Początkowo myślałem, że to tylko fascynacja jako mentorem. Wiadomo. Jest starszy, ma więcej doświadczenia w dziedzinie, która jest mi przeznaczona, mogę się wiele od niego nauczyć. Dzięki niemu mogę stać się lepszym szamanem i godnie zastąpię Equinox'a, opiekując się wioską jak najlepiej potrafię.
Nawet jeśli tego nie chcę.
Nie czułem się odpowiednią osobą, by podołać tak ważnemu zadaniu. Szaman był ważniejszy od przywódcy, zbyt wiele od niego zależało. Duchowy przewodnik, utrzymujący równowagę między światem żywych i umarłych. Przenikający powłoki różnych wymiarów, zarówno widzialnych jak i niewidzialnych. Mający kontakt z istotami, które w tym świecie istnieć nie powinny. Wydawałoby się to niczym, po prostu widzisz duchy, pomniejsze bóstwa i spełniasz ich zachcianki, by przestały się gniewać i karać lud za postępowanie niezgodne z zasadami. Mnie jednak to przerastało znacznie częściej, niż bym sobie życzył. Nie chodziło tu nawet o moje umiejętności, byłem nadzwyczajnie utalentowany - nie mogłem temu zaprzeczyć. Nie byłem na to gotowy emocjonalnie, nie dojrzałem do tej roli. Chciałem się bawić i korzystać z życia, póki jestem młody. Szamanem mogę zostać, ewentualnie, ale dopiero na starość.
Na pierwsze zajęcia przyszedłem z przymusu, niezadowolony że ktoś w rodzimej wiosce śmiał podważać moje umiejętności. Miałem zamiar wstać ostentacyjnie i wyjść, oznajmiając głośno jak bardzo jestem niezadowolony z zarówno zajęć, jak i nauczyciela. Teraz byłem wdzięczny, że miałem tę możliwość spędzania czasu właśnie z nim. Już po pierwszych minutach przepadłem. Zostałem podzielony na najdrobniejsze atomy, pochłonięty przez głębie oczu Uriana, by zatracić się w nich całkowicie.
Chciałem by zajęcia odbywały się częściej, chciałem wiedzieć więcej, chciałem poznać wszystko. Uczęszczałem zarówno na zajęcia dzienne, jak i wieczorne. Za dnia byłem tylko ja i parę innych istot, które czasami jednak się nie zjawiały, by pojawić się dopiero wieczorem. Zajęcia odbywające się później, były popularniejsze. Było więcej uczniów, pojawiał się tłum i brakowało miejsca w tej niewielkiej sali. Urian mówił, że nie muszę przychodzić, że ten materiał przerobiłem kilka godzin wcześniej. Ale ja musiałem.
Nawet jeśli tego nie chcę.
Nie czułem się odpowiednią osobą, by podołać tak ważnemu zadaniu. Szaman był ważniejszy od przywódcy, zbyt wiele od niego zależało. Duchowy przewodnik, utrzymujący równowagę między światem żywych i umarłych. Przenikający powłoki różnych wymiarów, zarówno widzialnych jak i niewidzialnych. Mający kontakt z istotami, które w tym świecie istnieć nie powinny. Wydawałoby się to niczym, po prostu widzisz duchy, pomniejsze bóstwa i spełniasz ich zachcianki, by przestały się gniewać i karać lud za postępowanie niezgodne z zasadami. Mnie jednak to przerastało znacznie częściej, niż bym sobie życzył. Nie chodziło tu nawet o moje umiejętności, byłem nadzwyczajnie utalentowany - nie mogłem temu zaprzeczyć. Nie byłem na to gotowy emocjonalnie, nie dojrzałem do tej roli. Chciałem się bawić i korzystać z życia, póki jestem młody. Szamanem mogę zostać, ewentualnie, ale dopiero na starość.
Na pierwsze zajęcia przyszedłem z przymusu, niezadowolony że ktoś w rodzimej wiosce śmiał podważać moje umiejętności. Miałem zamiar wstać ostentacyjnie i wyjść, oznajmiając głośno jak bardzo jestem niezadowolony z zarówno zajęć, jak i nauczyciela. Teraz byłem wdzięczny, że miałem tę możliwość spędzania czasu właśnie z nim. Już po pierwszych minutach przepadłem. Zostałem podzielony na najdrobniejsze atomy, pochłonięty przez głębie oczu Uriana, by zatracić się w nich całkowicie.
Chciałem by zajęcia odbywały się częściej, chciałem wiedzieć więcej, chciałem poznać wszystko. Uczęszczałem zarówno na zajęcia dzienne, jak i wieczorne. Za dnia byłem tylko ja i parę innych istot, które czasami jednak się nie zjawiały, by pojawić się dopiero wieczorem. Zajęcia odbywające się później, były popularniejsze. Było więcej uczniów, pojawiał się tłum i brakowało miejsca w tej niewielkiej sali. Urian mówił, że nie muszę przychodzić, że ten materiał przerobiłem kilka godzin wcześniej. Ale ja musiałem.
Musiałem tu być. To było silniejsze ode mnie, nie byłem w stanie i nie chciałem zwalczać tego pragnienia. Chciałem je lepiej zrozumieć, by później wiedzieć jak sobie z tym poradzić. Co należałoby zrobić, lub czego powinienem uniknąć. Choć miałem wrażenie, że na unikanie czegokolwiek było zdecydowanie za późno.
Po pewnym czasie udało mi się spędzać z mężczyzną znacznie więcej czasu. Polubił mnie, a moje serce radowało się, gdy tylko wymówił moje imię. Wmawiałem sobie, że wtedy w jego głosie da się usłyszeć jakiekolwiek pokłady ciepła i sympatii. Wmawiałem to sobie, bo pragnąłem by faktycznie tak było.
Po pewnym czasie udało mi się spędzać z mężczyzną znacznie więcej czasu. Polubił mnie, a moje serce radowało się, gdy tylko wymówił moje imię. Wmawiałem sobie, że wtedy w jego głosie da się usłyszeć jakiekolwiek pokłady ciepła i sympatii. Wmawiałem to sobie, bo pragnąłem by faktycznie tak było.
Wraz z upływem kolejnych dni, tygodni, miesięcy, moje uczucie się zmieniało. Ewoluowało. To już nie była zwykła fascynacja ucznia nauczycielem. To nie była fascynacja jego wiedzą, doświadczeniem. To już dawno minęło, choć wciąż szanowałem go jako mojego duchowego mentora. Doceniałem to, co chciał mi przekazać i słuchałem go uważnie, starając się zapamiętać każde słowo. Choć nie było to prostym zadaniem. Nie, gdy mój wzrok uciekał do jego ust, a umysł owładały myśli zupełnie niezwiązane z tematem przewodnim zajęć. Wprowadzało to chaos w mojej głowie, nie potrafiłem się na niczym skupić, wszystko leciało mi z rąk. Gdyby nie to, że siedziałem, najprawdopodobniej nie potrafiłbym utrzymać równowagi.
Za każdym razem gdy go widziałem, moje serce zamierało. Gdy się odezwał, niekoniecznie do mnie, serce gnało jak szalone, pompowało krew tak szybko, że niekiedy miałem wrażenie, że moje żyły nie wytrzymają tego ciśnienia. Martwiłem się, że moje ciało w końcu tego nie wytrzyma, że coś we mnie pęknie, eksploduje. Miałem wrażenie, że to uczucie, które zaczęło kiełkować w głębi mojego serca, będzie moim końcem. Zniszczy mnie. A ja niczym ta ćma, lgnąłem do tego ognia, mając w głowie przerażającą wizję, jak bardzo destrukcyjnym będzie to doświadczenie.
Na moje szczęście, albo też i nieszczęście, mężczyzna niczego nie dostrzegał. Nie widział mojego spojrzenia, nie widział rumieńców, nie widział że przy nim brakuje mi słów. Wszyscy wiedzieli o moich uczuciach, nawet kiedy im tego nie mówiłem. Wszyscy, tylko nie on.
Z miłym uśmiechem, a przynajmniej starałem się, by tak wyglądał, pożegnałem Adriela. Jego życzenie powodzenia może okazać się przydatne. Oby okazało się przydatne.
- Zostaliśmy sami - powiedziałem podekscytowany, przysuwając krzesło bliżej Uriana. Pochyliłem się w jego kierunku, opierając ręce na stole. Postarałem się przyjąć nieco kuszącą pozę, by drow zwrócił na mnie uwagę. Zawiesił oko na moim ciele, zachwycił się tym jak aktualnie wyglądam. Bo starałem się dla niego.
Niestety jedynym efektem jaki osiągnąłem były intensywne rumieńce zażenowania, ogrzewające moje policzki. Nic więcej. Nawet jednego spojrzenia.
- Cieszę się, że masz takie chęci do nauki - wymamrotał Urian, przeglądając leżące przed nim notatki. Analizował przebieg dzisiejszego opętania, jakie postępy Ad zrobił w tym temacie. Wydąłem usta niezadowolony.
Dlaczego na ducha zwracał większą uwagę? Ba... Na niego to chociaż patrzył, gdy rozmawiali. Przy mnie siedział z nosem w papierach i uporządkowywał, coś zaznaczał, coś przepisał. Rzadko na mnie zerkał, zupełnie jakby mnie nie dostrzegał. Jakbym był elementem wystroju jego gabinetu. Ładnym elementem wystroju, dodajmy. Nawet bardzo. Więc tym bardziej... W czym byłem gorszy od Adriela?
Spojrzałem z zaskoczeniem na Uriana, który dłonią delikatnie pogładził moje włosy. Uśmiechał się przyjaźnie, a mnie zatrzymało się serce. Uwielbiałem jego uśmiech. Naprawdę żałowałem, że nie robił tego częściej.
- Wiem, że nie podobają ci się te próby. Są męczące i nigdy nie wiesz na co trafisz, ale idzie ci coraz lepiej - mówił, pokazując jak błędnie odczytał moją minę. Westchnąłem ciężko, przecierając dłonią twarz. Próbował mnie zmotywować, jednak efekt był nieco odwrotny - czułem się coraz większą rezygnację. Nie dość, że kolejna okazja na zbliżenie się do drowa spaliła na panewce, to jeszcze moim dzisiejszym zadaniem będzie kontrola snów. Jakbym miał mało własnych problemów, a jedynym zajęciem było gmeranie w głowach śpiących istot, które nie mogły się wybudzić. Nie, żebym uważał to za niepotrzebne czy mało szczytne, ale... Dlaczego teraz? Kiedy byliśmy sami?
- Nie możemy tego zrobić wieczorem? - jęknąłem żałośnie, niemalże pokładając się na stole. Może uda mi się wzbudzić w nim litość?
- Wieczorem przychodzi zbyt wiele osób, bym mógł cię czegokolwiek nauczyć. Dobrze o tym wiesz, Nemain.
Westchnąłem kolejny raz, nie odnajdując w sobie sił do dalszej sprzeczki. Miał rację, wieczorami nie był w stanie mnie nauczyć niczego o kontroli snów. Podniosłem się z ociąganiem i spojrzałem wyczekująco na starszego mężczyznę.
- Idź przodem, ja muszę dokończyć jeszcze jedną rzecz. Wybrałem dla ciebie prosty przypadek, więc zdążę dotrzeć nim opuścisz jej sny - powiedział Urian, machając na mnie dłonią, by zasygnalizować mi, że mam nie czekać. Poczułem się jak natrętna mucha, którą próbował odgonić. Nawet jeśli wiedziałem, że nie to miał na myśli. Po prostu znał mnie na tyle, by wiedzieć, że potrafiłbym się zaprzeć i czekać kilka godzin, rozpraszając go tym. A on chciał to skończyć jak najszybciej.
Mrucząc różne złorzeczenia pod nosem, wymyślając kolejne klątwy i kary dla istoty, która zakłóca tę chwilę, wyszedłem z gabinetu. Ruszyłem w kierunku pomieszczenia, które Aphis wykorzystał jako szpitalną salkę, gdzie leżały trudne przypadki, wymagające dłuższego czasu rehabilitacji. Albo też takie, które zapadły w głęboki sen i nie mogły się wybudzić, tworząc tym samym zagwozdki jednemu z najlepszych uzdrowicieli, jakich ta ziemia nosiła. Drogę pokonałem prychając i fukając na wszystkie istoty, które raczyły uśmiechać się do mnie. Ja im dam szczęście, kiedy byłem niezadowolony. To niegrzeczne tak się cieszyć, gdy moje serce usycha, bo nie jestem w stanie dotrzeć do obiektu moich westchnień. W żaden sposób. Co przebiję jeden mur, to natrafiam na kolejny. Grubszy, wyższy i z twardszego materiału.
Wszedłem do szpitalnego skrzydła i od razu skierowałem się do łóżka ukrytego za parawanem. Taką mieliśmy umowę z uzdrowicielem. Nie muszę mu informować, że się zjawiłem, ale on sam wybiera istoty, na których będziemy przeprowadzać moje lekcje. Żebyśmy przypadkiem nie zaatakowali kogoś, kto nie potrzebuje naszej pomocy i nie namieszali niepotrzebnie w jego umyśle. Kontrola snów była zbyt inwazyjnym zabiegiem, bym mógł uczyć się na istotach zdrowych. Choć czasami korciło mnie, by wedrzeć się do snów Uriana. Poznać go od zupełnie innej strony. Nie, żebym faktycznie był w stanie to zrobić. Uri był dla mnie zbyt potężny. Od razu by mnie wyczuł, a następnie ukarał za mój wybryk. Nie chciałem go do siebie zrazić. Za bardzo mi zależało.
Przyjrzałem się śpiącej dziewczynie. Mojej pacjentce - parsknąłem sarkastycznie. Wyglądała jak człowiek, nie dostrzegłem na niej żadnych cech sugerujących, że mogłaby przynależeć do innej rasy. Choć pozory niekiedy myliły. Ciemne włosy, sięgające podbródka okalały twarz w kształcie serca. Przez lekko uchylone, różowe usteczka wdychała powietrze. Przekrzywiłem lekko głowę, szukając ujęcia z delikatnie zmienionej perspektywy. Chyba mogłem uznać ją za ładną. Nie tak ładną jak ja, oczywiście. Ale przeniknięcie do jej snu nie będzie obrzydliwym doświadczeniem.
Ostatnim razem trafiłem do umysłu inkuba. Znalazłem się pośrodku orgii pełnej istot wszelkiego rodzaju. Demony, anioły, elfy, krasnoludy. Grubi, szczupli, ładni, brzydcy. Znaleźć można tam było wszystko, nawet zwierzęta. Spanikowałem, nie byłem w stanie wrócić, nie byłem w stanie zrobić nic. Patrzyłem tylko jak istoty podchodzą w moim kierunku. Nagie, śmierdzące wydzielinami z ich ciał. Uznały mnie za jednego z gości orgii. Na moje szczęście, Uri dostrzegł, że działo się coś złego. Wyciągnął mnie z jego umysłu, nim stało się najgorsze. Drżałem wtedy z przerażenia, a on objął mnie i trzymał blisko siebie, próbując uspokoić. Wykorzystałem sytuację, wczepiłem się mocno w niego i nie pozwoliłem mu się odsunąć. Pomogło mi w tym moje drżące z podekscytowania ciało i szybko bijące serce, które równie dobrze można było zinterpretować jako oznakę lęku. Było to najpiękniejszą chwilą w moim życiu. Po tym... Urian nigdy więcej mnie nie dotknął.
Naprawdę nie chciałem wykonywać tego zadania. Nie bez niego.
Przemieniłem się w kruka i stanąłem na poduszce, tuż obok głowy śniącej. W kruczej formie zdecydowanie łatwiej było mi podróżować. Zarówno między wymiarami, jak i wnikać do umysłów innych istot. Byłem wtedy mniejszy, łatwiej było się prześliznąć i nie potrzeba było wiele magii, by umiejętność zadziałała. Zwłaszcza, gdy magia ściśle powiązana była z magią krwi. Dlatego im mniejszy byłem, tym lepiej.
Wyciągnąłem przed siebie nóżkę i zacisnąłem mocno szpony na ramieniu dziewczyny, zagłębiając pazurki głęboko w jej skórze. Potrzebne było połączenie między nami, najlepiej stabilne. Na szczęście nie musiałem malować znaków runicznych krwią, nie miałem zamiaru ingerować w to, co zostało stworzone przez jej umysł. Musiałem pozbyć się tylko intruza, który był czynnikiem zewnętrznym. Szybka robota, prawda? Co mogłoby pójść nie tak.
Przymknąłem oczy i wymówiłem formułkę. Rozłożyłem skrzydła, czując jak na pióra napiera wiatr. Spadałem. Machnąłem kilka razy skrzydłami, stawiając opór powietrzu. Zrobiłem kilka kółek nad wyśnionym terytorium, przyglądając mu się uważnie. Rozeznanie się w terenie było jedną z najważniejszych czynności, które należy wykonać na samym początku. Zrobić w myślach mapę, zapamiętać najważniejsze punkty. Na wypadek, gdybym się zgubił.
Początkowe rozeznanie pomaga też w poznaniu pewnych schematów, którymi kierował się umysł. Tak jak tutaj. Jak daleko sięgnąć okiem, była woda, jakby cała planeta składała się w 99% z oceanów. Jednym procentem jest niewielka, zabudowana wysepka.
Skierowałem się w jej stronę, pozwalając, by moje ciało nabrało prędkości.
Wszystkie budynki na niej były jednakowe. Masywne bloki z szarego kamienia, przed którymi znajdowały się niewielkie parki z drzewami, których korony były idealnie okrągłe. Parki łączyły się ze sobą, sprawiając wrażenie, że podstawy budynków toną w zielonym morzu. Zrównałem się z linią drzew, zgrabnie przenikając między ich listowiem. Przycupnąłem na najniższej gałęzi, zniżając nieco głowę, by widzieć więcej.
Zakrakałem cicho, rejestrując, że ludzie w tym świecie nie posiadają twarzy. Są humanoidalną masą, okrytą szaro-burymi ciuchami. Zupełnie bez wyrazu. Znalezienie dziewczyny będzie nad wyraz proste. Zleciałem z gałęzi na ziemie i drepcząc koślawo, jak to ptaki miały w swej naturze, ruszyłem przed siebie by zwiedzać. Będąc tak nisko mogłem dostrzec więcej szczegółów.
Niektóre z szarych budynków muśnięte były farbami różnego koloru. Jakby ktoś stanął przed budowlą i chlusnął na jedną ze ścian kubeł farby. Oznaczało to, że dziewczyna była w tym miejscu zbyt krótko, by nauczyć się kontroli nad wizją świata. To dobrze. Nawet bardzo dobrze. Ułatwiało to całą sprawę. Była jeszcze silna, nie została stłamszona przez senne wizje. Świat nie był idealny, nie był taki, jakim chciała by był. Była świadoma jego niedoskonałości, a co za tym idzie - była świadoma swojego stanu.
Uniosłem się niewysoko, starając się choć trochę przyspieszyć moje poruszanie się po terenie, który na pozór wydawał się maleńką wysepką. Rozglądałem się uważnie, starając się znaleźć tę jedną, jedyną istotkę, która powinna być barwna na tle wszechobecnej szarości. Zatrzymałem się nagle, a z mojego gardła wyrwało się radosny skrzek. Bingo!
Znalazłem kościół. Kościół na środku wysepki, będący elementem zupełnie nie pasującym do krajobrazu. Potężny, z drewna, kolorowym witrażem wstawionym w ramy okna. Przed kościołem ujrzałem Śniącą. Stała, przyglądając się miastu z przymrużonymi oczami. Po wykrzywionych w grymasie niezadowolenia ustach i ściągniętych do dołu brwiach, wnioskowałem, że nie podobało jej się to co widzi. Szkoda, że nie mogłem przybrać swojej prawdziwej formy. Wprowadziłbym nieco piękna do tego miejsca. Przydałoby się. Chociaż... Myślę, że nawet moja krucza postać jest zachwycająca
Podleciałem bliżej, znajdując idealne miejsce na głowie jednego z rzygaczy. Z drewna. Jednak nie miałem jak inaczej mógłbym określić głowę potwora, zdobiącą zakończenie dachowej rynny. Rynny, równie drewnianej, w świecie, gdzie najpewniej nie pada deszcz. Zerknąłem na otworzony pysk maszkary. Był szpetny, może nieco mniej niż sam Alan. Dobra, niech będę miły - Alan nie był szpetny. Zestawiając to oczywiście z tą podobizną. Jednak myślę, że taki drewniany gargulec również przypadłby do gusty Adrielowi. Twardy, stawiający opór, nie dający ciepła i nadziei na jakiekolwiek odwzajemnienie uczuć. Wypisz wymaluj Alan. Drewniany.
Gdyby tylko duch wiedział, zazdrościłby mi, że gargulca dosiadłem szybciej niż on. Zakrakałem głośno, radośnie. Nie omieszkam wspomnieć mu tego w liściku, który zostawię na szafeczce przy jego łóżku. Miła lektura przed snem. Najlepiej wiecznym.
Przysłoniłem dziób skrzydłami, gdy zwróciłem na siebie uwagę dziewczyny. Uniosła wysoko brwi, parskając śmiechem.
- Zdradziłeś się! Żaden ptak się tak nie zachowuje! - krzyknęła, wyciągając w moim kierunku rękę. Westchnąłem niezadowolony, przeklinając w duchu swoją głupotę. Zleciałem posłusznie z paskudnej ozdoby i usiadłem na przedramieniu dziewczyny, pilnując się, by nie zacisnąć za mocno pazurków. Przymknąłem oczy i zaburczałem cicho, gdy podrapała mnie po główce tuż pod dzióbkiem. Ta ludzka cholera znała mój słaby punkt już po kilku sekundach. Nawet Urian go nie zna, a przy nim najczęściej przebywam w kruczej formie. - Przyleciałeś z zewnątrz? Nie wyglądasz jak ten stwór, który mnie tu uwięził. Wyobrażasz sobie? Uwięził mnie w mojej własnej głowie!
- Co to za stwór? - zaskrzeczałem, przekrzywiając nieco główkę w odruchu niezrozumienia. Dziewczyna zaśmiała się ciepło, nie przestając gładzić dłonią moich ciemnych piór. Wiedziała po co tu jestem, to oszczędziło czasu na tłumaczenia. Jedną z rzeczy mogłem odhaczyć.
- Co za stwór? Konkretnie tamten - wskazała skinieniem głowy w kierunku kościoła, przed którym stał wysoki, postawny mężczyzna. Ciemny, umięśniony, przytłaczający. Długie, czerwone włosy zaplótł w warkocz. Rysy twarzy miał podłużne, ostre. Patrzył na nas złotymi oczyma, w których błyskały ogniki zadziorności. Jednym słowem - wyglądał jak demon najniższej klasy, który próbował zrobić coś większego, przerastającego jego możliwości. I o dziwo, udało mu się to. - Łazi za mną od mojego pierwszego dnia pobytu w akademii. Uparciuch. Kiedy powiedziałam mu, że ma trzymać się ode mnie z daleka, postanowił mnie opętać. Nie sądziłam, ze demony to potrafią.
- Bo nie każdy potrafi, to trudna sztuka - mruknąłem, zastanawiając się jak mógłbym nakłonić nieznajomego do opuszczenia ciała dziewczyny. - Ej! Dupku! - krzyknąłem, zlatując z ramienia dziewczyny i podleciałem bliżej demona. Stanąłem przed nim, rozkraczając nieco nóżki i wypiąłem do przodu pierś, by wyglądać bardziej postawnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się krzywo, ironicznie. Wyprostował nieco sylwetkę i spojrzał na mnie z góry, próbując przytłoczyć mnie swoim wzrostem. Cholernie żałowałem, że stawiałem na oszczędność i nie przybyłem tu w mojej normalnej formie. Chociaż... Patrząc na wzrost rudego jegomościa, przerastał mnie o dwie głowy, nawet jeśli nie byłem krukiem.
- Bo co mi zrobisz, ptaszyno? - prychnął. podchodząc bliżej. Stanął stopą na moim ogonie, myśląc, że to przytrzyma mnie w miejscu. Ale mnie nic nie było w stanie zatrzymać. Nie kiedy byłem wściekły. Zaskrzeczałem głośno, ostrzegawczo i poderwałem się do lotu. Zignorowałem ból wyrywanych piór i wzniosłem się na wysokość głowy demona. Dziabnąłem go mocno w nos, raniąc dotkliwie, a gdy odruchowo przyłożył dłonie do twarzy, chcąc ochronić się przed kolejnym atakiem - zaczepiłem pazurki w jego włosy. Chwała wszystkim istotom, że był kudłaczem! Pociągnąłem go za sobą w kierunku kościoła.
Jak nie chciał po dobroci, wytargam go stąd siłą.
Dziewczyna chyba zrozumiała co chciałem uczynić, podbiegła do ciężkich wrót budowli i otworzyła je przede mną. Dzięki czemu z łatwością dostaliśmy się do środka. Podleciałem do misy ze święconą wodą, nie wypuszczając mojego zakładnika z pazurków. Gdy znaleźliśmy się przed nią, popchnąłem go do przodu, tak że pochylił się nad nią, i usiadłem na jego głowie, podskakując, by twarz zanurzyła się w wodzie.
- Wynocha! Ty padalcu! Podła kreaturo! Wszystko mi zniszczyłeś - skrzeczałem, z dziwną satysfakcją podtapiając demona w misce wody. Jak na razie działało, demon sparaliżowany wyśnioną świętością tego miejsca, nie stawiał oporu. Mogłem robić z nim co chciałem, a próbowałem go utopić. - Miałem mieć romantyczne popołudnie z Urianem. Ale nieeee... Bo po co! Bo zjawi się jeden niedorozwinięty gad I WSZYSTKO ZEPSUJE. Giń! Giń! Giń! Przez ciebie moja dupa się zestarzeje nim zrobię z niej użytek! No zdechnij żeś wreszcie!
Uspokoiłem się dopiero, gdy demon zaczął znikać. Dematerializował się, by powrócić do wymiaru rzeczywistego.
- Udało... Udało się? - zapytała dziewczyna niepewnie, na co ja zakrakałem radośnie, próbując wykonać taniec zwycięstwa, choć szło mi to pokracznie w tej formie. Na tyle niezdarnie, że zleciałem z misy i upadłbym, gdyby nie refleks Śniącej.
- To mój pierwszy sukces! - pochwaliłem się, poprawiając piórka, które powyginały się od nagłego upadku. Nie chciałem wyglądać źle po powrocie. W końcu czekał tam na mnie Urian.
Przymknąłem oczy, skupiając się na tym co mnie otacza. Próbowałem to od siebie odrzucić, wypchnąć się z tego świata, powtarzając w umyśle pewną formułkę, która tylko przyspieszała i ułatwiała ten proces. Poczułem wiatr, który poruszał moimi lotkami, przemieszczał się między nimi. Był ciepły, przyjemny. Zwiastował coś dobrego. Gdy ustał, uchyliłem powieki i ujrzałem... Śniącą.
- Nie wracasz? - zapytała mnie, kucając przede mną. Pacnęła mnie lekko palcem w dziób, jednak na tyle mocno, że mój łepek odchylił się nieco do tyłu.
- Próbowałem - prychnąłem, próbując skrzydłami odgonić natrętne dłonie dziewczyny. W końcu jednak pochwyciła mnie i uniosła przed swoją twarzą. - Próbowałem i... On... On zajął moje ciało pierwszy! Zostałem tam bez opieki! - zacząłem panikować, machając chaotycznie skrzydłami. Teraz to poczułem, niezwykle wyraźnie. Utraciłem połączenie z moim ciałem, ktoś mnie oderwał od dziewczyny! - Ta przeklęta gadzina, wyklęta z piekła zajęła moje ciało! Opętał mnie! - krzyczałem, wyrywając się z mocnego uścisku dłoni. On naprawdę to zrobił. Nie mogłem wrócić do domu. Do Uriana. On miał dostęp do moich wszelkich wspomnień, do moich myśli i pragnień. - Co jeśli to wykorzysta? Muszę tam wrócić. MUSZĘ. A jak się tam znajdę, to nakopię mu do tego paskudnego tyłka!
- Już, już, spokojnie - uspokajała mnie dziewczyna, przygryzając mocno wargi, by nie roześmiać się. Wyprostowała nieco ręce, trzymając mnie jak najdalej od swojego ciała i czekała cierpliwie, aż przestanę się szamotać z opętańczym skrzekiem. Gdy zabrakło mi sił, zawisłem bezwładnie w jej dłoniach i patrzyłem na nią ze zrezygnowaniem.
- Co jeśli Urian nie zauważy, że ja... To nie ja? - załkałem, ukrywając dzióbek w skrzydłach.
- Och... Biedactwo - westchnęła dziewczyna, przytulając mnie mocno do siebie. Gładziła delikatnie moje pióra, próbując dodać mi otuchy. - Na pewno się zorientuje. Zobaczysz. Ty wrócisz do siebie, a ja znów będę żywa. Wszystko się ułoży, na pewno - pocieszała mnie, a ja z każdym jej słowem traciłem wiarę na to, że cokolwiek się tu ułoży i skończy dobrze. Zaszlochałem głośniej, piskliwiej, wtulając się jednak w ciało nieznajomej. Chciałem wrócić. Chciałem by to Urian mnie teraz obejmował.
- Może... Na sam początek. Jestem Zoë - mówiła dalej, niosąc mnie gdzieś, w tylko jej znanym kierunku. Nawet mnie nie obchodziło gdzie mnie niosła, nie chciałem tu być. - I myślisz, że to dobry moment, by powiedzieć: witaj w moim świecie?
Parsknąłem cicho na to stwierdzenie, spoglądając na nią znad kruczych piórek. Poczułem się nieco lepiej. Ale tylko troszeczkę. W głównej mierze dlatego, że nie tkwiłem w tym bagnie sam.
W moim sercu zaczęła kiełkować nadzieja, że Urian zauważy, że coś jest nie tak. Choć marne były na to szanse, zważając na to, że drow nie zwracał na mnie większej uwagi niż na zwykłego podopiecznego. Zapewne nie znał moich zachowań i ten Parszywiec, podszywając się pode mnie, zamydli mu oczy. Bałem się, że moje obawy mogą stać się prawdą.
<Uri? Ja tak tu sobie siedzę w czyjejś głowie, w dziwnym świecie. Przydałaby mi się pomoc. Tak bardzo, bardzo :( >
Na moje szczęście, albo też i nieszczęście, mężczyzna niczego nie dostrzegał. Nie widział mojego spojrzenia, nie widział rumieńców, nie widział że przy nim brakuje mi słów. Wszyscy wiedzieli o moich uczuciach, nawet kiedy im tego nie mówiłem. Wszyscy, tylko nie on.
Z miłym uśmiechem, a przynajmniej starałem się, by tak wyglądał, pożegnałem Adriela. Jego życzenie powodzenia może okazać się przydatne. Oby okazało się przydatne.
- Zostaliśmy sami - powiedziałem podekscytowany, przysuwając krzesło bliżej Uriana. Pochyliłem się w jego kierunku, opierając ręce na stole. Postarałem się przyjąć nieco kuszącą pozę, by drow zwrócił na mnie uwagę. Zawiesił oko na moim ciele, zachwycił się tym jak aktualnie wyglądam. Bo starałem się dla niego.
Niestety jedynym efektem jaki osiągnąłem były intensywne rumieńce zażenowania, ogrzewające moje policzki. Nic więcej. Nawet jednego spojrzenia.
- Cieszę się, że masz takie chęci do nauki - wymamrotał Urian, przeglądając leżące przed nim notatki. Analizował przebieg dzisiejszego opętania, jakie postępy Ad zrobił w tym temacie. Wydąłem usta niezadowolony.
Dlaczego na ducha zwracał większą uwagę? Ba... Na niego to chociaż patrzył, gdy rozmawiali. Przy mnie siedział z nosem w papierach i uporządkowywał, coś zaznaczał, coś przepisał. Rzadko na mnie zerkał, zupełnie jakby mnie nie dostrzegał. Jakbym był elementem wystroju jego gabinetu. Ładnym elementem wystroju, dodajmy. Nawet bardzo. Więc tym bardziej... W czym byłem gorszy od Adriela?
Spojrzałem z zaskoczeniem na Uriana, który dłonią delikatnie pogładził moje włosy. Uśmiechał się przyjaźnie, a mnie zatrzymało się serce. Uwielbiałem jego uśmiech. Naprawdę żałowałem, że nie robił tego częściej.
- Wiem, że nie podobają ci się te próby. Są męczące i nigdy nie wiesz na co trafisz, ale idzie ci coraz lepiej - mówił, pokazując jak błędnie odczytał moją minę. Westchnąłem ciężko, przecierając dłonią twarz. Próbował mnie zmotywować, jednak efekt był nieco odwrotny - czułem się coraz większą rezygnację. Nie dość, że kolejna okazja na zbliżenie się do drowa spaliła na panewce, to jeszcze moim dzisiejszym zadaniem będzie kontrola snów. Jakbym miał mało własnych problemów, a jedynym zajęciem było gmeranie w głowach śpiących istot, które nie mogły się wybudzić. Nie, żebym uważał to za niepotrzebne czy mało szczytne, ale... Dlaczego teraz? Kiedy byliśmy sami?
- Nie możemy tego zrobić wieczorem? - jęknąłem żałośnie, niemalże pokładając się na stole. Może uda mi się wzbudzić w nim litość?
- Wieczorem przychodzi zbyt wiele osób, bym mógł cię czegokolwiek nauczyć. Dobrze o tym wiesz, Nemain.
Westchnąłem kolejny raz, nie odnajdując w sobie sił do dalszej sprzeczki. Miał rację, wieczorami nie był w stanie mnie nauczyć niczego o kontroli snów. Podniosłem się z ociąganiem i spojrzałem wyczekująco na starszego mężczyznę.
- Idź przodem, ja muszę dokończyć jeszcze jedną rzecz. Wybrałem dla ciebie prosty przypadek, więc zdążę dotrzeć nim opuścisz jej sny - powiedział Urian, machając na mnie dłonią, by zasygnalizować mi, że mam nie czekać. Poczułem się jak natrętna mucha, którą próbował odgonić. Nawet jeśli wiedziałem, że nie to miał na myśli. Po prostu znał mnie na tyle, by wiedzieć, że potrafiłbym się zaprzeć i czekać kilka godzin, rozpraszając go tym. A on chciał to skończyć jak najszybciej.
Mrucząc różne złorzeczenia pod nosem, wymyślając kolejne klątwy i kary dla istoty, która zakłóca tę chwilę, wyszedłem z gabinetu. Ruszyłem w kierunku pomieszczenia, które Aphis wykorzystał jako szpitalną salkę, gdzie leżały trudne przypadki, wymagające dłuższego czasu rehabilitacji. Albo też takie, które zapadły w głęboki sen i nie mogły się wybudzić, tworząc tym samym zagwozdki jednemu z najlepszych uzdrowicieli, jakich ta ziemia nosiła. Drogę pokonałem prychając i fukając na wszystkie istoty, które raczyły uśmiechać się do mnie. Ja im dam szczęście, kiedy byłem niezadowolony. To niegrzeczne tak się cieszyć, gdy moje serce usycha, bo nie jestem w stanie dotrzeć do obiektu moich westchnień. W żaden sposób. Co przebiję jeden mur, to natrafiam na kolejny. Grubszy, wyższy i z twardszego materiału.
Wszedłem do szpitalnego skrzydła i od razu skierowałem się do łóżka ukrytego za parawanem. Taką mieliśmy umowę z uzdrowicielem. Nie muszę mu informować, że się zjawiłem, ale on sam wybiera istoty, na których będziemy przeprowadzać moje lekcje. Żebyśmy przypadkiem nie zaatakowali kogoś, kto nie potrzebuje naszej pomocy i nie namieszali niepotrzebnie w jego umyśle. Kontrola snów była zbyt inwazyjnym zabiegiem, bym mógł uczyć się na istotach zdrowych. Choć czasami korciło mnie, by wedrzeć się do snów Uriana. Poznać go od zupełnie innej strony. Nie, żebym faktycznie był w stanie to zrobić. Uri był dla mnie zbyt potężny. Od razu by mnie wyczuł, a następnie ukarał za mój wybryk. Nie chciałem go do siebie zrazić. Za bardzo mi zależało.
Przyjrzałem się śpiącej dziewczynie. Mojej pacjentce - parsknąłem sarkastycznie. Wyglądała jak człowiek, nie dostrzegłem na niej żadnych cech sugerujących, że mogłaby przynależeć do innej rasy. Choć pozory niekiedy myliły. Ciemne włosy, sięgające podbródka okalały twarz w kształcie serca. Przez lekko uchylone, różowe usteczka wdychała powietrze. Przekrzywiłem lekko głowę, szukając ujęcia z delikatnie zmienionej perspektywy. Chyba mogłem uznać ją za ładną. Nie tak ładną jak ja, oczywiście. Ale przeniknięcie do jej snu nie będzie obrzydliwym doświadczeniem.
Ostatnim razem trafiłem do umysłu inkuba. Znalazłem się pośrodku orgii pełnej istot wszelkiego rodzaju. Demony, anioły, elfy, krasnoludy. Grubi, szczupli, ładni, brzydcy. Znaleźć można tam było wszystko, nawet zwierzęta. Spanikowałem, nie byłem w stanie wrócić, nie byłem w stanie zrobić nic. Patrzyłem tylko jak istoty podchodzą w moim kierunku. Nagie, śmierdzące wydzielinami z ich ciał. Uznały mnie za jednego z gości orgii. Na moje szczęście, Uri dostrzegł, że działo się coś złego. Wyciągnął mnie z jego umysłu, nim stało się najgorsze. Drżałem wtedy z przerażenia, a on objął mnie i trzymał blisko siebie, próbując uspokoić. Wykorzystałem sytuację, wczepiłem się mocno w niego i nie pozwoliłem mu się odsunąć. Pomogło mi w tym moje drżące z podekscytowania ciało i szybko bijące serce, które równie dobrze można było zinterpretować jako oznakę lęku. Było to najpiękniejszą chwilą w moim życiu. Po tym... Urian nigdy więcej mnie nie dotknął.
Naprawdę nie chciałem wykonywać tego zadania. Nie bez niego.
Przemieniłem się w kruka i stanąłem na poduszce, tuż obok głowy śniącej. W kruczej formie zdecydowanie łatwiej było mi podróżować. Zarówno między wymiarami, jak i wnikać do umysłów innych istot. Byłem wtedy mniejszy, łatwiej było się prześliznąć i nie potrzeba było wiele magii, by umiejętność zadziałała. Zwłaszcza, gdy magia ściśle powiązana była z magią krwi. Dlatego im mniejszy byłem, tym lepiej.
Wyciągnąłem przed siebie nóżkę i zacisnąłem mocno szpony na ramieniu dziewczyny, zagłębiając pazurki głęboko w jej skórze. Potrzebne było połączenie między nami, najlepiej stabilne. Na szczęście nie musiałem malować znaków runicznych krwią, nie miałem zamiaru ingerować w to, co zostało stworzone przez jej umysł. Musiałem pozbyć się tylko intruza, który był czynnikiem zewnętrznym. Szybka robota, prawda? Co mogłoby pójść nie tak.
Przymknąłem oczy i wymówiłem formułkę. Rozłożyłem skrzydła, czując jak na pióra napiera wiatr. Spadałem. Machnąłem kilka razy skrzydłami, stawiając opór powietrzu. Zrobiłem kilka kółek nad wyśnionym terytorium, przyglądając mu się uważnie. Rozeznanie się w terenie było jedną z najważniejszych czynności, które należy wykonać na samym początku. Zrobić w myślach mapę, zapamiętać najważniejsze punkty. Na wypadek, gdybym się zgubił.
Początkowe rozeznanie pomaga też w poznaniu pewnych schematów, którymi kierował się umysł. Tak jak tutaj. Jak daleko sięgnąć okiem, była woda, jakby cała planeta składała się w 99% z oceanów. Jednym procentem jest niewielka, zabudowana wysepka.
Skierowałem się w jej stronę, pozwalając, by moje ciało nabrało prędkości.
Wszystkie budynki na niej były jednakowe. Masywne bloki z szarego kamienia, przed którymi znajdowały się niewielkie parki z drzewami, których korony były idealnie okrągłe. Parki łączyły się ze sobą, sprawiając wrażenie, że podstawy budynków toną w zielonym morzu. Zrównałem się z linią drzew, zgrabnie przenikając między ich listowiem. Przycupnąłem na najniższej gałęzi, zniżając nieco głowę, by widzieć więcej.
Zakrakałem cicho, rejestrując, że ludzie w tym świecie nie posiadają twarzy. Są humanoidalną masą, okrytą szaro-burymi ciuchami. Zupełnie bez wyrazu. Znalezienie dziewczyny będzie nad wyraz proste. Zleciałem z gałęzi na ziemie i drepcząc koślawo, jak to ptaki miały w swej naturze, ruszyłem przed siebie by zwiedzać. Będąc tak nisko mogłem dostrzec więcej szczegółów.
Niektóre z szarych budynków muśnięte były farbami różnego koloru. Jakby ktoś stanął przed budowlą i chlusnął na jedną ze ścian kubeł farby. Oznaczało to, że dziewczyna była w tym miejscu zbyt krótko, by nauczyć się kontroli nad wizją świata. To dobrze. Nawet bardzo dobrze. Ułatwiało to całą sprawę. Była jeszcze silna, nie została stłamszona przez senne wizje. Świat nie był idealny, nie był taki, jakim chciała by był. Była świadoma jego niedoskonałości, a co za tym idzie - była świadoma swojego stanu.
Uniosłem się niewysoko, starając się choć trochę przyspieszyć moje poruszanie się po terenie, który na pozór wydawał się maleńką wysepką. Rozglądałem się uważnie, starając się znaleźć tę jedną, jedyną istotkę, która powinna być barwna na tle wszechobecnej szarości. Zatrzymałem się nagle, a z mojego gardła wyrwało się radosny skrzek. Bingo!
Znalazłem kościół. Kościół na środku wysepki, będący elementem zupełnie nie pasującym do krajobrazu. Potężny, z drewna, kolorowym witrażem wstawionym w ramy okna. Przed kościołem ujrzałem Śniącą. Stała, przyglądając się miastu z przymrużonymi oczami. Po wykrzywionych w grymasie niezadowolenia ustach i ściągniętych do dołu brwiach, wnioskowałem, że nie podobało jej się to co widzi. Szkoda, że nie mogłem przybrać swojej prawdziwej formy. Wprowadziłbym nieco piękna do tego miejsca. Przydałoby się. Chociaż... Myślę, że nawet moja krucza postać jest zachwycająca
Podleciałem bliżej, znajdując idealne miejsce na głowie jednego z rzygaczy. Z drewna. Jednak nie miałem jak inaczej mógłbym określić głowę potwora, zdobiącą zakończenie dachowej rynny. Rynny, równie drewnianej, w świecie, gdzie najpewniej nie pada deszcz. Zerknąłem na otworzony pysk maszkary. Był szpetny, może nieco mniej niż sam Alan. Dobra, niech będę miły - Alan nie był szpetny. Zestawiając to oczywiście z tą podobizną. Jednak myślę, że taki drewniany gargulec również przypadłby do gusty Adrielowi. Twardy, stawiający opór, nie dający ciepła i nadziei na jakiekolwiek odwzajemnienie uczuć. Wypisz wymaluj Alan. Drewniany.
Gdyby tylko duch wiedział, zazdrościłby mi, że gargulca dosiadłem szybciej niż on. Zakrakałem głośno, radośnie. Nie omieszkam wspomnieć mu tego w liściku, który zostawię na szafeczce przy jego łóżku. Miła lektura przed snem. Najlepiej wiecznym.
Przysłoniłem dziób skrzydłami, gdy zwróciłem na siebie uwagę dziewczyny. Uniosła wysoko brwi, parskając śmiechem.
- Zdradziłeś się! Żaden ptak się tak nie zachowuje! - krzyknęła, wyciągając w moim kierunku rękę. Westchnąłem niezadowolony, przeklinając w duchu swoją głupotę. Zleciałem posłusznie z paskudnej ozdoby i usiadłem na przedramieniu dziewczyny, pilnując się, by nie zacisnąć za mocno pazurków. Przymknąłem oczy i zaburczałem cicho, gdy podrapała mnie po główce tuż pod dzióbkiem. Ta ludzka cholera znała mój słaby punkt już po kilku sekundach. Nawet Urian go nie zna, a przy nim najczęściej przebywam w kruczej formie. - Przyleciałeś z zewnątrz? Nie wyglądasz jak ten stwór, który mnie tu uwięził. Wyobrażasz sobie? Uwięził mnie w mojej własnej głowie!
- Co to za stwór? - zaskrzeczałem, przekrzywiając nieco główkę w odruchu niezrozumienia. Dziewczyna zaśmiała się ciepło, nie przestając gładzić dłonią moich ciemnych piór. Wiedziała po co tu jestem, to oszczędziło czasu na tłumaczenia. Jedną z rzeczy mogłem odhaczyć.
- Co za stwór? Konkretnie tamten - wskazała skinieniem głowy w kierunku kościoła, przed którym stał wysoki, postawny mężczyzna. Ciemny, umięśniony, przytłaczający. Długie, czerwone włosy zaplótł w warkocz. Rysy twarzy miał podłużne, ostre. Patrzył na nas złotymi oczyma, w których błyskały ogniki zadziorności. Jednym słowem - wyglądał jak demon najniższej klasy, który próbował zrobić coś większego, przerastającego jego możliwości. I o dziwo, udało mu się to. - Łazi za mną od mojego pierwszego dnia pobytu w akademii. Uparciuch. Kiedy powiedziałam mu, że ma trzymać się ode mnie z daleka, postanowił mnie opętać. Nie sądziłam, ze demony to potrafią.
- Bo nie każdy potrafi, to trudna sztuka - mruknąłem, zastanawiając się jak mógłbym nakłonić nieznajomego do opuszczenia ciała dziewczyny. - Ej! Dupku! - krzyknąłem, zlatując z ramienia dziewczyny i podleciałem bliżej demona. Stanąłem przed nim, rozkraczając nieco nóżki i wypiąłem do przodu pierś, by wyglądać bardziej postawnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się krzywo, ironicznie. Wyprostował nieco sylwetkę i spojrzał na mnie z góry, próbując przytłoczyć mnie swoim wzrostem. Cholernie żałowałem, że stawiałem na oszczędność i nie przybyłem tu w mojej normalnej formie. Chociaż... Patrząc na wzrost rudego jegomościa, przerastał mnie o dwie głowy, nawet jeśli nie byłem krukiem.
- Bo co mi zrobisz, ptaszyno? - prychnął. podchodząc bliżej. Stanął stopą na moim ogonie, myśląc, że to przytrzyma mnie w miejscu. Ale mnie nic nie było w stanie zatrzymać. Nie kiedy byłem wściekły. Zaskrzeczałem głośno, ostrzegawczo i poderwałem się do lotu. Zignorowałem ból wyrywanych piór i wzniosłem się na wysokość głowy demona. Dziabnąłem go mocno w nos, raniąc dotkliwie, a gdy odruchowo przyłożył dłonie do twarzy, chcąc ochronić się przed kolejnym atakiem - zaczepiłem pazurki w jego włosy. Chwała wszystkim istotom, że był kudłaczem! Pociągnąłem go za sobą w kierunku kościoła.
Jak nie chciał po dobroci, wytargam go stąd siłą.
Dziewczyna chyba zrozumiała co chciałem uczynić, podbiegła do ciężkich wrót budowli i otworzyła je przede mną. Dzięki czemu z łatwością dostaliśmy się do środka. Podleciałem do misy ze święconą wodą, nie wypuszczając mojego zakładnika z pazurków. Gdy znaleźliśmy się przed nią, popchnąłem go do przodu, tak że pochylił się nad nią, i usiadłem na jego głowie, podskakując, by twarz zanurzyła się w wodzie.
- Wynocha! Ty padalcu! Podła kreaturo! Wszystko mi zniszczyłeś - skrzeczałem, z dziwną satysfakcją podtapiając demona w misce wody. Jak na razie działało, demon sparaliżowany wyśnioną świętością tego miejsca, nie stawiał oporu. Mogłem robić z nim co chciałem, a próbowałem go utopić. - Miałem mieć romantyczne popołudnie z Urianem. Ale nieeee... Bo po co! Bo zjawi się jeden niedorozwinięty gad I WSZYSTKO ZEPSUJE. Giń! Giń! Giń! Przez ciebie moja dupa się zestarzeje nim zrobię z niej użytek! No zdechnij żeś wreszcie!
Uspokoiłem się dopiero, gdy demon zaczął znikać. Dematerializował się, by powrócić do wymiaru rzeczywistego.
- Udało... Udało się? - zapytała dziewczyna niepewnie, na co ja zakrakałem radośnie, próbując wykonać taniec zwycięstwa, choć szło mi to pokracznie w tej formie. Na tyle niezdarnie, że zleciałem z misy i upadłbym, gdyby nie refleks Śniącej.
- To mój pierwszy sukces! - pochwaliłem się, poprawiając piórka, które powyginały się od nagłego upadku. Nie chciałem wyglądać źle po powrocie. W końcu czekał tam na mnie Urian.
Przymknąłem oczy, skupiając się na tym co mnie otacza. Próbowałem to od siebie odrzucić, wypchnąć się z tego świata, powtarzając w umyśle pewną formułkę, która tylko przyspieszała i ułatwiała ten proces. Poczułem wiatr, który poruszał moimi lotkami, przemieszczał się między nimi. Był ciepły, przyjemny. Zwiastował coś dobrego. Gdy ustał, uchyliłem powieki i ujrzałem... Śniącą.
- Nie wracasz? - zapytała mnie, kucając przede mną. Pacnęła mnie lekko palcem w dziób, jednak na tyle mocno, że mój łepek odchylił się nieco do tyłu.
- Próbowałem - prychnąłem, próbując skrzydłami odgonić natrętne dłonie dziewczyny. W końcu jednak pochwyciła mnie i uniosła przed swoją twarzą. - Próbowałem i... On... On zajął moje ciało pierwszy! Zostałem tam bez opieki! - zacząłem panikować, machając chaotycznie skrzydłami. Teraz to poczułem, niezwykle wyraźnie. Utraciłem połączenie z moim ciałem, ktoś mnie oderwał od dziewczyny! - Ta przeklęta gadzina, wyklęta z piekła zajęła moje ciało! Opętał mnie! - krzyczałem, wyrywając się z mocnego uścisku dłoni. On naprawdę to zrobił. Nie mogłem wrócić do domu. Do Uriana. On miał dostęp do moich wszelkich wspomnień, do moich myśli i pragnień. - Co jeśli to wykorzysta? Muszę tam wrócić. MUSZĘ. A jak się tam znajdę, to nakopię mu do tego paskudnego tyłka!
- Już, już, spokojnie - uspokajała mnie dziewczyna, przygryzając mocno wargi, by nie roześmiać się. Wyprostowała nieco ręce, trzymając mnie jak najdalej od swojego ciała i czekała cierpliwie, aż przestanę się szamotać z opętańczym skrzekiem. Gdy zabrakło mi sił, zawisłem bezwładnie w jej dłoniach i patrzyłem na nią ze zrezygnowaniem.
- Co jeśli Urian nie zauważy, że ja... To nie ja? - załkałem, ukrywając dzióbek w skrzydłach.
- Och... Biedactwo - westchnęła dziewczyna, przytulając mnie mocno do siebie. Gładziła delikatnie moje pióra, próbując dodać mi otuchy. - Na pewno się zorientuje. Zobaczysz. Ty wrócisz do siebie, a ja znów będę żywa. Wszystko się ułoży, na pewno - pocieszała mnie, a ja z każdym jej słowem traciłem wiarę na to, że cokolwiek się tu ułoży i skończy dobrze. Zaszlochałem głośniej, piskliwiej, wtulając się jednak w ciało nieznajomej. Chciałem wrócić. Chciałem by to Urian mnie teraz obejmował.
- Może... Na sam początek. Jestem Zoë - mówiła dalej, niosąc mnie gdzieś, w tylko jej znanym kierunku. Nawet mnie nie obchodziło gdzie mnie niosła, nie chciałem tu być. - I myślisz, że to dobry moment, by powiedzieć: witaj w moim świecie?
Parsknąłem cicho na to stwierdzenie, spoglądając na nią znad kruczych piórek. Poczułem się nieco lepiej. Ale tylko troszeczkę. W głównej mierze dlatego, że nie tkwiłem w tym bagnie sam.
W moim sercu zaczęła kiełkować nadzieja, że Urian zauważy, że coś jest nie tak. Choć marne były na to szanse, zważając na to, że drow nie zwracał na mnie większej uwagi niż na zwykłego podopiecznego. Zapewne nie znał moich zachowań i ten Parszywiec, podszywając się pode mnie, zamydli mu oczy. Bałem się, że moje obawy mogą stać się prawdą.
<Uri? Ja tak tu sobie siedzę w czyjejś głowie, w dziwnym świecie. Przydałaby mi się pomoc. Tak bardzo, bardzo :( >