Miałem wrażenie, że odkąd się tam znalazłem minęła wieczność. Czekałem na ratunek, na chociażby jeden sygnał, że mogę wrócić, jednak mimo upływu wielu lat - nic takiego się nie zdarzyło. Początkowo czas płynął wolno, wprowadzaliśmy drobne zmiany do świata Śniącej. Uczyłem ją, jak zmieniać kolory budynków, jak kreować twarze ludzi. Robiliśmy wszystko, by zrobić z jej wewnętrznego świata coś więcej, niż przerażająca wizję czyśćca. Dostosowywaliśmy go do jej potrzeb. Do naszych potrzeb. Każdego wieczora siadaliśmy na piaszczystym brzegu i zaczynaliśmy lekcję. Nieprzerwanie, prze kilkanaście lat. Z dumą obserwowałem jej postępy, do pewnego czasu, kiedy to wszystko zaczęło się sypać, a ona straciła kontrolę.
Było to nagłe i nie do przewidzenia. Tak po prostu świat zaczął umierać.
Najpierw zniknęło słońce.
Nie zostało ukryte pod ciemnymi chmurami, nie zniknęło za księżycem czy inną satelitą. Po prostu... Go nie było. Nad wysepką panowały całkowite ciemności. Nie było żadnej gwiazdy.
Siedzieliśmy przy nikłym płomyku świec, próbowaliśmy ratować co się działo, jednak każda próba kończyła się pogorszeniem stanu świata. Więc przestaliśmy walczyć. Poddaliśmy się, licząc na pomoc z zewnątrz. Chociaż oboje wątpiliśmy, że ktoś się zjawi. Tkwiliśmy tu tyle lat... Tyle czasu minęło... Tak bardzo tęskniłem za Urianem. Powoli zapominałem jak wygląda jego twarz. Wszelkie wspomnienia z nim związane zamazywały się w mojej pamięci.
Próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek z nim związanego. Leżałem wtulony w dziewczynę, wsłuchiwałem się w jej oddech, który z każdą kolejną chwilą stawał się płytszy. Umierała, a ja jedyne co mogłem zrobić, to przekazać jej odrobinę swojej życiowej siły, by utrzymać Śniącą jak najdłużej. Trzymałem się tej nikłej nadziei, że jednak komuś uda się nas ocalić. Robiłem wszystko co mogłem, próbowałem dać z siebie wszystko. Nie ważne co bym zrobił, wiedziałem, że wkrótce może nadejść mój koniec. Ode mnie zależało jak długo będę tę chwilę przeciągać.
Potem zjawił się bohater. Jak z tych starych mitów, gdzie zawsze zjawiał się w ostatniej chwili i przywracał wszystko do pierwotnego stanu, by na końcu wziąć najpiękniejszą z kobiet za swoją żonę.
Z tym że, tym razem nie chciałem, by znalazł żonę.
Bohaterem był Urian.
Miałem wrażenie, że moje serce połamie moje żebra i utoruje sobie drogę na zewnątrz, by wpaść w dłonie Drowa. Gdy go ujrzałem, miałem wrażenie, że zakochałem się po raz drugi. Nie wierzyłem, że po tylu latach wciąż mogłem kochać go równie mocno, co wtedy, nim znalazłem się w umyśle Śniącej.
Mężczyzna trzymał mnie blisko siebie i nie odsunął mnie, nawet gdy znaleźliśmy się z powrotem w normalnym świecie. Pozwalał, bym wtulał się w niego mocno, kurczowo zaciskając palce na jego plecach. Bałem się, że to wszystko było tylko senną mrzonką, ostatnią myślą umierającego umysłu. Zaciskałem mocno powieki, nie chcąc ich otwierać, by zobaczyć znów miejsce pogrążające się w mroku.
- Jesteś tutaj bezpieczny - szeptał Uri, nie przestając gładzić mnie po głowie. Dopiero wtedy odważyłem się otworzyć oczy. Zerknąłem na Drowa, którzy uśmiechał się do mnie ciepło, miło. Tak jak zawsze lubiłem, gdy się uśmiechał. I uwierzyłem mu, choć wciąż nie potrafiłem się uspokoić.
Nieprzerwanie drżałem, czując jak ogromna gula w gardle uciska moją krtań. Chciałem płakać. Ze szczęścia, z ulgi, ze strachu, długo wstrzymywanych emocji. Ale nie zrobiłem tego. Postanowiłem być dzielny.
Opłaciło mi się to.
Zaproponował, bym został u niego na noc. W jego pokoju. Z nim. Przez całą noc. Miał tylko jedno łóżko. Bardzo wąskie łóżko, na którym leżąc, będę bardzo blisko niego. Na samą myśl czułem jak robi mi się gorąco, a policzki wręcz płoną od rumieńców.
Zaproponował, bym został u niego na noc. W jego pokoju. Z nim. Przez całą noc. Miał tylko jedno łóżko. Bardzo wąskie łóżko, na którym leżąc, będę bardzo blisko niego. Na samą myśl czułem jak robi mi się gorąco, a policzki wręcz płoną od rumieńców.
To było jak spełnienie marzeń. Jeżeli mogą tak wyglądać najpiękniejsze dni mojego życia, to byłem w stanie ponownie dać się zamknąć w czyimś umyśle, pozwolić bym znalazł się na granicy życia i śmierci, dałbym się dręczyć nieskończoną ilość razy, bylebym mógł spędzić choć chwilę u jego boku.
Siedziałem na kanapie, trzymając blisko siebie kubek z gorącym napojem. Potrzebowałem się rozgrzać, uspokoić, pozbierać myśli, które swobodnie przepływały przez mój umysł i nie dały się uchwycić. Byłem rozkojarzony. Wciąż czułem irracjonalny lęk, że to wszystko jest wytworem mojej wyobraźni, a ja nadal tkwię w umyśle umierającej. To wydawało się wręcz nierealne, zbyt piękne by można było uznać to za prawdę. Mogłem tu zostać. Urian chciał bym tu został, martwił się o mnie.
Upiłem łyk słodkiego jak ulepek naparu, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, dodając mi wewnętrznej otuchy. Tak dawno nie czułem tego rodzaju ciepła...
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które tak dobrze znałem. Nic się nie zmieniło. Ile tak właściwie tkwiłem w tym przerażającym śnie? Piętnaście minut? Pięć? Przeżyłem tak wiele w tak krótkim czasie. Opowiedziałem dziewczynie całe swoje życie, mówiłem o swoich problemach, celach, pragnieniach. Zwierzyłem się ze swoich obaw. W zamian za to wysłuchałem wszystkiego o niej, wszystkiego co chciała mi przekazać. Przez lata wspieraliśmy się i traciliśmy wspólnie nadzieję na ratunek. A tym czasem... Nie byłem pewny, czy minął chociażby pełny kwadrans. To było najbardziej przerażające w tym wszystkim.
Nie to, że prawie umarłem. Nie to, że nie potrafiłem nic zdziałać. Nie to, że okazałem się zbyt słaby, by móc komuś pomóc. Najbardziej przeraził mnie fakt, że prawie przeżyłem całe swoje życie bez Uriana. Nikt nie zorientował się, że coś było nie tak. Bo tam czas płynął zupełnie inaczej.
- Nie zniechęcaj się nigdy niepowodzeniami. Zdarzają się każdemu, a bywają naprawdę potrzebne. Każda istota uczy się na błędach - powiedział mężczyzna, siadając tuż obok mnie. Przymknąłem oczy, czując łzy zbierające się pod powiekami, szukające ujścia. Pozwoliłem, by Urian przyciągnął mnie bliżej siebie, rozkoszowałem się dotykiem jego dłoni.
- Tam... Minęło tak wiele czasu... - wyszeptałem, ocierając wierzchem dłoni kilka, nieposłusznych łez. Naprawdę chciałem być dzielny, pokazać po sobie nieco więcej odwagi. W końcu, choć tutaj wciąż miałem 33 lata, przeżyłem znacznie więcej. I nic się nie zmieniłem!
Zerknąłem na Uriana, chcąc posłać mu jeden z moich najwdzięczniejszych uśmiechów. Gdy ujrzałem jak wygląda... Zaczerpnąłem głośno powietrza, odsuwając się nieco, w pierwszym odruchu, za który zaraz siebie przekląłem. Lubiłem wyobrażać sobie jak może Urian wyglądać bez koszulki. Taka drobna fantazja, uwzględniające szczupłe ciało, delikatnie zarysowane mięśnie, chłodną skórę. Ale... Wyobraźnia zdecydowanie nie mogła równać się z tym, co prezentuje rzeczywistość.
Przygryzłem mocno wargę i zacisnąłem dłonie na kolanach, powstrzymując się przed wyciągnięciem rąk ku mężczyźnie, by wzbogacić swoje fantazje o kwestie dotykowe. Chciałem przesunąć palcami po jasnej skórze mężczyzny, zapamiętać strukturę, miękkość, poczuć jej temperaturę. Pochylić się, poczuć jej zapach, a następnie smak. Te myśli były zbyt niebezpieczne. Za bardzo zdradziłbym się z tym co czuję. Znaczy... Chciałem by to w końcu dostrzegł, wszyscy prócz niego o tym wiedzieli. Jednak gdyby uświadomił to sobie teraz, wywaliłby mnie za drzwi, a ja naprawdę chciałem spędzić tu noc.
Dlatego trzymałem ręce przy sobie i starałem się unormować oddech. Oddychałem głęboko, spokojnie. Tylko nad wzrokiem nie mogłem zapanować. Wwiercałem spojrzenie w nagi tors drowa, wyobrażając sobie zdecydowanie zbyt wiele. Może gdy Uri zaśnie? To tak... Tylko troszeczkę. By tylko poczuć i nic więcej. Nie wyglądałoby to bardzo źle, prawda?
Kątem oka dostrzegłem, że Uri otwiera usta, by jakoś skomentować mój natrętny wzrok. Podejrzewałem, że uznał, że zainteresowały mnie jego blizny i chciał wyjaśnić skąd się wzięły. Jednak w tym momencie przerwało nam pukanie do drzwi.
Zbyt pięknym byłoby gdyby Urian to zignorował, został ze mną i opiekował się mną przez te kilka kolejnych godzin. Nie mógł się odciąć od swoich obowiązków, udawać, że skończyły się jego godziny pracy, więc może przestać przejmować się tym, co działo się na terenie Akademii.
Westchnąłem z irytacją, której nie potrafiłem ukryć, gdy wstał i poszedł otworzyć drzwi. Nie mogłem przecież zaprotestować. Byłem tylko jego uczniem. Zupełnie jak ta nieumarła, która teraz patrzyła na niego w taki sposób, że robiło mi się wręcz niedobrze. Nieumarli nie mają uczuć, co? Dobre sobie...
Prychnąłem, przemieniając się w kruka, by nie kusić losu i nie pokazywać po sobie zbyt wielkiego niezadowolenia. Byłem ponad tym. Ponad tą całą prymitywną zazdrością. A przynajmniej tak sobie usilnie wmawiałem, by nie podlecieć do nieumarłej i nie zrobić użytku z moich ostrych pazurków, wydłubując jej oczy. Nie to, że coś do niej miałem. Nie znałem jej, nie mogłem oceniać, ale... Odciągała ode mnie Uriana! Teraz, gdy tak bardzo go potrzebowałem, a sprawy miedzy nami tak dobrze się prezentowały.
Nie chciałem na nich też patrzeć. Przypominało mi to o tym, jak bardzo odmienne było podeście Uriana do mojej osoby. Patrzył na mnie, gdy tylko zrobiłem coś źle, coś co zagrażało mojemu zdrowiu. Gdy rozmawialiśmy, uciekał wzrokiem na boki, do papierów najpewniej.
Pomyślałem nawet o tym, by jednak wrócić do domu. Niech Urian zajmie się swoimi sprawami, ja miałem się już dobrze, tyle że chciałem wykorzystać okazję, żeby przy nim być. Zresztą Hani na mnie czekała, zostawiłem ją zbyt długo samą w towarzystwie martwych laleczek. Kiedy wrócę, nie omieszka mi tego wytknąć donośnym krzykiem. Muszę chyba usprawnić jej nóżki, by mogła sama się poruszać, a nie była zdana jedynie na kilka skórzanych pasków, przymocowanych na wysokości mojego biodra.
Machnąłem kilka razy skrzydłami, próbując wzbić się w powietrze, jednak kiedy nabrałem odrobinę wysokości, straciłem całą siłę i runąłem w dół. Starałem się zaczepić pazurkami o kanapę, by nie uderzyć o ziemię, jednak nie byłem w tak krótkiej chwili niczego, co mogłoby mi pomóc.
Zderzyłem się z podłogą, czując jak siła upadku pozbawia mnie na moment zdolności oddychania. Próbowałem zaczerpnąć gwałtowne powietrze, jednak każda taka próba kończyła się kolejnymi falami bólu. Poruszyłem niezgrabnie skrzydłami, próbując zdiagnozować swoje ewentualne, fizyczne urazy. Nie czułem bólu, niczego nie złamałem, może się trochę potłukłem, jednak gdy ustąpił pierwszy szok - nie odczuwałem większego bólu. Dźwignąłem się na nóżki, strosząc piórka, by otrzepać je z kurzu.
Jakimś cudem znalazłem się pod kanapą. Było tu ciemno, nisko, duszno i co najważniejsze, brudno. Przymrużyłem oczka, próbując dostrzec wyraźniejsze kształty większych przedmiotów. Spróbowałem zrobić krok na przód, jednak do mojej nóżki przyczepiło się coś lepiącego, uniemożliwiającego mi poruszanie się. Ponowiłem próbę podniesienia nóżki, ale ta ani drgnęła. Jak na złość. Zniżyłem główkę, próbując dostrzec, co takiego mnie trzyma w miejscu. Z trudnością dostrzegłem kleistą maź, która przykryta była kurzowymi kotkami z dodatkową zawartością martwych owadów.
Zakrakałem głośno, z obrzydzeniem, bijąc skrzydłami mocno i wytrwale, mając nadzieję, ze to pomoże i uwolni mnie z tego paskudztwa. Efekt, który osiągnąłem, był całkowicie przeciwny od zamierzonego. Zupełnie zapomniałem o tym, że gwałtowniejsze poruszanie się, zwłaszcza machanie skrzydłami, sprawi, że poruszę powietrzem, a tumany kurzu uniosą się i obsiądą wszystko, co znajduje się w ich pobliżu. Zirytowało mnie to, a w tej chwili wkurzało mnie wszystko. Nieumarła, to, że znowu nie było obok mnie Uriana, to, że utknąłem pod kanapą, lepiąca maź, kurz na podłodze, kurz na moich pięknych piórach, kurz w moich oczach, kurz w moim dziobie. Kurz, kurz, kurz. I jeszcze więcej kurzu, który zaczął powoli przekształcać się w zupełnie nową, nieznaną nikomu do tej pory cywilizację. A to wszystko na moim ciele!
Z jeszcze większą furią stroszyłem pióra, machałem skrzydłami, kiedy kurz pokrył dokładnie moje czarne upierzenie. Nie miałem już nic do stracenia, zirytowałem się i w jakiś sposób musiałem dać upust mojej frustracji. Skrzeczałem głośno, nieustannie, robiąc raban na tej ciasnej przestrzeni. Kłapałem dziobem, atakując wszystko, co nawinęło mi się w promieniu rażenia. Dziobałem spód kanapy, dziobałem jej nogi, dziobałem dziury w podłodze, nieprzerwanie przy tym wydając z siebie głośne okrzyki oburzenia. Nie powstrzymywało mnie to, że moje kolejne pozycje przez unieruchomioną łapkę zmieniały się na te coraz mniej wygodne. Nie przeszkadzał mi nawet ból nadwyrężonego ciałka, ani ból wyrywanych piórek. Nic mnie nie powstrzymywało.
Gdy się męczyłem, stopowałem na chwilę, by dać sobie czas na unormowanie oddechu i zebranie sił, by znów powrócić do mojego furiatycznego zajęcia.
W końcu, co mogłem innego zrobić?
Nie miałem tyle mocy, by móc przybrać moja ludzką postać. Jednak wątpiłem, by to był najlepszy pomysł. Byłem drobny i słaby, więc mogło to mi tylko zagrozić. Połamałbym kości, zmiażdżył płuca. To była najgłupsza śmierć, jaką mogłem sobie wyobrazić. Więc... Irytowałem się.
<Uri, wyjmij mnie proszę spod kanapy, bo zaraz sobie powyrywam wszystkie piórka :C >
Siedziałem na kanapie, trzymając blisko siebie kubek z gorącym napojem. Potrzebowałem się rozgrzać, uspokoić, pozbierać myśli, które swobodnie przepływały przez mój umysł i nie dały się uchwycić. Byłem rozkojarzony. Wciąż czułem irracjonalny lęk, że to wszystko jest wytworem mojej wyobraźni, a ja nadal tkwię w umyśle umierającej. To wydawało się wręcz nierealne, zbyt piękne by można było uznać to za prawdę. Mogłem tu zostać. Urian chciał bym tu został, martwił się o mnie.
Upiłem łyk słodkiego jak ulepek naparu, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po moim ciele, dodając mi wewnętrznej otuchy. Tak dawno nie czułem tego rodzaju ciepła...
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które tak dobrze znałem. Nic się nie zmieniło. Ile tak właściwie tkwiłem w tym przerażającym śnie? Piętnaście minut? Pięć? Przeżyłem tak wiele w tak krótkim czasie. Opowiedziałem dziewczynie całe swoje życie, mówiłem o swoich problemach, celach, pragnieniach. Zwierzyłem się ze swoich obaw. W zamian za to wysłuchałem wszystkiego o niej, wszystkiego co chciała mi przekazać. Przez lata wspieraliśmy się i traciliśmy wspólnie nadzieję na ratunek. A tym czasem... Nie byłem pewny, czy minął chociażby pełny kwadrans. To było najbardziej przerażające w tym wszystkim.
Nie to, że prawie umarłem. Nie to, że nie potrafiłem nic zdziałać. Nie to, że okazałem się zbyt słaby, by móc komuś pomóc. Najbardziej przeraził mnie fakt, że prawie przeżyłem całe swoje życie bez Uriana. Nikt nie zorientował się, że coś było nie tak. Bo tam czas płynął zupełnie inaczej.
- Nie zniechęcaj się nigdy niepowodzeniami. Zdarzają się każdemu, a bywają naprawdę potrzebne. Każda istota uczy się na błędach - powiedział mężczyzna, siadając tuż obok mnie. Przymknąłem oczy, czując łzy zbierające się pod powiekami, szukające ujścia. Pozwoliłem, by Urian przyciągnął mnie bliżej siebie, rozkoszowałem się dotykiem jego dłoni.
- Tam... Minęło tak wiele czasu... - wyszeptałem, ocierając wierzchem dłoni kilka, nieposłusznych łez. Naprawdę chciałem być dzielny, pokazać po sobie nieco więcej odwagi. W końcu, choć tutaj wciąż miałem 33 lata, przeżyłem znacznie więcej. I nic się nie zmieniłem!
Zerknąłem na Uriana, chcąc posłać mu jeden z moich najwdzięczniejszych uśmiechów. Gdy ujrzałem jak wygląda... Zaczerpnąłem głośno powietrza, odsuwając się nieco, w pierwszym odruchu, za który zaraz siebie przekląłem. Lubiłem wyobrażać sobie jak może Urian wyglądać bez koszulki. Taka drobna fantazja, uwzględniające szczupłe ciało, delikatnie zarysowane mięśnie, chłodną skórę. Ale... Wyobraźnia zdecydowanie nie mogła równać się z tym, co prezentuje rzeczywistość.
Przygryzłem mocno wargę i zacisnąłem dłonie na kolanach, powstrzymując się przed wyciągnięciem rąk ku mężczyźnie, by wzbogacić swoje fantazje o kwestie dotykowe. Chciałem przesunąć palcami po jasnej skórze mężczyzny, zapamiętać strukturę, miękkość, poczuć jej temperaturę. Pochylić się, poczuć jej zapach, a następnie smak. Te myśli były zbyt niebezpieczne. Za bardzo zdradziłbym się z tym co czuję. Znaczy... Chciałem by to w końcu dostrzegł, wszyscy prócz niego o tym wiedzieli. Jednak gdyby uświadomił to sobie teraz, wywaliłby mnie za drzwi, a ja naprawdę chciałem spędzić tu noc.
Dlatego trzymałem ręce przy sobie i starałem się unormować oddech. Oddychałem głęboko, spokojnie. Tylko nad wzrokiem nie mogłem zapanować. Wwiercałem spojrzenie w nagi tors drowa, wyobrażając sobie zdecydowanie zbyt wiele. Może gdy Uri zaśnie? To tak... Tylko troszeczkę. By tylko poczuć i nic więcej. Nie wyglądałoby to bardzo źle, prawda?
Kątem oka dostrzegłem, że Uri otwiera usta, by jakoś skomentować mój natrętny wzrok. Podejrzewałem, że uznał, że zainteresowały mnie jego blizny i chciał wyjaśnić skąd się wzięły. Jednak w tym momencie przerwało nam pukanie do drzwi.
Zbyt pięknym byłoby gdyby Urian to zignorował, został ze mną i opiekował się mną przez te kilka kolejnych godzin. Nie mógł się odciąć od swoich obowiązków, udawać, że skończyły się jego godziny pracy, więc może przestać przejmować się tym, co działo się na terenie Akademii.
Westchnąłem z irytacją, której nie potrafiłem ukryć, gdy wstał i poszedł otworzyć drzwi. Nie mogłem przecież zaprotestować. Byłem tylko jego uczniem. Zupełnie jak ta nieumarła, która teraz patrzyła na niego w taki sposób, że robiło mi się wręcz niedobrze. Nieumarli nie mają uczuć, co? Dobre sobie...
Prychnąłem, przemieniając się w kruka, by nie kusić losu i nie pokazywać po sobie zbyt wielkiego niezadowolenia. Byłem ponad tym. Ponad tą całą prymitywną zazdrością. A przynajmniej tak sobie usilnie wmawiałem, by nie podlecieć do nieumarłej i nie zrobić użytku z moich ostrych pazurków, wydłubując jej oczy. Nie to, że coś do niej miałem. Nie znałem jej, nie mogłem oceniać, ale... Odciągała ode mnie Uriana! Teraz, gdy tak bardzo go potrzebowałem, a sprawy miedzy nami tak dobrze się prezentowały.
Nie chciałem na nich też patrzeć. Przypominało mi to o tym, jak bardzo odmienne było podeście Uriana do mojej osoby. Patrzył na mnie, gdy tylko zrobiłem coś źle, coś co zagrażało mojemu zdrowiu. Gdy rozmawialiśmy, uciekał wzrokiem na boki, do papierów najpewniej.
Pomyślałem nawet o tym, by jednak wrócić do domu. Niech Urian zajmie się swoimi sprawami, ja miałem się już dobrze, tyle że chciałem wykorzystać okazję, żeby przy nim być. Zresztą Hani na mnie czekała, zostawiłem ją zbyt długo samą w towarzystwie martwych laleczek. Kiedy wrócę, nie omieszka mi tego wytknąć donośnym krzykiem. Muszę chyba usprawnić jej nóżki, by mogła sama się poruszać, a nie była zdana jedynie na kilka skórzanych pasków, przymocowanych na wysokości mojego biodra.
Machnąłem kilka razy skrzydłami, próbując wzbić się w powietrze, jednak kiedy nabrałem odrobinę wysokości, straciłem całą siłę i runąłem w dół. Starałem się zaczepić pazurkami o kanapę, by nie uderzyć o ziemię, jednak nie byłem w tak krótkiej chwili niczego, co mogłoby mi pomóc.
Zderzyłem się z podłogą, czując jak siła upadku pozbawia mnie na moment zdolności oddychania. Próbowałem zaczerpnąć gwałtowne powietrze, jednak każda taka próba kończyła się kolejnymi falami bólu. Poruszyłem niezgrabnie skrzydłami, próbując zdiagnozować swoje ewentualne, fizyczne urazy. Nie czułem bólu, niczego nie złamałem, może się trochę potłukłem, jednak gdy ustąpił pierwszy szok - nie odczuwałem większego bólu. Dźwignąłem się na nóżki, strosząc piórka, by otrzepać je z kurzu.
Jakimś cudem znalazłem się pod kanapą. Było tu ciemno, nisko, duszno i co najważniejsze, brudno. Przymrużyłem oczka, próbując dostrzec wyraźniejsze kształty większych przedmiotów. Spróbowałem zrobić krok na przód, jednak do mojej nóżki przyczepiło się coś lepiącego, uniemożliwiającego mi poruszanie się. Ponowiłem próbę podniesienia nóżki, ale ta ani drgnęła. Jak na złość. Zniżyłem główkę, próbując dostrzec, co takiego mnie trzyma w miejscu. Z trudnością dostrzegłem kleistą maź, która przykryta była kurzowymi kotkami z dodatkową zawartością martwych owadów.
Zakrakałem głośno, z obrzydzeniem, bijąc skrzydłami mocno i wytrwale, mając nadzieję, ze to pomoże i uwolni mnie z tego paskudztwa. Efekt, który osiągnąłem, był całkowicie przeciwny od zamierzonego. Zupełnie zapomniałem o tym, że gwałtowniejsze poruszanie się, zwłaszcza machanie skrzydłami, sprawi, że poruszę powietrzem, a tumany kurzu uniosą się i obsiądą wszystko, co znajduje się w ich pobliżu. Zirytowało mnie to, a w tej chwili wkurzało mnie wszystko. Nieumarła, to, że znowu nie było obok mnie Uriana, to, że utknąłem pod kanapą, lepiąca maź, kurz na podłodze, kurz na moich pięknych piórach, kurz w moich oczach, kurz w moim dziobie. Kurz, kurz, kurz. I jeszcze więcej kurzu, który zaczął powoli przekształcać się w zupełnie nową, nieznaną nikomu do tej pory cywilizację. A to wszystko na moim ciele!
Z jeszcze większą furią stroszyłem pióra, machałem skrzydłami, kiedy kurz pokrył dokładnie moje czarne upierzenie. Nie miałem już nic do stracenia, zirytowałem się i w jakiś sposób musiałem dać upust mojej frustracji. Skrzeczałem głośno, nieustannie, robiąc raban na tej ciasnej przestrzeni. Kłapałem dziobem, atakując wszystko, co nawinęło mi się w promieniu rażenia. Dziobałem spód kanapy, dziobałem jej nogi, dziobałem dziury w podłodze, nieprzerwanie przy tym wydając z siebie głośne okrzyki oburzenia. Nie powstrzymywało mnie to, że moje kolejne pozycje przez unieruchomioną łapkę zmieniały się na te coraz mniej wygodne. Nie przeszkadzał mi nawet ból nadwyrężonego ciałka, ani ból wyrywanych piórek. Nic mnie nie powstrzymywało.
Gdy się męczyłem, stopowałem na chwilę, by dać sobie czas na unormowanie oddechu i zebranie sił, by znów powrócić do mojego furiatycznego zajęcia.
W końcu, co mogłem innego zrobić?
Nie miałem tyle mocy, by móc przybrać moja ludzką postać. Jednak wątpiłem, by to był najlepszy pomysł. Byłem drobny i słaby, więc mogło to mi tylko zagrozić. Połamałbym kości, zmiażdżył płuca. To była najgłupsza śmierć, jaką mogłem sobie wyobrazić. Więc... Irytowałem się.
<Uri, wyjmij mnie proszę spod kanapy, bo zaraz sobie powyrywam wszystkie piórka :C >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz