Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

środa, 27 stycznia 2016

Tarix - Witaj w moich skromnych progach (do Coral)(08.04.217 r.)

- Coral - powtórzyłem, poprawiając przekrzywiony pas. - Ładne imię, pasuje ci - dodałem po chwili.
- Tak sądzisz? - spytała, wpatrując się we mnie z pewną dozą podejrzliwości. Czy ja naprawdę wyglądałem aż tak niegodziwie? Owszem, czasami ktoś mylił mnie z drowem za sprawą mojej ciemnej karnacji, ale no bez przesady. Nawet drowy nie miały w zwyczaju biegać z nożami po lasach i zarzynać wszystkiego co się napatoczyło, tylko trzeba im było chociaż czymś podpaść. 
- Owszem. Jest... delikatne - stwierdziłem przedzierając się z wolna prze gąszcz, ta, by dziewczyna mogła za mną nadążyć. 
- Sądzisz, że jestem delikatna? - w jej głosie pobrzmiewało oburzenie.
- A nie jesteś? - spytałem, widząc jej podrapane, jasne dłonie i nieduże nacięcie na policzku. 
Coral nic nie odpowiedziała, tym razem chyba ją po prostu zawstydziłem. Nie jakoś specjalnie celowo. Po prostu nie uważałem, żeby środek Gaju był odpowiednim miejscem dla kogoś takiego jako ona. Dziewczyna w długiej sukni, bez broni i na dodatek widocznej gołym okiem delikatności pasowała tu równie mocno co koronkowe podwiązki do dzika. Fakt, że ciężko tu było spotkać coś większego i groźniejszego od Kinkajza czy Ciemca, który gdzieś zabłądził, ale czasami szło się wpakować naprawdę w poważne tarapaty. W końcu choćby driady dość często traciły cierpliwość i potrafiły kogoś nieźle poturbować.
Szliśmy dalej przez gąszcz. Wybierałem ciut łatwiejszą drogę. Sam bez kłopotu przecisnąłbym się przez chaszcze czy wspiął się na stertę połamanych pniaków, byle tylko przejść najkrótszą drogą, ale moja towarzyszka nie dość, że w niewygodnych szatach, to jeszcze była widocznie zmęczona. Musiała się już trochę tułać po lesie.
- Daleko to jeszcze? - spytała dziewczyna, zerkając na ciemniejące niebo prześwitujące przez rozłożyste konary dębów. 
- Niestety dość daleko. Jak chcesz odpocząć to możemy się na trochę zatrzymać - rzuciłem.
- Nie... Nie, lepiej jak pójdziemy. Szybciej będziemy na miejscu.
Przytaknąłem tylko i ruszyłem dalej. Skoro twierdziła, że da radę to cóż... Miałem nadzieję, że tak właśnie jest.

Z lasu wyszliśmy już po zmroku. Coral trzymała się dzielnie, ale widać po niej było ogromne zmęczenie. Stwierdziłem, że posyłanie jej jeszcze tego samego dnia do komnat Liliope byłoby niczym innym, jak aktem okrucieństwa. Poprowadziłem ją więc do mojego niedużego mieszkanka na obrzeżach miasta. 
- Gdzie jesteśmy? - spytała, gdy wszedłem do środka i zapaliłem lampkę przy drzwiach. 
- Witaj w moich skromnych progach, odsapniesz, a jutro z rana zaprowadzę cię do budynku Akademii jeżeli będziesz chciała - wyjaśniłem i rzuciłem swoją torbę oraz pas ze sztyletami przy drzwiach, po czym wszedłem głębiej, by nieco bardziej rozjaśnić pomieszczenie.
Coral szła za mną, nieco niepewnie, rozglądając się uważnie.
- Dużo tu... - zawahała się na ułamek chwili.
- Rupieci? - dokończyłem za nią, obrzucając zadowolonym wzrokiem. uginające się pod ciężarem najróżniejszych rzeczy półki.
- Chciałam raczej powiedzieć "rzeczy" - skwitowała.
- Dobra, dobra, wiem, że niezły tu bajzel, ale cóż, taki już jetem, że wszystko mi zawsze potrzebne. A teraz - wskazałem drzwi po prawej - tam jest łazienka. Możesz się umyć. W szafce jest ziołowa maść dobra na zadrapania, a ja wyciągnę coś do jedzenia - ruszyłem do niedużej kuchni, gdzie dokładnie zmyłem z rąk i twarzy pot, kurz i krew Kinkazów. Zrzuciłem też z siebie poplamioną, pikowaną kurtkę.
Miałem nadzieję mój gość nie będzie zbyt wybredny i, że chleb z masłem i kozim serem wystarczą w ramach kolacji. Od biedy były jeszcze owoce, ale to raczej mało syty posiłek, po wysiłku i jeszcze na noc... Cóż... zobaczy się.

<Coral?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz