Nie rozumiałem zachowania Adriela. Doskonale wiedział, że nie lubię, by ktokolwiek znajdował się blisko mnie. By dotykał chociażby mojej ręki. A on za każdym razem przekraczał tę granicę, którą wyznaczałem między mną, a resztą otoczenia.
Westchnąłem zirytowany, mocno pocierając policzek. Wciąż czułem na nim dotyk chłodnej dłoni, jak gdyby sięgnęła wgłąb mojego ciała, pozostawiając na nim trwały ślad. Czułem się zdenerwowany, zmęczony, miałem wszystkiego dość, a do poranka zostało jeszcze wiele godzin. Wiele godzin, które zapewne przeznaczę na przemyślenia, kiedy nie będę w stanie się skupić na zwojach, które otrzymałem od Deidre, z dokładnym i szczegółowym opisem ziół i ich magicznych właściwości.
Zerknąłem na przyjaciółkę, która spała w najlepsze na kanapie. Nieco zbyt wąskiej, zapewne i niewygodnej, jednak jakimś cudem Dei lubiła wylegiwać się na niej, nie zważając na wszelkie niedogodności. Podszedłem do niej i poprawiłem koc, który połowicznie zsunął się na podłogę. Okryłem ją szczelnie, starając się jej w żaden sposób nie zbudzić, a musiałem przed samym sobą przyznać, że było to niezwykle trudne - w końcu pozycja, w której się ułożyła, była nad wyraz męska i zupełnie nie pasowała do tej na pozór delikatnej kobiety. Przygryzałem mocno wargi, by powstrzymać cisnący mi się na usta zbyt szeroki uśmiech. Wyglądała zabawnie.
Wzdrygnąłem się, gdy poczułem nagły, przenikliwy chłód. Zerknąłem na kominek, w którym radośnie trzaskał płomień, nawet nie zapowiadało się na to, że zaraz miałby wygasnąć. Na zewnątrz też nie panował ziąb, może było chłodniej jak na tę porę roku, jednak nie na tyle, by na skórze od razu ciepły oddech zmieniał się w parę. Potarłem dłońmi ramiona, próbując rozgrzać się trochę i pozbyć się gęsiej skórki. Na nic jednak się to zdało, wciąż raz za razem przez moje ciało przechodziły irytujące dreszcze. Uznałbym, że złapałem przeziębienie czy inne choróbsko, gdyby to było w moim przypadku możliwe. W końcu... Byłem stworzeniem z litej skały. My nie chorujemy.
Może to wina przesilenia, nagłego przebiegunowania (co nie było możliwym w tym wymiarze). Albo... Najzwyczajniej w świecie było mi zimno, tak zupełnie bez powodu.
Po chwili namysłu, uznałem że najlepszą metodą na rozgrzanie będzie gorąca kąpiel, a zaraz po niej kubek herbaty, z imbirem albo miodem. Może do tego czasu zbudzi się Dei, więc przywłaszczę sobie kocyk. Który pierwotnie należał do mnie, ale to tak na marginesie.
Przeszedłem szybko do swojego pokoju, z którego zgarnąłem najpotrzebniejsze rzeczy i udałem się do łazienki, wykorzystując jednocześnie fakt, że moja współlokatorka śpi i przez najbliższe godziny, nie będzie próbowała z niej skorzystać. Zaryglowałem drzwi, tak dla bezpieczeństwa. Nie miałem ochoty na towarzystwo podglądaczy czy istot, które zgubiły drogę, weszły nie do tego domostwa co trzeba, myląc wejście. I choć wydaje się to czymś niemożliwym, zdarza się nad wyraz często. Było to niekomfortowe, gdy działo się w innych pomieszczeniach i nie chciałem przekonać się na własnej skórze, jak czułbym się, gdyby ta pomyłka nastąpiła w momencie, w którym świecę gołym tyłkiem. Zapewne skamieniałbym z zażenowania.
Gorąca woda dawała chwilowe ciepło i ulgę dla skostniałego ciała. Gdy tylko postanowiłem na krok odsunąć się od strumienia wody, ogarniał mnie ziąb. Czułem jak skóra na nowo pokrywa się gęsią skórką, a krótkie, jasne włoski pokrywające całe ciało, stają dęba. Normalnie, wróciłbym z powrotem pod to cudowne źródło ciepła, gdyby nie to, że poczułem ciepły oddech, owiewający moją szyję. I nagle wszystko stało się jasne. Ten cały odczuwalny chłód, uczucie, że ciągle ktoś mnie obserwuje i ciepłe powietrze na karku. Czyjś oddech.
Odwróciłem się gwałtownie, a za mną, całkiem blisko, stał Adriel - w pełni materialnej postaci. Był stanowczo zbyt blisko. Czułem chłód jego ciała, oddech muskający moją skórę. Czułem jego zimny dotyk na swoim biodrze i właśnie to wyrwało mnie z chwilowego otępienia. Odsunąłem się od niego gwałtownie, plecami uderzając o ścianę. Trochę zbyt mocno, boleśnie, jednak mój gniew nie pozwolił mi tego odczuć.
Zadziałałem odruchowo, nie przemyślałem tego. Moja ręka zareagowała, nim zdążyłem na dobre przemyśleć co właściwie się stało.W jednej chwili czułem jak zaciskam mocno palce, w drugiej widziałem upadającego Adriela, przyciskającego mocno dłoń do skroni. Uderzyłem go. Zraniłem. Przez chwilę odczułem coś na kształt smutku, a potem dotarło do mnie, co tak naprawdę się działo.
Zadziałałem odruchowo, nie przemyślałem tego. Moja ręka zareagowała, nim zdążyłem na dobre przemyśleć co właściwie się stało.W jednej chwili czułem jak zaciskam mocno palce, w drugiej widziałem upadającego Adriela, przyciskającego mocno dłoń do skroni. Uderzyłem go. Zraniłem. Przez chwilę odczułem coś na kształt smutku, a potem dotarło do mnie, co tak naprawdę się działo.
- Jak śmiałeś! - krzyknąłem, czując jak moje ciało drży od powstrzymywanego gniewu. Sięgnąłem po wiszący nieopodal ręcznik i przepasałem się nim szybko, by nie narażać dłużej mojego ciała na wzrok tego... Pederasty.
Moje dalsze poczynania przerwał Dei, który już w swojej męskiej postaci, wpadł do łazienki. Najpewniej zbudzony rumorem i moim krzykiem. Rygiel nie stanowił dla niego najmniejszego problemu, gdy był w tej formie. Zwisał teraz smętnie przy drzwiach, połamany, poszarpany, z drzazgami usłanymi na podłodze, niby krople krwi skapujące z jątrzącej się rany. Mężczyzna zerknął na zbierającego się z podłogi Ducha, marszcząc przy tym brwi, w głębokim zamyśleniu.
- Dlaczego uderzyłeś swojego partnera, Alan? - zapytał, a ja momentalnie pobladłem. Oparłem się o ścianę, próbując chociaż w niej znaleźć trochę podparcia. Poczułem się właśnie jak w jednym z tych romansów, w których tak namiętnie zaczytuje się Dei, marząc o prawdziwej i wspaniałej miłości. Nawet jeżeli tą istotą miałby być roznegliżowany Duch z pełnym wzwodem. Jęknąłem, ukrywając twarz w dłoniach, czując jak żenująca jest ta cała sytuacja. Zbyt żenująca, by dało się po niej przejść do porządku dziennego. Moje policzki zapewne lśniły intensywnym różem, może i nawet neonowym, pstrokatym, widocznym w ciemności. Nie miałem zamiaru tego sprawdzać, musiałem w końcu uporać się z pewnym niesfornym duchem, który uprzykrzał mi życie.
- Żaden mój chłopak, tylko intruz. I ten intruz właśnie wychodzi - westchnąłem, ujmując ramię Adriela, by bezceremonialnie wyprowadzić go przed drzwi domostwa. Na drodze niestety stał mi rosły mężczyzna, wpatrujący się uporczywie w jeden punkt, na który ja nawet nie miałem odwagi zerknąć. - Deidre, przesuń się - poprosiłem mało grzecznie, bez żadnego odzewu.
- Przepraszam, co mówiłeś? - powiedział Dei, kręcąc szybko głową. Westchnąłem z politowaniem, przesuwając przyjaciela, bym miał wystarczającą ilość miejsca do przejścia. Pociągnąłem za sobą Ducha, który na moje szczęście nie stawiał żadnego oporu. Nie rzucał także żadnych sarkastycznych uwag czy komentarzy. A przynajmniej ja nic nie słyszałem, skupiony za bardzo na swoim zadaniu. Wywlokłem go przed dom i popchnąłem do przodu. Nie zrobiłem tego mocno, nie upadł. Uważałem, by nie zrobić mu większej krzywdy niż do tej pory. Wciąż widziałem lśniącą krew spływającą z jego łuku brwiowego, pamiątce sprzed chwili, która zapewne zostanie mu na dłuższy czas.
Sapnąłem głośno, gdy nagle zostałem pchnięty na futrynę przejścia, a obok mnie przecisnęła się Dei w swojej kobiecej formie.
- Zaziębisz się - zaszczebiotała do Adriela, otulając go MOIM kocem. Chciałem coś powiedzieć, zaprotestować. W końcu ten koc należał do mnie, był ciepły, wiecznie czysty. A teraz... Wykrzywiłem się z obrzydzeniem, gdy zielony materiał zetknął się z chłodną skórą intruza.
- Dei... - zacząłem, jednak nie było dane mi dokończyć. Natychmiast przerwałem, widząc intensywnie zielone oczy, wpatrujące się we mnie z obietnicą wiecznego bólu i potępienia. Aż cofnąłem się o krok, nie chcąc mieszać się w postanowienia tej nieobliczalnej kobiety. Nawet jeśli oznaczałoby to, że nigdy więcej nie zobaczę swojej ulubionej rzeczy.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę, obserwując jak Dei odprowadza Adriela do głównej ścieżki. Nie podobało mi się zakończenie. Ad miał się wstydzić. Miał przejść nagi przez miasto, by każdy mógł go widzieć. Miał odczuć choć namiastkę tego, co czułem ja, gdy nagle zmaterializował się za mną. Ukryłem twarz w dłoniach, czując jak wstyd zjada mnie od końca. Miałem nadzieję, że Dei choć raz w życiu uda się przytrzymać język za zębami. W co naprawdę wątpiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz