To już jest chyba jakiś rodzaj uzależnienia czy czego tam, kiedy wychodzisz na spacer, chcesz rozkoszować się samotnością, spokojem i nie myśleć... i trafiasz w miejsce, którego starałeś się unikać i, o którym właśnie miałeś zamiar nie myśleć.
Westchnąłem ciężko, stercząc na ulicy, tuż przed domem, w którym mieszkali Alan i Deidre.
Budynek był nieduży i drewniany. Jedynie fundamenty były z kamienia. Parter obejmujący salon połączony z kuchnią, łazienkę i dwie sypialnie oraz poddasze, które ta dwójka, a raczej w głównej mierze Dei, zagospodarowała. Tuż przy domu znajdował się jeszcze składzik, w którym druid trzymał mnóstwo różnych rzeczy, których pochodzenia nie chciałem się nawet domyślać.
Wszędzie wokół rosły krzewy. Nie takie zwykłe, oj nie. Tu znów podziałał Dei, robiąc z tego miejsca swój mały, prywatny Gaj. Roślinki wyglądały cudnie, szczególnie kiedy kwitły, ale za to miały kolce jak kocie pazury i potrafiły bardzo skutecznie przytrzymać ewentualnego włamywacza zadając mu przy tym dużo bólu, jeżeli był na tyle szalony, by się szarpać.
To było naprawdę irytujące zjawisko. Szczególnie, że jakoś nie potrafiłem odwrócić się i odejść... Stałem jak ten dureń, walcząc z samym sobą i ogromną chęcią zmiany w chłodny obłok i przeniknięcia do wnętrza budynku. Znalazłbym się migiem w sypialni Alana, lekko zawisłbym nad jego łóżkiem, spoglądałbym jak śpi słodko z tą swoją różową czupryną rozsypana po poduszce i rozchylonymi usteczkami, których miałem cholerną ochotę posmakować... Tylko co z tego, skoro on znów by mnie po prostu wyrzucił.
Z ciężkim westchnieniem i całkowitą rezygnacją odwróciłem się, by wreszcie ruszyć z wolna dalej. Nie uszedłem jednak kilku kroków, a usłyszałem hałas... Coś działo się na tyłach domu Alana.
Pognałem tam od razu, nawet nie myśląc, bo i nad czym miałem się zastanawiać? To tam był okno od jego sypialni i coś mogło się stać.
To co zobaczyłem sprawiło, że gdybym miał w żyłach krew zapewne by mi ją pierw zmroziło, a później nabiegłaby mi do twarzy uzewnętrzniając moją złość.
Alan stał sobie w najlepsze, w samych spodniach, która na dodatek zwisały mu z bioder, jakby miał je zamiar zaraz zdjąć, a przed nim stała dziewczyna. W tym konkretnym momencie miałem ochotę mu solidnie przyłożyć albo zacząć ryczeć. Sam nie wiem, byle to wreszcie wyjaśniło mi fakt, dlaczego jak mnie widział to dostawał szczękościsku, a do innych szczerzył się jak mysz do sera.
- Powiedz mi... co ty wiesz o śmierci? - usłyszałem, kiedy zbliżałem się do tej rozkosznie wyglądającej parki.
- Ja wiem wystarczająco dużo, on nie musi - warknąłem do niej. Wyczuwałem od dziewczyny odorek śmierci i nie, nie chodziło tylko o to, że była nieumarłą. Nie miałem nic do martwiaków, w końcu sam byłem trupem od... sam nie wiedziałem ilu. Może nie trupem cieleśnie, ale przecież duchem, podczas gdy moje ciało pewnie dawno już nie przypominało niczego, co nazwać by można istotą ludzką... chyba, że ktoś lubi szkielety. Chodziło mi o to, że ta tutaj istotka miała na rękach na prawdę sporo krwi. Takie rzeczy można było wyczuć, szczególnie jeżeli widzenie duszyczek i ich fragmentów, które jak robactwo przylegały do mordercy, nie stanowiło problemu.
- Tylko mu pomogłam, nie mam złych zamiarów - rzuciła bezbarwnym głosem, w którym jednak pobrzmiewała uraza. W końcu nieumarłych traktowało się w niezbyt przyjemny sposób, z tym, że teraz musiałem się na kimś wyżyć... A najlepiej na obu z nich.
- W takim razie wybaczcie, że przerwałem schadzkę pod gwiazdami - burknąłem.
- Ale my nie... - zaczął Alan, patrząc na mnie.
- Mam was zostawić, żebyście mogli kontynuować czy wracasz do domu? - spytałem wciąż wściekły jak cholera i nie pomagał nawet fakt, że Alan nie zaczął burczeć czegoś w stylu: "Znowu tu przylazłeś?" bylebym tylko sobie wreszcie poszedł.
- Wracam... - stwierdził gargulec jakiś dziwnie zakłopotany. - Jeszcze raz dziękuję za pomoc - zwrócił się do dziewczyny.
Słyszałem jeszcze jak ta dwójka wymianie uprzejmości, no pewnie! Muszą sobie poszczebiotać, bo jakby to tak? Ja jednak przeniknąłem już do budynku i otworzyłem zamknięte od wewnątrz drzwi wejściowe i czekałem na to, aż Alan łaskawie przyjdzie. Moje mało kolorowe myśli rozpraszało tylko czasem chrapanie Dei, który spał rozwalony na całej długości kanapy.
<Alan... fofam się jak nic...>
Z ciężkim westchnieniem i całkowitą rezygnacją odwróciłem się, by wreszcie ruszyć z wolna dalej. Nie uszedłem jednak kilku kroków, a usłyszałem hałas... Coś działo się na tyłach domu Alana.
Pognałem tam od razu, nawet nie myśląc, bo i nad czym miałem się zastanawiać? To tam był okno od jego sypialni i coś mogło się stać.
To co zobaczyłem sprawiło, że gdybym miał w żyłach krew zapewne by mi ją pierw zmroziło, a później nabiegłaby mi do twarzy uzewnętrzniając moją złość.
Alan stał sobie w najlepsze, w samych spodniach, która na dodatek zwisały mu z bioder, jakby miał je zamiar zaraz zdjąć, a przed nim stała dziewczyna. W tym konkretnym momencie miałem ochotę mu solidnie przyłożyć albo zacząć ryczeć. Sam nie wiem, byle to wreszcie wyjaśniło mi fakt, dlaczego jak mnie widział to dostawał szczękościsku, a do innych szczerzył się jak mysz do sera.
- Powiedz mi... co ty wiesz o śmierci? - usłyszałem, kiedy zbliżałem się do tej rozkosznie wyglądającej parki.
- Ja wiem wystarczająco dużo, on nie musi - warknąłem do niej. Wyczuwałem od dziewczyny odorek śmierci i nie, nie chodziło tylko o to, że była nieumarłą. Nie miałem nic do martwiaków, w końcu sam byłem trupem od... sam nie wiedziałem ilu. Może nie trupem cieleśnie, ale przecież duchem, podczas gdy moje ciało pewnie dawno już nie przypominało niczego, co nazwać by można istotą ludzką... chyba, że ktoś lubi szkielety. Chodziło mi o to, że ta tutaj istotka miała na rękach na prawdę sporo krwi. Takie rzeczy można było wyczuć, szczególnie jeżeli widzenie duszyczek i ich fragmentów, które jak robactwo przylegały do mordercy, nie stanowiło problemu.
- Tylko mu pomogłam, nie mam złych zamiarów - rzuciła bezbarwnym głosem, w którym jednak pobrzmiewała uraza. W końcu nieumarłych traktowało się w niezbyt przyjemny sposób, z tym, że teraz musiałem się na kimś wyżyć... A najlepiej na obu z nich.
- W takim razie wybaczcie, że przerwałem schadzkę pod gwiazdami - burknąłem.
- Ale my nie... - zaczął Alan, patrząc na mnie.
- Mam was zostawić, żebyście mogli kontynuować czy wracasz do domu? - spytałem wciąż wściekły jak cholera i nie pomagał nawet fakt, że Alan nie zaczął burczeć czegoś w stylu: "Znowu tu przylazłeś?" bylebym tylko sobie wreszcie poszedł.
- Wracam... - stwierdził gargulec jakiś dziwnie zakłopotany. - Jeszcze raz dziękuję za pomoc - zwrócił się do dziewczyny.
Słyszałem jeszcze jak ta dwójka wymianie uprzejmości, no pewnie! Muszą sobie poszczebiotać, bo jakby to tak? Ja jednak przeniknąłem już do budynku i otworzyłem zamknięte od wewnątrz drzwi wejściowe i czekałem na to, aż Alan łaskawie przyjdzie. Moje mało kolorowe myśli rozpraszało tylko czasem chrapanie Dei, który spał rozwalony na całej długości kanapy.
<Alan... fofam się jak nic...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz