Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

wtorek, 1 marca 2016

Urian - Głębia duszy (do Nemaina)(09.04.217 r.)


Wystarczyło zamknąć oczy.
Czułem jak moje ciało przestaje być więzieniem dla mojej duszy. Działo się to szybko, nagle. Było niemal dezorientujące. Przecież wszystko co znajdowało się wokół mnie przestawało dla mnie istnieć. Rozpływało się i zatracało.
Nie było dotyku... Spękane, twarde i lekko ciepłe kamienie nie dotykały już moich stóp. Te były teraz wolne i lekkie. Nie było też poszarzałych stronic pod moimi palcami. Nie czułem faktury papieru, który dawno już przeszedł aromatem kurzu, a tusz zaczął na nim blednąć, by uczynić zapisane runy ledwo widocznymi. Nie było nawet powietrza wokół mnie, tego, które drżało tu ledwo wyczuwalnie, nagrzane od magmowych jezior, szukające ujścia gdzieś w licznych pieczarach unosząc się byle ku górze, ku światłu i wiatrowi, który je wzywał, chcąc włączyć w swój obieg. 
Cało to tylko skorupa. Zbiór cząstek, który był tak stabilny i silny jak był duch, który trzymał to wszystko razem. To dusza zamknięta w ciele była spoiwem, siłą, trzymającą wszystko w należytym porządku. Wszystkie pierwiastki i elementy: ziemię, wodę ogień i powietrze, w idealnej proporcji, by zaistnieć mogło życie. Dlatego od zawsze pasjonowały mnie właśnie dusze. Ta największa i najwspanialsza z sił natury, o której tak niewiele było wiadomo, w której istnienie tak wielu wątpiło i nad którą jedynie nieliczni się zastanawiali. Uwielbiałem więc sny, czas, kiedy dusza nieco odrywała się od ciała, była swobodna i pokazywała całe swoje piękno...
Lekko zadrżałem, by na ułamek sekundy niemal się rozproszyć. Uniosłem swoje niematerialne dłonie, by zacisnąć je w pięści.... poczułem, że to robię. To dobrze. To znaczyło, że było we mnie jeszcze dość siły. 
Teraz wystarczyło opaść... pozwolić by czerń i chłód zamknęły się na mnie, przenikając mnie i stając się na kolejny ułamek chwili częścią mnie.
- Witaj ponownie - rozbrzmiał głos, a ja ujrzałem swymi ślepymi niemal teraz oczyma znajomą twarz, młodą i harmonijną, nie pasującą do tego, co kryło się w żółtych, dzikich oczach okalanych czarnym jak smoła tatuażem biegnącym aż po policzki. 
Nie musiałem nic mówić. Mężczyzna i tak by mnie nie usłyszał, a mój duch nie był teraz w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Tak daleko byłem od swego ciała, a odległości nie sposób było zmierzyć żadną ze znanych istotom rozumnym miar. Nawet istoty boskie nie odgarnęły ile dzieli poszczególne światy, jak daleko są od siebie i czym jest czerń, która łączyła je i odgradzała za razem. 
Wystarczyło skinienie, krótkie przywitanie i pytanie w oczach, by mój towarzysz wydał z siebie ciężkie westchnienie.
- Wybacz, ale nic nie widzę... Nie potrafię wrócić do tamtych chwil. Nawet moja krew milczy - wyszeptał - na jego jasnej skórze widniały wycięte w ciele runy. Magia była tak stara, jak stary był pierwszy ze światów, a zapisana została właśnie tymi krwawymi runami, powstałymi gdy pierwsze ze słońc roztopiło bryły ziemi wprawiając ją w ruch.
Zamknąłem powieki, czyniąc moje oczy całkiem ślepymi. Kiedy to robiłem, kiedy nie słyszałem tego, co mnie otaczało, miałem wrażenie, że znikam... zatracam się całkowicie.
- Nie poddawaj się temu. Nawet lód da się rozpuścić, kiedy znajdzie się odpowiednio silny ogień - szept nekromanty wydawał się dochodzić do mnie z oddali. A przecież stał tuż obok. Dzieliły nas ledwie centymetry. - Kiedy przyjdzie czas odwiedzę cię - dodał jeszcze, a ja poczułem ciepłą dłoń, która pchnęła mnie poprzez gęstą czerń i morze chłodu.
Znów czułem tkanki budujące moje ciało. Wciąż mocne i sprężyste, a przecież kiedyś spłonęły i skręciły się w moim własnym ogniu. Żyły i płynącą w nich krew, pompowaną przez niespokojne, zmęczone serce, które miało za sobą zbyt wiele uderzeń. Ciepłe, drżące wciąż powietrze w płucach, które niechętnie wzięły kolejny haust życiodajnego tlenu.
Uniosłem dłoń, ciężką teraz i sztywną, zupełnie jakby zapomniała do czego została stworzona. Niespiesznie poruszyłem palcami, na nowo odkrywając, że je posiadam i że każdy z nich, choć jest częścią większej całości, jest czymś odrębnym i posiada swoją własną funkcję.
Oczy otworzyłem na końcu, zaraz po tym, jak moje nogi znów zaczęły odczuwać ciężar mojego ciała, które siła grawitacji przyciskała do podłoża, a mój słuch zaczął rejestrować coś więcej niż szum mojej własnej krwi, który doprowadzał mnie niemal do szaleństwa.
W pierwszej chwili przytłumione światło zapalonych świec poraziło moje oczy. Czułem jak nowy bodziec znajduje bolesną drogę wprost do mojego umysłu, by uderzyć w niego. Uderzenie to rozeszło się falą po mojej czaszce, by przemieścić się wzdłuż kręgosłupa i odbić nieprzyjemnym mrowieniem w opuszkach palców wciąż spoczywających na starym pergaminie.
Wszystko ma swój początek i koniec. Taka byłą naturalna kolej rzeczy. Nic, nawet bóstwa, nie było wieczne. 
Słońca rodziły się z pojedynczych iskier pośród ciemności. Tworzyły wokół siebie światy, ogrzewając je i napędzając własną energią, by w końcu zapełnić życiem. To zaś zmieniało się, ewoluowało w coraz to nowe formy ukazując piękno tworzenia. Każdy dzień, każdy gram ciepła i promyk światła zbliżał jednak słońce do zagłady. Do tej chwili, gdy jego energia wyczerpie się, by mogło pochłonąć wszystko to, do czego powstania się przyczyniło. 
Wszystko miało swój czas...
 A mimo tej wiedzy, tak przecież oczywistej każdy z nas odpierał od siebie tę myśl. Każdy z nas upatrywał wieczności, nawet zdając sobie sprawę z tego, że ona nie istnieje. Każda istota pragnęła żyć. Nawet raniąc samą siebie krzyczała o życie, nie śmierć... Ja także krzyczałem. Wciąż poszukując, by wziąć kolejny oddech. Tak wiele stuleci było już a mną, a mimo to nie byłem w stanie pożegnać świata, szczególnie wiedząc, że niewiele po mnie zostanie. 
W świecie, z którego pochodziłem dawno już o mnie zapomniano. Choć być może nie tak powinienem to określić. Pochowano mnie tam przecież... Pochowano szlachetnie urodzonego elfa, którym niegdyś byłem nim ogień i ciemność upomniały się o magię we mnie płynącą. O każdego z nas prędzej czy później upomni się ogień. Taka już była dola pierwszych ze świadomych dzieci ziemi, elfów. A tym, którzy spłonęli i opadli w mrok nie wolno było kroczyć pośród żywych. Gdyby nie to, że długo przed tym otworzyłem pierwszy z portali i pozwoliłem mu się zabrać przysłano by mojego siostrzeńca, by zgasił mój żywot nim zapłonie zła magią. Zawsze robił to najbliższy. Syn, siostrzeniec... ktoś, przed kim ten los był jeszcze daleko.
Odetchnąłem głęboko, starając się odpędzić złe myśli. Wciąż mnie one nawiedzały, ostatnimi czasy coraz częściej. O dziwo nie wprowadzało mnie to jednak w zły nastrój. Nie nakładało ciężaru na barki. Już nie. Niegdyś bowiem rozmyślałem nad tym dużo. Pragnąłem ukazać memu ludowi, że życie jest życiem, a dusza, nawet jeśli nadwątlona pozostaje tym, czym była zawsze. Istotą osoby, którą byliśmy. Indywidualnym bytem posiadającym rozum, sumienie oraz uczucia, takie jakimi były z chwilami gdy ukształtowały się w coś świadomego i pełnego, by móc się z begiem lat i natłokiem doświadczeń kształtować i rozwijać. Nie miało znaczenia to ile nasza dusza przeszła, jaka magia w niej płonęła czy jakie ciało zamieszkiwała. Nadal była istotą nas samych. 
Dawno już jednak porzuciłem te próby. W zamian za to dziękowałem losowi za chwile, które mogłem spędzić choćby tutaj, przekazując swoją wiedzę kolejnym pokoleniom. Istotom pragnącym mnie słuchać i przekazywać moje słowa dalej. Być może oni stworzą nowy świat, w którym spoglądać się będzie na dusze i jej piękno, a nie na zmieniające się z upływem lat ciało. 
Pozbierałem manuskrypty i ułożyłem je na półce, by po chwili skierować się do wyjścia. Dość długo już nie było mnie przy moim młodym uczniu, a moim obowiązkiem było zawsze sprawdzać czy wszystko z nim w porządku.
Nie robiłem tego bynajmniej z musu, och, nie. Młody kruk był dla mnie kimś niezwykle cennym, nie tylko ze względu na ogromny talent i zapał, który nie trudno było zauważyć. Darzyłem chłopca zaufaniem i sympatią. Był jedną z niewielu istot, której obecność nigdy mi nie przeszkadzała... Niemal nigdy, bo nie chciałem dopuścić by widział jak opuszczam ciało. Nie potrzebowałem pytań, na które nie znałem do końca odpowiedzi.
Pospiesznie wszedłem do salki, w której spoczywali chorzy i do razu skierowałem się za kotarę, za którą znajdował się opętana dziewczyna oraz Nemain. Ledwie jednak postąpiłem kroku, a wyczułem, że coś jest nie tak, jak powinno. Powietrze było tu nieruchome, jakby przytłoczył je jakiś ciężar, być może nie fizyczny, ale niezwykle wyczuwalny dla kogoś, kto oglądał niejednokrotnie rozmaite zakamarki świata, o których istnieniu niewielu wiedziało. Wyczuwałem niemal ogrom niewypowiedzianych słów, które zawisły wokoło potęgując tylko panujący tu zaduch.
- Nemain? - wymówiłem gdy moje oczy spoczęły na ciele kruka.
Ptak zaskrzeczał i zbliżył się do mnie.
Pozornie wszystko wyglądało normalnie. Śniąca oddychała głęboko i spokojnie, zupełnie jakby owładną nią spokojny, zdrowy sen będący oznaką powrotu do zdrowia. Kruk, który znów wykonał na pozór radosny krok w moją stronę także zdawał się całkowicie w porządku. Problemem było to, że były to tylko pozory. Oddech imitował życie, a kruk starał się naśladować tego, kim nie był. Wystarczył mi ruch głowy, sprawiający, że ptak nie spoglądał mi w oczy. One były w końcu oknami duszy i w nich widać było to, co skrywało wnętrze. Szczerość, radość, smutek, żal... było tam wszystko.
- Wynoś się - warknąłem gardłowo, kładąc dłoń na ptasim dziobie.
Kruk szarpnął się, starał się wyrwać orząc szponami posłanie, na którym wciąż stał i bijąc mocno skrzydłami. Nie mógł jednak mi się wymknąć. Nie tylko zwierzęce ciało zostało pochwycone. Sięgnąłem głębiej, szarpiąc za gorące nici istnienia, którymi owijał się demon, by niczym pajęczynę rozwinąć je w ciele nosiciela i zakotwiczyć się w nim na stałe. Demon był zbyt słaby, by stawić mi opór. Na tyle jednak sprytny, by starać się zerwać własne nici i uciec. Nie pozwoliłem mu na to. Był zbyt niebezpieczny by pozwolić mu odejść wolno czy choćby istnieć. Nie do mnie jednak należało wymierzenie mu kary. Ja mogłem jedynie spętać go, wywlec na świat i pozwolić by podległe Hatsarow cienie pochwyciły go w swoje szpony i zawlokły do swego pana. Całe pomieszczenie zatrzęsło się od wycia pojmanego demona.
Ciało kruka opadło, puste teraz i żywe tylko dzięki pozostawionej w nim iskry. Uniosłem je delikatnie i oparłem na swej piersi. Jednocześnie ułożyłem dłoń na krwawiącym wciąż lekko ramieniu Śniącej.
Znów poczułem jak opadam, odrywając się od ciała, ostawiając za sobą fizyczną powłokę. Nie posiadałem skrzydeł, a mimo to tutaj, w świecie snów, gdzie to dusza była największą siłą, potrafiłem bez problemu unosić się ponad powierzchnią rozległego, spokojnego oceanu. Tafla wody mętniała, przestając tym samym odbijać niebo i płynące po nim chmury, które zdawały się równie ciężkie i brudne co sama woda.
W pośpiechu ruszyłem ku niewielkiej wyspie, zapadającej się stopniowo pod naporem szalejącego na niej wiatru. Demon, który opętał dziewczynę był o wiele gorszy niż można by się spodziewać. Nie tylko zawładnął jej ciałem, starając się przejąć nad nim władzę, by móc żywić się jej życiem. Teraz, kiedy przegrał, wypędzony stąd przez Nemaina postanowił zniszczyć umysł dziewczyny. Zatruł go, by w końcu zostawić tu jedynie zgliszcza i pozbyć się tym samym nie tylko swej niedawnej żywicielki, ale i mojego ucznia, którego ciało skradł.
Stanąłem przed jedyna budowlą, której mury opierały się szalejącemu wokoło żywiołowi. Gdy przestąpiłem próg wszystko ucichło. Znów zapanował spokój, pozorny jedynie, bo na zewnątrz niemal wyczuwałem jadowitą ciemność pełzającą tuż pod powierzchnią pękającej ziemi.
Dziewczyna leżała na chłodnej posadzce, zwinięta w kłębek, blada. W jej ramionach zobaczyłem kruka, który chował głowę, tuląc się do niej, by dzielić się z nią resztą swoich sił.
- Już wszystko dobrze - wyszeptałem i dotknąłem ramienia Śniącej.
Oboje otworzyli oczy jednocześnie. Zdumieni moją obecnością.
- Uri... - zaskrzeczał Nemain i niezgrabnie wyswobodził się z objęć brunetki.
- Jestem. Nie musicie się już niczego obawiać - Pogładziłem czule kruka po łepku, a następnie ująłem dłonie dziewczyny. Skaleczyłem każdy z jej nadgarstków, by krwią wyrysować na jej nadgarstkach runy. Kolejną umieściłem na jej czole.
- Teraz odpoczniesz. Odbudujesz swój świat tak, jak tego pragniesz, a gdy otworzysz oczy będziesz wolna - powiedziałem, gdy jej oczy zaczynały się z wolna zamykać. Na jej ustach wykwitł uśmiech. Piękny i pogodny. Pełen słońca, które miało siłę by odgonić to co zasiał tu demon i odbudować wszystko co zostało zniszczone.
Uniosłem kruka i przytuliłem do piersi, by wznieść się ponad wyspą, spokojną już teraz, i wrócić na powrót do wołającego nas świata.
Gdy tylko udało mi się otworzyć oczy wzmocniłem uścisk. Nemain drżał silnie, kurczowo wtulając się we mnie już w swojej ludzkiej postaci. Targał nim szloch pełen kłębiącego się w nim jeszcze strachu.
- Wszystko już dobrze - powiedziałem łagodnie, gładząc jego czarne włosy jedną dłonią, a drugą wciąż trzymając go blisko siebie. - Jesteś tutaj bezpieczny - dodałem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że to co się stało było w sporej mierze moją winą. Powinienem być tutaj, z nim. Tymczasem wysłałem chłopca samego całkowicie wierząc w osąd Aphisa. Duch zbadał moc demona, jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że często to nie sama moc daje nam siłę. Należy jeszcze w mądry sposób z niej korzystać i kierować się sprytem.
Spojrzałem na śpiącą teraz spokojnie dziewczynę po raz ostatni. Runa na jej czole jeszcze przez chwilę zapłonęła czerwienią, by zniknąć całkowicie.
- Chodź... pozwólmy jej odpocząć - poprosiłem kruka, który zdołał nieco opanować drżenie. Dalej jednak obejmowałem go ramieniem prowadząc do wyjścia, a później i podziemi, gdzie znajdowały się moje komnaty.
Dziś nie byłbym w stanie odesłać młodzieńca. Zamknięcie w czyimś umierającym umyśle zawsze było ciężkim przeżyciem, a Nemain spisał się świetnie korzystając ze swej mocy by wspomóc ją i tym samym dając więcej czasu na ocalenie. Byłem dumny z tego co zrobił, choć pozwalając demonowi uciec popełnił spory błąd.
- Zostaniesz tu na noc, dobrze? - spytałem gdy przeszliśmy przez próg.
- A-ale.. - zaczął, jednak uciszyłem go.
- Musisz odpocząć, a lepiej będzie jeżeli będę miał cię na oku. Wiesz gdzie jest łazienka. Ja zaraz wracam - rzuciłem i przeszedłem do kuchni by przygotować posiłek i wzmacniający napar dla mojego gościa.
Chłopak bywał już tutaj, nigdy jednak tu nie nocował. Nie było takiej potrzeby. Nawet jeżeli wieczorami pomagał mi przy zwojach lub czytał, to zawsze wracał do siebie. Miałem nadzieję, że tutaj będzie na tyle spokojny, by odpocząć i zrzucić z barków ciężar niedawnych przeżyć.
Wróciłem do niedużego, zagraconego nieco salonu i postawiłem tacę na stoliku. Nemain siedział już na kanapie, wciąż spięty.
- Proszę. To ci nieco pomoże wrócić do sił - zachęciłem go. - Dobrze się czujesz? - spytałem z troską i położyłem dłoń na jego zaczerwienionym policzku. Nie mogłem przewidzieć co jakie dokładnie skutki uboczne będzie miał wysiłek, jakiemu poddany został umysł mojego protegowanego.
- T-tak... wszystko dobrze... Jestem tylko trochę... rozkojarzony - rzucił i wziął w dłonie kubek, z gorącym napojem.
- Gdyby cokolwiek się działo będę w bibliotece - poinstruowałem.
Wstałem i przeszedłem w pierwszej chwili do łazienki, by zmyć z siebie przynajmniej część dzisiejszego zbyt długiego dnia. Ciepła woda zapiekła lekko gdy rozlała się po ogromnej oparzelinie zajmującej całą lewą dłoń, ramię i sporą część klatki piersiowej. Choć wyglądało na to, że skórę tutaj zniszczył ogień ta część mojego ciała zawsze była paradoksalnie chłodniejsza i bardziej wrażliwa na wszystko co gorące. Obrażenia spowodowała silna magia, co niestety uniemożliwiło wygojenie ich, nie, żeby mi przeszkadzały. Nosiłem je w końcu już niemal półtora tysiąclecia i stały się integralną częścią mnie.
Nagi od pasa w górę ruszyłem na powrót do salonu. Chciałem jeszcze raz sprawdzić czy Nemain czuje się dobrze, czy nie jest nazbyt osłabiony. Sterta zwojów i ksiąg, które za dnia zniosły tu zapewne liczne duchy, mogła jeszcze chwilę poczekać.
Chłopak siedział na sofie, nogi podciągnął pod brodę. Jego usta drżały lekko, a oczy spoglądały w miejsce, którego nie mogły dostrzec żadne inne. Wciąż czułem od niego niepewność i drobinki strachu przywodzące na myśl jasne igły. Martwiło mnie to i to bardzo. Nemain był mądrym i bystrym młodzieńcem. Miał ogromny zapał do nauki, ale często miewał kłopoty ze skupieniem się, a niepewność wyczuwałem od niego nad wyraz często. Wiedziałem kim był i jak wielką ma rolę do odegrania. Wiedziałem, że chciał podołać zadaniu, a jednocześnie chyba wciąż się tego obawiał. Nie chciałem by to co się stało jeszcze wzmogło niepewność jaka w nim kiełkowała. Stanowczość w działaniu i dążenie do celu były czymś, co szaman powinien posiadać. W końcu przychodziło nam mierzyć się z potężnymi istotami żerującymi na innych. Każda walka zaś musiała opierać się na pragnieniu wygranej i wiary we własne siły.
- Nie powinieneś się tak bardzo przejmować - stwierdziłem siadając obok niego i pocierając jego ramię dłonią. Starałem się jakoś dodać mu otuchy choć zdawałem sobie sprawę z tego, że lata odosobnienia lub przebywania z istotami, w których próżno było szukać delikatności, uczyniły swoje. Nemai był przy nich niezwykle kruchy, a ja obawiałem się czy nie uczynię mu krzywdy.
- Nie zniechęcaj się nigdy niepowodzeniami. Zdarzają się każdemu, a bywają naprawdę potrzebne. Każda istota uczy się na błędach - dodałem.

<Kruczku... jestem bliziuchno i pół nagi ^,^ Podoba się?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz