Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

niedziela, 31 stycznia 2016

Zestawienie tygodnia 3.

Kolejne zestawienie, kolejnego już tygodnia działania bloga.
Adriel  0
Alan  1
Coral  3
Deidre  1
Gabriel  1
Hessan  2
Norei  0
Orion  1
Roxanne  1
Tarix  3
Tobio  1
Yael

Yeal oraz Lunsaris przestały być postaciami głównymi z dniem dzisiejszym. O ile błąkają się dalej po akademii to opo kierować już do nich nie można.

Powstała nowa grupa postaci. Nauczyciele - to osoby, które mogą was nauczyć kilku zdolności.

Oriabi – Nowy kolega Bielusa (do Gabriela)(10.04.217 r.)

Kiedy wszedł do środka zamknęłam drzwi. Po chwili usłyszałam pisk mojego nietoperka. Gdy się odwróciłam widziałam Bieluska siedzącego na plecach chłopaka.
- Bielus, zostaw chłopczyka - powiedziałam.
- Chłopczyka? - zaśmiał się chłopak.
- Bielus, zostaw pana - poprawiłam się z uśmiechem.
Nietoperz rozwinął skrzydła i skoczył na mnie. Pazurkami uczepił się materiału koszulki. Pogłaskałam go z uśmiechem.
- Nie przedstawiłem się. Jestem Gabriel - powiedział chłopak, wyciągając do mnie rękę.
- Oriabi - powiedziałam jedną ręką podtrzymując nietoperza, a drugą podałam Gabrielowi.
Bielus spojrzał na niego i wydał z siebie radosne mruknięcie. Wskazałam na łóżko stojące pod ścianą.
- Usiądź.
Gabriel usiadł na łóżku, a ja podeszłam do małego zlewu i zaczęłam myć ręce z farby. Miło ze strony Gabriela, że oddał mi zeszyt. Był pierwszą osobą, poza moimi rodzicami, z którą mogłam zwyczajnie porozmawiać. Nie słyszałam wyzwisk, ani uszczypliwych uwag. Było to bardzo przyjemne uczucie, móc się uwolnić od tego wszystkiego...
Tymczasem Bielus wziął do pyszczka dużą kość, wskoczył na łóżko i upuścił ją na kolana Gabriela.
- Znalazłeś sobie kolegę? - zaśmiałam się. - Nie wolno zaczepiać.
Nietoperz położył po sobie uszy i zrobił smutne oczka. Jego łapki oparte były o kolana chłopaka. Ja tylko patrzyłam na Bielusa z delikatnym uśmiechem na twarzy.

<Gabriel?>

Troszkę zmian i mała prośba.

Powstał bestiariusz KLIK. Z tej okazji zachęcam was do wymyślania i opisywania nowych stworzeń. Chętnie postaram się wykonać odpowiednie ryciny, by zapełnić zakładkę nowymi stworzeniami i dodatkowo ożywić bloga.

Powstała też wytyczna w profilach postaci o nazwie "Pupil". Możecie tam opisać swojego ewentualnego zwierzaka, dodać jego zdjęcie.

Jeżeli komukolwiek coś się w profilu pozmieniało, ktoś kogoś poznał, kogoś polubił, proszę o informacje oraz krótki opis relacji do uzupełnienia miejsca w profilu postaci.

Proszę także, aby (jeżeli oczywiście czas wam na to pozwoli) stworzyć jakieś postaci poboczne. Pozwoli to troszkę uzupełnić nasz ubogi jeszcze świat Akademii.

Norei, Rei

Personalia: Norei, Rei
Rasa: Driada
Wiek: 16 lat
Członkowie rodziny: Posiada wiele sióstr zarówno w Wielkim Gaju jak i Nienazwanej Puszczy, z której się wywodzi.
Zdolności: Jedność (ogranicza się to wyłącznie do innych kwiatowych Driad), Wzrost, Gaj
Zajęcie: Sporządza... afrodyzjaki.
Miejsce zamieszkania: Zadomowiła się tuż obok sporej wierzby plączącej obok której mieszka i Hessan.
Cechy charakteru: Jest nieśmiała i niezwykle łatwo ją spłoszyć. Lubi komplementy, więc gdy usłyszy o sobie miłe słowa, nadstawia uszu i z wypiekami na twarzy domaga się kolejnych pochwał. Wydawać mogłoby się, że jest naiwną istotką. Nieobeznana w relacjach z innymi, prezentuje się dość ufnie. O ile uprzednio nie wystraszy jej ktoś aż nazbyt gwałtownym zachowaniem. Spowodowane jest to jej miłością do wszelkich istot, z którymi miała styczność. Część jej driadziej natury pcha ją ku wszystkiemu co żywe, nakazując jej nawiązanie przyjaznych relacji, nawet jeśli czuje przy tym ogromne skrępowanie i lęk. Nie oponuje jednak, nie próbuje się buntować, czując radość i szczęście, kiedy uda jej się poznać nową istotę i zjednać ją sobie, przełamując panujący stereotyp, że Driady łakną jedynie fizycznej bliskości. Choć nie może zaprzeczyć, że sama pragnie zaznania przyjemności obcowania z innymi również i w tej sferze. Chroni ją przed tym jedynie to, że jest młoda i dopiero zaczyna dojrzewać.
Aparycja i warunki fizyczne: Delikatna i drobna. Wygląda jak malutki kwiatuszek, zażywający słonecznych kąpieli. Długie, jasne włosy przyozdobione gałązkami i na wpół rozchylonymi pąkami kwiatów Norei, z których jej dusza powstała. Oczy wielobarwne, złote od słonecznych promieni, które pozwalały jej na rozkwit; zielone od trawy i mchu, które roztaczały nad nią opiekę; otoczone fioletową obwódką, zamykającą barwy z przymkniętym pąku. Jasne policzki obsypane delikatnymi piegami. Różane usta, miękkie jak płatki, stworzone do uśmiechu. Jej uroda jest subtelna, budowa ciała kobieca, choć nie tak obfita jak u pozostałych przedstawicielek jej rasy. Skóra miękka, pachnąca kwiatami, jasna, z wygrawerowanymi nań listowiem, jaśniejącym w słonecznych promieniach. Gałązki, które miejscami ją oplatają są delikatne, na pozór kruche, białe, jakby pozbawione życia. Poruszają się delikatnie, ledwo zauważalnie, nie chcąc strącić porastających ich licznie kwiatków Norei.
Historia: Rei należy do nielicznego rodzaju Driad, pochodzących od kwiatów. Często mylone są z Nimfami, kiedy ich aparycja jest tak odmienna od drzewnych sióstr. Norei, początkowo jako drobny kwiatek łaknący ciepła, dzięki opiece Druida i jego Słońca, przeżyła wystarczającą ilość lat, by móc stać się odrębnym bytem. Warto tu zaznaczyć, że nie często się zdarza, by kwiaty żyły naprawdę długo. Gdy zyskała odrębną świadomość, żyła wraz z siostrami w Puszczy, rozkoszując się leniwymi dniami, podczas których wylegiwały się na słońcu, chłonąc jego ciepło. Słuchała opowieści o mężczyznach, kobietach, istotach zza granicy lasu, gdzie nigdy nie odważyła się udać. Pewnego dnia, spacerując przy krańcowej linii drzew ujrzała ognistą istotę, której każdy krok zostawiał po sobie wypalone ślady. Zlękła się tego, dostrzegając w ogniu jedynie zniszczenie i groźbę śmierci. W niczym nie przypominało ciepła, z którym dotychczas miała do czynienia. Wypełniającego duszę i serce, dodającego otuchy. Słyszała od sióstr, że ogień je trawi, pozostawiając z nich jedynie zgliszcza, jednak nigdy sama nie miała do czynienia z tym żywiołem. Podsłuchała rozmowę Deidre z jej bratem, kiedy mówił o swojej decyzji przyłączenia się do Akademii, by poszerzyć swoją wiedzę, nauczyć się czegoś nowego. Uznała, że to szansa dla niej, by nauczyć się jak można zwalczać ogień. Co wykorzystałaby następnie do ochrony siebie i sióstr, by nigdy więcej nie zagrażało im niebezpieczeństwo tego rodzaju. Po długich naradach uzyskała pozwolenie, by opuścić Puszczę i udać się do Akademii Ciemnej Nocy. Sama nie była w stanie znaleźć przejścia, jednak jej pragnienia i wołanie serca, dosięgnęło Liliope, która w snach Norei otworzyła wrota do Akademii, gdzie wkrótce drobna driada rozpoczęła naukę.
Relacje społeczne: Zna Deidre, podziwia jej umiejętności, naprawdę ją lubi, choć Dei panicznie się jej boi. Norei nie ma pojęcia dlaczego. Dobrze dogaduje się z Lydią, której zaoferowała pomoc przy opiece nad dziećmi.
Inne informacje: Gdy się zawstydzi lub poczuje skrępowana, prócz rozkosznych rumieńców ozdabiających jasne policzki, końcówki jej włosów stają się intensywnie czerwone. Pozostało jej tak po czasach bycia roślinką, gdzie płatki pokrywały się czerwienią.
Uwielbia soczyste i słodkie owoce. Często można spotkać ją na drzewie, gdzie próbuje sięgnąć owoców znajdujących się na najwyższych gałęziach - uważa, że te owoce są najlepsze i nic nie jest w stanie im dorównać.
Jest romantyczką, co brzmi karykaturalnie biorąc pod uwagę fakt, że jest Driadą. Marzy o wielkiej miłości, która potrafi złączyć dwie istoty nierozerwalnym węzłem. Mieszkając w Puszczy była świadkiem rodzącego się uczucia między opiekunami lasu. Było to uczucie pełne pasji, żaru i ciepła. Obserwując ich, czuła zazdrość i zapragnęła, ze i ona kiedyś odnajdzie tę wyjątkową istotę, przeznaczoną tylko jej. Choć trzeba przyznać - idzie jej to dość opornie.
Opiekun: Asther (howrse)

Tarix - Mamy trochę wspólnego (do Coral)(08-09.04.217 r.)

Zaprowadziłem Coral do mojej sypialni. Tak, niestety w moim skromnym domku sypialnia była tylko jedna, bo i czego więcej potrzebowałem?
Cieszyłem się, że została. Nie koniecznie z tego, że przyjdzie mi spać na kanapie, oj nie, ale w gruncie rzeczy, choć wstyd się było do tego przyznać, w końcu miałem jakąś tam swoją reputację, martwiłby się o to, że stanie jej się coś złego. Niby nikt tu nikogo za często nie mordował, ale jednak bywało nieprzyjemnie, szczególnie jak nie znało się miejsca i ludzi. Można było wpaść na kogoś, kto nie przepadał za towarzystwem i nie czekając na wyjaśnienia zabierał się do bitki.
Zanurkowałem w szafie i wyciągnąłem jedną ze swoich obszernych koszul.
- W tym będzie ci trochę wygodniej spać - rzuciłem nie wiedząc czy przyjmie ubranie, czy znów oberwę albo zostanę zwyzywany od zboczeńców.
- Dziękuję - stwierdziła jednak.
- I nie martw się, nie zamierzam ci przeszkadzać, czy nawet tu wchodzić - wyjaśniłem. - A za tamto... To nie była moja wina..  nie zamierzałem cię całować. Znaczy... jesteś ładna, ale ja nie mam w zwyczaju nikogo napastować, dobra?
Niezbyt wiedziałem dlaczego się tłumaczę, ale... Nie chciałem, żeby anielica pomyślała o mnie bogowie jedni widzą co, a na Zoe miałem zamiar się jeszcze zemścić... Oj już ja jej utrę tego wilczego nosa.
- Dobrze... Wierzę ci - stwierdziła i nawet lekko się uśmiechnęła. Czyli nie było tak źle.
- To dobrej nocy. - Wyszedłem z sypialni i wziąłem futrzaną narzutę, którą okryłem się układając na kanapie.
Dość długo nie mogłem zasnąć, sam nie wiem dlaczego. Może to dlatego, że mebel jednak nie należał do najwygodniejszych? Tak, to na pewno było to... Bo przecież fakt, że w moim łóżku leży ładna dziewczyna, która na dodatek wydawała się mnie lubić nie mógł mi przeszkadzać, prawda?

Rano obudził mnie szelest.
Poderwałem się z kanapy, rozglądając pospiesznie.
- Obudziłam cie? Przepraszam - rzuciła Coral spłoszona.
- Nie... to nic takiego. I tak przeważnie wcześnie wstaję - kłamałem... bardzo. Miałem nawyk niezmiernie okropny, mianowicie wylegiwałem się do południa, albo i dłużej, a później biegałem po nocach. Teraz czułem się jak niezbyt świeże zombie po upadku z urwiska. - Jak się spało? - zagadnąłem dziewczynę, chcąc oddalić temat od swojej osoby.
- Dobrze, dziękuję jeszcze raz za wszystko i przepraszam, że cię uderzyłam... to był taki odruch i...
- Spokojnie. Ostatnimi czasy sporo zarabiam po głowie. Jakiś taki sezon mam na to, ale jak już mam być bity, to wolę jak to miał dziewczyna, a nie opasły krasnolud - uśmiechnąłem się i wstałem, żeby się przeciągnąć. moje kości i ścięgna zaczęły trzeszczeć i strzelać w proteście, ale cóż, trzeba było się ruszyć.
Po krótkim śniadaniu i wymianie kilku zdań, ruszyliśmy w miasto.
Chodziliśmy niespiesznie, a ja pokazywałem Coral wszystkie miejsca, które powinna na początek znać. Zaczęliśmy od bramy miejskiej, po budynki mieszkalne także blok z niedużymi mieszkaniami, gdy ktoś wolał kisić się na kupie w pokoiku zamiast posiadać własny dom, rynek i co ważniejsze sklepy, kuźnię, w której mój uwielbiany krasnolud rzucił za mną młotkiem. Ledwie się uchyliłem.
- Wszędzie cię tak kochają? - spytała dziewczyna, ale twarzyczkę miała pogodną.
- Mniej więcej - przyznałem i pociągnąłem ją za rękę, by w pośpiechu skręcić w jedną z alejek. Wskoczyłem na nieduży murek i dalej na jeden z niższych budynków, a dziewczyna dołączyła do mnie używając swoich skrzydła.
- Przydałyby mi się takie - stwierdziłem. - Wtedy to dopiero nikt by mnie nigdy nie dorwał.
- Chyba byś się rozczarował... Są o wiele delikatniejsze niż się zdaje - skrzywiła się lekko.
- No i? Co z tego? Każdy ma swoje wady. Moją jest zdecydowanie nadpobudliwość i... lepkie łapy jak już zdążyłaś zauważyć.
- Więc kiedy mówiłeś, że jesteś złodziejem...
- Nie żartowałem - dokończyłem za nią. - Od zawsze byłem... inny. Wiesz. Ty odeszłaś z domu, bo rodzice narzucali ci to jaka masz być. Ze mną było nieco podobnie. Mieszkałem w spokojnej wiosce, gdzie wszystko zawsze było takie samo, poukładane, nudne... Ja też miałem taki być. Miałem zostać łowcą, jak mój ojciec, wziąć za żonę porządną, pracowitą kobietę, taką jaka była moja matka... A ja chciałem się wyszaleć, zobaczyć świat i korzystać z życia na swój sposób, nawet jeżeli jest głupi i kiedyś za to porządnie oberwę. Nie żałuję...

<Coral? Później do samej Akademii pójdziemy ^,^>

sobota, 30 stycznia 2016

Hessan - Dziecię najady (do Tobio)(09.04.217 r.)

Starałem się opanować drżenie, nic jednak nie mogłem poradzić na to, że mi to nie wychodziło. Wystarczyło, że czułem na sobie wzrok tego chłopaka, a cały dygotałem. Najchętniej puściłbym się biegiem w stronę lasu. Tam mógłbym się ukryć... Tylko, że miałem nieprzyjemne wrażenie, że nie byłbym w stanie biec, nie teraz, nie kiedy nogi miałem jak z waty. Obawiałem się też, że nieznajomy znalazłby mnie i wyładował na mnie swoją złość.
- Jak masz na imię? - spytał, zbliżając się do mnie o te tak cenne dla mnie pół kroku.
- Hessan... - wyszeptałem, starając się, by mój głos nie załamał się znów w połowie wyrazu.
- Hessan... - powtórzył to w taki sposób, że znów poczułem dreszcz przebiegający przez mój kręgosłup. Dlaczego miałem wrażenie, że ten mężczyzna chciał ode mnie więcej niż miałem nadzieje, że chce? - Ja jestem Tobio, lepiej to zapamiętaj. 
Skinąłem głową. Raczej ciężko byłoby mi nie zapamiętać.
Ruszyliśmy w dół. Wprost do podziemi, które rozciągały się pod całą Akademią i dalej, łącząc z tunelami pod Gajem i sięgając niemal do ognistego serca ziemi. A przynajmniej tak to przedstawiali inni. Ja nigdy nie interesowałem się tym miejscem, nieosobiście, choć przez czas jaki tu spędziłem zdążyłem zasłyszeć dość sporo o tym miejscu. Byłe tu też może ze dwa razy, tylko i wyłącznie dlatego, że mistrz Urian czegoś potrzebował, z czego od razu mnie przegoniono. Szaman wiedział, że to miejsce nie było dla mnie, nawet jeżeli ceniłem go bardzo i przynosiłem mu rośliny, których poszukiwał. Było tu za ciemno bym mógł czuć się zdrowo, za gorąco, by moje ciało mogło tu dłużej wytrzymać.
- Daleko to jeszcze? - spytał Tobio, kiedy się zatrzymałem.
- K-kawałek tylko... - nie bardzo wiedziałem jak mam mu to powiedzieć. Miałem wrażenie, że będzie po prostu zły... Nie myliłem się, bo już w następnej chwili chłopak zbliżył się do mnie.
- Tylko co? - warknął.
- Ja nie mogę tędy przejść... - zakomunikowałem, wskazując na ścieżkę usianą rozgrzanymi odłamkami. - Moja mama jest najadą... ogień... - zamilkłem, bo i co miałem powiedzieć. To już i tak bolało. Rozgrzane powietrze raniło moje delikatne płuca potrzebujące wilgoci.
- Wszystko z tobą dobrze? - spytał Tobio, ale słychać było w jego głosie i złość. Tym bardziej przerażony byłem kiedy moje ciało zaczęło wiotczeć, płuca nie potrafiły nabrać dość powietrza, a przed oczyma zaczęły mi błądzić czarno-żółte plamy.  - Kurwa jasna... - dosłyszałem jeszcze zanim świat zawirował wokół mnie po raz ostatni i poczułem jak opadam w dół.

<Tobio? No niestety kompan na wycieczki po podziemiach to ze mnie marny, ale za to możesz mnie pomacać jak będziesz mnie wy nosić ^,^>

Gabriel - Zeszyt pełen prywatności (do Oriabi)(10.04.217 r.)

Mój pierwszy dzień w akademii okazał się bardzo miłym doświadczeniem. Nie uniknąłem oczywiście ciekawskich spojrzeń oraz dużego zakłopotania, w końcu tyle tu ludzi. 
Żyjąc pośród górskich stoków Dho rzadko kiedy spotykałem osobę zdolną mówić, nie licząc malutkich Wisów, czyli stworków które potrafiły naśladować innych. 
Właśnie kończyła się lekcja z Systematyki Świata Magicznego. Opowiadano na niej o tylu niezwykłych stworzeniach. Bogactwo otaczającego mnie obecnie świata zachwycało. 
Wyszedłem z klasy, kierując się do wskazanego mi wcześniej pokoju, który miał do mnie należeć. Po pokonaniu paru metrów, poczułem uderzenie. Podobnego mi wzrostu dziewczyna, wpadła na mnie (a może to ja na nią...) i od razu przeprosiła. Nie zdążyłem odpowiedzieć jej w żaden sposób, gdyż widocznie zmieszana szybko poszła dalej. U mych stóp ujrzałem czarny, skórzany zeszyt. Z pewnością należał do wcześniej spotkanej osoby. Podniosłem go. Nie przyjrzałem się jej dobrze i nie znałem jej imienia ani nazwiska. Jedyne co mogłem w tej sytuacji zrobić, to poszukać jakiś informacji w moim znalezisku. Już pierwsza strona odkryła przede mną funkcję tego zeszytu. Był to rysownik. Kolejne kartki ozdobione zostały pięknymi szkicami roślin oraz zwierząt. Ich kompozycja, świetnie zachowany światłocień i proporcje... niezwykłe były to dzieła. Z pewnością podobne do rzeczywistości, lecz bardziej nasycone i artystyczne. 
Nagle ogarnął mnie wstyd. Nie powinienem tego otwierać. Rysunki te były z pewnością prywatnymi przeżyciami ich autorki. Jak ja bym się poczuł, gdyby ktoś odkrył mój notes z lirykami. Pełen wstydu i ciągle pozbawiony nazwiska dziewczyny, postanowiłem użyć ostatecznej metody. Cichym zaklęciem przywołałem grupkę pająków o cieniutkich nóżkach. Delikatnie się po mnie wspięły i weszły na zeszyt. Po chwili zbiegły z niego i rozpoczęły prędką wędrówkę. Z wielką ostrożnością, by nie zdeptać żadnego z mych małych przyjaciół, zacząłem podążać za nimi. Po chwili pająki przystanęły przed drewnianymi drzwiami. Uznały zapewne , że wykonały swe zadanie gdyż szybko czmychnęły w panice, nie rozpoznając we mnie już swego pana. 
Przez chwilę zastanawiałem się, jak skonstruować zdanie, by nie wyszło z moich ust nic głupiego. 120 lat, a podczas nich kontakt wyłącznie z Danielem i Wisami. Chyba powinienem jednak odejść i oddać ten zeszyt jakiemuś nadzorcy. Niestety, obracając się nieopatrznie, mój but uderzył w drewniane drzwi. Co ja zrobiłem... teraz z pewnością wyrwie mi się jakieś głupstwo. A poza tym: TO DZIEWCZYNA. Matko Święta, niech chociaż będzie jakąś papuśną i miłą osóbką, która mnie nie zawstydzi. Albo niech będzie pryszczata, bądź choć trochę szpetna. 
Drzwi się uchyliły. A niech to...
- Tak ?- odparła delikatnym i melodyjnym głosem właścicielka pokoju. Jej długie, srebrzyste włosy niesfornie opadały pojedynczymi kosmykami na twarz. Oczy turkusowego odcienia, wpatrywały się we mnie, a ich górną powiekę zdobił rząd pięknych, długich, hebanowych rzęs. W skrócie, gorzej już być nie mogło. Speszony, zacząłem coś dukać, lecz szept, który wydał się z moich ust, był niezrozumiały nawet dla mnie. W akcie ostateczności wyciągnąłem ku niej zeszyt z rysunkami. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, a następnie jej twarz oblała się rumieńcem. Staliśmy więc tak, jak dwóch durniów nie potrafiąc nic powiedzieć. Po pewnym czasie, postanowiłem wydać z siebie pierwsze słowo. W końcu, kalkulując okres zawstydzenia, ja trwałem w nim dłużej.
- Należy on chyba do ciebie... mam nadzieję, że mi wybaczysz, gdyż przejrzałem parę stron - dziewczyna lekko się speszyła. - Znaczy, chciałem tylko poszukać twojego imienia, by wiedzieć komu go zwrócić. Zawartość.. - dziewczyna spojrzała na mnie z napięciem. Czyżby chciała dowiedzieć się co sądzę o jej dziełach? - ...zadziwiła mnie. Bardzo pięknie rysujesz. Nie tłumacz to oczywiście mojej ciekawości i przeglądania dalszych stron, jednak... - nie mogłem odnaleźć żadnego wytłumaczenia na to co zrobiłem. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Nic nie szkodzi. To ja powinnam być bardziej ostrożna. I... dziękuję za wcześniejszą pochwałę. To tylko zwykły szkicownik, nie ma w nim nic konkretnego - dziewczyna z widocznym zakłopotaniem mówiła o sztuce, którą stworzyła - Może wejdziesz do środka? - spytała, nadal przyjaźnie się uśmiechając. Lekko zawstydzony, odparłem na jej miły gest skinieniem. 

< Oriabi? >

Coral - Lepszy ciepły domek, niźli miejsce pod mostem... (do Tarixa)(08.04.217 r.)

Kto by się spodziewał, że na oko 15-letnia dziewczyna będzie miała przy sobie słój… pełen…wielkich… pająków. Na pewno nie ja. Toteż nie zaskoczyło mnie to, że nagle obudziłam się, leżąc na kanapie. I gdyby nie fakt, że twarz Tarixa dzieliło od mojej jakieś milimetry, wszystko byłoby w jak najlepszym porządku. Krzyknęłam jak oparzona i mimowolnie moja ręka uderzyła elfa w policzek. Ten, cofnął się i złowrogim tonem odezwał do rozradowanej Zoe: - Lepiej uciekaj, jeśli nie chcesz żałować, że w ogóle tutaj przyszłaś…
Dziewczynie nie trzeba było powtarzać. Wybiegła tanecznym krokiem, nim jednak przekroczyła próg domu, krzyknęła:
- Jeszcze tu przyjdę! - Elf rzucił czymś w jej stronę, a ona z piskiem uciekła. Cały czas siedząc na kanapie, zastanawiałam się, co tak naprawdę się wydarzyło. Mina Tarixa sugerowała raczej, że ów naruszenie mojej przestrzeni osobistej było raczej przypadkiem, a nie celowym zabiegiem. Jednak… Bardzo nie podobał mi się ten rechot Zoe, jakby spodziewała się tego. Nigdy nie sądziłam, że już w pierwszych dniach spędzonych tutaj, zatęsknię za monotonnym, przewidywalnym życiem w Niebie!
- Ja… Chyba jeszcze dzisiaj pójdę do Akademii - wydukałam cicho i wstałam z kanapy, niestety, nazbyt gwałtownie. Mroczki pojawiły mi się przed oczami w swych najróżniejszych odcieniach, a ja ponownie musiałam przysiąść, aby się nie przewrócić.
- Jest zbyt późna godzina, teraz ciebie nie przyjmą - odparł elf, pocierając nadgarstkiem policzek, mimo, że nie było na nim nic widać. Chciałabym powiedzieć, że wcześniejszy cios się mu należał... Ale skąd mogłam to wiedzieć? Z drugiej strony - wolałabym nie obudzić się w środku nocy, kiedy to para stalowych ślepi będzie wpatrywała się we mnie nachalnie. Ponownie wstałam, tym razem już nie chwiejąc się i ruszyłam w stronę, w którą wcześniej udała się Zoe. Tarix nic nie mówił, tylko oparł się o ścianę i zaczął bawić się jakimś metalicznym, kwadratowym przedmiotem. Koło drzwi leżał mój płócienny worek, więc wzięłam go w ręce i stanęłam w progu. Co ja, do licha, wyprawiam? Teoretycznie Tarix nic mi nie zrobił, a ja, mimo zapewnionego tutaj schronienia, chcę wyjść w ciemną noc i tułać się bezsensu do jutrzenki? O tak późnej porze mogę spotkać o wiele bardziej nikczemnych osobników. Stałam tak w milczeniu przez krótką chwilę, po czym odwróciłam się, podeszłam do elfa i, ze ściągniętymi brwiami, zapytałam:
- Nie będziesz już więcej robił takich rzeczy… jak wcześniej? - Miałam nadzieję, że mój głos nie brzmi zbyt piskliwie, lecz stanowczo.  

- Powiedzmy, że w najbliższym czasie będę grzeczny - uśmiechnął się tak, jakby wiedział, że o to zapytam. Położył owe dziwne, blaszane urządzenie na stole obok i wskazał osłonięte kotarą pomieszczenie:
- Jest już dość późno. Pokażę ci, gdzie będziesz spać.


<Tarix? c:>

Gabriel Niveis


Personalia: Gabriel Niveis.
Rasa: Smok.
Wiek: 117 lat.
Członkowie rodziny: Zmarli dwa miesiące po osiągnięciu przez ich syna wieku 20 lat (dla smoków jest to wiek dziecięcy). Jego rodzicielka miała wówczas 437 lat, natomiast ojciec 830 lat.
Zdolności: Zamrożenie, pajęczy rój, nakładanie run, jadowite ugryzienie.
Zajęcie:
Miejsce zamieszkania: AkademikCechy charakteru: Ze względu na tragiczną śmierć rodziców, młody smok stał się oschły wobec obcych, w szczególności magów. Podchodzi do takich osób z nieufnością i skrytą wrogością. Nie oznacza to jednak, że jest pozbawiony uczuć. Kontrastem wobec emocji, którymi darzy lud morderców jego rodziców, jest miłość skierowana ku ludziom prostym, mnichom oraz ascetom. Podczas swojego pobytu w górach Dho, nauczył się doceniać bezinteresowność i dobroć tych ludów. Gabriel jest osobą niezwykle podatną na zauroczenia oraz dość romantyczną. Cechy te podczas swego, krótkiego jak na smoka życia, przysporzyły mu wiele kłopotów. Jest dość cichy, jeżeli chodzi o kontakty werbalne. Swoje przeżycia i emocje przelewa na papier w postaci wierszy. Oprócz cech pozytywnych, bądź przydatnych, które wymieniłem wyżej, posiada on również sporo negatywów. Jednym z nich jest niezrozumiałość wobec słownych niuansów. Jego tok myślenia jest dość prosty w kontaktach międzyludzkich, więc pokrętne wypowiedzi i ukryty sens rozmowy jest przez niego niedostrzegany. Ma skłonność do płaczu i obrażania się. Starczy jednak okazać skruchę, a zaistniała sprzeczka zostaje przez niego zapomniana. Jeżeli jednak uczynisz mu wielką krzywdę, musisz liczyć się z podłą i niespodziewaną zemstą. Trudno mu nawiązać kontakty z innymi ludźmi, w szczególności z pięknymi kobietami, które, mimo wewnętrznego zachwytu dla ich powabu, go onieśmielają. Jego wytrwałość w dążeniu do celu, ma bliźniaka w osobowości smoka w postaci uporu. Część jego poglądów jest w nim głęboko zakorzeniona, co sprawia, że prawdopodobnie nigdy ich nie zmieni. Przykładem tego jest religijność i wiara w Boga, której nauczył go asceta Daniel. Gabriel jest osobą bardzo barwną, jeżeli chodzi o charakter, choć odkrycie w nim wielu cech, które wymieniłem, może być dla obcego trudne, gdyż dzieli się on nimi niechętnie.
Aparycja i warunki fizyczne: Młodzieniec przypomina ludzkiego 17-latka. Ma śnieżnobiałe włosy o średniej długości oraz dość bladą cerę. Jego oczy są ciemnobłękitne i stanowią element narcystycznego uwielbienia młodego smoka. Jest dość szczupły, aczkolwiek nie można go nazwać wątłym. Jego opiekun i nauczyciel, asceta Daniel, zmuszał go do utrzymania dobrej kondycji i zdrowia ciała. Tak więc jego mięśnie nóg oraz brzucha są dość dobrze wyćwiczone. Charakterystyczne w nim są ręce, ze względu na ich łamliwość. Gabriel musi stosować specjalną dietę i unikać obciążania ich, co ku niezadowoleniu jego opiekuna, sprawiło, że są one dość słabe i jako jeden z niewielu elementów ciała, niewyćwiczone. Młodzieniec dopiero rozpoczął okres rośnięcia, więc na ten moment ma on 174 cm wzrostu, lecz z biegiem lat będzie coraz wyższy. Smocza postać Gabriela jest w pewien sposób odzwierciedleniem jego cech. Ze względu na to, że jego skrzydła, mimo wielkości, są dość wątłe, wypija przed każdą przemianą napar "stimulat confirmandas", pobudzający wydzielinę gruczołu, który pełni rolę ochronną dla jego narządu lotu. Nogi jego są umięśnione, a ogon długi i zakończony licznymi, drobnymi szpicami nasączonymi paraliżującą trucizną. Ciało jego jest pokryte od spodu białą, drobną łuską, które powiększa się i zmienia swój kolor na fioletowy u grzbietu. Jak na smoka jest dość lekki, gdyż waży niewiele ponad 900 kilogramów. Jego najmocniejszą stroną jest zwinność oraz trucizna, którą wydzielają okrywające go kolce ogona, skrzydeł, zęby oraz paznokcie. Jego smocze oczy są błyszczące, białe oraz niezwykle przenikliwe. Mimo efektywności jego zwierzęcej postaci, przybiera on tę formę niezwykle rzadko i niechętnie. Długotrwałe trwanie w postaci człowieka, czyni go bardziej nim niż smokiem.
Historia: Jego rodzice przylecieli do nepalskich gór okolic Dho, nim narodził się ich syn. Pochodzili ze Staroalpejskiego szczepu smoków lodu. Ocieplenie europejskiego klimatu zmusiło ich do migracji na chłodne szczyty nepalskich gór. Były one niemalże niedostępne dla ludzi. Po paru latach pobytu w okolicach Dho, matka Gabriela zaszła w ciążę. Ze względu na młody wiek okazała się ona dla niej bardzo ciężkim okresem. Zatrzymała się w ludzkiej postaci, a w jej łonie rozwijał się smok. Była bliska śmierci. Ojciec Gabriela, szukając pomocy, zatrzymał pewnego wędrowca kroczącego trudną, górską drogą. Okazał się on greckim misjonarzem, który nie podołał swej religijnej misji i był ścigany przez arabskich magów, z nakazem uśmiercenia jego osoby. Smok, usłyszawszy tą historię, zaproponował mu udanie się do niedostępnego gniazda swej rodziny, w zamian za pomoc ofiarowaną jego konającej małżonce. Kuracja matki Gabriela okazała się niezwykle trudna, gdyż musiała ona przejść z ludzkiej postaci do smoczej, by móc urodzić Gabriela. Daniel, gdyż takie imię nosił misjonarz, zdołał zmusić jej organizm do przemiany i ocalił jej życie. Długi pobyt w smoczej jaskini związał przedstawicieli zupełnie różnych ras do tego stopnia, że Daniel stał się wychowawcą i opiekunem nowonarodzonego Gabriela. Szczęśliwe lata, które wiódł ze smoczą rodziną sprawiły, że zapomniał o arabskich magach. Oni jednak nie zapomnieli o nim. Po długotrwałej wyprawie przez góry odkryli miejsce pobytu Daniela i zaatakowali rodzinną jaskinie Gabriela. Walka ta zakończyła się śmiercią rodziców smoka oraz arabskich magów. Od tego czasu opiekę nad młodym smokiem przejął Daniel, a swą samotność w jaskini, tłumaczył napotkanym w górach jako ascetyzm. Młody smok szybko uporał się z śmiercią rodziców i pozostała po niej jedynie wrogość i niechęć wobec magów. Jego opiekun rozwijał jego wiedzę. Jednak chłopak rósł powoli i gdy osiągnął on 80 lat, Daniel zmarł. Mimo długich rozmów z opiekunem o jego rychłej śmierci (w końcu liczył sobie wówczas 120 lat) chłopak przyjął ją niezwykle ciężko i przez długi czas nie wychodził z jaskini. Gdy i z tym problemem dał sobie radę, zaczął samodzielnie kontynuować naukę. W dniu, w którym skończył 117 lat, zaczęły go nawiedzać dziwne sny. Magiczne pomieszczenia o pięknych sklepieniach i marmurowych posadzkach otwierały przed nim kolejno drzwi z różnymi zagrożeniami. Po miesiącu, budynek do niego przemówił. Okazał się on Akademią, dla takich jak on. Skuszony opuszczeniem ponurej jamy, w której mieszkał, postanowił stać się jednym z uczniów tajemniczej budowli.
Relacje społeczne: brak
Inne informacje: Dzięki lekcjom Daniela nauczył się on płynnie władać łaciną. Umiejętność ta pozwoliła mu redagować skradzione z świątyni miasta Dho , tłumaczone księgi Rusamijskie i szkolić się we władaniu runami. Pasjonuje się sztuką i historią. Ma słabość do zaklinania przedmiotów, które posiada. Lęka się ognia oraz krwi. Ma słabość do alkoholu zwanego absyntem, który samodzielnie przygotowuje co wiosny w okresie kwitnięcia piołunu. Uwielbia śpiewać i słuchać cudzego śpiewu acapella, bądź przy pianistycznym akompaniamencie.
Opiekun: - Will -

Winchester - Doręczyciel (do Roxanne)(11.04.217 r.)

Jestem tu od 4 godzin, 42 minut i 5 sekund. Czas płynie wolno, wszyscy wokół mnie natomiast wyglądają jakby dokądś się śpieszyli. Nie potrafią dostrzec tego co dzieje się teraz. Brną naprzód nie patrząc wstecz. Ja natomiast siedząc na zimnej ławce wykonanej z marmuru, zastanawiam się nad sensem ich istnienia. Moja wiedza na temat tego świata z każdą chwilą jest coraz bardziej obszerna.
- Winchester?
Głos wyrwał mnie z rozmyśleń. Spojrzałem ku górze by przyjrzeć się postaci, która prawdopodobnie chciała zacząć rozmowę. Była to demonica. Miała na sobie czarną, obcisłą sukienkę, która podkreślała jej atuty. Jej włosy były w odcieniu ciemnego blondu i kończyły się tuż nad ramionami. Najbardziej zafascynował mnie jednak jej wisiorek. Miał on kryształ, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Pewnie pomyślała, że patrzę się na jej biust gdyż uderzyła mnie otwartą dłonią w policzek. Nic nie poczułem, ale ją to chyba usatysfakcjonowało więc nic nie mówiłem.
- To Ty jesteś Winchester? - spytała z irytacją.
- To zależy - odpowiedziałem.
- Słuchaj nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia. - wręczyła mi białą kopertę. - Nie sądzę byś był zajęty, więc zanieś to pewnej nimfie.
- Co będę z tego miał?
- Hesswerdo - powiedziała znacznie ciszej. Pewnie nie chciała niepotrzebnych świadków.
Była to nazwa środka odurzającego o bardzo dużej sile. Jest bardzo drogi i ciężko go zdobyć ze względu na zawarte w nim składniki.
- Niech będzie - wziąłem kopertę i wstałem.
Zmierzyła mnie wzrokiem.
- Jeszcze jedno. Pośpiesz się.
Chwile potem zniknęła. Nie zastanawiałem się nad sensem mojej wyprawy. Interesował mnie jedynie cel w owym czasie. Nie przepadam za końmi więc wyruszyłem pieszo. Następnego dnia dotarłem do Wielkiego Gaju. Było tam wiele leśnych stworzeń. Zawsze traktowano je z szacunkiem. Ja osobiście jednak spotkałem wiele elfów, nimf i kto wie czego jeszcze, które w żadnym stopniu na to nie zasługują. Spojrzałem na kopertę, na której widniało imię Roxanne. Pytałem więc spotkane po drodze stworzenia o nią lecz nikt nie był w stanie mi pomóc. Jak znaleźć kogoś kogo się nawet nie zna? Postanowiłem użyć jednej ze swych zdolności. Oczami Roxanne udało mi się dostrzec rzekę. Kosztowało mnie to trochę energii lecz chwilę potem zmierzałem już we właściwym kierunku. Dotarłem na miejsce gdzie ujrzałem młodą nimfę. Podszedłem do brzegu.
- Kim jesteś? - spytała zanurzona do połowy.
- Mogłabyś na chwilę wyjść z wody? Mam ci coś do przekazania.
- Kim jesteś? - ponowiła pytanie.
- Doręczycielem. Mogłabyś?
Po chwili stała tuż obok mnie. Jej dłonie o dziwo były suche. Wręczyłem jej śnieżnobiałą kopertę.
- Co to? - spytała, a na jej twarzy widać było zaciekawienie.
- Nie wiem. Otwórz to się dowiesz.

<Roxanne?>

piątek, 29 stycznia 2016

Oriabi - Zwyczajny dzień (10.04.217 r.)

Właśnie skończyłam zajęcia. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Nagle poczułam okropny ból głowy. Tak to już jest, kiedy słyszy się myśli i czuje to samo, co inna osoba. Musiałam potrenować, żeby uchronić się od takiego typu rzeczy. Moi rodzice próbowali temu zaradzić, ale nie udało im się.
Zamyślona wpadłam na kogoś. Zamknęłam oczy i odsunęłam się o krok.
- Przepraszam - powiedziałam cicho i ruszyłam dalej.
Dziwne, aura tej osoby była... nijaka. Jakby nie miała ona uczuć. Wydało mi się to interesujące, ponieważ jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałam.
Otworzyłam drzwi swojego pokoju i weszłam do środka. Uśmiechnęłam się na widok skaczącego po pomieszczeniu nietoperza, który wydawał z siebie radosne odgłosy.
Wskoczył mi na plecy i przecisnął głowę pod moim ramieniem. Pogłaskałam go, po czym odłożyłam książki na półkę i wyjęłam z szafki farby. Podeszłam do sztalugi, chwyciłam za pędzel i chwilę się zastanowiłam. Zamknęłam oczy, po chwili w mojej głowie pojawił się obraz przedstawiający sarny pasące się w cieniu drzewa w upalny dzień. Uśmiechnęłam się, umoczyłam pędzel w farbie i zaczęłam malować. Powoli płótno nabierało barw, było już widać zarys drzewa, sylwetki saren.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i otworzyłam je ubrudzonymi na zielono, niebiesko i żółto rękami. Uśmiechnęłam się miło.
-Tak?

<Ktoś?>

Tarix - No i oberwałem... (do Coral)(08.04.217 r.)

Wpatrywałem się w Coral, czekając na jej odpowiedź.
Musiałem przyznać, że celowo zmieniłem temat. Widać było, że jej nagłe wyznanie ją po prostu speszyło. Nie miałem zamiaru jej dziś męczyć, widać było przecież, że dzisiejszy dzionek dał jej nieźle w kość. Wątpiłem jakoś, żeby wcześniej spotkało ją jednego dnia tyle wrażeń. 
- Tak... To dobry pomysł. Dobrze byłoby...
- Cśśśś.... - przerwałem jej i wstałem.
Zdezorientowana Coral wodziła za mną wzrokiem, gdy kilkoma cichymi skokami zbliżyłem się do drzwi wejściowych i szarpnąłem za klamkę. Chwyciłem jasny, płócienny płaszcz i szarpnąłem do góry, wciągając przy okazji jego wierzgającą i warczącą właścicielkę.
Zoe jak zwykle starała się być cicha i włamać niepostrzeżenie, tylko, że co byłby ze mnie za złodziej, gdybym nie potrafił wyczuć innego złodziejaszka? Wystarczył mi nieodpowiedni szelest, a już wiedziałem, że ktoś majstruje przy tym co moje.
Małą rzucała się jak piskorz, kłapiąc przy tym usiana ostrymi ząbkami szczęką i wymachując mi przed twarzą ostrymi pazurkami. 
- Cichaj wreszcie, Gicie - burknąłem na nią i puściłem by mogła naciągnąć płaszcz na ramiona i zerknąć na mnie błyszcząc złowrogo ślepkami. 
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytała szybko.
- Zawsze wiem kiedy to ty.... Tylko ty potrafisz próbować wytrychem otwierać niezamknięte drzwi - rzuciłem, na co dziewczyna zrobiła się czerwona jak buraczek, po czym ściągnęła mocniej brwi. Widocznie miała właśnie dostać ataku furii połączonego ze słowotokiem mającym mi zaprezentować zbiór łaciny podwórkowej, jaką przyswoiła w ciągu tej doby, kiedy mnie nie widziała. Zaraz jednak wypościła z głośnym światem powietrze i wlepiła oczęta w Coral, która stała w pewnej odległości, przypatrując nam się z mieszaniną rozbawienia i zaciekawienia. 
- Co tu robi dziewczyna?! - wypaliła Zoe i spojrzała na mnie jakbym co najmniej zasiekł jej ojca wykałaczką. Odruchowo potarłem nasadę nosa i westchnąłem.
- Coral, poznaj Zoe - rzuciłem, na co starsza dziewczyna zareagowała uprzejmym "witaj". - Smarku, to jest Coral. Jest moim gościem i będziesz grzeczna, bo inaczej na suchej gałęzi cię powieszę - poradziłem.
- Nie zamierzam...! - zaczęła podniesionym tonem, na co pacnąłem ją w czoło.
- Co ja mówiłem? A tak w ogóle to zdajesz sobie sprawę z tego, że jak nie wrócisz na noc, to Mathar znów napuści na ciebie straż miejską? - spytałem.
- A niech sobie nasyła! Mam ją... - znów ją uciszyłem. - Dobra, dobra... Chciałam Ci tylko pokazać jak Grand urósł! - w tym momencie wyciągnęła zza pazuchy sporych rozmiarów słój okręcony sznurkiem tak, by można go było przytroczyć do paska. W naczyniu leniwie siedziały cztery pająki, z których jeden był naprawdę sporym okazem.
Odwróciłem się gwałtownie, słysząc głuche łupnięcie i zobaczyłem, że Coral leży na podłodze. 
Doskoczyłem do dziewczyny nie mając pojęcia co jest grane. 
- Nie żyje?! - zapiszczała radośnie Zoe.
- Nie ekscytuj się tak, tylko wody mi przynieś! - warknąłem na nią, a sam pozbierałem nieprzytomną dziewczynę z podłogi i zaniosłem ją na kanapę. 
Coral była blada, ale oddychała normalnie. Jedyne co zauważyłem to to, że nabiła sobie sporego guza. Mogłem na to zaradzić jedynie tym, że przycisnąłem do niego szmatkę zmoczoną w lodowatej wodzie.
- Po prostu ja tym oblej, zaraz się obudzi - fuknęła moja natrętna znajoma, kiedy lekko potrząsnąłem anielicą, próbując ją ocucić. 
Naprawdę nie miałem pojęcia co ją dziś ugryzło. Zoe zawsze bywała małym, wrednym stworzeniem, którego wszędzie było pełno, ale nie bywała aż tak uszczypliwa wobec nowych osób. 
- Przestaniesz marudzić wreszcie? - zirytowałem się.
- Jak ja tak bardzo lubisz to ja przeleć! - warknęła mi w odpowiedzi i walnęła mnie w tył czaszki akurat kiedy pochyliłem się nad Coral. W porę wyhamowałem, ale kiedy dziewczyna wreszcie otworzyła oczy moja twarz była ledwie milimetr od jej. No i stało się to co było aż nazbyt prawdopodobne. Zarobiłem ślicznego "liścia", a po pokoju rozległ się najpierw krzyk Coral, później rechot Zoe...

<Kobiety mnie pobiły :') >

Orion - Ewentualnie udam martwego oposa (do Alana/Deidre)(08.04.217 r.)

Chłopak, bodajże nazywał się Alan, wyglądał nawet gorzej ode mnie. Pobity, posiniaczony, zakrwawiony przypominał trupa, który niedługo spocznie w trumnie i został wysłany w jedną stronę do tanatokosmetolog, czy jak się nazywa osoba, ogarniająca ciała zmarłych. Tutejsi profesorowie są naprawdę szajbnięci. Chociaż może to ja, byłem zbyt przyzwyczajony do humanitarnego nauczania ze świata ludzi? Zapewne, Alan nie wyglądał, jakby przydarzyło się mu coś nowego. Coś czuję, że długo w tej szkole nie przetrwam. Ratunku, w co ja się wpakowałem, nie mogłem jak rasowy tchórz - którym jestem - trzymać tyłka w bezpiecznym pokoju, tylko wylazłem jak szczur z nory i pognałem ku przygodzie, niczym głupiec. Jestem idiotą. Zastanowiłem się przez moment, czy zapytać chłopaka "Czy wszystko okey", ale patrząc na jego minę wolałem siedzieć cicho. Tym bardziej, że skierował swój wzrok na moją oparzoną rękę. Piekła, bolała, miałem wrażenie, że najchętniej od razu bym ją sobie amputował, zagryzłem wargę. Lepiej siedzieć cicho, nie wychylać się, to dłużej pożyję.
- Natknąłem się w podziemiach na płonącego... ducha - przyznałem się. Coś czułem, że ja i tutejsza kadra będziemy toczyć zacięte boje o moją fizyczną nietykalność. Fulbur, tak? Jak tylko nauczę się tutejszego języka, muszę ogarnąć czy uznają pozwanie za przemoc czy coś. Och. Coś było zdecydowanie nie tak, chłopak wyrwał mnie z zamyślenia, chwycił za zdrową rękę i zaciągnął w tylko jemu znaną stronę. Ignorowałem wyraźną "skamieniałość" jego dłoni, jeżeli można tak powiedzieć. Wrzeszczeć czy nie wrzeszczeć? W sumie, do tej pory mnie nie zjadł. Nie zwyzywał. Nie pobił, nie okradł, był miły, oprowadził mnie, zaoferował nocleg. Jak mnie nie zgwałci, to dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do udanych. Kto wie, może pożyję tutaj dłużej niż tydzień albo po dwóch dniach zacznę udawać martwego oposa. W końcu doszliśmy do jego domu, skierowaliśmy się prosto do salonu. Usiadłem na kanapie, wcześniej próbując wzrokiem wybadać czy nie jest ludożerna. (Pewnie jest, jak pewnie zresztą wszystko w tym świecie). Rozejrzałem się wokoło, ale pokój przedstawiał się zwyczajnie. Spodziewałem się prędzej toporów porozwieszanych na ścianach, jakichś odrąbanych głów, które robiły za trofea i wszelkich mebli w tym stylu.
- Jesteś kimś w rodzaju Panoramixa? - zapytałem, wpatrując się z podejrzliwością w miksturę.
- Masz na myśli druida? Niestety nie jestem aż tak zdolny, ale mieszkam z kimś, kto lubi eksperymentować. Drgnąłem, słysząc dźwięk, uderzającego o powierzchnię kamienia.
- Musimy poczekać na ratunek -mruknął Alan, siadając na fotelu. Zamyśliłem się na kilka chwil. To miejsce było... ciekawe. Przez długi czas nie dam rady się nim znudzić, poza tym ludzie (choć w sumie - nieludzie), są intrygujący. Nawet jeżeli większość sprawia wrażenie morderców wyjętych z horrorów o pacjentach psychiatryka. Uśmiechnąłem się słabo, może przyszłość nie malowała się w aż tak ciemnych barwach, jak myślałem? I wtedy - z głośnym szlochem - wpadła do budynku dziewczyna. Wyższa ode mnie, mogłem to ocenić nawet siedząc. Smukła, smutna, czarnowłosa i zapłakana. Kiedy ogarnęła wzrokiem pomieszczenie, uświadomiłem sobie, że w kwestii ratowania pomocą medyczną była profesjonalistką. Rzuciła wszystko, pognała po jakieś specyfiki i rozpoczęła próbę odratowania naszych poturbowanych ciał. Nie szczędziła przy tym podwórkowej łaciny, skierowanej w stronę tutejszej kadry. Prowadziła monolog, wyżywając się mentalnie na wszystkim i niczym. Miałem przez moment wrażenie, że bardziej daje w ten sposób upust swoim emocjom, ale szybko zrozumiałem, że ona najzwyczajniej w świecie musiała mieć troskę we krwi. Nikt normalny nie byłby w stanie zainteresować się drugim człowiekiem, a właściwie - dwoma innymi ludźmi, kiedy samemu przeżywało się małe załamanie nerwowe. Dziewczyna pocierała delikatnie oczy, starając się chyba zamaskować chęć wybuchnięcia płaczem. Zrobiło mi się jej strasznie szkoda - do jasnej anielki, nie na co dzień spotyka się kogoś tak ogarniętego. Zrozumiałem, że się gapię, dlatego spuściłem wzrok. Tym bardziej, że uświadomiłem sobie następną prawdę - dziewczyna była zajęta, najprawdopodobniej umawiała się właśnie z Alanem. Ostatecznie udało się jej doprowadzić nas do względnego porządku i chwała jej za to. Chwilę później moje przypuszczenia zostały potwierdzone - dziewczyna usiadła na kolanach chłopaka i wybuchnęła płaczem. Było mi głupio, że siedzę i po prostu na to patrzę, nie wiedząc co zrobić, ani co powiedzieć. Nie znałem jej, nie wiedziałem o co chodzi, ale sprawiała wrażenie naprawdę miłej osoby i widok jej zapłakanej powodował u mnie irytację. Wychowany z dość dużą ilością dziewczyn w domu, kierowałem się zasadą, że co złego, to nie dziewczynie, niezależnie od wieku. Dobić, zjeść i umordować winowajcę.
- To jest Deidre. Na ogół jest bardzo radosną istotką, jednak jest też wrażliwa i bardzo łatwo ją skrzywdzić. - Alan sprawiał wrażenie poważnego, dziewczyna odwróciła się na moment, a ja kiwnąłem jej przyjaźnie głową. Przez chwile wahałem się, czy powinienem się odezwać, ale ostatecznie milczałem. Bądź co bądź - byłem jej obcy, a nachalne wtrącanie się w cudze sprawy mogli uznać za niegrzeczne. Deidre przeprosiła na moment, udała się chyba do łazienki, pociągając żałośnie nosem.
- To twoja dziewczyna? - spytałem cicho. Nie zamierzałem im przeszkadzać, a przyprowadzenie do domu obcego mogło nie zostać przez nią przyjęte zbyt przychylnie.

Tobio - Pierwszy dzień w tym dziwnym miejscu. (do Hessana)(09.04.217 r.)

Pierwszy dzień w tym dziwnym miejscu. Nie przywykłem do takiego nietypowego otoczenia. Cóż... za długo żyłem w tym pospolitym, ludzkim świecie. Byłem pewny, że niedługo się jakoś dostosuję. 
Przekroczyłem próg budynku uważnie się rozglądając. Z tego co mówili mi rodzice, miałem trafić pod skrzydła mistrza Hatsar'a. Uczył on posługiwania się czarną magią, a ja z daleka przejawiałem zainteresowania właśnie nią. Miałem tego dnia się z nim spotkać, by mógł zadecydować, czy mnie przyjmie, ale byłem pewny, że tak. Byłem zbyt utalentowany, by mnie nie przyjąć z powodu specyficznego charakteru. Jestem, jaki jestem i wszyscy z mojego otoczenia musieli to zaakceptować. Moim jedynym wtedy zmartwieniem był fakt, że kompletnie nie znałem tego budynku. Nie posiadał on również żadnej mapki na korytarzu, która mogłaby ewentualnie pokierować do jakiejś sali. Nie wiedziałem nawet, gdzie jest coś takiego jak "Informacja", a szukać mi się zbytnio nie chciało. Tym bardziej nie chciałem o to nikogo pytać. Nie potrzebuję cudzej pomocy.
Minuty mijały nie ubłagalnie, a ja, jak kretyn, kręciłem się po budynku szukając czegoś w rodzaju gabinetu mojego przyszłego mistrza. Oczywiście udawałem, że zwiedzam. Nie będę przecież wszem i wobec pokazywał, że się pogubiłem. Korytarze były jednak tak zatłoczone, że mało kto zwracał na mnie uwagę. Wmieszałem się w tłum. Sprawiło to jednak, że kompletnie się zgubiłem. Akademia była wielka i pełna różnych przedsionków i dobudówek. Trudno było się w tym wszystkim połapać. 
Postanowiłem zatrzymać się i chwilę poczekać. Być może znajdzie się jakiś nauczyciel, który mnie pokieruje. Stanąłem sobie więc na boku i obserwowałem ludzi uważnym i groźnym wzrokiem. Znaczy się... ludzi, trudno ich było nazwać istotami ludzkimi. Niektórzy mieli rogi, ogony i tym podobne atrybuty, a inni byli nadzwyczaj niscy, wysocy lub posiadali wyjątkowy kolor skóry. Stworzenia z bajek i baśni. Ja na szczęście nie różniłem się od ludzi prawie wcale... no, nie licząc mutacji, kiedy to mogłem mieć krucze skrzydła lub szpony. Matka nauczyła mnie jak panować nad przemianami, ale mimo ćwiczeń, nie zawsze udawało mi się mieć nad tym kontrolę. 
Udało mi się też zauważyć bardzo dobre cechy uczęszczających do tej szkoły stworzeń. Niektóre były zniewalająco piękne i pociągające. Taki właśnie przypadek dzielił ze mną korytarz. Gdybym nie był zimnym i wyprutym z uczuć sukinsynem to powiedziałbym, że się zakochałem. Ów mężczyzna był wyjątkowo skąpo ubrany, ale to również było w tym świecie na porządku dziennym. Miał bardzo jasną karnację, która jak dla mnie wydawała się nieco sina lub nawet niebieska. Do tego dochodziły, również niebieskie, włosy i oczy. Jego ślepka lśniły żywym błękitem, ale nie mogły się równać z moimi. Ciałko też miał niczego sobie i powiem szczerze, że chętnie obejrzałbym je z bliska, ale... po co na samym wstępie łamać cudze serca? Mam lepsze rzeczy do roboty. Mimo wszystko bardzo chciałem się przyjrzeć bliżej temu osobnikowi. Co kilka chwil moje źrenice szły ku niemu, by zaraz znów przerzucić się na okno lub sufit. 
Kiedy któryś raz z rzędu obróciłem swój wzrok w stronę niebieskowłosego, ten również odwrócił się do mnie. Na początku miał nieco wystraszone spojrzenie, ale zaraz stało się bardziej... pochlebiające dla mnie. Tak, słodziutki! Utop się w gorącej smole moich oczu. Może on wie coś więcej o tej szkole? - pomyślałem. A co mi tam... raz się żyje. 
Już od samego początku naszej konwersacji miałem ochotę troszkę go wystraszyć, ale nie wyglądał na chojraka, więc uznałem to za zbędne. Grzecznie spytałem, co wie na temat tego miejsca. Chyba nie był też zbytnio kumaty, ale to szczegół. Był za to cholernie posłuszny, a do tego strachliwy. Bardzo dobrze. Wie z kim ma do czynienia. Dowiedziałem się stosunkowo niewiele, a do dyrektorki nie miałem zamiaru iść.
- Powiedz mi... wiesz, gdzie swój gabinet ma mistrz Hatsar? - spytałem krzyżując ręce na piersi. Chłopak zrobił minę, jakbym go spytał "Znasz może jakieś odludne miejsce, gdzie moglibyśmy się bzyknąć?". Normalnie wewnętrzny zawał. Skrzywiłem się lekko i czekałem na odpowiedź, którą znowu było kiwnięcie głową.
- To skoro wiesz, gdzie to jest, to może byś mi POWIEDZIAŁ. - Poirytowany dałem nacisk na ostatnie słowo - Przecież cię nie zjem za to, że mi powiesz, jak dojść do jednej z tysięcy sali znajdujących się w tym budynku. - Niebieskooki zrobił tylko przerażoną minę. Byłem pewny, że zaraz mi się poryczy na tym korytarzu. Nabrał powietrza do płuc i zaczął tłumaczyć mi drogę tak chaotycznie, że już na początku chciałem mu powiedzieć, żeby się zamknął. Na dodatek jąkał się jak jasna cholera. Aż uszy puchły. Po co marnować piękny głosik na takie coś? Bez sensu. Po chwili tłumaczenia, przerwałem chłopakowi:
-Wiesz co... ty już lepiej nic nie mów, bo się zająkasz na śmierć - mruknąłem. 
- Prze-przepra-przepraszam - wydusił w końcu. Ja tylko uniosłem jedną brew w geście zdziwienia. Nawet z niego poczciwe stworzonko... i tak cudownie płochliwe. Niezły byłby z niego sługusek. Apropo sługuska... wpadłem na bardzo fajny pomysł.
- Będzie lepiej jak mnie tam zaprowadzisz - rzuciłem rozkazującym tonem. Niebieskowłosy dał mi jasno do zrozumienia, że niechętnie by to zrobił, a ja z reguły bardzo nie lubiłem, jak mi się odmawiało. Zrobiłem w jego stronę krok i nachyliłem się nad nim. Położyłem palec wskazujący na jego mostku i zacząłem nim delikatnie zataczać przypadkowe wzorki.
- Chyba nie chcesz mnie zdenerwować już pierwszego dnia w nowej szkole, prawda? - uśmiechnąłem się ironicznie i puściłem chłopakowi wściekłe spojrzenie. On tylko cichutko pisnął i przymknął powieki - To jak będzie? - dopytałem - Zaprowadzisz mnie tam, gdzie chcę? - chłopak pokiwał głową na "tak" i spuścił nisko głowę, jakby chciał mi powiedzieć "Zrobię wszystko co chcesz, ale odsuń się... boję się ciebie". Wyszczerzyłem ząbki w triumfalnym uśmieszku i poklepałem leciutko policzek niebieskookiego.
- Grzeczny chłopiec. - odsunąłem się od chłopaka, by mi zaraz nie zszedł na zawał - No to prowadź - odkleił się o ściany i ruszył korytarzem, a ja zanim. Przy okazji przyglądałem mu się. Jego ruchy były płynne i pełne gracji, ale co chwila traciły rytm. Jego strach psuł mi pokaz.
- Jak się będziesz tak cykał, to zaraz się potkniesz o własne nogi. Ja na pewno nie będę cię zbierał z gleby - fuknąłem.

<Hessan?>

Coral - Nawet przytulnie tutaj... (do Tarixa)(08.04.217 r.)

Łazienka była malutkim pomieszczeniem, które, ku mojemu zaskoczeniu, w jakiś przedziwny sposób było zaopatrzone w bieżącą wodę. Nawet u mnie w domu nie posiadałam żadnych rur i mechanizmów, które doprowadzałyby, choćby deszczówkę, do toalety. Najczęściej wraz z rodziną udawałam się do specjalnych łaźni, gdzie znajdowały się nie tylko miednice z ciepłą wodą, ale także większe baseny oraz specjalnie oddzielone pomieszczenia z saunami. A tutaj… można by to nazwać swego rodzaju luksusem. Ściągnęłam z siebie zniszczoną suknię i z ulgą obmyłam obolałe ciało gąbką. Każda ranka piekła delikatnie pod wpływem ciepłej wody. Dopiero spoglądając w lustro zauważyłam, jak bardzo jestem blada oraz jak mocno podkrążone mam oczy. Wyglądałam fatalnie, nawet jak na jeden dzień spędzony w lesie. Może Tarix rzeczywiście miał rację… Może nie nadaję się na uczennicę Akademii? A dodatkowo - pozwolił mi zanocować u siebie, mimo że mógł mnie po prostu zostawić na jakiejś ulicy. To miłe. Bardzo miłe. Rozumiem moje wcześniejsze obawy, jednak prawdopodobnie nie były one słuszne. Ciekawe, czy wszyscy uczniowie Akademii są tacy życzliwi… Spojrzałam na drewnianą szafkę i uchyliłam ją nieco. Zanim znalazłam pudełeczko z ziołową maścią, musiałam w niej chwilę pogrzebać. W końcu wyciągnęłam lekarstwo i rozsmarowałam je delikatnie w zranione miejsca. Poczułam przyjemny, rozchodzący się po ranach chłód, który niwelował w dużej mierze wcześniejsze pieczenie. W końcu ubrałam się z powrotem w mocno zszarganą sukienkę i wyszłam z łazienki. Ponownie uderzyło mnie wrażenie, jak dużo znajduje się tu różnorodnych przedmiotów, od malutkich łańcuszków, po dziwne urządzenia, najpewniej służące do tworzenia magicznych mikstur, (choć nigdy wcześniej takowych nie widziałam). Chłopak krzątał się w kuchni, która znajdowała się naprzeciw łazienki. Kiedy zajrzałam do środka, elf zdążył już ściągnąć masę przedmiotów ze stołu oraz taboretów, ustawiając drewniane talerze i kubki z wodą. Jak tylko zauważył, że się mu przyglądam, skłonił się i uśmiechnął nonszalancko:
- Zapraszam na kolację.
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, po prostu usiadłam na stołku i zaczęłam jeść. Chleb z jakiegoś rodzaju serem były skromnym, lecz sytym posiłkiem. Po dniu błądzenia nawet sam bochenek wydawał mi się wyśmienitą potrawą.
- Opowiedz mi coś o sobie - zagadał nagle Tarix, dopijając do końca wodę z kubka.
- O sobie? Nie wiem, czy jest cokolwiek ciekawego, co mogłabym opowiedzieć… - spojrzałam z zakłopotaniem na pusty już talerz.
- To może inaczej. Ja zadam jakieś pytanie, a ty, jak będziesz chciała, odpowiesz na nie. Dobrze? - elf dolał sobie wody z dzbanka i spojrzał na mnie wyczekująco, a ja kiwnęłam głową na zgodę. W końcu sporo mi pomógł. Powinnam mu się odwdzięczyć, chociaż szczerością.
- No więc… Kim jesteś?
- Przecież mówiłam. Nazywam się Coral Clothier - spojrzałam na niego, lekko rozbawiona.
- Nie o to mi chodzi. Jakiej jesteś rasy? - kolejny raz dolał sobie wodę do kubka. A może to nie jest woda?
- Ach… Jestem aniołem.
- Nie jest was zbyt dużo, co?
- Prawda. Rzadko kiedy para aniołów posiada dziecko, a więcej niż jedno uważa się za ogromną liczbę pociech - zaczęłam opowiadać. Im więcej słów wypowiadałam, tym łatwiejsza zdawała mi się rozmowa - Ja jestem jedynaczką.
Pociągnęłam łyk wody i ciągnęłam opowieść dalej:
- Właśnie dlatego rodzice nie chcieli wypuszczać mnie z domu. Jest nas coraz mniej, więc każdy anioł, który opuści Niebo jest wielką stratą dla naszej rasy…
- To dlaczego w ogóle zechciałaś dołączyć do Akademii? - wzrok Tarixa niespodziewanie utknął na mnie, co ponownie mnie speszyło. Moje policzki oblał delikatny rumieniec.
- Pewnie nie wyjechałabym tutaj, gdyby nie to… Oni zaaranżowali już całe moje życie. Znaleźli za mnie odpowiedniego męża, wybrali mój przyszły dom, zdecydowali, ile będę mieć dzieci… - nagle dotarło do mnie, że okropnie się rozżalam i brzmi to fatalnie. Umilkłam, a w moim gardle wyrosła ogromna gula, która utrudniała mi oddychanie. Tarix siedział chwilę w milczeniu, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. Wyciągnął nogi do przodu, jednocześnie pochylając się do tyłu na taborecie:
- Chciałabyś jutro, przed pójściem do Liliope, poznać miasto?

<Tarix?>

czwartek, 28 stycznia 2016

Oriabi Lorhen, Ori

http://pre02.deviantart.net/dac9/th/pre/i/2014/136/0/8/angel_by_wlop-d5xza59.jpgPersonalia: Oriabi Lorhen, Ori, Zmiennooka
Rasa: Anioł
Wiek: 16 lat
Członkowie rodziny: Nie pamięta ich, podobno zostawili ją, gdy była jeszcze małym dzieckiem.
Zdolności: Empatia, Okna duszy, Telepatia, Czytanie z aur
Zajęcie:
Miejsce zamieszkania: AkademikCechy charakteru: Oriabi jest miłą i przyjacielską dziewczyną. Niestety, inne dzieci i ogólnie rzecz biorąc ludzie, zawsze uważali ją za dziwną, bo jest nieśmiała, cicha i skryta. Przez to nie miała przyjaciół. Nie lubi być w centrum uwagi, uważa, że to niepotrzebne i nie przepada za ludźmi, którzy pragną sławy i rozgłosu, woli żyć skromnie i szczęśliwie, w swoim małym zakątku.
Aparycja i warunki fizyczne: Oriabi jest wysoką, dobrze zbudowaną dziewczyną o białych, długich do pasa włosach. Jej oczy są niezwykle zielone, jednak lubią zmieniać swoją barwę. Czasem stają się niebieskie, czasem żółte. Między innymi dlatego nazywano ją Zmiennooką. Nie do końca wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Jej uszy są lekko szpiczaste, przez to dzieci dokuczały jej i nazywały ją Elfem. Oriabi ma jasną cerę, opiekunowie często zarzucali jej, że dziewczyna wtapia się w ich białą ścianę. Z pleców dziewczyny wyrastają ogromne, białe skrzydła. Ubiera się w ciemne rzeczy, najczęściej w takie, które nie uwierają ją w skrzydła. Posiada liczne tatuaże. Na plecach znajduje się wilk, na lewej dłoni zaś wzór trupiej ręki. Szyję zdobi wzór pnących się róży. Jeśli dobrze się przyjrzeć, można dostrzec cienką bliznę na twarzy dziewczyny sięgającą od prawego oka do brody.
Historia: Oriabi nie pamięta, gdzie się urodziła i kim są jej rodzice. Podobno zostawili ją, gdy była małym dzieckiem. Odnalazła ją para Zmiennokształtnych, która postanowiła się nią zająć. Kilka dni próbowali wyciągnąć z dziewczynki, jak ma na imię, jednak ona tylko patrzyła na nich przestraszonym wzrokiem. Nie chciała nawet jeść. W końcu, gdy przekonała się o dobrych zamiarach Zmiennokształtnych, wyjawiła im swoje imię i zaufała parze. Wychowywali ją w miłości, jak własne dziecko, dlatego też Oriabi zwracała się do nich jak do rodziców. Matka, Lortiche, posiadała zdolność przemiany w wilka, zaś ojciec, Yato, potrafił przemieniać się w lwa.
Orabi nie miała przyjaciół. Z powodu jej nieśmiałości inni uważali, że jest dziwna. Dokuczali jej i rozpowiadali plotki na jej temat, że jej rodzice jej nie chcieli, a Lortiche i Yato pewnie też niedługo ją zostawią. Oczywiście nie wierzyła w to, jednak reszta wolała słuchać plotek, niż szukać prawdy. Przyjaciółmi dziewczyny stały się zwierzęta, które jako jedyne jej wysłuchiwały. Ma nadzieję, że kiedyś pozna kogoś, kto polub ją taką, jaką jest.
Relacje społeczne: Na razie jeszcze nikogo nie poznała, jest nieśmiała...
Inne informacje: Oriabi kocha wszystkie zwierzęta i najchętniej wzięłaby ze sobą każdą włóczęgę. Dziewczyna uwielbia sztukę oraz książki. Mogłaby godzinami siedzieć z książką w ręce, lub słuchając muzyki. Kiedy napada ją nuda, bierze do ręki farby, ołówek, węgiel i kartkę papieru, po czym daje upust wyobraźni. W wolnych chwilach chwyta też gitarę. Często, gdy słyszy jakąś melodię jej palce poruszają się z własnej woli tak, jakby odgrywały dany utwór na strunach gitary. Dziewczyna nie może się również powstrzymać, gdy widzi fortepian lub skrzypce. Jej największą miłością pozostaje jednak drewniana, pomalowana na czarno gitara. Oriabi wolny czas spędza najchętniej na dworze, gdzieś na polanie lub w lesie, obserwując naturę. Uwielbia też latać wykonując fikołki i zawijasy w powietrzu. 
- jest wegetarianką
- jest biseksualna
- jej talentem jest rysowanie
- irytuje ją zachowanie „na gwiazdora”
Pupil: Bielus, nazywany też Bieluskiem
Bielus jest nietoperzem o nietypowej barwie i nietypowym rozmiarze, wielkością przypomina bowiem labradora. Oriabi, mając może sześć lat, spacerowała po lesie późną porą, nie zauważyła, kiedy zeszła ze szlaku. Próbowała odnaleźć drogę powrotną i natknęła się na coś dużego i białego, siedzącego na drzewie. Stała i patrzyła na niego, a on na nią. Zwierzę wzięło ją w szpony, było niezwykle silne. Wylecieli ponad drzewa, skąd Oriabi dostrzegła swój dom. Postanowiła wziąć nietoperza ze sobą i nazwała go Bielus. Nietoperz przypomina labradora nie tylko z wyglądu, ale także z charakteru.
Opiekun: Draculaura

środa, 27 stycznia 2016

Alan - W oczekiwaniu na ratunek (do Oriona / Deidre) (08.04.217 r.)

- Wybacz, myślałem, że potrwa to krócej. Wciąż nie jestem wprawiony w fechtunku - uśmiechnąłem się krzywo, gdy znalazłem się tuż obok czekającego na mnie Oriona. Zaraz pożałowałem tych prób okazania sympatii, kiedy rozcięta warga przypomniała o sobie za pomocą przeszywającego bólu. Syknąłem głośno, mocniej przyciskając do policzka lód owinięty w szmatkę, by łatwiej było mi go utrzymać. Chłód był kojący, zapobiegał pojawiającej się opuchliźnie, jednak nie mógł nic poradzić na opłakany stan, w którym znajdowała się moja twarz. Nie przejmowałem się tym, chociaż Orion na mój widok cofnął się o krok. Nikt, komu przyszło zmierzyć się z Zargohiem, nie prezentował się wyjściowo. Wiedziałem, że gdy tylko wrócę do domu, Dei doprowadzi moją twarz do porządku. Orionowi także przyda się drobna pomoc. Zwróciłem uwagę na poparzone ramię chłopaka. Jestem przekonany, że gdy go zostawiłem w  tym miejscu, nie wydawał się ranny. 
Natknąłem się w podziemiach na płonącego... ducha - wyjaśnił, starając się ukryć obrażenia przed moim wzrokiem. Nie wyglądało to najlepiej. Rany zadane przez magię krwawiły mocniej, ból był silniejszy i dłużej się goiły, często przy tym otwierając się na nowo wielokrotnie. Przy nich trzeba było działać szybko.
- Fulbur, naucza tu władania ogniem - rzuciłem, chwytając za zdrową rękę Oriona i pociągnąłem go w kierunku wyjścia z budynku. Moja dłoń przy fizycznym kontakcie skamieniała, co było teraz pewną dogodnością, uniemożliwiającą ciemnowłosemu ucieczkę. Choć mój towarzysz nie protestował, pozwolił bym prowadził go zaciemnionymi uliczkami w tylko mnie znanym kierunku. Nie wiedział gdzie idziemy, a celu mógł się tylko domyślać. Starałem się nie myśleć w tym momencie o kwestiach zaufania, o tym, że gdybym ja był na jego miejscu, zrobiłbym wszystko by uciec. Nawet jeśli prowadziłby mnie Adriel. A raczej... Zwłaszcza, gdybym miał iść gdziekolwiek z nim.
Na nasze nieszczęście, Deidre nie było w domu. Zapewne był teraz w gaju i zbierał rośliny, które rozkwitały jedynie nocą. Otworzyłem drzwi, wpuszczając najpierw gościa, sam wszedłem za nim i pozapalałem światła, by przegonić panujący w pomieszczeniu mrok. 
- Usiądź. - Wskazałem kanapę, stojącą na środku prowizorycznego salonu. Gdy upewniłem się, że Orion spełnił moje polecenie, udałem się do kuchni, otwartej, połączonej z salonem. Wyjąłem z szafki miskę, koślawą i powyginaną, będącą wątpliwym dziełem jednego z ojców Dei. Wypełniłem ją zimną wodą i podałem człowiekowi wraz z kilkoma czystymi materiałami, które będzie mógł wykorzystać do zrobienia chłodnych okładów, nim znajdę kojącą maść. Nie chciałem robić na nim doświadczeń i testować maści, których etykietek zupełnie nie rozumiałem. Przyglądałem się zapisom w obcym języku, próbując sobie przypomnieć tych kilka lekcji, które zostały mi udzielone rok temu. Nie przykładałem do tego zbyt wielkiej wagi, spodziewając się, że Dei będzie obok mnie zawsze, kiedy będę tego potrzebował. Dlatego, nim zacznę leczyć Oriona, wolałem wypróbować je na sobie. Dei zabiłby mnie, gdyby nowy pretendent do Akademii obrósłby brodawkami.
- Jesteś kimś w rodzaju Panoramixa? - zapytał ciemnowłosy, gdy uważnie przyglądałem się kolejnej buteleczce z nieznanym mi specyfikiem. Zerknąłem na chłopaka z rozbawieniem.
- Masz na myśli druida? Niestety nie jestem aż tak zdolny, ale mieszkam z kimś, kto lubi eksperymentować.
Zdjąłem wieczko i powąchałem zawartość szklanego naczynia. Ładny, przypominający ogrodową miętę zapach skojarzył mi się z leczniczą maścią. Nabrałem odrobinę zawartości na palec i rozprowadziłem ją na policzku, w miejscu gdzie znajdowało się drobne zadrapanie po dzisiejszej lekcji. Jęknąłem zaskoczony, czując nagły, przenikliwy ból. Starłem szybko maść, przemywając dokładnie twarz wodą. W zniekształconym przez ruch wody odbiciu, zobaczyłem że drobna rysa stała się ogromnym pęknięciem na mojej kamiennej skórze. Krzywiąc się, oderwałem kilka odstających kawałków od twarzy i wrzuciłem do zlewu, starając się udawać, że głośny stukot odbijającego się  od powierzchni kamyczka jest czymś zupełnie normalnym. Jeżeli wcześniej prezentowałem się co najmniej koszmarnie, tak teraz zabrakło mi epitetu godnego by odpisać mój stan. Wyglądałem, jakbym potraktował pół swojej twarzy silnie żrącym środkiem do czyszczenia metalowych powierzchni, co też najpewniej uczyniłem, zwiedziony przyjemnym zapachem mięty.
- Musimy poczekać na ratunek - mruknąłem do ciemnowłosego niezadowolony, siadając w ogromnym fotelu, znajdującym się tuż obok kanapy. Orion nie odzywał się, zamyślony przykładał zmoczony materiał do ramienia i patrzył w jeden punkt. Pewnie nawet nie słyszał tego, co do niego powiedziałem. Kątem oka zobaczyłem położony na oparciu podłużnego mebla mój ukochany kocyk. Więc Adriel tu był? Dlaczego nie poczekał aż wrócę, by się przywitać? No tak. Nic dziwnego, że nie chciał tu przyjść, kiedy przyszło mu spędzać czas z tą śliczną, jasnowłosą dziewczyną. Zmarszczyłem niezadowolony brwi, kiedy uświadomiłem sobie, że naprawdę w jakiś sposób mnie to dotknęło. A nie powinno. Ad... To był Ad. 
Pewnie siedziałbym tak i rozmyślał, gdyby nie Deidre, która wpadła do domu z głośnym szlochem.
- Dei... - Uniosłem się lekko z fotela, jednak jej wzrok wbił mnie z powrotem w oparcie. Widząc jej łzy zupełnie zapomniałem o tym, że coś mnie boli. Ba... Zapomniałem zupełnie, że Orion znajduje się razem z nami i również cierpi. Jednak Deidre miała więcej opanowania, lepiej też potrafiła rozróżnić co jest ważne, co mniej.  
Co tu się stało? Coś ty sobie zrobił? -  jęknęła, rzucając wszystko co miała przy sobie na blat stołu i zaczęła w pośpiechu uwijać się między mną, a ciemnowłosym, starając się wyleczyć nasze obrażenia. Nie odzywała się przez ten czas, przynajmniej do nas. Marudziła pod nosem, narzekała, kierowała mniej wyszukane inwektywy w kierunku naszych nauczycieli. Długie wywody przerywało jej siąpienie nosem i chwile poświęcone na mało dyskretne otarcie napływających do oczu łez. Serce krajało mi się na ten widok, jednak wiedziałem, że nie mogę nic zrobić ani niczego dowiedzieć się, kiedy ta zajmowała się pracą. Sprawnie i szybko wyjmowała odpowiednie fiolki, których częścią zawartości pokrywała nasze rany. Czułem przyjemne mrowienie na policzku, zwiastujące zasklepianie się pęknięcia. Przymknąłem oczy, starając się powstrzymać skórę, by nie skamieniała pod wpływem delikatnego dotyku przyjaciółki. Rozluźniłem się dopiero, gdy odeszła ode mnie, poświęcając całą swoją uwagę Orionowi. Uśmiechnąłem się lekko, widząc zaangażowanie wymalowane na jej twarzy. Oczy zalśniły jej pogodnym blaskiem, choć wciąż widziałem czający się w ich głębi smutek. 
- Gotowe - mruknęła z zadowoleniem, ocierając dłonie z maści w wilgotną szmatkę, która wcześniej służyła za okład. Spojrzała na mnie, pociągając nagle nosem. Chwila zapomnienia, którą dało jej leczenie nas, minęła. Wszystko do niej wróciłem, a ja mogłem domyślać się tylko co się zdarzyło. Sapnąłem głucho, gdy poczułem nagły ciężar, sadowiący się na moich kolanach. A moja koszula na ramieniu została zwilżona potokiem łez, które wylewała z siebie Dei. Objąłem ją odruchowo, wzdychając cicho. Moje ramiona stężały, pokryły się kamienną warstwą, jednak Deidre niezrażona wtulała się we mnie z całej siły, starając się uspokoić targające nią emocje. Głaskałem ją mało zgrabnie, dodając jej tym nic nieznaczącym gestem otuchy. Nie pytałem jej o nic, cokolwiek się działo - zapewne nie chciała zdradzać tego przy obcym mężczyźnie.
- Wszystko będzie dobrze - szepnąłem dziewczynie do ucha, odgarniając z jej twarzy ciemne kosmyki, które wilgotne od łez, przylepiały się do skóry. 
- To jest Deidre - zwróciłem się do Oriona, przedstawiając swoją przyjaciółkę. - Na ogół jest bardzo radosną istotką, jednak jest też wrażliwa i bardzo łatwo ją skrzywdzić.

<Orion? Przywitaj się z Dei. Zobacz jaką ma smutną minkę :C>

Tarix - Witaj w moich skromnych progach (do Coral)(08.04.217 r.)

- Coral - powtórzyłem, poprawiając przekrzywiony pas. - Ładne imię, pasuje ci - dodałem po chwili.
- Tak sądzisz? - spytała, wpatrując się we mnie z pewną dozą podejrzliwości. Czy ja naprawdę wyglądałem aż tak niegodziwie? Owszem, czasami ktoś mylił mnie z drowem za sprawą mojej ciemnej karnacji, ale no bez przesady. Nawet drowy nie miały w zwyczaju biegać z nożami po lasach i zarzynać wszystkiego co się napatoczyło, tylko trzeba im było chociaż czymś podpaść. 
- Owszem. Jest... delikatne - stwierdziłem przedzierając się z wolna prze gąszcz, ta, by dziewczyna mogła za mną nadążyć. 
- Sądzisz, że jestem delikatna? - w jej głosie pobrzmiewało oburzenie.
- A nie jesteś? - spytałem, widząc jej podrapane, jasne dłonie i nieduże nacięcie na policzku. 
Coral nic nie odpowiedziała, tym razem chyba ją po prostu zawstydziłem. Nie jakoś specjalnie celowo. Po prostu nie uważałem, żeby środek Gaju był odpowiednim miejscem dla kogoś takiego jako ona. Dziewczyna w długiej sukni, bez broni i na dodatek widocznej gołym okiem delikatności pasowała tu równie mocno co koronkowe podwiązki do dzika. Fakt, że ciężko tu było spotkać coś większego i groźniejszego od Kinkajza czy Ciemca, który gdzieś zabłądził, ale czasami szło się wpakować naprawdę w poważne tarapaty. W końcu choćby driady dość często traciły cierpliwość i potrafiły kogoś nieźle poturbować.
Szliśmy dalej przez gąszcz. Wybierałem ciut łatwiejszą drogę. Sam bez kłopotu przecisnąłbym się przez chaszcze czy wspiął się na stertę połamanych pniaków, byle tylko przejść najkrótszą drogą, ale moja towarzyszka nie dość, że w niewygodnych szatach, to jeszcze była widocznie zmęczona. Musiała się już trochę tułać po lesie.
- Daleko to jeszcze? - spytała dziewczyna, zerkając na ciemniejące niebo prześwitujące przez rozłożyste konary dębów. 
- Niestety dość daleko. Jak chcesz odpocząć to możemy się na trochę zatrzymać - rzuciłem.
- Nie... Nie, lepiej jak pójdziemy. Szybciej będziemy na miejscu.
Przytaknąłem tylko i ruszyłem dalej. Skoro twierdziła, że da radę to cóż... Miałem nadzieję, że tak właśnie jest.

Z lasu wyszliśmy już po zmroku. Coral trzymała się dzielnie, ale widać po niej było ogromne zmęczenie. Stwierdziłem, że posyłanie jej jeszcze tego samego dnia do komnat Liliope byłoby niczym innym, jak aktem okrucieństwa. Poprowadziłem ją więc do mojego niedużego mieszkanka na obrzeżach miasta. 
- Gdzie jesteśmy? - spytała, gdy wszedłem do środka i zapaliłem lampkę przy drzwiach. 
- Witaj w moich skromnych progach, odsapniesz, a jutro z rana zaprowadzę cię do budynku Akademii jeżeli będziesz chciała - wyjaśniłem i rzuciłem swoją torbę oraz pas ze sztyletami przy drzwiach, po czym wszedłem głębiej, by nieco bardziej rozjaśnić pomieszczenie.
Coral szła za mną, nieco niepewnie, rozglądając się uważnie.
- Dużo tu... - zawahała się na ułamek chwili.
- Rupieci? - dokończyłem za nią, obrzucając zadowolonym wzrokiem. uginające się pod ciężarem najróżniejszych rzeczy półki.
- Chciałam raczej powiedzieć "rzeczy" - skwitowała.
- Dobra, dobra, wiem, że niezły tu bajzel, ale cóż, taki już jetem, że wszystko mi zawsze potrzebne. A teraz - wskazałem drzwi po prawej - tam jest łazienka. Możesz się umyć. W szafce jest ziołowa maść dobra na zadrapania, a ja wyciągnę coś do jedzenia - ruszyłem do niedużej kuchni, gdzie dokładnie zmyłem z rąk i twarzy pot, kurz i krew Kinkazów. Zrzuciłem też z siebie poplamioną, pikowaną kurtkę.
Miałem nadzieję mój gość nie będzie zbyt wybredny i, że chleb z masłem i kozim serem wystarczą w ramach kolacji. Od biedy były jeszcze owoce, ale to raczej mało syty posiłek, po wysiłku i jeszcze na noc... Cóż... zobaczy się.

<Coral?>

wtorek, 26 stycznia 2016

Roxanne - Dzień jak co dzień... a może nie dziś?(11.04.217 r.)

Otworzyłam oczy. Zastałam świt, albo on zastał mnie. Podejrzewam, że to pierwsze, nieśmiałe  promienie słońca wyrwały mnie ze snu. 
Bardzo dobrze czuję się na słońcu, jak każda z nas. Uśmiechnęłam się lekko, bo to jedyny bodziec, który mnie cieszy zimą. To, że słońce nigdy nie opuszcza Ziemi. 
Zerwałam się szybko trzymając w ręce jasne włosy, które haczyły o każdy przedmiot w moim mieszkaniu. Dostałam je całkiem niedawno, z okazji dołączenia do akademii, jak każdy. Wracając do tematu, biegłam. Gdzie? Najpierw po konia, którym przejechałam okolice akademii, aż do Wielkiego Gaju. Miałam tam za niedługo dostać mieszkanie, na razie chcąc poznać akademię z bliska wybrałam dotychczasowe mieszkanie właśnie w mieście. 
Już na terenie Gaju zsiadłam z Hielo i koń pobiegł za mną, bryknął kilka razy śmiejąc się do klaczy... nie wiem czyjej. Może po prostu, tutejsza, zdziczała? 
Wielki Gaj nie cieszył się na razie popularnością... inni woleli miasto. 
Naszła mnie ochota, żeby wykąpać się pierwszy raz w moim ulubionym zbiorniku wodnym, bardzo małym jeziorku. Woda była zimna, ale cóż z tego, jeśli mogłam nakierować ciepłe powietrze na siebie. 
Za pomocą mocy gaju, zawołałam rośliny, które utworzyły na mnie szatę niczym strój kąpielowy. Zainteresowane motyle usiadły na moich rogach. Ach, jakże ja ich nie cierpię... rogów, motyle wręcz kocham. 
Coś przykuło moją uwagę. Do wody wpadł młody Kajcuch. Podbiegłam do zwierzątka, które z trudem próbowało płynąć i wzięłam na ręce. Pogłaskałam go, tuląc do siebie, aż rozmruczał się na dobre i zaszczebiotał coś, niczym ptaszek. Postawiłam go powoli na ziemię i przypatrywałam się temu, jak zwierzątko znika w zaroślach, głośno nawołując. Odzew ze strony innego przedstawiciela gatunku uspokoił mnie.
Znów weszłam do wody. Za mną mój ogier, który pilnował mnie, jak starszy brat. Pogłaskałam i jego, był trochę zazdrosny o kotowatego, którego uratowałam. 
Wyczułam czyjąś obecność. Odwróciłam wzrok. Po chwili zobaczyłam postać, która zbliża się do mnie.

<Ktosiu? Postacio XD?>

Deidre - Znów ucieczka... (do Alana / Lunsaris)(08.04.217 r.)

- Przy mnie się nie zgubisz - rzuciłem dumny ze swoich zdolności. Jako, że płynęła we mnie krew driad, w końcu jedna jest moją babką od strony taty, to orientowałem się niejednokrotnie lepiej w terenie niż w mieście. W końcu natura zwykła mi sprzyjać i ułatwiać mi wędrówki, szczególnie, że Gaj był naprawdę solidnie przesiąknięty magią. Nie oznaczało to oczywiście, że poznanie miejskich ścieżek stanowiło dla mnie wyzwania, wręcz przeciwnie. Miałem dobrą pamięć, a czytanie choćby ze słońca i gwiazd było dla mnie dość naturalne. Przecież tata uczył tego mnie i moje rodzeństwo od najmłodszych lat, tak, byśmy zawsze potrafili bez problemu wrócić do domu. 
Dość szybko wyszliśmy z miasta i skierowaliśmy się w gęstwinę lasu. Nieco mi się spieszyło, bo lista składników mi potrzebnych była dość długa. Znałem tu jednak każdą ścieżkę, a dodatkowo wiedziałem gdzie co rośnie. Lunz nie miała przy tym trudności z nadążeniem za mną. Widać było, że jest szybka i zwinna. W gruncie rzeczy ta dziewczyna naprawdę mi się podobała... No, przynajmniej teraz...
Gdy ja byłem zajęty ścinaniem kolejnych roślin i umieszczaniem ich w swojej torbie, Lunsaris wszystkiemu się dokładnie przyglądała przekrywając głowę gdy musiała po gadziemu obejrzeć coś pod innym kątem.. Co chwilę spomiędzy jej warg wystawał rozdwojony język, którym smakowała powietrze wokół. Ruszała się powoli jakby się skradając.
Widać było, że dziewczyna chce panować nad swoimi gadzimi odruchami. Chowała język, gdy spoglądałem w jej stronę, prostowała przekrzywioną głowę. Nie potrafiła się za to powstrzymać przed spłoszeniem kilku Kinkazjów. Tylko, że jej zachowanie w niczym mi nie przeszkadzało. Bo i dlaczego by miało? Każdy był inny. Ja lubiłem spać na kanapie, najlepiej zwisając nieco głową w dół i ze sporym rozkrokiem, Alan kamieniał, gdy ktoś był za blisko, a Lunz spoglądała na świat po gadziemu. W tym tkwiło tak naprawdę piękno wszystkich istot, w różnorodności. W zaletach, wadach, inności. 
Lunz zdawała się już nudzić i to solidnie, kiedy wreszcie trafiliśmy w miejsce, które ją zainteresowało. Stanęliśmy bowiem przed niedużą pieczarą. Wiedziałem, że to małe wejście zaczynało w gruncie rzeczy spory kompleks tuneli, w których gnieździły się ciemnce, szczury i nietoperze.
- Co tam jest? Wejdźmy tam - zaproponowała pospiesznie, wyraźnie podekscytowana swoim znaleziskiem.
- Jeśli tylko chcesz - ruszyłem szybkim krokiem za nią i już po chwili wśliznęliśmy się do ciemnego wnętrza jamy. 
Wyciągnąłem z torby niedużą lampkę naftową i zapaliłem ją, byśmy mogli widzieć gdzie idziemy. 
Korytarze były lekko wilgotne, ale na tyle obszerne byśmy mogli spokojnie się po nich poruszać, czasem tylko trzeba było się schylić, czy coś przekroczyć.
- Byłeś tu już? - zainteresowała się znowu, idąc nieco przodem i wszystkiemu się przyglądając.
- Owszem. czasem zbieram tu kilka rodzajów porostów.
- Długie te korytarze? Żyje tu coś niebezpiecznego? 
- Owszem i nigdy wszystkich nie sprawdziłem, a co do tego co tu żyje to najniebezpieczniejsze są ciemce, ale one raczej nie atakują jeżeli nie zostaną sprowokowane.
- O! Tam coś świeci! - rzuciła dziewczyna i... rzuciła się w pogoń za stworzeniem, które umknęło w jeden z przesmyków.
Z radością popędziłem za nią. Dawno nie biegłem tak beztrosko w nieznane. W gruncie rzeczy nie zdarzyło mi się to odkąd robiłem to z Astherem, moim bratem. A to było już kilka lat temu.. ehh.. jak ten czas szybko leci.
- Tu pobiegł! - zadźwięczał głos Lunsaris, zaraz przed tym, jak dziewczyna znów wskoczyła w jedną z odnóg...
No i wpakowaliśmy się pięknie, bo okazało się, że tuż przed nami wręcz kłębiło się od ciemców... niezbyt zadowolonych naszą obecnością oczywiście.
- No to proponuję... wiać! - rzuciłem ze śmiechem i chwyciłem swoją towarzyszkę za rękę. Lunsaris nie protestowała, wręcz przeciwnie, wzmocniła uścisk i puściła się ze mną biegiem.
Biegliśmy razem, mimo tego, że stworki deptały nam po piętach my o dziwo nadzwyczajnie dobrze się bawiliśmy.
- Tędy - pokierowałem ją w stronę w gruncie rzeczy przeciwną niż było odnalezione przez nas wejście. Lunz zawahała się, jednak tylko na chwilę. Cieszyłem się, że mi zaufała, a już po chwili, po krótkiej wspinaczce byliśmy już na powierzchni i to niemal pod samym miastem. Dyszeliśmy ciężko, ale nie przeszkadzało nam to w tym, żeby i po prostu się śmiać.
- Nigdy nie goniły mnie ciemce - stwierdziłem.
- To moja zasługa. - Lunz wypięła dumnie pierś.
Zbliżyłem się do niej i... emocje znów wzięły górę absolutną co wiązało się z tym, przed czym calutki dzień dzielnie się broniłem...
Skurczyłem się pięknie, a w miejscu muskularnego, męskiego ciała pojawiło się to krągłe - kobiece. Widziałam jeszcze jak Lunsaris cofa się, przyglądając mi z niemym zdziwieniem i...
Emocje wzięły górę, jak zawsze w takich sytuacjach. Już tyle razy to przeżyłam, tyle razy zdarzało się, że ktoś akceptował połowę mnie, po czym krzywił się i wzdrygał na obecność drugiej. Wybełkotałam więc krótkie przeprosiny i puściłam się biegiem do domu... Do ciepłego wnętrza niedużego salonu, do kanapy, na której uwielbiałam się wylegiwać i poduchy, w którą mogłam do woli ronić morza łez. 
Była już noc, nawet nie wiedziałam, że zwiedzanie tych felernych jaskiń tyle trwało... cóż... może przynajmniej Alan będzie w domu to popłaczę tak, żeby choć on słyszał... Zawsze lepiej było płakać przy kimś, kto cię lubił i choć próbował zrozumieć.
Wparowałam do domu, w którym świeciło się światło i otarłam mokry nos rękawem. Już miałam zacząć płakać nad tym, że nikt mnie nie kocha, gdy zobaczyłam, że Alan siedzi na fotelu, nieźle poobijany, a nieopodal niego znajdował się nieznajomy mi chłopak.
- Dei... - jęknął gargulec z ulgą. Znów pomylił flakoniki, jak nic, a tyle razy mu tłumaczyłam co jest na co i jak to stosować.
- Co tu się stało? Coś ty sobie zrobił? - jęknęłam widząc spore pęknięcie na jego policzku. - A ty? Och... - tu znów aż zadrżałam na widok oparzeliny zajmującej większą część ramienia. 
W pośpiechu, psiocząc przy tym okropnie na duchy Akademii i ich podejście do innych, i rozczulając się nad Alanem i Orionem, tak mi go przedstawił mój współlokator, opatrzyłam dokładnie ich obrażenia. Odetchnęłam dopiero kiedy oboje, w opatrunkach, ściskali w dłoniach kubki z naparem, który działał przeciwbólowo, tak na wypadek, gdyby maści to było za mało. Sama miałam ochotę sięgnąć po karafkę z nalewką z dzikiej róży. 

<Alan? Lunz? Co porabiasz?>

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Hessan - Czarne studnie.... (do Tobio)(09.04.217 r.)

Nie lubiłem wychodzić z lasu. Najchętniej przesiadywałbym w pobliżu jednego z niedużych strumieni, który łączył się z Wielkim Jeziorem. Tu czułem się najlepiej. To był mój mały skrawek świata i wszystko tutaj mi sprzyjało. Mogłem w każdej chwili skryć się w cieniu wielkiej wierzby płaczki, która stała na brzegu, niczym wielki strażnik. Dla mnie nim właściwie była. Często jej szerokie konary bywały dla mnie schronieniem, a witki odstraszały nieproszonych gości.
Teraz szedłem jednak ostrożnie, z duszą na ramieniu, w stronę zabudowań. Mijałem kępy ukochanej zieleni. Sporej wielkości paprocie, których szerokie liście rozkładały się na ziemi przepiękną kaskadą, oleander o rumianych kwiatach, które stanowiły plamę koloru na tle kępy młodych buków. Wszystko to żegnałem jakbym miał tu już nie wrócić, co kontrastowało z lasem, który chętnie pchał mnie w stronę innych istot i gwaru ulic. 
Idź do nich, nie bój się ich, stoisz ponad nimi z racji swego urodzenia - mówił mi wciąż ojciec. Powtarzał mi te słowa każdego dnia, jak mantrę, próbując mi je wbić do głowy. Ale co z tego? Skoro ja czułem inaczej? Nie lubiłem spojrzeń, którymi mnie obrzucano. Bogate szaty krępowały moje ruchy i ciążyły mi niemiłosiernie. Moje ciało drżało, a w gardle stawała wielka gula, której nijak nie dało się połknąć, gdy miałem komukolwiek, o cokolwiek, zwrócić uwagę.
Ruszyłem szybkim krokiem w stronę pracowni należącej do Aphisa. Tam pobierałem lekcja oczyszczania. Lubiłem tę zdolność, pomagała mi ona niejednokrotnie ulżyć w cierpieniu innym. Działa na zwierzęta tak samo dobrze jak i na rośliny. Nie lubiłem tylko tego, że do salki lekcyjnej musiałem przejść przez niemal pół miasta, bo gmach Akademii i sale znajdowały się w jego centrum.
Jak zwykle czułem na sobie wzrok innych. Czułem jak mi się przyglądają. Nawet jeżeli nie raz chwalono moja urodę to było to dla mnie rzeczą straszną. Mój wygląd był dla mnie istnym przekleństwem, szczególnie, gdy stanąłem pod salką, która okazała się zamknięta. 
Stałem przez chwilę, nie bardzo wiedząc czy poczekać, czy może zajęcia jednak się nie odbędą. Niezdecydowany stałem na korytarzu do chwili, gdy ten prawie opustoszał... Prawie, bo w moją stronę zerkał nieznany mi mężczyzna o czarnych włosach i równie ciemnych oczach, w których czaiła się jakaś groźba. Obawiałem się tego, a mimo to gdy raz mój wzrok na nich spoczął nie potrafiłem odwrócić wzroku. Mogłem tylko stać, wpatrując się w te czarne, bezdenne studnie....
Nieznajomy zrobił krok w moją stronę. Gdyby nie to, że moje plecy oparte były o  ścianę cofnąłbym się w pospiechu. 
- Wiesz coś o tym miejscu? - spytał mężczyzna, a ja zdołałem jedynie przytaknąć w bezwiednym odruchu.
- Więc? - ponaglił mnie.
- T-to Akademia Ciemnej Nocy... tu jest gabinet Aphisa... jednego z duchów - wskazałem drżącą dłonią drzwi, przed którymi czekałem. - A... a tam są komnaty pani dyrektor Liliope... - znów wyciągnąłem dłoń, by wskazać mu kierunek. Zamilkłem, mając nadzieję, że ruszy dalej,  że znajdzie kogoś kto lepiej go pokieruje, wszystko mu objaśni.

<Tobio? Pomęczysz mnie jeszcze troszkę swoją obecnością?>

Coral - Nie oceniaj po okładce... (do Tarixa)(08.04.217 r.)

Bardzo, ale to bardzo nie podobała mi się napotkana osoba. Chłopak miał w ręce nóż umazany jeszcze świeżą krwią. Miodowe włosy były rozwiane w różnych kierunkach, jakby dopiero co bardzo się z czymś męczył (na przykład mordowaniem), a pas przypięty do bioder miał zapewne podoczepiane mnóstwo umiejętnie ukrytych broni. Jednak jego wzrok, z lekka zakłopotany i, mimo że równocześnie wyzywający, nie zdawał się kryć złych intencji. Nie było w nich choćby krzty żądzy mordu. 
- Ech… Jak chcesz tutaj tak stać w milczeniu, to sobie stój. Ja idę dobić ostatki Kinkajzów i wracam. – Machnął nożem w stronę, z której właśnie przybiegł i szybkim ruchem zawrócił. A ja nadal stałam jak zaklęta, próbując w jak najkrótszym czasie przemyśleć wszystkie za i przeciw podążenia za nim. W końcu wygrała część mnie, która nie miała zamiaru spędzić kolejnych godzin wśród potencjalnych kryjówek ośmionożnych potworków, więc zawołałam za nieznajomym, nim jeszcze zdążył zniknąć za konarami rozłożystych drzew. 
- Zaczekaj!
Zatrzymał się, jakby niechętnie, a ja złapałam w ręce rąbki sukienki i zaczęłam biec w jego stronę. Przez dzisiejszy wysiłek, kiedy w końcu stanęłam koło niego, złapałam zadyszkę. Nim wydusiłam z siebie choćby słowo minęło parę minut. 
- Przepraszam… ale wiesz może, gdzie znajdę… Akademię Ciemnej Nocy? – wysapałam i spojrzałam na niego spod grzywki, która już całkowicie opadła mi oczy. Mężczyzna na początku zrobił nieco zdziwioną minę, jednak po chwili ponownie przybrał maskę pewnego siebie władcy ,,wszystkiego co żyje’’. 
- Jak już wspominałem, znam tutaj sporo osób. I tak, wiem gdzie jest Akademia, bo sam do niej chodzę – uśmiechnął się dumnie, po czym ruszył energicznym krokiem w dalszą drogę. Zaczęłam za nim iść, z trudem dotrzymując mu kroku, mimo, że był ode mnie nieco niższy. 
- A po co szukasz Akademii? – zapytał, nie zatrzymując się choćby na chwilę – Odwiedzasz rodzinę?
- Nie. Zostałam do niej zapisana.
Nagle elf stanął jak wryty, by spojrzeć na mnie, jakbym właśnie powiedziała zarazem coś zabawnego i absurdalnego.
- Ty? – jego mina wykrzywiła się w dziwnym grymasie – Nie jestem pewny czy to miejsce dla… ciebie.
- Dlaczego? – Dopiero teraz zrozumiałam, że ów grymas był próbą niewybuchnięcia śmiechem, co nieco mnie zirytowało.
- Wiesz, w Akademii uczysz się głównie umiejętności praktycznych… Nieczęsto będziesz używała tam książek czy notatek. – Ponowił marsz, nie przestając mówić.
- Wiem o tym – odpowiedziałam, nadal lekko obruszona jego uwagą. Uważał mnie za bezbronną dziewczynę!
- Ech… Skoro już cię wybrali, to raczej były jakieś ku temu powo… - nie skończył, gdyż znienacka wyskoczyły z krzaków małe postacie, wyglądające niczym skrzyżowanie gada z kurczakiem. Nim jednak zdążyłam cokolwiek uczynić, choćby unik, elf wyciągnął za pasa sztylet (a może już miał go wcześniej w dłoni?) i po chwili z potworków pozostały tylko kwilące ciała. Rzeczywiście, wydawały odgłosy niczym cierpiący człowiek. 
- Teraz już nie wydaję się taki straszny, co? – zapytał, szczerząc się przy tym od ucha do ucha i wycierając broń o jakiś mech na drzewie. 
- Może… - odrzekłam, mimo, że miał rację. Wcześniej powątpiewałam w istnienie tych stworków – teraz je widziałam, słyszałam i czułam (strasznie śmierdziały). Elf rozejrzał się czy przypadkiem owe Kinkajzy gdzieś się jeszcze nie pochowały i już miał wejść w głąb krzaków, kiedy nagle przystanął i zwrócił twarz w moją stronę. Jego szare oczy delikatnie zalśniły.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz. Ja jestem Tarix.
- Coral. Mam na imię Coral.

< Tarix? c: >