Nie przepadałem za zajęciami z Fulburem. Mężczyzna był jak wypalona zapałka. Kawałek drewna, nudny i sztywny, ale brońcie bogowie nie szło go dotknąć, bo można było się nieźle poparzyć. Do tego mówił w taki sposób, że szło usnąć, albo w ogóle tłumaczył jedno, później drugie, by w rezultacie pytać o coś zupełnie innego. W ogóle moja zdolność do ziania ogniem, tak to się potocznie nazywało, choć nie przepadałem za tym określeniem, była mi dość nie na rękę. Szczególnie, że na początku ciężko mi było to kontrolować. Dodatkowo zdecydowanie brzmiało mi to zbyt smoczo... Nie, żebym miał coś do smoków, ale jakoś tak... chyba i tak za blisko mi było do gada. No bo jakby tak pomyśleć to miałem całkiem sporo cech, które przypisywało się ognistym jaszczurom. Lubiłem na przykład wszystko co się błyszczało i byłem urodzonym kolekcjonerem. O swoim talencie do magii ognia nie wspomnę, bo to było niezwykle rzadkie u elfów dzikich, a u wysokich wręcz niespotykane do chwili, kiedy zaczęło im się przestawiać i zmieniały się w drowy.
Kiedy Pan Pochodnia mnie wreszcie wypuścił to nie dość, że byłem spocony jak szczur to jeszcze odbijało mi się dymem. Bosko, nie ma co... I jak ja miałem tak wrócić do domu? Domu, w którym czekała Coral... To znaczy, miałem nadzieję, że czekała. Choć nie zdziwiłbym się gdyby wolała znaleźć sobie jakieś swoje własne lokum...
Westchnąłem ciężko, bo w dziwny sposób zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę dawno nikt na mnie nie czekał. Owszem, znajomych miałem dość sporo, w końcu bywałem często duszą towarzystwa, ale... to nie było to samo. Musiałem dodatkowo przyznać, że dziewczyna naprawdę coraz bardziej mi się podobała. Była miła, słodka, ładna i.. jakoś tak... chciałem się nią zająć, opiekować. Chciałem, żeby mnie lubiła...
- Tarix, idioto - wymamrotałem ganiąc sam siebie. Zrozumienie, że posiadałem po prostu klasyczne symptomy zauroczenia nie było niczym trudnym, ale i tak pragnąłem wyprzeć to z umysłu. Chciałem po prostu udawać, że nic się nie stało. Tak będzie najlepiej.
Ruszyłem szybko w stronę swojego domu, bo na niebie kłębiły się gęste, granatowe chmury burzowe. Miałem wrażenie, że niebo ma zamiar spaść na ziemię i wszystkich ładnie zmasakrować. Nie lubiłem takiej pogody. Wolałem jednak ciepełko.
Z ulgą przyjąłem frontowe drzwi mojego zagraconego lokum. Nim jednak pchnąłem je, by wejść do środka moich uszu dobiegł szmer... niepokojący. Odgłos upadającego ciała był aż nadto charakterystyczny dla kogo, kto niemało w życiu przeżył.
Chwyciłem w dłoń sztylet i zmuszając swoje ciało do stopienia się z mrokiem wśliznąłem się do wnętrza budynku. Było pozornie spokojnie i cicho. Wszystko wokół drżało jednak w napięciu, które unieruchomiło nawet powietrze, sprawiając, że było ciężkie i lepkie. Mrok panujący w pomieszczeniu nie pomagał, choć moje oczy szybko do niego przywykły. Pierwszym co ujrzałem była Coral, która siedziała skulona pod ścianą, rozmasowując ostrożnie nadgarstek. W jej wielkich, niebieskich oczach perliły się łzy i czaił strach, a usta drżały. Ten widok mnie poraził. Sprawił, że nieprzyjemny impuls przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa.
Z furią przeniosłem wzrok na stojącego ponad dziewczyną nieumarłego. Mocniej zacisnąłem dłoń na rękojeści upominając się w duchu, że nie mogę wbić ostrza w martwe i tak ciało przede mną. A zrobiłbym to z przyjemnością. Z czystą rozkoszą poczułbym jak metal zagłębia się w mięśniach, przecinając nerwy i dostając się między kręgi, by na wieczność zgasić tę imitację życia.
Skoczyłem w stronę mężczyzny i zdzieliłem go rękojeścią sztyletu w kark. Ten zachwiał się i zawył, ale nie upadł. Odskoczyłem więc wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Pod wieloma względami miałem przewagę. Teren choć zagracony był czymś co znałem na wylot, panujący mrok, w którym nijak nie można było mnie dostrzec, a do tego szybkość, której martwiakom brakowało. On jednak przewyższał mnie siłą i gdybym dostał się w jego łapy mój los byłby dość marny.
- Tarix! Oddaj co mi ukradłeś! - warknął szukając mnie wzrokiem.
- Niczego ci nie zabrałem - syknąłem i znów skoczyłem w jego stronę, kiedy obrócił się w stronę Coral.
Tym razem moje ostrze sięgnęło celu, zostawiając szeroką, choć płytką, szramę na jego ramieniu.
Anielica korzystając z zamieszania zerwała się na równe nogi i wskoczyła do sypialni.
Z ust Samuela wydobyło się dzikie wycie, po czym chwycił jedną z szafek i rozrzucił wokół jej zawartość.
- Łżesz! - ryknął.
Miarka się przebrała. Doskoczyłem do nieumarłego i wymierzyłem mu solidnego kopniaka, podcinając mu nogi. Pech chciał, że spore łapsko napastnika dosięgło mnie i poczułem jak ciężka pięść spada na mój policzek. Na chwilę pociemniało mi przed oczyma, ale nie na tyle, żeby mój sztylet nie mógł znów śmignąć w stronę nieproszonego gościa.
I tym razem powstrzymałem się przed zatopieniem żelaza w gardzieli stwora. Zatrzymałem je tak, że boleśnie przyciskało się do skóry.
- Powtórzę jeszcze raz - syknąłem. - Nie mam pojęcia czego chcesz, ale masz ostatnią szansę, żeby stąd wyjść, w przeciwnym razie odetnę ci łeb.
Widziałem jak w oczach Samuela wrze złość. Cokolwiek stracił było to dla niego niezwykle cenne. W tym momencie mało mnie to jednak obchodziło.
Odsunąłem się w pośpiechu, wciąż czujny i gotów zaatakować ponownie, tym razem żeby zabić. Wystarczyło już ostrzeżeń.
Mężczyzna na szczęście odwrócił się i wyszedł. Od razu skoczyłem do drzwi i zaryglowałem je porządnie. W następnej chwili byłem już przy drzwiach do sypialni. Coral otworzyła mi ostrożnie, zaraz jednak straciła równowagę. Chwyciłem ja i uniosłem, by posadzić na łóżku.
- Zrobił ci coś? - spytałem ze strachem w głosi i oglądając ją pospiesznie.
- Nie... tylko chwycił i.. - wyszeptała z trudem, bo jej ciałem targał szloch. - Tarix... ty krwawisz - uniosła drżącą dłoń do mojego policzka.
Faktycznie, dopiero teraz zauważyłem, że z rozciętego łuku brwiowego lała się krew. Miałem to jednak gdzieś, podobnie jak nieprzyjemne pulsowanie pod okiem. Chwyciłem Coral i przytuliłem ją mocno do siebie. Głaskałem czule jej włosy kiedy ona płakała, pozwalając by cały strach i stres znalazły ujście.
- Tak strasznie cię przepraszam - wyszeptałem. - Przeze mnie mogła stać ci się krzywda.
- To nie twoja widna - zaczęła, ale przerwałem jej.
- Moja... Powinienem trzymać się od ciebie z daleka... Zrobiłem wiele głupot i wyrobiłem sobie marną opinię, a teraz to się mści - potarłem policzek i zakląłem siarczyście, bo tylko uraziłem miejsce, które zaczęło już puchnąć. - Pójdziemy do Sam, ona cię dziś przenocuje, tak będziesz bezpieczna... - stwierdziłem i pogładziłem policzek dziewczyny z ciężkim sercem spoglądając w jej mokre od łez oczy.
<Coral? Plasiam, że ktoś chciał ci przeze mnie zrobić krzywdę T^T >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz