Obudziłem się po ledwie kilku godzinach snu, wciąż wykończony, obolały i w bynajmniej dziwnym nastroju. Wokół panowały jeszcze nieprzeniknione niemal ciemności, rozpraszane czasem przez światło księżyca, gdy wiatr zdołał przegonić zeń chmury wciąż ciężkie od niedawnego deszczu.
Martwiłem się... Naprawdę martwiłem, bo i miałem o co. Pierwszy raz od dawna nie byłem sam, nie tylko o siebie musiałem się martwić i to co robiłem miał wpływ na drugą istotę. Coral zaufała mi, a co więcej chyba się do mnie przywiązała. W normalnych okolicznościach zapewne skakałbym z radości, tylko, że u mnie rzadko cokolwiek było normalne, spokojne. Ostatnie wydarzenia pokazały mi dobitnie, że powinienem trzymać się od dziewczyny z daleka, tak byłoby dla niej lepiej.
Obróciłem się z głośnym westchnieniem i... ujrzałem buźkę Coral tuż obok. Dziewczyna spała głęboko zwinięta w kłębek. Lekko zadrżała, widać było, że była zmarznięta. Wstałem więc po cichu i uniosłem ją, by odnieść na łóżko.
- Tarix...? - Otworzyła zaspane oczka i chwyciła mocno moja koszulę jakby nie chciała, żebym się odsunął.
- Jestem, jestem i nigdzie się nie wybieram - uśmiechnąłem się do niej i wsunąłem, ku jej zadowoleniu, pod nakrycie.
- To dobrze... Nie chcę, żeby coś ci się stało - wyszeptała i nim się obejrzałem wtuliła się we mnie i znów zasnęła. To było naprawdę coś niezwykłego. Nie myślałem, że przydarzy mi się coś takiego, nie żebym stronił od kontaktów damsko-męskich. Zawsze jednak była to... tylko zabawa. Chwila radochy, nic co można by nazwać poważnym i nic, co wiązałoby się z głębszymi uczuciami, choćby takimi pozwalającymi zasnąć w swoich objęciach.
Okryłem mocno dziewczynę, by było jej ciepło i sam zamknąłem jeszcze oczy, licząc na odrobinę snu.
Obudziłem się kiedy słońce zaczęło już wschodzić. Było ze mną nieco lepiej, choć dalej zbyt wiele rzeczy mi ciążyło. Coral spała jeszcze smacznie. Ostrożnie wstałem więc i cicho zszedłem na dół.
Sam była już na nogach kiedy wyszedłem z łazienki. Ruszyłem do kuchni, w której przebywała czarnowłosa krzątając się przy garnkach.
- Boże kochany.... Trix... wyglądasz strasznie - jęknęła kiedy tylko mnie zobaczyła. Faktycznie moje odbicie było nader malownicze. Najpiękniejsze były szrama na łuku brwiowym ze świeżym strupem i wielki siniec na połowie policzka, który podkreślał to jak blady byłem. Worki pod oczami to już swoją drogą, bo bez tego nie mogło się obyć.
- Wyliżę się - posłałem jej uśmiech, w którym próżno było szukać wesołości.
- Powiesz mi co się stało? Masz jakieś kłopoty? - dopytywała.
- To było... zwykłe nieporozumienie. Z tym, że wmieszałem w to mimowolnie Coral i... szkoda gadać.
Samantha pokręciła głową z dezaprobatą.
- Nie raz ci mówiliśmy, że w końcu ci się oberwie, ale ty nigdy nie słuchałeś - skarciła mnie.
Wiedziałem to! Wiedziałem aż za dobrze, do cholery jasnej. Tylko, że nie potrafiłem od tak zmienić swoich nawyków, tego jaki byłem, co robiłem, co dawało mi dreszczyk emocji i zadowolenie. Nie umiałem się powstrzymać przed włażeniem tak, gdzie mnie nie chcieli, zabieraniem nie swoich rzeczy. To była część mnie... uzależnienie czy jak inaczej można by to nazwać.
- Powinieneś znaleźć sobie jakieś konkretne zajęcie... Stałe i legalne. Szczególnie, że masz teraz o kogo dbać - to ostatnie powiedziała z nutą żalu w głosie, choć bardzo starała się go ukryć.
- Nie... to nie tak - pospieszyłem z tłumaczeniem. - Ja i Coral... nie jesteśmy ze sobą.
- Przecież widać, że masz do niej słabość, a ona też widocznie cię lubi - zauważyła dziewczyna. Czasem kobieca intuicja mnie szczerze przerażała. Nie miałem pojęcia jak one to robią, to, że zawsze wyłapią zmiany zachowania, połączą jakoś fakty... To było niezbyt normalne.
- To nie ma znaczenia, ja jestem jaki jestem, a ona jest zbyt miła jak dla mnie - miałem nadzieję, że tym uda mi się uciąć temat. Nie miałem ochoty się na ten temat rozgadywać. Tak było po prostu lepiej i koniec.
- Nie dasz rady sobie tego wmawiać zawsze - skwitowała jeszcze i położyła przede mną talerz z jajecznicą, pieczony zeszłego wieczoru chleb i kubek herbaty.
Jadłem w milczeniu, niespiesznie. Nie spieszyło mi się do Aphisa. Duch miał na mnie uczulenie i to takie porządne. W końcu nie raz musiał się ze mną męczyć. Zapewne powie, że to co się stało było moją winą i będzie miał z tym rację. Tak czy owak musiałem w końcu wyjść. Poprosiłem Sam, by uspokoiła Coral i zapewniła ją, że niedługo wrócę.
Nie uszedłem daleko, a poczułem na sobie znajomy, nieprzyjemny wzrok naelektryzowany wręcz wrogością.
- Znowu ty? - zwróciłem się zrezygnowany do nieumarłego. - Ile razy mam powtarzać, że niczego ci nie zabrałem? Nie mam do cholery nawet pojęcia co ci zginęło.
- Jeśli łżesz... - zaczął, zbliżając się do mnie. Przerwałem mu jednak.
- Nie mam powodu do tego, żeby łgać. Gdybym miał to, czego szukasz to bym ci to oddał, choćby dla świętego spokoju, a teraz ty mnie posłuchach uważnie. Jeżeli zobaczę cię w pobliżu Coral to przyrzekam, że tym razem obetnę ci łeb - zagroziłem i to całkowicie szczerze.
Samuel warknął tylko coś niezrozumiałego i odszedł. Ja za to ruszyłem do swojego domu. Droga, która nocą, podczas burzy zdawała się ciągnąć w nieskończoność teraz zajęła mi ledwie kilka minut. Nie było zbyt wielu śladów po szalejącym ledwie kilka godzin wcześniej huraganie. Liliope dbała zawsze o to, by jej miasto prezentowało się z właściwym sobie majestatem. Zawsze nieskazitelne, jasne i czyste. Na pozór idealne i spokojne. Nie zawsze tak było, co nie zmieniało faktu, że było to jedno z najbezpieczniejszych miejsc, jakie poznałem. Duchy czuwały wciąż, chroniąc mieszańców, dając azyl różnym istotom, i choć konflikty były czymś normalnym, to śmierć była tu czymś tak rzadkim, że zdawała się wręcz abstrakcyjna.
Przekroczyłem próg i z furią kopnąłem futrynę. Mój dom został przewrócony do góry nogami. Wszystko zostało powyrzucane z szafek, wymieszane na podłodze, a spora część skończyła bynajmniej marnie pod buciorami włamywacza. Z głośnym westchnieniem pełnym żalu i złości wszedłem ostrożnie wgłąb salonu. Schyliłem się kiedy w oczy ukłuł mnie blask szkła. Okazało się, że była to pozytywka, którą jeszcze wczoraj rano naprawiałem. Teraz przedmiot był całkowicie zniszczony. Szklana obudowa popękała, rozsypując się na milion odłamków, mechanizm rozpadł się, dając mi marne szanse na to, że zdołam jeszcze coś z tym zrobić.
Usłyszałem szmer za sobą. Odwróciłem się w pospiechu, dłoń trzymając na wszelki wypadek na rękojeści sztyletu.
- Co ty tu robisz? Miałaś poczekać u Sam - rzuciłem do Coral, która rozglądała się po pomieszczeniu z przestrachem w oczach.
- Martwiłam się o ciebie! - rzuciła twardo, wpatrując się we mnie z wyrzutem.
Mimowolnie się uśmiechnąłem widząc jej zaciętą minkę.
- Chodź - rzuciłem i ująłem jej dłoń.
- A-ale... dokąd? - spytała, by po chwili stanąć twardo w miejscu. - Jeśli chcesz mnie znów gdzieś odstawić to ja nigdzie nie idę. Zostaję i pomogę ci posprzątać...
- Bajzel może poczekać - przerwałem jej. - Nie mam teraz siły się z tym babrać. Wybierzemy się gdzieś w spokojne miejsce i trochę odpoczniemy.
- A ten nieumarły? I... co z zajęciami?
- Zajęcia mogę olać... i tak nie mam po co na nie iść, a co do Samuela to w lesie łatwiej ukryć zwłoki - uśmiechnąłem się, czego z miejsca pożałowałem, bo Coral spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. - No żartowałem przecież.
- Mam nadzieję - wyszeptała, ale dała się pociągnąć do wyjścia i dalej na targ, gdzie zrobiłem nieco zakupów. Miałem wrażenie, że moja towarzyszka nie zdążyła zjeść śniadania i miałem rację, bo, gdy tylko dotarliśmy na brzeg Wielkiego Jeziora, z zapałem zaczęła pałaszować ciepły jeszcze szaszłyk.
Miejsce było spokojne i ciche. Słychać było tylko trel ptaków i plusk wody. Słońce szybko wstało na bezchmurnym teraz niebie i ogrzewało skrawek piasku, na którym się rozsiedliśmy. Powietrze było rześkie i lekkie, co było zasługą wczorajszej burzy, a miły, ciepły wietrzyk koił moje zszarpane nerwy.
- Naprawdę tu ślicznie - wyszeptała Coral spoglądając w spokojną taflę wody.
Wyglądała ślicznie kiedy wietrzyk lekko rozwiewał jej włosy, a słońce padało na jasną skórę. Jej niebieskie oczy nie ustępowały głębi nawet rozpostartej przed nią wodzie.
- Tak, to fakt. Ale na wyspie jest jeszcze ładniej. Otacza ją ponadto rafa koralowa. Jeśli będziesz chciała możemy się tam wybrać.
- Naprawdę? - spytała wyraźnie zainteresowana tą wizją.
- Pewnie - uśmiechnąłem się promiennie. - Wystarczy jedno twoje słowo.
<Coral? Co ty na wyprawę na tajemniczą wyspę i nieco pływania?>
Nie uszedłem daleko, a poczułem na sobie znajomy, nieprzyjemny wzrok naelektryzowany wręcz wrogością.
- Znowu ty? - zwróciłem się zrezygnowany do nieumarłego. - Ile razy mam powtarzać, że niczego ci nie zabrałem? Nie mam do cholery nawet pojęcia co ci zginęło.
- Jeśli łżesz... - zaczął, zbliżając się do mnie. Przerwałem mu jednak.
- Nie mam powodu do tego, żeby łgać. Gdybym miał to, czego szukasz to bym ci to oddał, choćby dla świętego spokoju, a teraz ty mnie posłuchach uważnie. Jeżeli zobaczę cię w pobliżu Coral to przyrzekam, że tym razem obetnę ci łeb - zagroziłem i to całkowicie szczerze.
Samuel warknął tylko coś niezrozumiałego i odszedł. Ja za to ruszyłem do swojego domu. Droga, która nocą, podczas burzy zdawała się ciągnąć w nieskończoność teraz zajęła mi ledwie kilka minut. Nie było zbyt wielu śladów po szalejącym ledwie kilka godzin wcześniej huraganie. Liliope dbała zawsze o to, by jej miasto prezentowało się z właściwym sobie majestatem. Zawsze nieskazitelne, jasne i czyste. Na pozór idealne i spokojne. Nie zawsze tak było, co nie zmieniało faktu, że było to jedno z najbezpieczniejszych miejsc, jakie poznałem. Duchy czuwały wciąż, chroniąc mieszańców, dając azyl różnym istotom, i choć konflikty były czymś normalnym, to śmierć była tu czymś tak rzadkim, że zdawała się wręcz abstrakcyjna.
Przekroczyłem próg i z furią kopnąłem futrynę. Mój dom został przewrócony do góry nogami. Wszystko zostało powyrzucane z szafek, wymieszane na podłodze, a spora część skończyła bynajmniej marnie pod buciorami włamywacza. Z głośnym westchnieniem pełnym żalu i złości wszedłem ostrożnie wgłąb salonu. Schyliłem się kiedy w oczy ukłuł mnie blask szkła. Okazało się, że była to pozytywka, którą jeszcze wczoraj rano naprawiałem. Teraz przedmiot był całkowicie zniszczony. Szklana obudowa popękała, rozsypując się na milion odłamków, mechanizm rozpadł się, dając mi marne szanse na to, że zdołam jeszcze coś z tym zrobić.
Usłyszałem szmer za sobą. Odwróciłem się w pospiechu, dłoń trzymając na wszelki wypadek na rękojeści sztyletu.
- Co ty tu robisz? Miałaś poczekać u Sam - rzuciłem do Coral, która rozglądała się po pomieszczeniu z przestrachem w oczach.
- Martwiłam się o ciebie! - rzuciła twardo, wpatrując się we mnie z wyrzutem.
Mimowolnie się uśmiechnąłem widząc jej zaciętą minkę.
- Chodź - rzuciłem i ująłem jej dłoń.
- A-ale... dokąd? - spytała, by po chwili stanąć twardo w miejscu. - Jeśli chcesz mnie znów gdzieś odstawić to ja nigdzie nie idę. Zostaję i pomogę ci posprzątać...
- Bajzel może poczekać - przerwałem jej. - Nie mam teraz siły się z tym babrać. Wybierzemy się gdzieś w spokojne miejsce i trochę odpoczniemy.
- A ten nieumarły? I... co z zajęciami?
- Zajęcia mogę olać... i tak nie mam po co na nie iść, a co do Samuela to w lesie łatwiej ukryć zwłoki - uśmiechnąłem się, czego z miejsca pożałowałem, bo Coral spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. - No żartowałem przecież.
- Mam nadzieję - wyszeptała, ale dała się pociągnąć do wyjścia i dalej na targ, gdzie zrobiłem nieco zakupów. Miałem wrażenie, że moja towarzyszka nie zdążyła zjeść śniadania i miałem rację, bo, gdy tylko dotarliśmy na brzeg Wielkiego Jeziora, z zapałem zaczęła pałaszować ciepły jeszcze szaszłyk.
Miejsce było spokojne i ciche. Słychać było tylko trel ptaków i plusk wody. Słońce szybko wstało na bezchmurnym teraz niebie i ogrzewało skrawek piasku, na którym się rozsiedliśmy. Powietrze było rześkie i lekkie, co było zasługą wczorajszej burzy, a miły, ciepły wietrzyk koił moje zszarpane nerwy.
- Naprawdę tu ślicznie - wyszeptała Coral spoglądając w spokojną taflę wody.
Wyglądała ślicznie kiedy wietrzyk lekko rozwiewał jej włosy, a słońce padało na jasną skórę. Jej niebieskie oczy nie ustępowały głębi nawet rozpostartej przed nią wodzie.
- Tak, to fakt. Ale na wyspie jest jeszcze ładniej. Otacza ją ponadto rafa koralowa. Jeśli będziesz chciała możemy się tam wybrać.
- Naprawdę? - spytała wyraźnie zainteresowana tą wizją.
- Pewnie - uśmiechnąłem się promiennie. - Wystarczy jedno twoje słowo.
<Coral? Co ty na wyprawę na tajemniczą wyspę i nieco pływania?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz