Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

piątek, 5 lutego 2016

Alan - Romantyczny wieczór pod gwiazdami (08.04.217 r.)

- To twoja dziewczyna? – Gdy usłyszałem to pytanie, nieomal nie wypuściłem kubka z herbatą z rąk. Odstawiłem go na stojący obok stolik, na wszelki wypadek, by nie wylać wrzątku na siebie, a tym bardziej na Oriona. 
- Nie… Jesteśmy tylko przyjaciółmi – zaśmiałem się nerwowo, dłońmi zacząłem poprawiać opatrunek na twarzy, choć nie było takiej potrzeby. Przygładzałem biały materiał, by po chwili odkleić przytrzymujące go plastry i przykleić na nowo, nawet jeśli już równiej się nie dało. Po prostu nie wiedziałem co mógłbym zrobić z rękoma, kiedy czułem się zdenerwowany. W takich sytuacjach zwykle zamierałem w bezruchu, a jeśli musiałem w jakikolwiek sposób zareagować, byłem zagubiony. 
- Jesteście ze sobą naprawdę blisko – stwierdził ciemnowłosy, przyglądając mi się uważnie. Wiedziałem do czego zmierzał, co chciał zasugerować. A raczej… Wiedziałem, czego chciał się dowiedzieć. Co dodatkowo mnie krępowało.
- Ani ja, ani ona nie jesteśmy w związku… Z nikim… - odparłem, czując jak moje policzki pokrywają się czerwienią, sprawiając że twarz w tych miejscach nieprzyjemnie szczypała. Przyłożyłem do nich dłonie, próbując ochłodzić je niską temperaturą swojego ciała. Nigdy nie rozumiałem dlaczego rozmawiając na podobne tematy, zawsze czułem się zażenowany. Nie wiedziałem jak reagować, jak powinienem odpowiadać. Miałem świadomość tego, że jest to rzeczą całkowicie naturalną. Mam na myśli miłość, związki i bliskie relacje. Dla mnie jednak było to czymś ciężkim do wyobrażenia. W końcu byłem gargulcem, a one nie maja takich odczuć. Są… Jesteśmy niemalże pustą skorupą, która może odczuwać radość czy sympatię do kogoś, jednak zawsze brakuje w tym pasji. Nawet mnie to przygnębiało, nigdy nie lubiłem tej części siebie.
Orion w odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie, jakby miało to podważyć moją wypowiedź. A raczej tę część o „z nikim”. Po części nie dziwiłem mu się, moja reakcja zapewne coś mówiła. Podświadomie przypomniałem sobie o wszelkich sugestiach i uwagach, które kierowała do mnie Dei. Mówiła wiele o miłości, ogólnie o uczuciach, o tych które ledwo się we mnie tliły i o tych, których nigdy nie będę miał okazji poznać. Przez te myśli, zmarkotniałem. Przepraszając gościa, wymawiając się nagłym bólem głowy i koniecznością odpoczynku, zgarnąłem z oparcia kanapy swój koc i udałem się do swojego pokoju. 
Zamknąłem drzwi i opadłem na łóżko, którego deski skrzypnęły głośno w reakcji na mój ciężar. Zwinąłem się w kłębek, otulając kocem, którego jeden róg przygarnąłem blisko siebie, jakbym chciał się w niego wtulić. Nagle zaczęło być mi źle. Smutek ogarnął moje serce, ciążył na nim spowalniając jego bieg. Straciłem całą energię, miałem ochotę wyłącznie na sen. 
To nie było tak, że nie chciałem czuć. Nigdy tak nie było. Zawsze pragnąłem być jak inni, by moje ciało było mniej skamieniałe i zimne. Czasami było to przydatne, zwłaszcza w mojej pracy, gdzie zdarzały się przypadki, gdy ktoś próbując mnie molestować – łamał sobie palce. Na dłuższą metę, było to toporne. Widziałem jak Dei się zakochuje, jak miłość łamie jej serce, wpędza ją w kolejny dołek, by po chwili wszystko to zniknęło tylko dlatego, że Deidre przyszło poznać kogoś nowego. W chwilach jej słabości nie wiedziałem jak mógłbym pomóc, moje ciało tężało pod wpływem dotyku, a myśli były puste. Bo nigdy nie przeżyłem czegoś takiego, więc nie byłem w stanie znaleźć nawet odpowiednich słów pocieszenia. Przecież nie wiedziałem nic. Po cichu zazdrościłem jej tego, tej gamy emocji, raz pozytywnych, innym razem wręcz destrukcyjnych. Miałem wrażenie, że to właśnie oznacza prawdziwe życie. Te wszystkie barwy, odczucia, które niekiedy były mi obce.
Poczułem chłód owiewający moje policzki. Nagły, jakby pojawił się znikąd. Zerwałem się do siadu, rozglądając z uwagą po pomieszczeniu, jednak nikogo nie dostrzegłem.
- Ad? – upewniłem się, czy przypadkiem duch nie postanowił złożyć mi wizyty i czaić się gdzieś w pobliżu, by później móc mi dokuczać w chwilach moich słabości. Zmrużyłem oczy, próbując wyostrzyć wzrok. Znów poczułem podmuch, jednak tym razem wyraźniejszy. Mogłem określić, z której konkretnie strony dochodził. Zwróciłem uwagę na ruch przy oknie, firanka powiewała delikatnie poruszana wiatrem. Zupełnie zapomniałem o tym, że zostawiłem za dnia otwarte okno, by wywietrzyć pokój z zapachu kadzideł, które porozpalała wszędzie Dei, chcąc wprowadzić domową i rozluźniającą atmosferę. Wyszło wszystko na opak, kiedy niemalże podusiliśmy się od nadmiaru aromatów, które zapychały nos i uniemożliwiały normalne oddychanie. 
Podszedłem do okna i zamknąłem je, opierając czoło o chłodną szybę. Westchnąłem głośno, próbując uspokoić rozszalałe nagle serce. Nie rozumiałem w tym momencie swojego ciała, ani myśli, które usilnie przywracały obrazy pogodnego uśmiechu, odczucie dotyku twardych i silnych dłoni. Uderzyłem lekko czołem w szkło, chcąc pozbyć się tych myśli, nie rozbijając nic przy tym. Nic jednak nie pomagało. 
- Może spacer mi w czymś pomoże – wyszeptałem, przyglądając się jasnemu półksiężycowi, błyszczącemu po środku nieboskłonu. Wciąż do poranka zostało wiele godzin, więc czemu by nie skorzystać nim nastanie dzień, a ja znów zatrzymam się gdzieś na dachu albo pójdę na zajęcia, a wieczorem będę miał więcej czasu. 
Otworzyłem okno, blokując je, by przypadkiem się nie zamknęło przy silniejszym podmuchu wiatru. Chciałem mieć zagwarantowany swobodny powrót. Wolałem wyjść tędy, skoro już zadeklarowałem się, że idę spać. Chciałem uniknąć ponownego spotkania z Orionem, przynajmniej dzisiaj. Zresztą usłyszałem, że Deidre opuściła łazienkę i zaczęła pogodnie świergotać do naszego gościa. Nie chciałem jej w tym przeszkadzać, przynajmniej dzięki temu mogła choć na chwilę zapomnieć o dzisiejszej przykrości.
Przecisnąłem się przez  otwór i zerknąłem w dół. Było nisko, jednak musiałem przeskoczyć nad krzewami, które zostały posadzone wokół domu. Nie chciałem ich w żaden sposób uszkodzić, dając tym samym pretekst Deidre, by urządzić mi awanturę, po której przez co najmniej dwie doby nie będę w stanie zjawić się w domu. Próbowałem odepchnąć się od parapetu, by lepiej się odbić i wylądować dalej, jednak źle ulokowałem stopę, która ześlizgnęła się, a ja tracąc równowagę – runąłem w dół, prosto w zielony krzew, na którego gałązkach rosły ostre kolce. Syknąłem, czując jak kilka z tych roślinnych ostrzy przecina moje ubranie i rani skórę. Nie były to wielkie obrażenia, jednak nie mógłbym tego zaliczyć do jakichkolwiek przyjemności. 
Usiadłem na ziemi, poruszając nogami, by wyciągnąć je z krzewu, jednak nie byłem w stanie. Materiał spodni wplątał się w kolce i gałązki, unieruchamiając mnie. Zaśmiałem się cicho z absurdalności tej całej sytuacji. Nie mogłem się ruszyć. A raczej… Mogłem się ruszyć, jednak musiałbym poświęcić spodnie, a nie wyobrażałem sobie paradowania w samej bieliźnie. Nawet jeśli trwałoby to tylko chwilę. Moje okno znajdowało się na tyłach domu, więc tu nie mógł mnie nikt zobaczyć, jednak wejście było od strony ruchliwej drogi. Zapewne nie przejąłbym się tym tak, w końcu mogłem wrócić przez okno, które zostało otwarte. Pojawił się jednak mały problem, który polegał na tym, że próbując złapać na powrót równowagę, chwytałem się czegokolwiek. Dzięki temu odblokowałem okno, które zamknęło się za mną z trzaskiem. Moje jedyne wyście z tej sytuacji z twarzą… 
Próbowałem raz jeszcze poruszyć nogami, nie byłem w stanie uwolnić nóg, nie uszkadzając przy tym krzewu, a do tego dopuścić nie mogłem. Gdy krzew wyczuwał zagrożenie, zacieśniał uścisk gałązek wokół intruza, czym tylko pogorszał sytuację w której owy niepożądany gość się znalazł. Mój wzrok nie był też tak ostry, nie byłem w stanie dostrzec żadnych szczegółów, więc także nie byłem w stanie samemu się z tego wyplątać. Potrzebowałem kogoś, kto widział w ciemnościach i mógł przeniknąć delikatnie między gałązki, nie raniąc ich. 
Zostałem zniewolony przez roślinę. Stałem się więźniem zielonego krzewu. Jakkolwiek tego nie ująć, brzmiało komicznie.
Położyłem się na trawie i przymknąłem oczy. Mógłbym zawołać Dei, ale wstydziłem się. Raczej nie chciałem, by ktokolwiek widział mnie w podobnej sytuacji, a jednocześnie pragnąłem by ktoś mi pomógł, jak jeszcze nigdy wcześniej. Chociaż podejrzewałem, że każdy kto by mnie teraz zobaczył, uznałby, że ta sytuacja wcale nie jest taka straszna. To tylko spodnie, nic się nie stanie jeśli kilkanaście czy kilkadziesiąt osób zobaczy mój tyłek. Tyle, że ja naprawdę nie chciałem do tego dopuścić. Miałem w sobie zbyt mało śmiałości i zbyt wiele wstydu.
Poczułem jak coś wskakuje na mój brzuch z cichym pomrukiem, ugniatając go łapkami i zaciągając pazurkami moją koszulkę. Uniosłem powieki, dostrzegając zadowolonego Pokrakę, który właśnie szykował sobie legowisko na moim ciele. Podrapałem go za uchem, uśmiechając się ciepło do rozmruczanego stworzonka.
- Jedyny pozytywny aspekt tej sytuacji – zaśmiałem, drapiąc kajcucha za uszkiem. Poprawiłem niebieską muchę na jego szyjce, która przekrzywiła się od przedzierania się przed chaszcze.
Może nie będzie tak tragicznie? Spędzę noc na zewnątrz, w towarzystwie zwierzaka, który mnie nawet lubi i nie przeszkadza mu chłód mojej skóry. A jeśli zgłodnieję, pewnie będzie w stanie przynieść mi jedną czy dwie myszki. Do tego niebo było dzisiaj wyjątkowo bezchmurne. Upstrzone milionami gwiazd. Po prostu piękne, co było kolejnym plusem.
Poruszyłem się, starając się ułożyć wygodniej na trawie, a gałązki krzewu silniej zacisnęły się na moich nogach.
Zacząłem tęsknić za ciepłym łóżkiem i  moim zielonym kocem.

<Może jest ktoś, kto przypadkiem mnie znajdzie i pomoże? Alan naprawdę nie chce paradować bez tych spodni ;_; >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz