To było skomplikowane. Zdecydowanie. Sytuacja dawno przeszła z "Dostanę zawału!" do "Co się tutaj wyprawia?". Ktoś się zaczął śmiać, opętańczo, histerycznie. W zależności od momentu dźwięk przypominał wycie kobiety w ciąży, ewentualnie rozstrojoną hormonalnie nastolatkę.
To było też śmieszne. W bardzo paskudny, niezrozumiały, obcy dla mnie sposób było śmieszne. W jednym momencie miałem wrażenie, że oddaję hołd ojczyźnie, ratuję dziewoję przed włamywaczami, co z tego, że za broń służyła mi jedynie lekko zardzewiała patelnia. W drugim stwierdziłem, że wyszedłem na idiotę. W trzecim, że mój pisk powinien zaliczać się do rzeczy, które należałoby wymazać z pamięci na wszelkie możliwe sposoby. W czwartym, że zdążyłem się już po raz kolejny zbłaźnić przed tutejszymi lokatorami. Cudownie. Miałem nadzieję, że moja twarz nie wygląda jak pomidor, ale sądząc po cieple, płynącym z policzków, miałem niewielkie szanse. Jak tak dalej pójdzie wywalą mnie stąd, zanim w ogóle zorientuję się, czego uczą w tej szkole. Po prostu cudownie, nie ma to jak zaliczyć wtopę na sam dobry, początek dnia. A może koniec dnia? Nie widziałem tutaj zegarka, równie dobrze mogło niedługo zacząć świtać. Albo w sumie nie? Całkowicie straciłem poczucie czasu, gdy adrenalina zepchnęła porę dnia na dalszy plan.
- Co się...? - wybełkotałem niemrawo. Sytuacja z każdym momentem stawała się coraz bardziej dziwaczna, a ja miałem coraz większą pewność, że powinienem pomyśleć o zakupie jakiegoś miłego kawałka ziemi na cmentarzu. Może gdzieś blisko muru? Chociaż nie, deptać pewnie i tak ktoś będzie. Zresztą, na godny pochowek stać mnie pewnie nie będzie, patrząc na to, że nawet nie wiem, jaką się tutaj posługują walutą. Co ja gadam, zacząć powinienem od testamentu. Zresztą, biorąc schemat studenta z mojego świata raczej czekało mnie głodowanie od pierwszego do pierwszego, świętując promocyjne, wolne godziny i udając wcale nie tak bardzo głodnego żaka. Może panikowałem. Może. Ale tylko troszeczkę. Adirel? Duch? Pokłócili? Zaraz! To pewnie para jest. Trzepnąłem się dłonią w głowę. A jak głupi pytałem go wcześniej czy Dei to jego dziewczyna. Albo chłopak. A zresztą, to jest nie do ogarnięcia w tym momencie. Zaraz!
- Duch? Ten chłopak... - wymamrotałem. W teorii wiedziałem, że istnieje wiele ras. W praktyce co innego było słyszeć o medium, które potrafiło widzieć duchy, a co innego na własne oczy widzieć, jak ktoś zdziela go patelnią. Albo w sumie nie widzieć, tylko zdzielić go patelnią. To dlatego wydawało mi się, że coś nie tak z uderzeniem było!
- Jak zombie? Z filmów? - Skrzywiłem się. W moim świecie duchy widywały jedynie osoby z odpowiednim darem, z czego najczęściej przypominały rozkładające się zwłoki, mimo niematerialnej postaci. Obrzydliwe, bez części ciała niosły za sobą zapach gnijącego mięsa. Z drugiej strony tutaj wszystko było inne. Ciekawe. Nieznane. Niezbadane.
Cudownie. Filmów też tutaj nie mają, co ja będę robił w wolne wieczory? Patrząc na mój poprzedni schemat przetrwania dnia w poprzednich szkołach, śmiało założyłem, że na pewno będą wolne. I raczej takie do końca zostaną. Nie zaliczałem się do zbyt towarzyskich osób, wolałem towarzystwo filmu, książki czy gwiazd.
- Aha... - szepnąłem niepewnie, ponownie gubiąc się w temacie. Przestałem cokolwiek rozumieć, oczy same mi się zamykały, sprawiając, że obraz zaczął się zamazywać. To zdecydowanie nie był mój najlepszy dzień, a nie wyglądało na to, żebym zdołał się jeszcze jakoś wyspać. Zaraz jednak dziewczyna pisnęła, przytuliła mnie, a ja przekląłem w duchu powracający na moją twarz zdradliwy rumieniec. Nawet moje własne ciało ze mnie drwi, jak tak można? Na szczęście skierowaliśmy się szybko do sypialni, a słabe oświetlenie dawało złudne nadzieję, że może dziewczyna (już z powrotem dziewczyna) nie dostrzegła, że przypominam dojrzałego pomidora. Po położeniu się w łóżku, mimo zmęczenia nie mogłem zasnąć. Było cicho, zdecydowanie za cicho. Niby dobiegało skądś dudnienie, podejrzewałem, że z pokoju Alana, ale to było zdecydowanie za mało. Pół życia spędziłem w akademikach, na dodatek męskich, tam cicho być nie mogło. Drugie pół w domu zawsze pełnym dzieciarni, tym bardziej, że siostry miały upierdliwy zwyczaj spraszania do nich absurdalnej liczby znajomych z rezerwatu każdego dnia. Dlatego we względnie cichym mieszkaniu Deidre i Alana, dostawałem szału, a właściwie drobnej histerii.
Nie wiem, w którym momencie zasnąłem. Słońce dawno wzeszło, zanim zwlokłem się łóżka, trąc dłońmi oczy. Spać, spać, spać. Powrót do łóżka nagle stał się bardzo zachęcającą propozycją. Z drugiej strony zaczął się rozchodzić po mieszkaniu przyjemny zapach posiłku, a mój brzuch wyraźnie upomniał się o dostawę energii. Skierowałem się do kuchni, pocierając obolały kark. Wszyscy znajdowali się już w środku. Powstrzymałem odruchową chęć ziewnięcia, próbując ignorować zasłyszaną informację o zjadaniu myszy. Co kto lubi. Skrzywiłem się lekko, słysząc informację na temat Liliope. Kobieta do tej pory przyprawiała mnie o ciarki, tym bardziej, że wiązałem z jej istotą problem moich wielomiesięcznych kłopotów ze snem, koszmarów i późniejszych paranoi. Z jej gabinetu poprzednio wydobywała się naprawdę nieciekawa aura, dlatego tym bardziej wolałbym nie zbliżać się do niej bliżej niż na sto metrów. Można gdzieś tu załatwić sądowy zakaz zbliżania? Kiwnąłem z ulgą głową, posyłając Dei uśmiech. Zdecydowanie spadł mi z nieba. Albo spadała. Z resztą, płeć miała tutaj niewielkie, a raczej zerowe znaczenie. Pierwszy punkt - nauczyć się wspólnej. Punkt drugi - zdobyć pracę. Punkt trzeci - ogarnąć jakiś własny pokój. Z jednej strony polubiłem tutejszych lokatorów - mili, zwariowani, ale widać było, że to porządne osoby. Starając się nie bardzo gapić na Dei, który zabrał się za przygotowywanie śniadania za wszystkich, powstrzymywałem resztkami silnej woli wpływający na moją twarz rumieniec. Znowu. Kompletnie nie wiedziałem dlaczego się czerwienię, ale na tej samej zasadzie irytowała mnie chęć, gapienia się na jego tyłek. Bogowie, ogarnij się, Orion. Wróciłem myślami do sytuacji, przepraszając Adriela - ducha - za zgotowanie mu małego powitania z patelnią:
- Przepraszam za wczoraj - wydukałem, starając się ponownie nie zaczerwienić. Sytuacja, w której wyszedłem na idiotę nadal przyprawiała mnie o ciarki. A duch sprawiał wrażenie przyjaznego, ale ja bym tam na jego miejscu nie za bardzo lubił, gdy przez moje ciało przechodziły jakieś dziwne przedmioty. No i - przyprawiał jego chłopaka o napad histerii, bo to chyba Alana śmiech wczoraj słyszałem. Chwilę później zjedliśmy śniadanie (Nie wiem kto uczył Dei gotować, ale uczynił ją/jego cudotwórcą), następnie zabrałem się w raz z chłopakiem do akademii. Nie ukrywałem, że w jego towarzystwie czułem się nieco niezręcznie. Przy tej przemianie płci nie bardzo wiedziałem, jak się do niego/niej odnosić. Nawet jeżeli nie było to dziwne - raczej niezwykłe - to równie dobrze mógłby nie lubić zwracania się do niego w formie damskiej, nawet jeżeli aktualnie jest dziewczyną i na odwrót. A głupio było spytać, jak woli, żeby się do niego zwracać. Głównie dlatego droga minęła nam w milczeniu, aż dotarliśmy do sali. Deidre odprowadził mnie aż pod drzwi dyrektorki, od których nadal śmierdziało nieprzyjemną aurą na kilometry. Już wolałem niezręczne rozmowy z Dei, niż wejść do środka, ale poczułem rękę mężczyzny na plecach, który popchnął mnie w stronę drzwi. Rzuciłem mu zirytowane spojrzenie, które z założenia miało mówić "Wcale się nie boję", ale coś chyba z nim mi nie wyszło.
- Wchodzisz? - spytał chłopak rozbawiony moimi problemami egzystencjalnymi.
Prychnąłem, przełamałem niechęć, złapałem za klamkę, wszedłem do środka, żegnając go mruknięciem. Pora przejść się do paszczy lwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz