałam, że nie będę uczęszczać na inne zajęcia.
Kobieta zmienną jest. Nagle, będąc już prawie przy uliczce, na której
znajduje się sklepik Samanthy, zauważyłam kątem oka niewielki straganik
na uboczu, na którym znajdowały się przeróżne świecidełka, od długich
korali w pastelowych barwach, po malutkie, kolorowe kolczyki. Podeszłam
do kramiku i zaczęłam przyglądać się ozdobom z coraz to większym
zachwytem. Były to naprawdę piękne, malutkie przedmioty, nie tylko do
zawieszenia na sobie, ale także do pokoi lub przed domem. Przyglądając
się każdemu przedmiotu z osobna, moje oko nagle spoczęło na drobnym
breloczku na rzemyku, przedstawiającym liść kasztanowca. Ujęłam go w
ręce i przyglądałam mu się, podnosząc go bardzo blisko własnej twarzy.
- Jakie piękne…
- Dziękuję bardzo! – odpowiedział mi wesoły, dziewczęcy głos. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na młodą kotołaczkę, która siedziała tuż za drewnianą ladą, przyglądając mi się z rozbawieniem. Pewnie podczas przyglądania się ozdobom miałam nieco otwarte usta, co rzeczywiście mogło zabawnie wyglądać.
- To wszystko… Sama zrobiłaś? – zapytałam, odstawiając brelok tak, abym miała go nadal na widoku.
- Wszystkiego nie, choć te z rzemyków i wełny to moja robota – uśmiechnęła się dumnie, a jej uszka poruszyły się nieco – Resztę biżuterii przynoszą mi inni uczniowie, którzy nie mają czasu sami jej sprzedawać, a chcą coś zarobić.
- A ty masz czas?
- Ja chodzę jedynie na zajęcia, które mnie interesują – odrzekła, jakby moje pytanie nieco ją ubodło – A nie jest ich zbyt dużo.
Zerkałam co chwila na ów wybrany przeze mnie brelok z liściem, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- Bardzo dobry wybór – wyciągnęła swoją drobną łapkę, aby wziąć w rękę ozdobę – Użyłam skóry z ogona Anprana, dlatego w ogóle nie drażni skóry.
Poczęłam się zastanawiać w jaki sposób przyczepić zwyczajny brelok do skóry, ale po chwili dziewczyna mi to zaprezentowała – okazało się, że nie jest to żadna przypinka, a bransoleta, której dwa końce się odrywa od siebie, a następnie wiąże.
- Ile kosztuje ta bransoletka? – zapytałam, choć już przeczuwałam, że zapewne nie będzie mnie na to stać.
- Pięć spinek.
Masz ci los. Jedyne pieniądze, jakie akurat miałam przy sobie składały się z paru miedziaków na jedzenie, które dostałam od Tarixa. Nieco spochmurniała, podziękowałam i już miałam odejść w stronę sklepiku, kiedy kotołaczka rzuciła jeszcze za mną.
- Ja zawsze mogę posprzedawać parę rzeczy. Jedynie dziesięć procent ze sprzedaży zabieram. I mam na imię Feli!
Pomachała mi wesoło, na co odpowiedziałam tym samym, lecz Feli szybko odwróciła się w stronę nowego, potencjalnego kupującego, więc nie zauważyła mojej odpowiedzi. Weszłam do sklepu Sam, z jednej strony zawiedziona, że nie stać mnie na nic innego, niż jedzenie, z drugiej jednak poczęło się we mnie rodzić chęć zdobycia ów bransolety. Muszę znaleźć w końcu jakieś zajęcie! Może i nie od razu uda mi się zbyt dużo zaoszczędzić, ale w końcu mi się uda! Z nowym zapałem wpadłam na Sam, która właśnie czytała coś na zapleczu. O tej godzinie większość osób spędzała czas na targu i raczej omijała przydrożne sklepy, stąd mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.
- I jak było? Krzyczała coś, że mnie nie ma? – zagadała, przygryzając jednocześnie ołówek, który trzymała w dłoni.
- Nic a nic. Była w zadziwiająco dobrym humorze.
- Nieczęsto się to zdarza – odparła, jednak było widać, że odetchnęła z ulgą. Chyba każdy obawia się nieobliczalnej nauczycielki – A ja wykorzystałam ten czas i skończyłam naszą kieckę.
Zaskoczyła mnie, bo byłam pewna, że razem ją wykończymy. Nieco zawiedziona, co starałam się ukryć, udałam się na górę, gdzie znajdowała się suknia, wisząca koło okna. Widocznie na ostatnie poprawki nie potrzebowała nawet żadnego manekina… Jednak, kiedy wkroczyłam do pokoiku, widok pięknego, zwiewnego materiału przyćmił mój zawód. Rzeczywiście Sam miała talent do szycia. Krój, który początkowo wydawał mi się niezorganizowanym zbiorem materiału, teraz prezentował się spójnie i cudownie. Podeszłam do sukni i wzięłam jej skrawek w rękę. Delikatny materiał idealnie nadawał się na ciepłe, letnie wieczory. Przyglądając się tak, zauroczona, usłyszałam nagle dzwonek oznajmiający wejście gościa. Chcąc sprawdzić, któż taki do nas zawitał, poczęłam schodzić po schodach na dół, lecz już w połowie drogi się zatrzymałam. Po głosie rozpoznałam, że jest to Tarix. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam skradać się w stronę zaplecza, chcąc posłyszeć ich rozmowę. Początkowo nie zrozumiałam ni słowa, gdyż mój słuch wolno przyzwyczajał się do nieco przytłumionych dźwięków. Jednak już po chwili zaczęłam rozróżniać pojedyncze zdania:
- Jeśli pytasz czy mówiła, że ty jej się podobasz, to wybacz, ale na takie tematy jeszcze nie wchodziłyśmy... – Samantha wydawała się jednocześnie rozdrażniona i rozbawiona. O kim ona mówi?
- Jeszcze! Czyli będziecie o tym rozmawiać? – elf uczepił się jednego słowa, zniecierpliwiony.
- Nie wiem... może... Takie rzeczy przeważnie wychodzą od tak, ale jeśli chcesz to ją dla ciebie podpytam...
- Nie - rzucił szybko - Nie pytaj lepiej... Mniejsza. W każdym razie jak Yen tu przyjdzie to jej powiedz: szermierka i łucznictwo z Zaroghiem, uzdrawianie u Aphisa, jasnowidzenie u Uriana, systematyka i retoryka. A co do miejsca pobytu to pokoik w akademiku.
- Jakie piękne…
- Dziękuję bardzo! – odpowiedział mi wesoły, dziewczęcy głos. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na młodą kotołaczkę, która siedziała tuż za drewnianą ladą, przyglądając mi się z rozbawieniem. Pewnie podczas przyglądania się ozdobom miałam nieco otwarte usta, co rzeczywiście mogło zabawnie wyglądać.
- To wszystko… Sama zrobiłaś? – zapytałam, odstawiając brelok tak, abym miała go nadal na widoku.
- Wszystkiego nie, choć te z rzemyków i wełny to moja robota – uśmiechnęła się dumnie, a jej uszka poruszyły się nieco – Resztę biżuterii przynoszą mi inni uczniowie, którzy nie mają czasu sami jej sprzedawać, a chcą coś zarobić.
- A ty masz czas?
- Ja chodzę jedynie na zajęcia, które mnie interesują – odrzekła, jakby moje pytanie nieco ją ubodło – A nie jest ich zbyt dużo.
Zerkałam co chwila na ów wybrany przeze mnie brelok z liściem, co nie uszło uwadze dziewczyny.
- Bardzo dobry wybór – wyciągnęła swoją drobną łapkę, aby wziąć w rękę ozdobę – Użyłam skóry z ogona Anprana, dlatego w ogóle nie drażni skóry.
Poczęłam się zastanawiać w jaki sposób przyczepić zwyczajny brelok do skóry, ale po chwili dziewczyna mi to zaprezentowała – okazało się, że nie jest to żadna przypinka, a bransoleta, której dwa końce się odrywa od siebie, a następnie wiąże.
- Ile kosztuje ta bransoletka? – zapytałam, choć już przeczuwałam, że zapewne nie będzie mnie na to stać.
- Pięć spinek.
Masz ci los. Jedyne pieniądze, jakie akurat miałam przy sobie składały się z paru miedziaków na jedzenie, które dostałam od Tarixa. Nieco spochmurniała, podziękowałam i już miałam odejść w stronę sklepiku, kiedy kotołaczka rzuciła jeszcze za mną.
- Ja zawsze mogę posprzedawać parę rzeczy. Jedynie dziesięć procent ze sprzedaży zabieram. I mam na imię Feli!
Pomachała mi wesoło, na co odpowiedziałam tym samym, lecz Feli szybko odwróciła się w stronę nowego, potencjalnego kupującego, więc nie zauważyła mojej odpowiedzi. Weszłam do sklepu Sam, z jednej strony zawiedziona, że nie stać mnie na nic innego, niż jedzenie, z drugiej jednak poczęło się we mnie rodzić chęć zdobycia ów bransolety. Muszę znaleźć w końcu jakieś zajęcie! Może i nie od razu uda mi się zbyt dużo zaoszczędzić, ale w końcu mi się uda! Z nowym zapałem wpadłam na Sam, która właśnie czytała coś na zapleczu. O tej godzinie większość osób spędzała czas na targu i raczej omijała przydrożne sklepy, stąd mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku.
- I jak było? Krzyczała coś, że mnie nie ma? – zagadała, przygryzając jednocześnie ołówek, który trzymała w dłoni.
- Nic a nic. Była w zadziwiająco dobrym humorze.
- Nieczęsto się to zdarza – odparła, jednak było widać, że odetchnęła z ulgą. Chyba każdy obawia się nieobliczalnej nauczycielki – A ja wykorzystałam ten czas i skończyłam naszą kieckę.
Zaskoczyła mnie, bo byłam pewna, że razem ją wykończymy. Nieco zawiedziona, co starałam się ukryć, udałam się na górę, gdzie znajdowała się suknia, wisząca koło okna. Widocznie na ostatnie poprawki nie potrzebowała nawet żadnego manekina… Jednak, kiedy wkroczyłam do pokoiku, widok pięknego, zwiewnego materiału przyćmił mój zawód. Rzeczywiście Sam miała talent do szycia. Krój, który początkowo wydawał mi się niezorganizowanym zbiorem materiału, teraz prezentował się spójnie i cudownie. Podeszłam do sukni i wzięłam jej skrawek w rękę. Delikatny materiał idealnie nadawał się na ciepłe, letnie wieczory. Przyglądając się tak, zauroczona, usłyszałam nagle dzwonek oznajmiający wejście gościa. Chcąc sprawdzić, któż taki do nas zawitał, poczęłam schodzić po schodach na dół, lecz już w połowie drogi się zatrzymałam. Po głosie rozpoznałam, że jest to Tarix. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam skradać się w stronę zaplecza, chcąc posłyszeć ich rozmowę. Początkowo nie zrozumiałam ni słowa, gdyż mój słuch wolno przyzwyczajał się do nieco przytłumionych dźwięków. Jednak już po chwili zaczęłam rozróżniać pojedyncze zdania:
- Jeśli pytasz czy mówiła, że ty jej się podobasz, to wybacz, ale na takie tematy jeszcze nie wchodziłyśmy... – Samantha wydawała się jednocześnie rozdrażniona i rozbawiona. O kim ona mówi?
- Jeszcze! Czyli będziecie o tym rozmawiać? – elf uczepił się jednego słowa, zniecierpliwiony.
- Nie wiem... może... Takie rzeczy przeważnie wychodzą od tak, ale jeśli chcesz to ją dla ciebie podpytam...
- Nie - rzucił szybko - Nie pytaj lepiej... Mniejsza. W każdym razie jak Yen tu przyjdzie to jej powiedz: szermierka i łucznictwo z Zaroghiem, uzdrawianie u Aphisa, jasnowidzenie u Uriana, systematyka i retoryka. A co do miejsca pobytu to pokoik w akademiku.
- No dobrze, przekażę - Sam westchnęła, widać było, że nie popiera tej
całej "konspiracji". Elf szybkim krokiem zawrócił, chcąc wyjść ze
sklepu, a ja, aby nie zostać zauważoną wskoczyłam między wiszące
ubrania, chcąc się ukryć. Miałam nieprzyjemne wrażenie, że Tarix za
chwilę odsłoni jedną z sukien i znajdzie mnie w marnej kryjówce, pytając
o moje dziwaczne zachowanie. A ja zmieszana zapewne zacznę rzucać
jakieś półsłówka, chcąc się wytłumaczyć. Na szczęście, zajęty jakąś
myślą, wyszedł od razu, nie zatrzymując się choćby aby popatrzeć na nowy
zbiór ubrań przy wejściu. Odetchnęłam z ulgą, wychodząc z pomiędzy
sukienek, jednak nie trwała ona zbyt długo. O kim oni rozmawiali? O
jakiejś dziewczynie? Uczennicy Akademii? Poczułam nagle ucisk w klatce
piersiowej. Co się dzieje? Dlaczego zrobiło mi się tak smutno? Myślą
wróciłam z powrotem do straganu z ozdobami. Kupię tę bransoletę. Kupię i
dam ją Tarixowi. Nadal nie czując się najlepiej, wróciłam do Samanthy.
- Przed chwilą był tutaj Tarix – odezwała się, nadal czytając coś zaciekle.
- Tak? To czemu mnie nie zawołałaś?
- Był czymś zajęty i się spieszył – owo zdanie uznała za wystarczające wytłumaczenie – A jak podoba się sukienka?
- Jest piękna… - odezwałam się, choć wcześniejszy zachwyt nieco już zblednął.
- Powinniśmy wygrać cały ten konkurs.
Przytaknęłam, uśmiechając się niemrawo. Po czym pożegnałam ją i ponownie ruszyłam uliczką przed siebie. Znajdę jakąś pracę. Zarobię pieniądze. A za nie – kupię Tarixowi bransoletę z liściem kasztanowca.
<Tarix? Coral znów się uparła i będzie szukać jakiejś roboty xD >
- Przed chwilą był tutaj Tarix – odezwała się, nadal czytając coś zaciekle.
- Tak? To czemu mnie nie zawołałaś?
- Był czymś zajęty i się spieszył – owo zdanie uznała za wystarczające wytłumaczenie – A jak podoba się sukienka?
- Jest piękna… - odezwałam się, choć wcześniejszy zachwyt nieco już zblednął.
- Powinniśmy wygrać cały ten konkurs.
Przytaknęłam, uśmiechając się niemrawo. Po czym pożegnałam ją i ponownie ruszyłam uliczką przed siebie. Znajdę jakąś pracę. Zarobię pieniądze. A za nie – kupię Tarixowi bransoletę z liściem kasztanowca.
<Tarix? Coral znów się uparła i będzie szukać jakiejś roboty xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz