Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

piątek, 4 marca 2016

Deidre - A ja i tak wiem swoje (do Alana / Matha)(09.04.217 r.)

- Sądzę, że muszę spróbować dać sobie radę sam - rzucił Orion, wciąż nieco niepewna, ale sądzę, że zdeterminowany, by jednak odnaleźć się w tym, co zgotowała mu Akademia i otaczający ją świat. Szanowałem jego decyzję, choć mój instynkt opieki nieco ucierpiał. No cóż. pozostało mi pomóc nowemu znajomemu jak tylko potrafiłem najlepiej.
Zacząłem od oprowadzenia go, takiego porządnego. Okazało się, że chłopak ma mizerną orientację w terenie, więc za każdym razem pokazywałem mu punkty orientacyjne, a w razie czego kazałem kierować się w stronę wieżyc budynku Akademii. Stąd łatwiej było gdziekolwiek trafić. 
Następnie ruszyliśmy do biblioteki. Orion był naprawdę zdziwiony ogromnym, wypełnionym tysiącami ksiąg pomieszczeniem. Niestety póki co musiał ograniczyć się do Księgi Mowy Wspólnej, która zawierała wszelkie zwroty, słowa oraz samą historię języka, który obowiązywał w murach Akademii. Tomisko było spore, ale cóż. Mus to mus, a niestety branie choćby udziału w zajęciach bez znajomości wspólnej mowy mijało się z celem, bo o ile początkowo duchy szły nieco na rękę i potrafiły rzucać na nowicjuszy zaklęcia zrozumienia, ułatwiające im uczestniczenie w lekcjach, to ta taryfa ulgowa szybko się kończyła. 
Pożegnałem się z Orionem pod budynkiem akademika. Nigdy nie uważałem tego miejsca za zdatne do mieszkania. Było tu tłoczno, głośno... Zdecydowanie wolałem zacisze swojego niedużego domku. A obecność Alana tylko wszystko dopełniała. W końcu posiadania przyjaciela tak blisko było czymś naprawdę cudownym. Szkoda tylko, że nie było tam jeszcze kogoś... Kogoś mi bliższego. 
Torba znów zaczęła mi ciążyć. Mimo to ruszyłam na targ pospiesznie. Miałam kilka specyfików, które musiałam dostarczyć klientom. W zamian napełniłam torby solidną porcją jedzenia. Miałam świeże ryby, chleb, biały ser, który wręcz uwielbiałam, a do tego sporą butelkę dobrego, czerwonego wina z dodatkiem owoców bzu.
Kiedyś zdecydowanie nie sądziłam, że wiedza, którą przekazywał tata zarówno mnie jak i mojemu rodzeństwu aż tak mi się przyda. Okazało się, że na tym co potrafię szło nieźle zarobić. Poza tym naprawdę bardzo to lubiłam. Uwielbiałam zbierać zioła, a później ważyć z nich mikstury w wypełnionej ich aromatem kuchni. Do tego zawsze się cieszyłam, kiedy moje specyfiki pomagały innym. Po to w końcu najchętniej je robiłam. 
Weszłam do domu i odłożyłam jedzenie do odpowiednich piłek.
- Alan? - zawołałam raz, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Dziwne, bo drzwi były otwarte, a na dodatek wydawało mi się, że słyszałam szum wody z prysznica. Może mnie po prostu nie słyszał?
Podeszłam do drzwi i lekko zapukałam.
- Alan? - spytałam ponownie nieco się niepokojąc. W końcu biedaczek rano źle się czuł. Co prawda powinno mu już przejść, zawsze mu przechodziło po godzinie, dwóch. Miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie. - Jesteś tam?
- Tak - usłyszałam, co jednak bardziej mnie zaniepokoiło. Głos gargulca drżał dość mocno.
- Dobrze się czujesz? - W gruncie rzeczy byłam gotowa i drzwi wyważyć jeśli coś by się działo.
- Nie... Dei, ja... Ja mam ruję - jęknął, a był to jęk wręcz cierpiętniczy, zupełnie jakby działa mu się naprawdę wielka krzywda. W pierwszej chwili jednak nie bardzo zrozumiałam o czym on w ogóle mówi. 
- Wchodzę - ostrzegłam, kiedy okazało się, że drzwi nie były zamknięte na klucz. 
Alan nie odezwał się. Zastałam go za to siedzącego w brodziku w zmoczonych ubraniach po których spływały kolejne strugi lodowatej wody. Na ten widok odruchowo uniosłam dłoń do ust.
- Alan... co się dzieje? - spytałam, domagając się najzwyczajniej w świecie wyjaśnień. 
- Mówiłem ci - zaszlochał niemal. - Mam ruję... Ale... przecież ja jestem za młody na takie rzeczy! Naprawdę za młody. Dei... ja nie chcę... 
Westchnęłam ciężko, klękając obok niego i przygarnęłam go do siebie mając gdzieś, że moknę i marznę razem z nim. 
Alan niezbyt dużo mi opowiadał o gargulcach. W gruncie rzeczy to chyba sam nie do końca wszystko wiedział. Był jeszcze młody, a do tego wśród przedstawiciel jego rasy nie było takich prawdziwych rodzin, nie w takim znaczeniu, w jakim znałam ją ja. Ja miałam dwójkę wspaniałych rodziców, których mogłam zawsze i o wszystko poprosić. Zawsze odpowiadali na każde z moich licznych pytań jak umieli najlepiej. Tata uczył mnie wszystkiego co sam wiedział o zwierzętach, roślinach i prawach Puszczy, a tatuś opowiadał o magii i uczył nas nią władać tak, byśmy nie uczynili przy tym sobie krzywdy. Alan natomiast nie miał nikogo, kogo mógłby zapytać o takie najbardziej podstawowe rzeczy, jak choćby to co działo się z nim teraz. 
Udało mi się przypomnieć sobie jak gargulec wspominał, że przedstawiciele jego rasy mają ruję i, że zdarza się ona dorosłym... czyli w pojęciu jego pobratymców sporo starszym niż on. W końcu gargulce inaczej rosły, starzały się i dojrzewały. Nawet świadomość przychodziła im inaczej niż większości istot. 
Chłopak nie mówił jednak nic więcej. Z tego jednak co wiedziałam odnośnie rui samej w sobie, takiej jaką mają zwierzęta chociażby, to cóż... ulżyłoby mu w jeden sposób. W końcu to wszystko było ze względu na przedłużanie gatunku. 
- Wystarczy chyba trochę poczekać, żeby to przeszło... - zaczęłam, chcąc go pocieszyć.
- To nie przejdzie tak szybko - wymamrotał. 
- Skąd wiesz?
- Byłem u Aphisa... Dał mi zwolnienie a tydzień... A mówił, że mogę być zwolniony i trzy! Albo i dłużej! - chłopak niemal krzyczał, a w jego głosie pobrzmiewały nutki paniki. - Dei... ja nie wytrzymam tak długo. Tak strasznie mi gorąco i... Pomóż mi proszę... daj coś na gorączkę, czy uspokojenie, czy cokolwiek, błagam...
- A... może warto by poprosić Adriela, żeby do ciebie przyszedł i...? - spytałam, ale on z miejsca skulił się bardziej.
- Nie... Nie chcę tu Adriela... Pomożesz mi, prawda? - spytał znowu.
- D-dobrze... Zrobię ci coś. Poczekaj tutaj - poprosiłam i wstałam. Nie umiałabym mu odmówić, choć miałam dziwne wrażenie, że to nic nie da. W końcu rano dostał porcję ziół, które powinny zbić ewentualną gorączkę.
Nie zważając na to, że wszędzie zostawiam mokre kałuże zaczęłam lawirować między poszczególnymi szafkami i w pospiechu zrobiłam naprawdę porządnie wzmocniony napar przeciwgorączkowy. Dodałam tam także kilka uspokajających ziół, które powinny nieco pomóc Alanowi.
Gdy zaniosłam chłopakowi kubek chwycił go od razu drżącymi dłońmi i zaczął pić. Kiedy jednak po godzinie nic się nie działo, a wręcz przeciwnie było tylko gorzej została mi tylko jednak, ostatnia opcja.
- To nic nie daje - powiedziałam na głos, to co oboje wiedzieliśmy, nawet jeżeli Alan uparcie wmuszał w siebie kolejną porcją naparu. - Potrzebujesz czego innego...
- Nie.. - burknął, ale stanowczość jakoś się ulotniła.
- Ja wiem, że nie wszystko co robi Adriel ci się podoba - zaczęłam. - Wiem, że masz do niego sporo żalu. Choćby to, że ci się narzucał... Alan, on naprawdę mógłby ci... no wiesz... Ulżyć.
- Nie chcę... W ogóle jak ja wyglądam! Jak wygląda to... to wszystko... Ta cała ruja, to, że nie panuję nad sobą i... To jakieś okropieństwo. Nie chcę, żeby on mnie w ogóle widział takiego... - gargulcem znów targnął szloch. - Znów tylko bym się ośmieszył...
- Nie mów tak. Ad naprawdę cie lubi. To widać - tłumaczyłam. - Ja wiem, że on bywa... ordynarny i nadgorliwy w tych zalotach, ale pomyśl tylko. Przecież on tyle razy już dostał od ciebie kosza. Nawet go ostatnio prawie pobiłeś, a i tak wrócił. Wrócił tutaj dla ciebie.
Alan skrzywił się i mocniej podciągnął kolana pod brodę. Coraz mocniej drżał, a jego policzki raz były wręcz niezdrowo szare, by za chwilę zrobić się karmazynowe. Jego włosy był teraz całkowicie białe, bo różowa farba spłynęła z nich już jakiś czas temu. Oddychał wyraźnie ciężko i płytko. 
Najgorsze jednak były jego oczy. Błyszczące jakby w gorączce, rozbiegane i pełne niepokoju. 
Tak bardzo żałowałam, że nie potrafię pomóc przyjacielowi. Chciałam mu ulżyć. Sprawić, że poczułby się dobrze i nie musiał robić nic wbrew sobie. Z tym, że nie potrafiłam nic poradzić na jego własną naturę. Nie umiałam zmienić reakcji jego organizmu, ani jego potrzeb. Jeżeli Alan miałby tutaj tak siedzieć i się męczyć kolejne dni, czy nawet tygodnie... Nie potrafiłam na to pozwolić. 
- Jesteś strasznym głupkiem czasami - fuknęłam wreszcie, zirytowana tym jak się wciąż bronił. - Nie wiesz nawet ile ja bym dała, żeby na mnie ktoś patrzył tak, jak na ciebie patrzy Ad. Żeby o mnie starał się ktoś, kto nie był driadą, której zależało tylko i wyłącznie na moich świetnych genach mogących ulepszyć ich rasę. 
- Ad też chce tylko seksu - rzucił, na co nie wytrzymałam i wstałam.
- Jesteś głupi. Sądzisz, że on starałby się tak długo i znosił wszystkie twoje odmowy, gdyby chodziło mu tylko o zaciągnięcie cię do łóżka? Naprawdę powinieneś wreszcie przejrzeć na oczy. Chwytaj swoje szczęście, Alan, nawet jeżeli miałoby być malutkie i trwać tylko chwile, bo inaczej możesz nie mieć go wcale - po tych słowach wyszłam. Miałam zamiar zrobić to, co powinnam już ponad godzinę temu. Musiałam to zrobić, bo Alanowi potrzebna była pomoc. Jeżeli się później na mnie wścieknie, trudno. Jakoś to przeboleję, grunt, żeby jemu się poprawiło.
Ruszyłam pospiesznie do karczmy, w której mieszkał Adriel, mając ogromną nadzieje, że go tam znajdę, odpoczywającego po zajęciach.  Owinęłam się mocniej wciąż mokrą kurtką, bo wiatr nagle stał się jakoś niezbyt przyjemny. A może to po prostu efekt tego, że nieźle zmarzłam? Kto wie... W każdym razie z ulgą zamknęłam za sobą drzwi lokalu, rozkoszując się ciepłem panującym wewnątrz. Trzeba było przyznać Aurielli, że to miejsce było naprawdę niezwykłe.
Ruszyłam w głąb pomieszczenia, wprost do stojącej przy barze krasnoludki.
- Przepraszam, chciałabym zapytać czy Ad jest może u siebie? - zwróciłam się do niej, gdy tylko odwróciła głowę z moją stronę.
- Tak, tak, słońce. Niedawno przyszedł, ale jest chyba w nieciekawej kondycji. Hatsar znów musiał go wymęczyć - ostrzegła ze zmartwieniem w oczach.
- Dziękuję - zaszczebiotałam zadowolona z tego, że duch tak szybko się znalazł i pognałam na górę, do jego lokum.
Wparowałam bez pukania, wciąż podekscytowana tym co mam mu do powiedzenia i pełna nowych sił. W końcu może chociaż im się wszystko ładnie poukłada. Alan dopuści Ada do siebie, ten mu pomoże, na co ten pierwszy wreszcie przejrzy na oczy i staną się prawdziwą, cudna parą!
- Ad - zaczęłam, doskakując niemal do niego. - Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
- Co się dzieje? - spytał pospiesznie. - Coś nie tak z Alanem?
- Tak, ale poczekaj chwilę, muszę ci coś wyjaśnić - chwyciłam go za rękę, kiedy spojrzał odruchowo w stronę drzwi, najwyraźniej gotów pędzić do naszego domu, żeby sprawdzić co się dzieje z gargulcem.
- Co jest? - ponaglił.
- Alan nie jest chory - stwierdziłam. - Choć dalej ma gorączkę.. a raczej się ona jeszcze wzmogła - skrzywiłam się w tym momencie, bo wiedziałam jak chłopak cierpiał.
- Jak to nie jest chory, to co mu jest?
- Ma ruję - rzuciłam szybko. - To u gargulców dość rzadka sprawa z tego co wiem, dlatego Alan o niczym nie wiedział i po prostu nie miał po jęcia, że go to spotkało.
- Jak to... ruję? - Chłopak spojrzał na mnie nieźle zdziwiony. Chyba miało tym tak samo małe pojęcie jak ja.
- No wiesz... Dojrzewa - rzuciłam, starając się nie uśmiechać, bo duch jednak chyba zaczął rozumieć. Przynajmniej szło tak wywnioskować z jego zmieniającej się miny, a była ona naprawdę bezcenna, szczególnie kiedy otwierał i zamykał usta zastanawiając się chyba o co najpierw zapytać lub czy w ogóle to robić. - No i z tego względu potrzebuje kogoś... no wiesz... blisko.
- A ty przychodzisz z tym do mnie... - zaczął i nabrał głośno powietrza.
- No oczywiście! Przecież pragniesz Alana, a on cię lubi, tylko... tak troszkę nie wie jeszcze o tym - wzruszyłam ramionami znów zirytowana ślepotą przyjaciela.
- Dei ja... Owszem, chcę, cholernie chcę, ale... - duch cofnął się i opadł na kanapę. - Co jeśli t przejściowe? A Alan później będzie miał do mnie pretensje o to, że skorzystałem z sytuacji? Nie chcę, żeby do końca swoich dni mnie nienawidził.
Widać było, że duchowi to naprawdę leży na sercu. Współczułam mu bardzo, ale w duchu także triumfowałam. Teraz miałam pewność, że dobrze go oceniłam i, że duch będzie naprawdę dobrym partnerem dla mojego przyjaciela. Skoro był gotów zrezygnować z jedynej szansy zbliżenia się do niego, dla jego dobra, to oznaczało, że naprawdę mu zależy. Z tym, że teraz nie było czasu an takie rozmyślania.
- On naprawdę cię potrzebuje. Nie widziałeś jak on się z tym męczy. Siedzi pod lodowatym prysznicem, cały rozpalony i wpół przytomny. Idź do niego, choćby z nim po prostu pobyć. Nawet jeśli Alan się nie zgodzi i dalej będzie upierał, to warto, żebyś chociaż przy nim był - tłumaczyłam.
Duchowi nie trzeba było dłużej powtarzać. Widać było, że martwił się o gargulca i choć chyba nieco się bał, to niemal biegiem pognał w stronę domu, w którym Alan zapewne dalej cierpiał katusze przez swoje własne ciało.
Nie wróciłam do domu. Nie miałam najmniejszego zamiaru przeszkadzać Alanowi i Adrielowi. Kupiłam za to kufel piwa i usiadłam w karczmie, w samym koncie, tak, żeby nie było mnie za bardzo widać. Szczególnie, że wzięła mnie dziwna melancholia i ogarnęła jakaś pustka. Niby wielu mnie lubiło... W końcu często komuś pomagałam, różne istoty przychodziły do mnie po pomoc w różnych dolegliwościach, ale... jakoś tak w chwilach takich jak ta nie miałam się gdzie podziać. Nie miałam oprócz Alana żadnego prawdziwego przyjaciela, kogoś, do kogo mogłabym się przytulić gdy mi źle, wyżalić się, wypłakać i miałabym pewność, że nawet jeśli nie będzie w stanie pomóc, to po prostu mnie wysłucha. Kiedyś nie miałam takiego kłopotu. Moi ojcowie od zawsze byli ogromnym wsparciem dla mnie i mojego rodzeństwa. Mogliśmy im powiedzieć wszystko, o wszystko zapytać... A mimo to tak bardzo trudno było mi powiedzieć co stało się między mną, a jedną z driad... Tamto felerne zdarzenie zmieniło wszystko. Wygoniło mnie z domu, zapędziło tutaj.... I choć miało to sporo plusów to jednak tęskniłam za domem.
Z tęsknotą przyszła i złość. Ta sama, która zawsze mnie wręcz paliła, kiedy nawiedzały mnie wspomnienia tego, jak mnie potraktowano.
Chwyciłem za kufel i upiłem sporą część trunku. Było mi mało i już po chwili sięgnąłem po naczynie ponownie i znowu... Później przyszła kolej na kolejną porcję. Szczerze mówiąc nie pamiętałem kiedy ostatni raz zdarzyło mi się tak naprawdę pić alkohol. Na początku się bałem, wiedząc, że tracenie przytomności i trzeźwości umysłu nie było dobrym pomysłem, później jakoś tak... nigdy nie było mi to potrzebne do szczęścia czy upartego poszukiwania towarzystwa innych. Tym razem jednak wszystko mnie jakoś tak przygniotło i przerosło, a alkohol w dziwny sposób pomagał wygnać z mojej głowy nieproszone myśli.

Nie mam pojęcia ile godzin siedziałem w karczmie, ale kiedy wyszedłem było już bardzo ciemno i niemal zupełnie cicho.
- No to... tego... - mamrotałem do siebie zastanawiając się nad kierunkiem, w którym ruszyć. Okazało się, że moje ciało mające mały kłopot z zachowaniem pozycji pionowej samo wybrało, kiedy malowniczo gibnąłem się w prawo. Ruszyłem więc powoli, bo ziemia pod moimi stopami niebezpiecznie drżała i miała niemiły nawyk przemieszczania się. Zaśmiałem się na to szczerze zadziwiony tym zjawiskiem, szczególnie kiedy musiałem się przytrzymać ogrodzenia, bo ziemia zaczęła spieszyć mi na spotkanie.
Nie miałem pojęcia jak poskręcałem, że nagle znalazłem się poza miastem. Choć może nagle to nie było dobre słowo? Ja po prostu nie bardzo pamiętałem drogę. T tak w ogóle też mnie rozśmieszyło, podobnie jak to, że wreszcie gibnąłem się do tyłu na tyle mocno, żeby nie zdołać się wyratować i klapnąłem na tyłek. O dziwo nawet nie zabolało, co było dla mnie powodem kolejnej fali wesołości. Zatkałem jednak usta dłońmi.
- Cisza.... bo w lesie to trzeba być cicho... - pouczyłem sam siebie szeptem, między kolejnymi falami chichotu. - Jeszcze obudzisz jakiegoś potwora i będzie dopiero... A teraz to idziemy spać... Tak, pasuje iść spać - położyłem ciążącą mi nagle głowę na kępie mchu, zupełnie jakby była podusią. Taką miękką i miłą. Pachnącą wilgotną, ciepłą ziemią i roślinami.
Syknąłem jeszcze coś, co miało uciszyć czyjś śmiech, który przeszkadzał mi w drzemce i zapadłem w sen...

<Paaaanie misiu, jak to proszę by mnie pan znalazł ^,^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz