Droga z powrotem do domu minęła bardzo szybko i w milczeniu. Elf był
myślami gdzieś indziej, a ja zaczęłam stresować się zbliżającymi
zajęciami. Już jutro pierwszy raz tak naprawdę skosztuję życia w
Akademii… Ze wszystkimi lekcjami, nauczycielami i zadaniami. Mimo, że
jeszcze nie do końca zrozumiałam panujący tutaj system, to cichutko
błagałam, żeby nie okazał się taki skomplikowany. Nie może być, prawda?
Kiedy weszliśmy do domu, Tarix błyskawicznie rzucił zakupy do kuchni i
już po chwili go nie było, pozostawiając za sobą dziwną ciszę.
Dwie
godziny… Co ja mogę zrobić przez ten czas? Początkowo usiadłam na
kanapie w salonie, ściągając ze stóp botki i podciągając kolana pod
brodę. Czułam się nieco nieswojo, zostając sama w cudzym domu. Nie
zmieniając pozycji, zaczęłam rozglądać się z uwagą dookoła, starając
wyłapać szczegóły, których wcześniej nie zauważyłam. Sofa stała pośrodku
niedużego, w stonowanych odcieniach pomieszczenia, więc z rozglądaniem
się nie miałam problemu, póki nie zechciałam się odwrócić. Przede mną
stał drewniany, dosyć niski stolik, na którym walały się papiery i
listy. Na samej krawędzi leżał także użyty wcześniej do naprawy
pozytywki śrubokręt o dziwnie zakończonej rączce – zdawała się nieco
rozdwajać przy końcu na dwie części. Odwracając się w lewo widziałam
krótki korytarz, który prowadził do wyjścia. Zaczęłam sobie wyobrażać
jak wstaję i kieruję się nim ku drzwiom. Po lewej stronie znajdowała się
malutka toaleta z własnym prysznicem i sporym asortymentem – nawet we
własnej nie posiadałam tyle tubek i pudełek z różnorakimi substancjami.
Kuchnia chłopaka była natomiast pełna dziwacznych urządzeń, zamiast
samego jedzenia. Śmieszne łyżki, łyżeczki, widelce, widelczyki, noże,
nożyki… Nagle wpadłam na pomysł. Może coś ugotuję? Przecież muszę w
jakiś sposób odwdzięczyć się Tarixowi za ugoszczenie mnie… Złapałam za
kosmyk włosa i kręcąc nim między palcami, przypominałam sobie
najróżniejsze potrawy, jakie w życiu próbowałam. Pyszny ryż z czerwoną
fasolą i ciemnym sosem… Sałatka ze świeżych jarzyn… Kremowa zupa z
marchewkami. Znałam mnóstwo potraw, ale nie miałam zielonego pojęcia,
jak je przyrządzić. Wcześniej rzadko kiedy gotowałam, aby nie mówić, że
wcale.
Wstałam gwałtownie i kilkoma skokami udałam się do kuchni.
Przeszukując szafki, kubki i pudełka, szukałam jakiś składników.
Niestety, jedynymi, jakie znalazłam, było dzisiaj kupione pieczywo,
które leżało na stole. A z tego nie stworzę raczej niczego specjalnego.
Niezadowolona, oparłam się o stół i zaczęłam się zastanawiać. Jeżeli się
pospieszę i wyjdę już teraz, to może zdążę coś kupić i upichcić.
Wyjrzałam przez okno. Niebo od jakiegoś czasu zaczęły przysłaniać
szarobure chmury, zapowiadające niezbyt ciekawą pogodę. Co robić, co
robić…? Zagryzłam delikatnie wargę, usilnie próbując wymyślić coś
sensownego. Nie mam za co kupić jedzenia… Choćby złamanego miedziaka.
Ale może…
- Może znajdę jakąś pracę!
Uśmiechając się delikatnie, wróciłam szybko do salonu, założyłam ściągnięte botki i już po chwili stałam na dworze. Poranny ból głowy minął, niczym wspomnienie o złym śnie. Powietrze było dosyć parne, a uliczka wybrukowana kamieniami ciepła. Dało się wyczuć zbliżającą się burzę. Pomysł znalezienia jakiegoś zajęcia, jeszcze przed rozpoczęciem zajęć w Akademii, wydawał mi się teraz bardzo kuszący. Może i na dzisiaj nie zarobię, ale chociaż w tym tygodniu… A wtedy będę mogła coś ugotować! Nucąc cichutko pod nosem, ruszyłam wzdłuż ulicy. Nie miałam zbytnio pojęcia, gdzie mogłabym zapytać o pracę, jednak nieprzerwany optymizm uczepił się mnie i nie chciał puścić. Uliczki były teraz mniej zaludnione, ludzie chowali się przed zbliżającym się huraganem, co przyjęłam z ulgą. Przynajmniej nie powinnam się zgubić w tłumie. Pierwszy w oko rzucił mi się wielki szyld z napisem ,,Lekarstwa, zioła i napary rodziny Mithrandír’’. Zaciekawiona, postanowiłam zajrzeć do środka. Od razu przykuło moją uwagę mocny zapach suszonych roślin i owoców. Zdawał się wydobywać nawet ze ścian i mebli.
- Czym mogę służyć?
Wysoka, szczupła nimfa uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, wychodząc z bocznego pomieszczenia ze skrzynią wypełnioną różnorakimi buteleczkami. Trudno było mi stwierdzić, ile ma lat, ze względu na urodę kobiety – jej ciało wydawało się być ciałem młodej osoby, ale oczy jej emanowały aurą dojrzałości.
- Ja… Chciałam się zapytać… - kiedy doszło do konfrontacji, nagle cała pewność siebie ze mnie uleciała, niczym powietrze z balonika – Czy znalazłaby pani dla mnie jakieś zajęcie…
Nimfa przez chwilę się zastanawiała nad moim pytaniem, jednocześnie wyciągając butelki na ladę.
- Przykro mi. Jak na razie nie mam dla ciebie nic do roboty – zrobiła przepraszającą minę, jakby czuła się winna swojej odpowiedzi – Ale jeśli coś się znajdzie, będziesz pierwszą osobę do której się zwrócę. Jak się nazywasz?
- Coral Clothier – odpowiedziałam, próbując ukryć w moim głosie nutę zawodu.
- Miło było cię poznać – uśmiechnęła się i z powrotem wróciła do drugiego pokoju. Z mniejszym zapałem wyszłam na ulicę, która już praktycznie całkowicie opustoszała. Jeszcze nie padało, jednak nie miałam zamiaru natknąć się po drodze na ulewę. Skierowałam się z powrotem do domu, starając się nie myśleć o pierwszej porażce. Jak tylko znowu wypogodnieje, ponowię próby poszukiwania pracy! Przystając przed drzwiami, poczułam niespodziewanie dziwny niepokój. Dlaczego drzwi są lekko uchylone? Czyżby Tarix już wrócił? A może ja ich nie zamknęłam? Złapałam za klamkę i powolnym ruchem pchnęłam je do przodu.
- Tarix…?
Nie usłyszałam w środku żadnej odpowiedzi. Głuptas ze mnie. Pewnie zapomniałam zamknąć je przed wyjściem, tak bardzo byłam głową w chmurach. Weszłam do środka, kierując swoje kroki od razu do salonu. Kątem oka zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę. Podeszłam do stolika, przyglądając się mu uważnie. Gdzie jest śrubokręt? Byłam pewna, że wcześniej tutaj leżał. Nagle poczułam ścisk na nadgarstku. Ogromna siła odwróciła mnie do tyłu, podnosząc ramię do góry. Przerażenie rozlało się po moim ciele, całkowicie je paraliżując. Stanęłam twarzą w twarz z nieznajomym mężczyzną. Jego szare, pozbawione wyrazu oczy zdawał się przeszywać mnie na wylot.
- Gdzie jest ten cholerny złodziej?
Chciałam krzyczeć, wołać o pomoc… jednak głos uwiązł mi w gardle.
< Tarix? Uratujesz aniołka? :c >
- Może znajdę jakąś pracę!
Uśmiechając się delikatnie, wróciłam szybko do salonu, założyłam ściągnięte botki i już po chwili stałam na dworze. Poranny ból głowy minął, niczym wspomnienie o złym śnie. Powietrze było dosyć parne, a uliczka wybrukowana kamieniami ciepła. Dało się wyczuć zbliżającą się burzę. Pomysł znalezienia jakiegoś zajęcia, jeszcze przed rozpoczęciem zajęć w Akademii, wydawał mi się teraz bardzo kuszący. Może i na dzisiaj nie zarobię, ale chociaż w tym tygodniu… A wtedy będę mogła coś ugotować! Nucąc cichutko pod nosem, ruszyłam wzdłuż ulicy. Nie miałam zbytnio pojęcia, gdzie mogłabym zapytać o pracę, jednak nieprzerwany optymizm uczepił się mnie i nie chciał puścić. Uliczki były teraz mniej zaludnione, ludzie chowali się przed zbliżającym się huraganem, co przyjęłam z ulgą. Przynajmniej nie powinnam się zgubić w tłumie. Pierwszy w oko rzucił mi się wielki szyld z napisem ,,Lekarstwa, zioła i napary rodziny Mithrandír’’. Zaciekawiona, postanowiłam zajrzeć do środka. Od razu przykuło moją uwagę mocny zapach suszonych roślin i owoców. Zdawał się wydobywać nawet ze ścian i mebli.
- Czym mogę służyć?
Wysoka, szczupła nimfa uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, wychodząc z bocznego pomieszczenia ze skrzynią wypełnioną różnorakimi buteleczkami. Trudno było mi stwierdzić, ile ma lat, ze względu na urodę kobiety – jej ciało wydawało się być ciałem młodej osoby, ale oczy jej emanowały aurą dojrzałości.
- Ja… Chciałam się zapytać… - kiedy doszło do konfrontacji, nagle cała pewność siebie ze mnie uleciała, niczym powietrze z balonika – Czy znalazłaby pani dla mnie jakieś zajęcie…
Nimfa przez chwilę się zastanawiała nad moim pytaniem, jednocześnie wyciągając butelki na ladę.
- Przykro mi. Jak na razie nie mam dla ciebie nic do roboty – zrobiła przepraszającą minę, jakby czuła się winna swojej odpowiedzi – Ale jeśli coś się znajdzie, będziesz pierwszą osobę do której się zwrócę. Jak się nazywasz?
- Coral Clothier – odpowiedziałam, próbując ukryć w moim głosie nutę zawodu.
- Miło było cię poznać – uśmiechnęła się i z powrotem wróciła do drugiego pokoju. Z mniejszym zapałem wyszłam na ulicę, która już praktycznie całkowicie opustoszała. Jeszcze nie padało, jednak nie miałam zamiaru natknąć się po drodze na ulewę. Skierowałam się z powrotem do domu, starając się nie myśleć o pierwszej porażce. Jak tylko znowu wypogodnieje, ponowię próby poszukiwania pracy! Przystając przed drzwiami, poczułam niespodziewanie dziwny niepokój. Dlaczego drzwi są lekko uchylone? Czyżby Tarix już wrócił? A może ja ich nie zamknęłam? Złapałam za klamkę i powolnym ruchem pchnęłam je do przodu.
- Tarix…?
Nie usłyszałam w środku żadnej odpowiedzi. Głuptas ze mnie. Pewnie zapomniałam zamknąć je przed wyjściem, tak bardzo byłam głową w chmurach. Weszłam do środka, kierując swoje kroki od razu do salonu. Kątem oka zauważyłam coś, co przykuło moją uwagę. Podeszłam do stolika, przyglądając się mu uważnie. Gdzie jest śrubokręt? Byłam pewna, że wcześniej tutaj leżał. Nagle poczułam ścisk na nadgarstku. Ogromna siła odwróciła mnie do tyłu, podnosząc ramię do góry. Przerażenie rozlało się po moim ciele, całkowicie je paraliżując. Stanęłam twarzą w twarz z nieznajomym mężczyzną. Jego szare, pozbawione wyrazu oczy zdawał się przeszywać mnie na wylot.
- Gdzie jest ten cholerny złodziej?
Chciałam krzyczeć, wołać o pomoc… jednak głos uwiązł mi w gardle.
< Tarix? Uratujesz aniołka? :c >
blog jest bardzo fajny i pomysłowy
OdpowiedzUsuń