Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

piątek, 29 stycznia 2016

Orion - Ewentualnie udam martwego oposa (do Alana/Deidre)(08.04.217 r.)

Chłopak, bodajże nazywał się Alan, wyglądał nawet gorzej ode mnie. Pobity, posiniaczony, zakrwawiony przypominał trupa, który niedługo spocznie w trumnie i został wysłany w jedną stronę do tanatokosmetolog, czy jak się nazywa osoba, ogarniająca ciała zmarłych. Tutejsi profesorowie są naprawdę szajbnięci. Chociaż może to ja, byłem zbyt przyzwyczajony do humanitarnego nauczania ze świata ludzi? Zapewne, Alan nie wyglądał, jakby przydarzyło się mu coś nowego. Coś czuję, że długo w tej szkole nie przetrwam. Ratunku, w co ja się wpakowałem, nie mogłem jak rasowy tchórz - którym jestem - trzymać tyłka w bezpiecznym pokoju, tylko wylazłem jak szczur z nory i pognałem ku przygodzie, niczym głupiec. Jestem idiotą. Zastanowiłem się przez moment, czy zapytać chłopaka "Czy wszystko okey", ale patrząc na jego minę wolałem siedzieć cicho. Tym bardziej, że skierował swój wzrok na moją oparzoną rękę. Piekła, bolała, miałem wrażenie, że najchętniej od razu bym ją sobie amputował, zagryzłem wargę. Lepiej siedzieć cicho, nie wychylać się, to dłużej pożyję.
- Natknąłem się w podziemiach na płonącego... ducha - przyznałem się. Coś czułem, że ja i tutejsza kadra będziemy toczyć zacięte boje o moją fizyczną nietykalność. Fulbur, tak? Jak tylko nauczę się tutejszego języka, muszę ogarnąć czy uznają pozwanie za przemoc czy coś. Och. Coś było zdecydowanie nie tak, chłopak wyrwał mnie z zamyślenia, chwycił za zdrową rękę i zaciągnął w tylko jemu znaną stronę. Ignorowałem wyraźną "skamieniałość" jego dłoni, jeżeli można tak powiedzieć. Wrzeszczeć czy nie wrzeszczeć? W sumie, do tej pory mnie nie zjadł. Nie zwyzywał. Nie pobił, nie okradł, był miły, oprowadził mnie, zaoferował nocleg. Jak mnie nie zgwałci, to dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do udanych. Kto wie, może pożyję tutaj dłużej niż tydzień albo po dwóch dniach zacznę udawać martwego oposa. W końcu doszliśmy do jego domu, skierowaliśmy się prosto do salonu. Usiadłem na kanapie, wcześniej próbując wzrokiem wybadać czy nie jest ludożerna. (Pewnie jest, jak pewnie zresztą wszystko w tym świecie). Rozejrzałem się wokoło, ale pokój przedstawiał się zwyczajnie. Spodziewałem się prędzej toporów porozwieszanych na ścianach, jakichś odrąbanych głów, które robiły za trofea i wszelkich mebli w tym stylu.
- Jesteś kimś w rodzaju Panoramixa? - zapytałem, wpatrując się z podejrzliwością w miksturę.
- Masz na myśli druida? Niestety nie jestem aż tak zdolny, ale mieszkam z kimś, kto lubi eksperymentować. Drgnąłem, słysząc dźwięk, uderzającego o powierzchnię kamienia.
- Musimy poczekać na ratunek -mruknął Alan, siadając na fotelu. Zamyśliłem się na kilka chwil. To miejsce było... ciekawe. Przez długi czas nie dam rady się nim znudzić, poza tym ludzie (choć w sumie - nieludzie), są intrygujący. Nawet jeżeli większość sprawia wrażenie morderców wyjętych z horrorów o pacjentach psychiatryka. Uśmiechnąłem się słabo, może przyszłość nie malowała się w aż tak ciemnych barwach, jak myślałem? I wtedy - z głośnym szlochem - wpadła do budynku dziewczyna. Wyższa ode mnie, mogłem to ocenić nawet siedząc. Smukła, smutna, czarnowłosa i zapłakana. Kiedy ogarnęła wzrokiem pomieszczenie, uświadomiłem sobie, że w kwestii ratowania pomocą medyczną była profesjonalistką. Rzuciła wszystko, pognała po jakieś specyfiki i rozpoczęła próbę odratowania naszych poturbowanych ciał. Nie szczędziła przy tym podwórkowej łaciny, skierowanej w stronę tutejszej kadry. Prowadziła monolog, wyżywając się mentalnie na wszystkim i niczym. Miałem przez moment wrażenie, że bardziej daje w ten sposób upust swoim emocjom, ale szybko zrozumiałem, że ona najzwyczajniej w świecie musiała mieć troskę we krwi. Nikt normalny nie byłby w stanie zainteresować się drugim człowiekiem, a właściwie - dwoma innymi ludźmi, kiedy samemu przeżywało się małe załamanie nerwowe. Dziewczyna pocierała delikatnie oczy, starając się chyba zamaskować chęć wybuchnięcia płaczem. Zrobiło mi się jej strasznie szkoda - do jasnej anielki, nie na co dzień spotyka się kogoś tak ogarniętego. Zrozumiałem, że się gapię, dlatego spuściłem wzrok. Tym bardziej, że uświadomiłem sobie następną prawdę - dziewczyna była zajęta, najprawdopodobniej umawiała się właśnie z Alanem. Ostatecznie udało się jej doprowadzić nas do względnego porządku i chwała jej za to. Chwilę później moje przypuszczenia zostały potwierdzone - dziewczyna usiadła na kolanach chłopaka i wybuchnęła płaczem. Było mi głupio, że siedzę i po prostu na to patrzę, nie wiedząc co zrobić, ani co powiedzieć. Nie znałem jej, nie wiedziałem o co chodzi, ale sprawiała wrażenie naprawdę miłej osoby i widok jej zapłakanej powodował u mnie irytację. Wychowany z dość dużą ilością dziewczyn w domu, kierowałem się zasadą, że co złego, to nie dziewczynie, niezależnie od wieku. Dobić, zjeść i umordować winowajcę.
- To jest Deidre. Na ogół jest bardzo radosną istotką, jednak jest też wrażliwa i bardzo łatwo ją skrzywdzić. - Alan sprawiał wrażenie poważnego, dziewczyna odwróciła się na moment, a ja kiwnąłem jej przyjaźnie głową. Przez chwile wahałem się, czy powinienem się odezwać, ale ostatecznie milczałem. Bądź co bądź - byłem jej obcy, a nachalne wtrącanie się w cudze sprawy mogli uznać za niegrzeczne. Deidre przeprosiła na moment, udała się chyba do łazienki, pociągając żałośnie nosem.
- To twoja dziewczyna? - spytałem cicho. Nie zamierzałem im przeszkadzać, a przyprowadzenie do domu obcego mogło nie zostać przez nią przyjęte zbyt przychylnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz