Nie byłem zadowolony z tego, że nam przerwano. Nemain powinien odpocząć, mieć do tego wystarczająco dużo spokoju, ciszy i czasu. Ruszyłem jednak w stronę drzwi. W końcu jeśli ktoś szukał mnie aż tutaj musiał mieć coś ważnego, czym pragnął się ze mną podzielić.
Drzwi stanęły otworem, a moim oczom ukazała się nieznajoma dziewczyna. Jej aura: otaczające ją drobiny zwiadujące śmierć i mocno w niej zakorzenione, stłumione jednakże sporą ilością starej magii, mającej na celu imitowanie życie, od razu powiedziała mi kim jest mój gość. Nieumarli byli jedną z charakterystyczniejszych ras. Wystarczyło stanąć obok, a czuło się chłód pozbawiony pozornie źródła. Było on też w sporej mierze nie czynnikiem fizyczny, a jedynie reakcją umysłu i ciała istot żywych, które instynktownie obawiały się istot powiązanych ze śmiercią. W końcu sama śmierć, choć nie była nigdy końcem drogi, przerażała niemal każdego.
- Co cię tu sprowadza? - spytałem i odsunąłem się nieco, by mogła wejść do środka.
- Powiedziano mi, że znasz się na runach - stwierdziła, wpatrując się we mnie intensywnie, poszukując tym samym potwierdzenia dla tego, co jej powiedziano.
- Owszem. Podsiadam sporą wiedzę na ten temat, ale jeżeli chcesz nauczyć się zaklinać przedmioty powinnaś udać się do Drudhona, jako kowal i wytwórca przedmiotów zaklinanych ma o tym większą wiedzę niż ja - wyjaśniłem.
Dziewczyna miała coś powiedzieć, jednak przerwał nam krzyk... Ptasi, a konkretniej kruczy, ale nadzwyczaj mi znajomy. Zaniepokoiło mnie to.
- Wybacz na chwilę... - rzuciłem do nieumarłej i pospieszyłem do źródła dźwięku.
Spodziewałem się znaleźć Kruka na kanapie, zdziwiłem się jednak kiedy okazało się to mylnym założeniem, tym bardziej, że dźwięk nie dość, że przybrał na sile to dochodził właśnie stąd.
- Nemain...? - spytałem, rozglądając się, by ostatecznie zajrzeć pod kanapę. W tej chwili zacząłem się krztusić, bo spod mebla, wprost w moją twarz, uderzyły tumany kurzu. - Co ty tam robisz? - zdziwiłem się, otrzepując i łapiąc oddech, by po chwili unieść ostrożnie kanapę i przesunąć ją.
Nemain wiercił się i krakał zirytowany.
- Spokojnie, bo zrobisz sobie krzywdę - zganiłem go i ostrożnie uwolniłem.
Ponownie dziś wziąłem kruka na ręce, tym razem sięgając po ręcznik i ocierając jego pióra z kurzu. Postanowiłem wziąć go ze sobą, na wypadek, gdyby znów zrobił coś, co miało pogorszyć jego stan zdrowia.
- Wybacz, że musiałaś czekać - zwróciłem się do dziewczyny, która zerkała w tej chwili na ptaka w moich ramionach.
Kruk zakrakał ostrzegawczo i kłapnął dziobem. Był dziś w niesamowicie złym nastroju. Nie do końca rozumiałem dlaczego. Być może było to zmęczenie? Dawno już powinien odpoczywać. Dalej jednak trzymałem go w ramionach, czując, że przynajmniej nieco się rozluźnia.
- Więc... - zachęciłem nieumarła do wznowienia wypowiedzi, którą przerwało jej zamieszanie.
- Chodzi mi nie o zwykłe runy... tylko takie, które wpleść można w ciało - wyznała.
- Dlaczego to cię tak interesuje? - spytałem i skinąłem dłonią, by szła za mną. Skierowałem się do biblioteki, pieczary, która była niemal dwukrotnie większa niż cała mieszkalna część i po brzegi wypełniona wysokimi regałami, między którymi znajdowały się jedynie wąskie przejścia. Półki uginały się od wszelkiego rodzaju ksiąg.
- Ja... - widać było, że dziewczyna się waha. Czuć było od niej niezdecydowanie. - Ja pamiętam takie runy... Krwistoczerwone runy wplecione w ciało.
- Pamiętasz? Skąd? Kiedy je widziałaś? - dopytywałem. Usadowiłem delikatnie Nemaina na biurku i pogładziłem go po głowie odruchowo. Zawsze lubiłem fakturę piór.
- Widziałam je przez chwilę, wyryte na mojej skórze... Obudziłam się wtedy... taka - zwiesiła tutaj głos. - Co to za rodzaj zaklinania? Dlaczego nikt nie chce o tym mówić? Nigdzie nie ma o tym wzmianki...
- Te runy nie służą do zaklinania - sięgnąłem po jeden ze starszych tomów i delikatnie otworzyłem księgę, by przewrócić kilka pożółkłych stron.
Zarówno dziewczyna jak i mój uczeń podążyli wzrokiem za moją dłonią.
- Tego rodzaju runy były wykorzystywane niegdyś w nekromancji - zacząłem tłumaczyć. - Oparto je na runach tak starych jak pierwszy, nieistniejący już obecnie świat, który był domem pierwszych istot uznanych przez późniejsze rasy za bóstwa. Istoty te używały run aby kreować inne światy, wypełniać je istotami żywymi, które początkowo powstawały z martwych elementów. Runy te z czasem modyfikowano, ich moc malała, tak samo jak i moc istot, które ich używały. Z czasem magia ta wymagała czegoś, co było niegdyś żywe i posiada w sobie jeszcze iskry duszy. Do tego wymagała niezwykle wielkich pokładów energii magicznej, co w światach, w których magia wygasa jest nie do osiągnięcia. Takich światów jest coraz więcej, a nawet jeśli żyły magiczne są dość silne, to niezwykle mało jest istot potrafiących dobrze ją wykorzystać. Wiedza o tych runach została praktycznie zapomniana, a w wielu miejscach otępiono wręcz praktykę ich kreślenia.
- Dlaczego niby? Skoro to silna magia to chyba dobrze - rzuciła dziewczyna.
- Wręcz przeciwnie. Czym silniejsza jest magia, tym silniejszy musi być ten, kto jej używa. Magia, która potrafi obudzić życie, nadzwyczaj często je również zabierała. Wielu nekromantów postradało życie w ten sposób, przeliczając swoje możliwości i wytrawiając swoje ciało od środka. Znam jedynie jedną osobę, która jest w stanie z powodzeniem używać tych run, nie narażając tym swojej egzystencji na uszczerbek.
- Kim jest ta osoba? Może to ten, kto mnie stworzył? - widać było, że dziewczyna wyraźnie się ożywiła. Ja jednak pokręciłam przecząco głową.
- Ogion nigdy nie pozostawiłby swojego dziecka na pastwę losu - wyjaśniłem. - Tak, dla niego byłabyś jednym z jego dzieci. Poza tym. Świat, z którego pochodzi jest niezwykle oddalony od tego. Nie jest możliwym byś dotarła tutaj aż z Kontraświata. Między naszymi światami nie ma nawet możliwości ustawienia bezpośredniego portalu, przez co fizyczna podróż jest niemal niemożliwa.
Nieumarła westchnęła ciężko, kiedy jej nadzieja została zgaszona. Widać było, że chce znaleźć wyjaśnienie swojego powstania. Odzyskać chociaż fragment własnej historii i pochodzenia. Rozumiałem ją. Ja nie miałem możliwości powrotu do miejsca, w którym przyszedłem na świat i które przez długie stulecia nazywałem domem. Mimo to miałem chociaż wspomnienia. Ona nie posiadała nic.
- A ty...? - wznowiła pytania. - Umiesz rysować te runy? Posługiwać się nimi?
- Owszem. Znam je i korzystam z części z nich, choć nie do ożywiania ciał, a wiązania umysłów.
- Nauczysz mnie ich?
- Nie - powiedziałem stanowczo.
- Dlaczego? - dziewczyna obrzuciła mnie wzrokiem z nuta oburzenia. Nemain widząc to znów zakrakał i przejechał pazurami po drewnianym blacie. Pogładziłem go po głowie, chcąc uspokoić.
- Ponieważ ten rodzaj magii powinien pozostać zapomniany, szczególnie jeśli nie mam pewności, że osoba, której przekażę tę wiedzę udźwignie jej brzemię - wyjaśniłem. Nie chciałem mieć na sumieniu jej lub innej istoty, którą mogłaby pragnąć stworzyć. Podejrzewałem ponadto, że sama jest wytworem kogoś, kto oddał życie starając się przywrócić ją do świata. Kogoś, kto użył magii niewłaściwie i cudem było to, że dziewczyna jednak powstała z grobu. - Jeżeli pragniesz poznać tajniki nekromancji ja lub Hatsar możemy cię uczyć, ale rytuałów, których używa się obecnie. Te i tak są wystarczająco niebezpieczne i ciągną za sobą zbyt wiele konsekwencji, z których nieliczni zdają sobie sprawę. Jeżeli taka będzie twoja wola możesz przyjść na zajęcia, które prowadzę.
- I tak dziękuję... przynajmniej się czegoś dowiedziałam. - Dziewczyna zerkała wciąż na bok, wyraźnie zamyślona. Ruszyła jednak w stronę wyjścia i już po chwili zamoknąłem za nią drzwi, by wrócić na powrót do biblioteki. Spojrzałem na stos ksiąg i niechętnie stwierdziłem, że nie mam dziś siły na przekopywanie się przez długie wiersze liter tworzących zawiłe zdania w wymarłym już dawno języku.
- Należy nam się na dziś chwila odpoczynku - zwróciłem się do mojego gościa, który przycupnął na szafce, wciąż w ptasiej postaci i wyciągnąłem z jednego z kufrów drugi koc pleciony z ciepłej, miękkiej wełny. - To na wypadek, gdyby wygodniej było ci jednak w ludzkiej postaci, a teraz dobrej nocy.
Ułożyłem się na łóżku tak, by zostawić miejsce Nemainowi. Nawet jeśli mebel był wąski to zdecydowanie wygodniejszy niż stojąca niedaleko kanapa. Na niej niemal w ogóle nie dało się spać, nie narażając się przy tym na niesamowity ból kręgosłupa. Pomyśleć, że kiedyś zamieszkiwałem ogromny pałac, którego białe ściany i kryształowe okna lśniły w najmniejszych promieniach słońca. Dziwnym trafem nie tęskniłem za tamtym miejscem, nawet mimo całej jego wygody, przepychu i piękna. Tutaj przynajmniej mogłem przeżyć resztę swoich dni tak, jak ja tego chciałem, nawet jako drow.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz