Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

wtorek, 23 lutego 2016

Alan - Kamienie także mogą się rozpuścić (do Adriela)(09.04.217 r.)

Mojemu przebudzeniu towarzyszyło ogromne poczucie wstydu, które wręcz zżerało mnie od środka. Uczucie to pogłębiło się, gdy tylko ujrzałem Adriela zmagającego się z zasłonami. Został ze mną do rana, opiekował się mną, mimo że zachowywałem się karygodnie. Obejmowałem go, przymilałem się do niego, uwiesiłem na nim i... uwodziłem go! Zupełnie jakbym był jakąś driadą... Jakbym postradał wszelkie zmysły, a sam duch tego roślinnego monstrum opętał moje ciało.
Miałem ambitny plan, by zwinąć się w kłębek, ukryć pod kocem i przez jedną dobę nie istnieć dla otoczenia. Zignorowałem to jednak, spychając te myśli na dno umysłu i podniosłem się z łóżka, by podejść do Adriela. Spodziewałem się, że każdy mój krok będzie ciężki, okupiony psychicznym cierpieniem i niepewnością, a sama droga, mimo niewielkiej odległości, będzie się dłużyć. Dlatego ze zdziwieniem zarejestrowałem, że tak szybko znalazłem się tuż obok ducha. Zdecydowanie zbyt szybko, bym był w stanie przygotować się, zaplanować w głowie schemat zaczęcia rozmowy. Nie byłem w stanie odpowiednio przygotować serca, które teraz biło oszalałe, boleśnie obijając się o żebra.
- Dzień dobry - wymruczałem cicho, mocnym szarpnięciem zaciągając zasłony, które znów zablokowały się na karniszu, nie chcąc swobodnie się po nim przesuwać. Musiałem użyć więcej siły, by osiągnąć sukces. Pokój ogarnął przyjemny półmrok, którego nie były w stanie rozpędzić nikłe promienie słońca, z ledwością przeciskające się przez ciężkie kotary, zaraz uginające są pod przewagą ciemności, wśród której ginęły. 
Zerknąłem na Adriela, uświadamiając sobie, jak blisko mnie się znajdował. Zbyt blisko. Czułem chłód bijący od jego ciała, oddech owiewający moje zarumienione policzki. Cisza i ciemność panująca wokół nas sprawiała, że atmosfera między nami stała się niezrozumiale prywatna. Intymna, jak określiłaby to Dei. Chciałem się odsunąć, jednak moje nogi były zbyt ociężałe, jakby przyrosły do podłoża. Przyglądałem się więc znajomej mi twarzy, która nagle zdawała mi się dziwnie obca. A zarazem fascynująca. Jak gdybym ujrzał go po raz pierwszy w życiu. Mimowolnie zsunąłem wzrok na jego usta, zapamiętując uważnie ich kształt, kolor, delikatne uniesienie kącików, by wygiąć je w łagodnym uśmiechu. Mój oddech przyspieszył, gdy ujrzałem jak Ad zwilża językiem suche wargi. Obserwowałem to z irracjonalną uwagę, śledząc każdy, nawet najmniejszy, ruch.
Moja gorączka wróciła.
Adriel chyba zauważył mój wzrok, choć zdziwiłbym się gdyby to mu umknęło. W końcu... Wlepiałem w niego wzrok, jakbym ujrzał przed sobą wyjątkowo dorodny okaz myszy. Ujął mój podbródek i pochylił lekko, zrównując się z moim wzrostem. Choć widziałem do czego zmierza, nie byłem w stanie temu w żaden sposób zaradzić. Chciałem coś zrobić, ale moje ciało mnie nie słuchało, było jak zahipnotyzowane. Czekało na kolejny ruch ducha, poddając się temu z dziwną, kłębiącą się w moim sercu satysfakcją. Spróbowałem skamienieć, widząc w tym jedyną szansę na... Cokolwiek. Ku mojemu przerażeniu, nie byłem w stanie. Moje ciało jak miękkim było, tak miękkim pozostało. Byłem całkowicie bezbronny.
Przymknąłem oczy, w nieznanym mi odruchu, kiedy nasze wargi zetknęły się w pocałunku. Delikatnym, nienachalnym, przypominającym bardziej sprawdzenie na ile Ad może sobie pozwolić. A mógł pozwolić sobie na zbyt wiele. Przynajmniej w mojej opinii. Nie oponowałem, kiedy przyciągnął mnie bliżej, pogłębiając lekko... pieszczotę. Nie wyrywałem się, biernie przyjmując wszystko to, czym w tym momencie obdarowywał mnie duch. Nie czułem obrzydzenia czy gniewu, spowodowanego jego bliskością i znacznym przekroczeniem mojej granicy fizycznej nietykalności. Nie mogłem też powiedzieć, że nie czułem nic. Po prostu... Nie znałem słów, które mogły opisać to, co ze mną się działo. Skupiony na swoich myślach, nie zauważyłem kiedy poddałem się chłopakowi, oddając pocałunek. Niezdarnie i niepewnie, jednak uległem chwili. Co było niewłaściwie. Bardzo niewłaściwe. I powinienem to przerwać. Teraz. Natychmiast. 
Położyłem dłoń na jego piersi i odepchnąłem go lekko od siebie. Odsunął się nie protestując, nie wyrażając niezadowolenia, sprzeciwu. Spojrzał się jedynie z troską, przykładając chłodną dłoń do mojego czoła.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Czyli faktycznie działo się ze mną coś złego i nie było to moim wymysłem. 
Pokręciłem przecząco głową, nie czując potrzeby, by kłamać i udawać, ze wszystko jest w porządku. Nie kiedy, prócz nieznośnego gorąca, zacząłem czuć niemalże bolesny ucisk w brzuchu. Dziwny ucisk, jakby wszystkie moje organy nagle się skurczyły i napierały na siebie. Nie było to zbyt przyjemnym uczuciem. Przynajmniej nie dla mojego umysłu. 
- Dei powinien już wstać. Pewnie... Pewnie coś na to poradzi - wymamrotałem, wbijając wzrok w podłogę. Nie miałem odwagi, by spojrzeć Adrielowi prosto w oczy. Miałem wrażenie, że zachowuję się wobec niego nieuczciwie, że swoim zachowaniem mogę wyrządzić mu krzywdę. I to tylko dlatego, że nie panowałem nad sobą. Byłem chory, prawda? Byłem chory, choć gargulce nie chorują.  Nie miewają gorączek, ucisków w brzuchu, nie czują się źle. Są zimne i z kamienia, odporne na przeziębienia, wirusy. Może mniej na zatrucia, ale nigdy objawy tego nie były zbyt silne i długotrwałe. Zwykle wystarczyło kila godzin snu, po których budziłem się jak nowonarodzony. 
Gdy tylko wyszliśmy z mojego pokoju, Dei od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Zdałem mu całe sprawozdanie z tego co mi jest i co mogło być przyczyną. Przy tym, wysłuchałem tyrady na temat tego jak szkodliwe są myszy i dlaczego nie powinienem ich więcej jeść. Nawet jeśli były moim ulubionym przysmakiem, a samo trzymanie się od nich z daleka, gdy popiskiwały uroczo w swoich norkach, było koszmarną wizją. Jeśli miałbym złożyć Dei obietnicę, że więcej nie tknę tych gryzoni, skłamałbym. Obietnicę złamałbym już pierwszego wieczora, gdy podczas spaceru wyczułbym delikatną woń mysiego futerka. 
- Spróbuj coś zjeść, choćby chleba z masłem - usłyszałem jeszcze, nim Deidre skupił większość swojej uwagi na ziółkach i mensurkach. Zerknąłem niechętnie na wielką miskę, wypełnioną przyprawionym białym serem. Lubiłem smak tego, zwłaszcza w połączeniu ze świeżym pieczywem. Dlatego zignorowałem fakt, że mogłem po zjedzeniu tego poczuć się gorzej. Wprawdzie mógłbym sobie dzisiaj odpuścić, w końcu śniadania w tym domu bardzo często tak wyglądały. Było to jednak na tyle dobre, że nie było szans bym się tym przejadł. Zupełnie jak myszami. Nie chciałem odmówić sobie tej przyjemności, zwłaszcza gdy z jednej musiałem zrezygnować, mając pewność, że Dei będzie teraz pilnować tego co jem. W każdym razie, jeśli teraz mój stan się pogorszy, będzie to tego warte.
Posmarowałem kanapkę grubą warstwą twarogu i przekroiłem na pół, by jedną z części podać Adrielowi. Uśmiechałem się przy tym nieśmiało i czułem, jak na moich policzkach pojawiają się delikatne rumieńce. Wciąż nie poukładałem w głowie tego, co działo się rano, nie byłem pewien jak powinienem się zachowywać. Co mogło zmienić to w naszej relacji i co mógł pomyśleć o mnie Adriel. Duch sprawiał wrażenie, że w jego życiu nic się nie wydarzyło, jakby nic się nie stało. Może ja też powinienem udawać? Może to tylko ja nad interpretowałem, może to nie miało żadnego znaczenia.
- Musisz tego spróbować. Niby to zwykły twaróg, ale jest zaskakująco pyszny - zachęcałem Adriela, gdy krzywo spojrzał na kromkę. Pochyliłem się w jego stronę i zniżyłem głos do konspiracyjnego szeptu. - Podejrzewam, że Dei dodaje do tego jakieś uzależniacze. Wiesz, jak w pokarmach dla zwierząt, żeby chciały jeść. To naprawdę niemożliwe, by coś tak prostego, było tak dobre.
Każde zdanie akcentowałem skinięciem głowy, pełnym powagi. Chyba wyszło mi to nawet przekonująco, bo Ad uśmiechnął się rozbawiony.
Chciałem coś jeszcze dodać, jednak przerwał nam Deidre, który postawił przede mną kubek z parującym naparem o intensywnym zapachu, drażniącym nozdrza. Skrzywiłem się z niezadowoleniem, sama myśl o tym, że będę musiał to wypić sprawiała, że ucisk w moim żołądku tylko się zwiększał.
- Najpierw coś zjedz. Zioła są zbyt silne, byś mógł wypić je, mając pusty żołądek - przypomniał Dei, odsuwając ode mnie napar, kiedy próbowałem po niego sięgnąć. Westchnąłem ciężko, posłusznie zabierając się za jedzenie. Nie byłem przekonany do tego pomysłu, bojąc się, że wszystko co zjem tylko bardziej mnie obciąży, a nawet spróbuje znaleźć drogę powrotną, otwierającą szansę na ponowne życie.
Jednak nic takiego się nie stało. Dosłownie nic. Przeżuwałem powoli, skupiając się na swoim organizmie, próbując wyczuć zmianę stanu, w którym się znajdowałem. Ucisk był, jednak nie nasilał się, jakby był zupełnie odseparowany od układu pokarmowego. Więc skoro nie bolał mnie brzuch dlatego, że się zatrułem. To... Skąd to nieprzyjemne uczucie? Przyłożyłem dłoń do brzucha, zaciskając delikatnie palce na koszulce. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje, skłamałbym gdybym powiedział, że mnie to nie przerażało. Czułem niepokój, każdą komórką mojego ciała odczuwałem, że coś się zbliża. Coś wielkiego, coś czego nie jestem w stanie teraz pojąć i może okazać się katastrofalne w skutkach. Ta choroba mogła być czymś konkretnym, początkiem czegoś o wiele gorszego.
- Wszystko dobrze? - zapytał się Ad, wyraźnie zmartwiony, widząc moje zachowanie.
- Tak, dziękuję - uśmiechnąłem się, odsuwając od siebie pusty już talerz. Sięgnąłem po wywar, który zdążył ostygnąć przez te kilka chwil na tyle, bym mógł wypić go w miarę szybko. Zatkałem przy tym nos, by nie czuć zbyt aromatycznej mieszanki ziół, od której intensywności po prostu mdliło. Kiedy skończyłem, wstałem od stołu i zebrałem wszystkie naczynia, by odłożyć je do kuchennego zlewu. - Mam wkrótce zajęcia, więc wypadałoby się zebrać - poinformowałem ducha. Z tego co pamiętałem, on także miał tego dnia zajęcia, o podobnej porze tylko w zupełnie innym miejscu. Udałem się szybko do salonu, w którym stała ogromna szafa, wypchana wszelkiego rodzaju okryciami wierzchnimi. Sporą część uszyła Dei, nudząc się zimowymi wieczorami, kiedy nie była w stanie wyjść na zewnątrz z powodu ujemnej temperatury. Były jednak tu takie szaty, które znaleźliśmy porzucone w lasach i takie, które dostaliśmy w zamian za drobne przysługi. W każdym razie, mogliśmy przebierać w ogromie fasonów i kolorów, dopasowywać je do każdej sylwetki, nastroju czy poczucia estetyki. W takich momentach jak ten, było to przydatne, zwykle jednak zawadzał nam ogrom rzeczy, których z sentymentu nie mogliśmy się pozbyć. Wyciągnąłem z wnętrza szafy długą, czarną szatę z kapturem. Przekazał nam ją szaman, mówiąc, że jest to idealny materiał chroniący duchy przed promieniami słońca. Zupełnie jakby wiedział, że tego dnia w naszym domu zagości bezcielesny byt, którego największą słabością jest naturalna jasność.
Wróciłem do Adriela, który zebrał wszystkie swoje rzeczy i czekał na mnie w przedpokoju, gotowy do wyjścia. Zarzuciłem szatę na jego ramiona i zapiąłem pod szyją, wdzięcznie ignorując fakt, że duch posiada przecież obie ręce, do tego całkiem sprawne i sam mógłby to zrobić. Nie musiałem go w niczym wyręczać.
- Nie musisz jej oddawać, tobie bardziej się przyda - uprzedziłem pytanie, które chciał zadać Ad. Naciągnąłem mocno kaptur na jego głowę i popchnąłem go w kierunku drzwi, ucinając tym wszystkie kolejne wymiany zdań. Nim wyszliśmy, rzuciłem pożegnanie do Dei i jego nowego przyjaciela, który wciąż był nieco zdezorientowany światem, w którym się znalazł. Miałem nawet wrażenie, że z każdą chwilą był co raz bardziej zagubiony. Wiedziałem jednak, że zostawienie chłopaka pod opieką Deidre było najlepszą z możliwych opcji. Nie dość, że dowie się o tym miejscu wszystkiego co wiedzieć powinien, to będzie miał dodatkowo przemiłe towarzystwo.
Ruszyłem pospiesznie przed siebie, odruchowo łapiąc Adriela za dłoń. By się nie zgubił - tak właśnie sobie wmawiałem, spychając gdzieś w głąb świadomości myśli, że duch doskonale zna drogę do mojego domu, nawet z każdego miejsca na terenie Akademii. Słyszałem ludzkie powiedzenie, że każde drogi prowadzą do Rzymu. Dei przekształciła je żartobliwie, mówiąc, że każda droga prowadzi do mojego pokoju. I szczerze mówiąc, coś w tym było.
Drogę do Akademii pokonaliśmy w ciszy, każdy skupiony na własnych myślach. Mniej lub bardziej poważnych. Dopiero gdy Ad odchrząknął wymownie, ostrożnie wysuwając dłoń z uścisku moich palców, uświadomiłem sobie, że od kilku minut stoimy na środku placu.
- Och... Tak... Przepraszam - wymamrotałem, odsuwając się na krok, dłonie wcisnąłem głęboko w kieszenie, nie wiedząc co z nimi zrobić. Nagle miałem wrażenie, że dopiero co przyszyli mi ręce, albo one nigdy nie były moje i teraz, odzyskując nad nimi kontrolę, nie wiedziałem gdzie jest ich właściwe miejsce. Zapewne tak było, bo skupiłem na nich całą swoją uwagę, byleby nie złapać odruchowo Adriela za rękę czy chociażby skrawek szaty. - Więc. Dziękuję za pomoc, dziękuję, że zostałeś przy mnie przez całą noc - uśmiechnąłem się ciepło, unosząc wyżej głowę, by mieć lepszy widok na ukrytą w cieniu kaptura twarz chłopaka.
- Żaden problem. Gdybyś gorzej się poczuł, znajdziesz mnie w podziemiach.
Chciałem odwrócić się i odejść, ale zostałem przytrzymany w miejscu. Spojrzałem zaskoczony na Adriela, próbując wyswobodzić rękę z delikatnego, a zarazem silnego uścisku.
- Ad... - Nie było dane mi dokończyć, gdy duch pochylił się i po raz kolejny tego dnia, pocałował mnie. Nie zdążyłem w żaden sposób zareagować, było to zaledwie krótką chwilą, która zmusiła moje serce do szybszego bicia, a narządy skurczyły się mocniej, o ile w ogóle było to możliwe. Sapnąłem głośno, czując jak ucisk w brzuchu tylko się nasila, odbierając oddech.
- Hm... Naprawdę lubię cię całować - mruknął, muskając moje wargi po raz ostatni. Uchyliłem delikatnie usta i zaraz je zamknąłem, nie znajdując w głowie odpowiednich słów, by odpowiedzieć. Powiedzieć coś, cokolwiek. Wszystkie moje myśli ulotniły się, pozostawiając mój umysł w kompletnej pustce. Przez chwilę nawet nie pamiętałem gdzie jestem ani dlaczego znalazłem się w tym miejscu, nie pamiętałem dokąd zmierzam, jakby na ułamek sekundy wszystko przestało mieć znaczenie i nigdy się nie wydarzyło
Pamiętałem tylko chłód ciała Adriela, miękkość jego warg i ten szeroki, pełen radości uśmiech, którym uraczył mnie na pożegnanie. Nigdy przez myśl mi nie przeszło, że Ad potrafi się uśmiechać w taki sposób. Pokręciłem szybko głową i poklepałem się mocno po policzkach, próbując przywrócić spokój ducha i zebrać myśli, które chaotycznie powracały na swoje miejsce.
Dzień zaczął się niezwykle, to muszę przyznać. Nadal nie czułem się najlepiej. Było mi duszno, gorąco, ucisk w brzuchu nie opuszczał mnie nawet na minutę. Jednak miałem obowiązki do wykonania i nie mogłem pozwolić, by ta dziwna choroba zatrzymała mnie w miejscu.
Bałem się tego co przyniosą dalsze godziny, bałem się tego co się stanie, gdy zajdzie słońce. Nie miałem pewności, co się wydarzy, nie mogłem także ufać samemu sobie.
Ale... To nic nie znaczy, prawda?

<Więc, Ad... Jak Ci mija dzień? ^^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz