Niebieskowłosy nie zdołał nawet dokończyć zdania, bo zaczął się robić okropnie blady... prawie, że biały. Wydawał się dusić... jakby dostał jakiegoś dziwnego ataku. Oczy momentalnie okazały tylko białka, a źrenice uciekły na tyły. Powieki przymknęły się, a ciało bezwiednie zaczęło upadać. Centymetry... sekundy... dzieliły syna najady od spotkania z bardzo ciepłym podłożem.
- Kurwa jasna... - szepnąłem wściekły i zrobił spory krok do przodu łapiąc ciało chłopaka. Było niezwykle lekkie i oklapłe. Instynkt momentalnie posłał sygnał do kończyn nakazując im opuścić teren podziemia. Nie wiedziałem czy chłopak mógł od tego wszystkiego nie umrzeć, więc... nie zamierzałem ryzykować. Mimo tego, że wszyscy myślą, iż nie czerpię przyjemności z niczego innego jak znęcania się nad nimi czy nawet zabijania ich, to śmierci drugiego człowieka nie byłbym w stanie sobie wybaczyć. Nigdy przecież nikogo nie zabiłem i nie chciałem tego robić. W zupełności wystarczyło mi wysłanie niektórych wyjątków do szpitala czy coś w tym stylu.
Puściłem się biegiem do wyjścia. Walić wszystko inne. Trzeba było szybko się wydostać z tamtego miejsca. Niebieskowłosemu nic nie mogło się stać. Nie mogło!
Udało się. Zwinnymi susami przemierzyłem cały dystans. Wszystko zdawało się być w normie. Powietrze, temperatura i wszystko inne, co za wysokie mogło być niebezpieczne dla chłopaka. Położyłem go delikatnie na ławce z zamiarem sprawdzenia, czy żyje. Przyłożyłem dwa palce do jego szyi, ale nic nie wyczułem. Spróbowałem też z policzkami przy ustach, ale oddech również był niewyczuwalny. Przeraziłem się nie na żarty. Nieco spanikowany miałem zamiar poratować się ostatnią deską ratunku, która przychodziła mi do głowy. Jako iż byłem w pewnej części zwierzęcą hybrydą, miałem lepszy słuch niż zwykły człowiek. Przyłożyłem ucho do klatki piersiowej chłopaka chcąc usłyszeć odgłos bicia jego serca. Błagałem w duchu, aby biło. Tak się stało, ale odgłos był cichy, słaby. Na początku chciałem go zanieść gdzieś do skrzydła szpitalnego, ale kiedy zauważyłem jego pełne oddechy, uspokoiłem się. Rozluźniłem napięte mięśnie i z o wiele spokojniejszym sercem i sumieniem opadłem głową na klatkę piersiową chłopaka. Była taka przyjemnie chłodna i gładka... lepsza nawet od mojej poduszki. Ułożyłem się na nim wygodniej. Miło się na niej drzemało. Unosiła się równomiernie, usypiając mnie. Przejechałem po niej dłonią i od razu uchyliłem przymknięte powieki. Jego skóra... była taka miła w dotyku. Przypominała mi najdelikatniejszy materiał, jaki był mi znany. Jeździłem po jego klatce piersiowej... jakoś nie mogłem przestać.
<Hessan?>
<Hessan?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz