Przykucnęłam, a mały lipron przytruchtał w moją stronę, jednocześnie
pomachując na bok skrzydełkami, jakby próbował pokazać, że nie jest
wcale taki bezbronny. Złożyłam dłonie w koszyczek i wzięłam go na ręce,
przytulając delikatnie.
- Jeju, jaka z niego przytulanka – wesoło odrzekłam, gładząc go po miękkim, ciemnym futerku – Mogłabym…?
- Jasne – nawet nie skończyłam pytania – Ale teraz wskakuj na pokład. Oczywiście, jeśli chcesz zdążyć na jakiekolwiek zajęcia.
Przytaknęłam radośnie, ostrożnie wchodząc na łódź. Usadowiłam się po prawej burcie, nadal z lekkim niepokojem w sercu, lecz postanowiłam przełamać swój strach. Położyłam małego liprona na kolanach, a on otworzył szeroko pyszczek, ziewnął potężnie i, układając się wygodnie, zasnął. Ja także, rozkoszując się ciepłymi promykami, zapadłam w drzemkę na jawę. Kiedy w końcu dotarliśmy do pomostu, słońce było już w zenicie. Czym prędzej pobiegliśmy w stronę miasta – ja trzymając małego liprona w łapkach, Tarix z torbą pełną owoców, które nazbieraliśmy jeszcze na wyspie. Najpierw udaliśmy się w stronę mieszkania, gdyż nie miałam zamiaru pozwolić zwierzaczkowi biegać po szkole, gdzie mogli go z łatwością staranować, zadeptać, a nawet… zjeść. Przygotowałam mu prowizoryczne łóżeczko stworzone z ręczników, które postawiłam na komodzie. Obok zostawiłam parę żółtych owoców.
- A na jakie idziesz zajęcia? – zapytałam elfa, który właśnie pakował parę rzeczy do torby. Podrapał się po karku, jakby nie mogąc sobie przypomnieć, na jakie to niby lekcje chodzi.
- Chyba szermierka… Ale na miejscu się upewnię – dodał z uśmiechem i spakował parę owoców także do swojej torby – Chcesz też parę?
Kiwnęłam głową. W końcu, lekcje mogą się przedłużyć, a nie chcę, aby mi w brzuchu burczało. Jeszcze bym zwróciła niepotrzebną uwagę na siebie… Chłopak wpakował żółte kuleczki do małej torebki i mi ją podał. Wyszliśmy z budynku, a duszne powietrze od razu w nas uderzyło. Kto by się spodziewał, że po wczorajszej, okropnej burzy i dzisiejszym, raczej chłodnym poranku, może nadejść taki upał. Świadomość zbliżających się pierwszych moich zajęć w Akademii zaczęła mocno mnie stresować. A co jeśli sobie nie poradzę? Nie wiadomo już jak daleko są z materiałem… Może powinnam wybrać sobie coś łatwego na początek? Całkowicie zatopiona we własnych rozmyślaniach, nie zauważyłam kiedy dotarliśmy do ogromnego labiryntu korytarzy, gdzie w różnych pomieszczeniach odbywały się najróżniejsze zajęcia.
- Dobra, to ja idę na szermierkę – odparł Tarix, kierując się żwawym krokiem w stronę ogrodów – Jakbyś się zgubiła, to na każdym piętrze znajduje się mapka budynku.
I poszedł.
Stojąc zagubiona, rozejrzałam się dookoła. Która klasa będzie odpowiednia, gdzie powinnam teraz się udać? Przyglądając się uważnie ozdobnym ścianom, próbowałam odnaleźć ową mapę, która mogłaby wskazać mi mój cel albo chociaż nieco wspomóc. Idąc wzdłuż różnych drzwi, w końcu natrafiłam na mały stoliczek, nakryty pięknie wyszywaną narzutą. A na niej, obok wazonu z jednym, malutkim, niebieskawym kwiatkiem, leżały równie małe i kolorowe broszurki. Wzięłam jedną do ręki i przyjrzałam się jej uważniej.
,,JESTEŚ PEWNY, ŻE POSIADASZ TALENT, GŁOWĘ PEŁNĄ POMYSŁÓW I CHĘCI DO PRACY? PRZYBĄDŹ DO NAS I SPRAWDŹ SAMEGO SIEBIE! ZAJĘCIA SZTUK TWORZENIA W SALINUMER 245.’’
Pod napisem znajdowało się mnóstwo małych, kolorowych kajcuchów. Jakby to one miały zachęcać ludzi do podjęcia decyzji. Jednak jest to w końcu jakiś trop. Odwróciłam kartkę, chcąc sprawdzić czy z tyłu są jeszcze jakieś informacji – i znalazłam miniaturkę mapy! Zadowolona z własnego sprytu, wzięłam broszurkę ze sobą i kierując się wskazówkami planu, zaczęłam iść w stronę wschodniego skrzydła akademii. Na szczęście wszyscy byli już w klasach, więc nie musiałam się martwić, że uczniowie będą się mi przyglądać z rozbawieniem – a zapewne by tak robili, gdyż jak już wcześniej zauważyłam, większość z nich nosi stroje raczej odsłaniające większość partii ciała, a ja miałam na sobie suknię za kolana. Dodatkowo, od razu widać, że jestem nowa, gdyż co i rusz muszę zawracać, szukając odpowiednich korytarzy. W końcu, po przejściu kilometrów korytarzy i setki schodów dotarłam tuż przed salę numer 245. Drzwi do niej zdawały się być pokryte każdym możliwym kolorem tęczy. Nieznacznie przyłożyłam ucho do nich, chcąc usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie. Niestety, dochodziły do mnie jedynie niewyraźne pomruki. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Czekałam. Czekałam. I czekałam. W końcu, zdenerwowana do granic możliwości, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Od razu wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Krzesła, na której siedzieli uczniowie były ustawione w nieduże kółko, w którego środku chodziła bardzo chuda, ruda osóbka. Nie byłam pewna, ale zdawała się być nauczycielką tego przedmiotu – w końcu przerwałam jej w trakcie jakiegoś przemówienia.
- Spóźnialska – wysyczał profesor, zakładając ręka na rękę – Siadaj. Omawiamy teraz ważny projekt, a mianowicie – POKAZ MODY!
Ostatnie słowo wykrzyknęła, podnosząc jednocześnie ręce do góry. Kątem oka zauważyłam, jak pozostało jedno wolne miejsce akurat koło Samanthy. Przysiadłam koło niej, ciesząc się, że kogoś tutaj znam. A nauczycielka kontynuowała swoją wypowiedź:
- To będzie jedno z najważniejszych tegorocznych wydarzeń! Nie tylko uczniowie Akademii na nie przybędą, ale także większa część mieszkańców! Dlatego potrzebujemy jak największej ilości rąk do pracy…
Rozejrzała się uważnie dookoła, w każdego wlepiając swoje niebieskie ślepia, jakby próbowała odgadnąć, kto może ją zawieść.
- Poszukiwanie modelów i modelek zaczniemy w następnym tygodniu. Do tego czasu potrzebuję zorganizowanej drużyny, która stworzy mnóstwo wspaniałych plakatów, broszurek, a także rozniesie plotkę po karczmach.
Wstrzymała na chwilę oddech, jakby próbowała zwiększyć napięcie przed swoimi ostatnimi słowami.
- Zadaniem zaliczeniowym będzie stworzenie kompletu zniewalających ubrań, które zostaną przedstawione przed liczną publicznością… Lepiej mnie nie zawiedźcie.
Znów umilkła, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Miałam wrażenie, że uwielbia być w centrum uwagi, a choć jedno spojrzenie w bok może ją niesamowicie rozdrażnić. Stąd w skupieniu się jej przyglądałam.
- A teraz, dzisiejsze zadanie. Płótna leżące pod ścianą są do waszej dyspozycji. Tak samo farby w komodzie pod oknem. Macie zrobić wstępny projekt plakatów. Pamiętajcie – mają przykuwać uwagę, zainteresować i zmusić ich do wzięcia w tym udziału. Zrozumiano?
Przełknęłam ślinę i przytaknęłam głową jak reszta. Wszyscy jednocześnie rzucili się na potrzebne przybory, przepychając się nawzajem. A ja przystanęłam z boku, chcąc najpierw wpaść na jakiś pomysł, który mógłby idealnie wpasować się w tematykę pokazu. Westchnęłam. Ciekawe jak elf spędza czas… Wolałabym być teraz razem z nim.
Tarix? :>
- Jeju, jaka z niego przytulanka – wesoło odrzekłam, gładząc go po miękkim, ciemnym futerku – Mogłabym…?
- Jasne – nawet nie skończyłam pytania – Ale teraz wskakuj na pokład. Oczywiście, jeśli chcesz zdążyć na jakiekolwiek zajęcia.
Przytaknęłam radośnie, ostrożnie wchodząc na łódź. Usadowiłam się po prawej burcie, nadal z lekkim niepokojem w sercu, lecz postanowiłam przełamać swój strach. Położyłam małego liprona na kolanach, a on otworzył szeroko pyszczek, ziewnął potężnie i, układając się wygodnie, zasnął. Ja także, rozkoszując się ciepłymi promykami, zapadłam w drzemkę na jawę. Kiedy w końcu dotarliśmy do pomostu, słońce było już w zenicie. Czym prędzej pobiegliśmy w stronę miasta – ja trzymając małego liprona w łapkach, Tarix z torbą pełną owoców, które nazbieraliśmy jeszcze na wyspie. Najpierw udaliśmy się w stronę mieszkania, gdyż nie miałam zamiaru pozwolić zwierzaczkowi biegać po szkole, gdzie mogli go z łatwością staranować, zadeptać, a nawet… zjeść. Przygotowałam mu prowizoryczne łóżeczko stworzone z ręczników, które postawiłam na komodzie. Obok zostawiłam parę żółtych owoców.
- A na jakie idziesz zajęcia? – zapytałam elfa, który właśnie pakował parę rzeczy do torby. Podrapał się po karku, jakby nie mogąc sobie przypomnieć, na jakie to niby lekcje chodzi.
- Chyba szermierka… Ale na miejscu się upewnię – dodał z uśmiechem i spakował parę owoców także do swojej torby – Chcesz też parę?
Kiwnęłam głową. W końcu, lekcje mogą się przedłużyć, a nie chcę, aby mi w brzuchu burczało. Jeszcze bym zwróciła niepotrzebną uwagę na siebie… Chłopak wpakował żółte kuleczki do małej torebki i mi ją podał. Wyszliśmy z budynku, a duszne powietrze od razu w nas uderzyło. Kto by się spodziewał, że po wczorajszej, okropnej burzy i dzisiejszym, raczej chłodnym poranku, może nadejść taki upał. Świadomość zbliżających się pierwszych moich zajęć w Akademii zaczęła mocno mnie stresować. A co jeśli sobie nie poradzę? Nie wiadomo już jak daleko są z materiałem… Może powinnam wybrać sobie coś łatwego na początek? Całkowicie zatopiona we własnych rozmyślaniach, nie zauważyłam kiedy dotarliśmy do ogromnego labiryntu korytarzy, gdzie w różnych pomieszczeniach odbywały się najróżniejsze zajęcia.
- Dobra, to ja idę na szermierkę – odparł Tarix, kierując się żwawym krokiem w stronę ogrodów – Jakbyś się zgubiła, to na każdym piętrze znajduje się mapka budynku.
I poszedł.
Stojąc zagubiona, rozejrzałam się dookoła. Która klasa będzie odpowiednia, gdzie powinnam teraz się udać? Przyglądając się uważnie ozdobnym ścianom, próbowałam odnaleźć ową mapę, która mogłaby wskazać mi mój cel albo chociaż nieco wspomóc. Idąc wzdłuż różnych drzwi, w końcu natrafiłam na mały stoliczek, nakryty pięknie wyszywaną narzutą. A na niej, obok wazonu z jednym, malutkim, niebieskawym kwiatkiem, leżały równie małe i kolorowe broszurki. Wzięłam jedną do ręki i przyjrzałam się jej uważniej.
,,JESTEŚ PEWNY, ŻE POSIADASZ TALENT, GŁOWĘ PEŁNĄ POMYSŁÓW I CHĘCI DO PRACY? PRZYBĄDŹ DO NAS I SPRAWDŹ SAMEGO SIEBIE! ZAJĘCIA SZTUK TWORZENIA W SALINUMER 245.’’
Pod napisem znajdowało się mnóstwo małych, kolorowych kajcuchów. Jakby to one miały zachęcać ludzi do podjęcia decyzji. Jednak jest to w końcu jakiś trop. Odwróciłam kartkę, chcąc sprawdzić czy z tyłu są jeszcze jakieś informacji – i znalazłam miniaturkę mapy! Zadowolona z własnego sprytu, wzięłam broszurkę ze sobą i kierując się wskazówkami planu, zaczęłam iść w stronę wschodniego skrzydła akademii. Na szczęście wszyscy byli już w klasach, więc nie musiałam się martwić, że uczniowie będą się mi przyglądać z rozbawieniem – a zapewne by tak robili, gdyż jak już wcześniej zauważyłam, większość z nich nosi stroje raczej odsłaniające większość partii ciała, a ja miałam na sobie suknię za kolana. Dodatkowo, od razu widać, że jestem nowa, gdyż co i rusz muszę zawracać, szukając odpowiednich korytarzy. W końcu, po przejściu kilometrów korytarzy i setki schodów dotarłam tuż przed salę numer 245. Drzwi do niej zdawały się być pokryte każdym możliwym kolorem tęczy. Nieznacznie przyłożyłam ucho do nich, chcąc usłyszeć co dzieje się po drugiej stronie. Niestety, dochodziły do mnie jedynie niewyraźne pomruki. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Czekałam. Czekałam. I czekałam. W końcu, zdenerwowana do granic możliwości, nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Od razu wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Krzesła, na której siedzieli uczniowie były ustawione w nieduże kółko, w którego środku chodziła bardzo chuda, ruda osóbka. Nie byłam pewna, ale zdawała się być nauczycielką tego przedmiotu – w końcu przerwałam jej w trakcie jakiegoś przemówienia.
- Spóźnialska – wysyczał profesor, zakładając ręka na rękę – Siadaj. Omawiamy teraz ważny projekt, a mianowicie – POKAZ MODY!
Ostatnie słowo wykrzyknęła, podnosząc jednocześnie ręce do góry. Kątem oka zauważyłam, jak pozostało jedno wolne miejsce akurat koło Samanthy. Przysiadłam koło niej, ciesząc się, że kogoś tutaj znam. A nauczycielka kontynuowała swoją wypowiedź:
- To będzie jedno z najważniejszych tegorocznych wydarzeń! Nie tylko uczniowie Akademii na nie przybędą, ale także większa część mieszkańców! Dlatego potrzebujemy jak największej ilości rąk do pracy…
Rozejrzała się uważnie dookoła, w każdego wlepiając swoje niebieskie ślepia, jakby próbowała odgadnąć, kto może ją zawieść.
- Poszukiwanie modelów i modelek zaczniemy w następnym tygodniu. Do tego czasu potrzebuję zorganizowanej drużyny, która stworzy mnóstwo wspaniałych plakatów, broszurek, a także rozniesie plotkę po karczmach.
Wstrzymała na chwilę oddech, jakby próbowała zwiększyć napięcie przed swoimi ostatnimi słowami.
- Zadaniem zaliczeniowym będzie stworzenie kompletu zniewalających ubrań, które zostaną przedstawione przed liczną publicznością… Lepiej mnie nie zawiedźcie.
Znów umilkła, uśmiechając się delikatnie pod nosem. Miałam wrażenie, że uwielbia być w centrum uwagi, a choć jedno spojrzenie w bok może ją niesamowicie rozdrażnić. Stąd w skupieniu się jej przyglądałam.
- A teraz, dzisiejsze zadanie. Płótna leżące pod ścianą są do waszej dyspozycji. Tak samo farby w komodzie pod oknem. Macie zrobić wstępny projekt plakatów. Pamiętajcie – mają przykuwać uwagę, zainteresować i zmusić ich do wzięcia w tym udziału. Zrozumiano?
Przełknęłam ślinę i przytaknęłam głową jak reszta. Wszyscy jednocześnie rzucili się na potrzebne przybory, przepychając się nawzajem. A ja przystanęłam z boku, chcąc najpierw wpaść na jakiś pomysł, który mógłby idealnie wpasować się w tematykę pokazu. Westchnęłam. Ciekawe jak elf spędza czas… Wolałabym być teraz razem z nim.
Tarix? :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz