Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

środa, 27 stycznia 2016

Alan - W oczekiwaniu na ratunek (do Oriona / Deidre) (08.04.217 r.)

- Wybacz, myślałem, że potrwa to krócej. Wciąż nie jestem wprawiony w fechtunku - uśmiechnąłem się krzywo, gdy znalazłem się tuż obok czekającego na mnie Oriona. Zaraz pożałowałem tych prób okazania sympatii, kiedy rozcięta warga przypomniała o sobie za pomocą przeszywającego bólu. Syknąłem głośno, mocniej przyciskając do policzka lód owinięty w szmatkę, by łatwiej było mi go utrzymać. Chłód był kojący, zapobiegał pojawiającej się opuchliźnie, jednak nie mógł nic poradzić na opłakany stan, w którym znajdowała się moja twarz. Nie przejmowałem się tym, chociaż Orion na mój widok cofnął się o krok. Nikt, komu przyszło zmierzyć się z Zargohiem, nie prezentował się wyjściowo. Wiedziałem, że gdy tylko wrócę do domu, Dei doprowadzi moją twarz do porządku. Orionowi także przyda się drobna pomoc. Zwróciłem uwagę na poparzone ramię chłopaka. Jestem przekonany, że gdy go zostawiłem w  tym miejscu, nie wydawał się ranny. 
Natknąłem się w podziemiach na płonącego... ducha - wyjaśnił, starając się ukryć obrażenia przed moim wzrokiem. Nie wyglądało to najlepiej. Rany zadane przez magię krwawiły mocniej, ból był silniejszy i dłużej się goiły, często przy tym otwierając się na nowo wielokrotnie. Przy nich trzeba było działać szybko.
- Fulbur, naucza tu władania ogniem - rzuciłem, chwytając za zdrową rękę Oriona i pociągnąłem go w kierunku wyjścia z budynku. Moja dłoń przy fizycznym kontakcie skamieniała, co było teraz pewną dogodnością, uniemożliwiającą ciemnowłosemu ucieczkę. Choć mój towarzysz nie protestował, pozwolił bym prowadził go zaciemnionymi uliczkami w tylko mnie znanym kierunku. Nie wiedział gdzie idziemy, a celu mógł się tylko domyślać. Starałem się nie myśleć w tym momencie o kwestiach zaufania, o tym, że gdybym ja był na jego miejscu, zrobiłbym wszystko by uciec. Nawet jeśli prowadziłby mnie Adriel. A raczej... Zwłaszcza, gdybym miał iść gdziekolwiek z nim.
Na nasze nieszczęście, Deidre nie było w domu. Zapewne był teraz w gaju i zbierał rośliny, które rozkwitały jedynie nocą. Otworzyłem drzwi, wpuszczając najpierw gościa, sam wszedłem za nim i pozapalałem światła, by przegonić panujący w pomieszczeniu mrok. 
- Usiądź. - Wskazałem kanapę, stojącą na środku prowizorycznego salonu. Gdy upewniłem się, że Orion spełnił moje polecenie, udałem się do kuchni, otwartej, połączonej z salonem. Wyjąłem z szafki miskę, koślawą i powyginaną, będącą wątpliwym dziełem jednego z ojców Dei. Wypełniłem ją zimną wodą i podałem człowiekowi wraz z kilkoma czystymi materiałami, które będzie mógł wykorzystać do zrobienia chłodnych okładów, nim znajdę kojącą maść. Nie chciałem robić na nim doświadczeń i testować maści, których etykietek zupełnie nie rozumiałem. Przyglądałem się zapisom w obcym języku, próbując sobie przypomnieć tych kilka lekcji, które zostały mi udzielone rok temu. Nie przykładałem do tego zbyt wielkiej wagi, spodziewając się, że Dei będzie obok mnie zawsze, kiedy będę tego potrzebował. Dlatego, nim zacznę leczyć Oriona, wolałem wypróbować je na sobie. Dei zabiłby mnie, gdyby nowy pretendent do Akademii obrósłby brodawkami.
- Jesteś kimś w rodzaju Panoramixa? - zapytał ciemnowłosy, gdy uważnie przyglądałem się kolejnej buteleczce z nieznanym mi specyfikiem. Zerknąłem na chłopaka z rozbawieniem.
- Masz na myśli druida? Niestety nie jestem aż tak zdolny, ale mieszkam z kimś, kto lubi eksperymentować.
Zdjąłem wieczko i powąchałem zawartość szklanego naczynia. Ładny, przypominający ogrodową miętę zapach skojarzył mi się z leczniczą maścią. Nabrałem odrobinę zawartości na palec i rozprowadziłem ją na policzku, w miejscu gdzie znajdowało się drobne zadrapanie po dzisiejszej lekcji. Jęknąłem zaskoczony, czując nagły, przenikliwy ból. Starłem szybko maść, przemywając dokładnie twarz wodą. W zniekształconym przez ruch wody odbiciu, zobaczyłem że drobna rysa stała się ogromnym pęknięciem na mojej kamiennej skórze. Krzywiąc się, oderwałem kilka odstających kawałków od twarzy i wrzuciłem do zlewu, starając się udawać, że głośny stukot odbijającego się  od powierzchni kamyczka jest czymś zupełnie normalnym. Jeżeli wcześniej prezentowałem się co najmniej koszmarnie, tak teraz zabrakło mi epitetu godnego by odpisać mój stan. Wyglądałem, jakbym potraktował pół swojej twarzy silnie żrącym środkiem do czyszczenia metalowych powierzchni, co też najpewniej uczyniłem, zwiedziony przyjemnym zapachem mięty.
- Musimy poczekać na ratunek - mruknąłem do ciemnowłosego niezadowolony, siadając w ogromnym fotelu, znajdującym się tuż obok kanapy. Orion nie odzywał się, zamyślony przykładał zmoczony materiał do ramienia i patrzył w jeden punkt. Pewnie nawet nie słyszał tego, co do niego powiedziałem. Kątem oka zobaczyłem położony na oparciu podłużnego mebla mój ukochany kocyk. Więc Adriel tu był? Dlaczego nie poczekał aż wrócę, by się przywitać? No tak. Nic dziwnego, że nie chciał tu przyjść, kiedy przyszło mu spędzać czas z tą śliczną, jasnowłosą dziewczyną. Zmarszczyłem niezadowolony brwi, kiedy uświadomiłem sobie, że naprawdę w jakiś sposób mnie to dotknęło. A nie powinno. Ad... To był Ad. 
Pewnie siedziałbym tak i rozmyślał, gdyby nie Deidre, która wpadła do domu z głośnym szlochem.
- Dei... - Uniosłem się lekko z fotela, jednak jej wzrok wbił mnie z powrotem w oparcie. Widząc jej łzy zupełnie zapomniałem o tym, że coś mnie boli. Ba... Zapomniałem zupełnie, że Orion znajduje się razem z nami i również cierpi. Jednak Deidre miała więcej opanowania, lepiej też potrafiła rozróżnić co jest ważne, co mniej.  
Co tu się stało? Coś ty sobie zrobił? -  jęknęła, rzucając wszystko co miała przy sobie na blat stołu i zaczęła w pośpiechu uwijać się między mną, a ciemnowłosym, starając się wyleczyć nasze obrażenia. Nie odzywała się przez ten czas, przynajmniej do nas. Marudziła pod nosem, narzekała, kierowała mniej wyszukane inwektywy w kierunku naszych nauczycieli. Długie wywody przerywało jej siąpienie nosem i chwile poświęcone na mało dyskretne otarcie napływających do oczu łez. Serce krajało mi się na ten widok, jednak wiedziałem, że nie mogę nic zrobić ani niczego dowiedzieć się, kiedy ta zajmowała się pracą. Sprawnie i szybko wyjmowała odpowiednie fiolki, których częścią zawartości pokrywała nasze rany. Czułem przyjemne mrowienie na policzku, zwiastujące zasklepianie się pęknięcia. Przymknąłem oczy, starając się powstrzymać skórę, by nie skamieniała pod wpływem delikatnego dotyku przyjaciółki. Rozluźniłem się dopiero, gdy odeszła ode mnie, poświęcając całą swoją uwagę Orionowi. Uśmiechnąłem się lekko, widząc zaangażowanie wymalowane na jej twarzy. Oczy zalśniły jej pogodnym blaskiem, choć wciąż widziałem czający się w ich głębi smutek. 
- Gotowe - mruknęła z zadowoleniem, ocierając dłonie z maści w wilgotną szmatkę, która wcześniej służyła za okład. Spojrzała na mnie, pociągając nagle nosem. Chwila zapomnienia, którą dało jej leczenie nas, minęła. Wszystko do niej wróciłem, a ja mogłem domyślać się tylko co się zdarzyło. Sapnąłem głucho, gdy poczułem nagły ciężar, sadowiący się na moich kolanach. A moja koszula na ramieniu została zwilżona potokiem łez, które wylewała z siebie Dei. Objąłem ją odruchowo, wzdychając cicho. Moje ramiona stężały, pokryły się kamienną warstwą, jednak Deidre niezrażona wtulała się we mnie z całej siły, starając się uspokoić targające nią emocje. Głaskałem ją mało zgrabnie, dodając jej tym nic nieznaczącym gestem otuchy. Nie pytałem jej o nic, cokolwiek się działo - zapewne nie chciała zdradzać tego przy obcym mężczyźnie.
- Wszystko będzie dobrze - szepnąłem dziewczynie do ucha, odgarniając z jej twarzy ciemne kosmyki, które wilgotne od łez, przylepiały się do skóry. 
- To jest Deidre - zwróciłem się do Oriona, przedstawiając swoją przyjaciółkę. - Na ogół jest bardzo radosną istotką, jednak jest też wrażliwa i bardzo łatwo ją skrzywdzić.

<Orion? Przywitaj się z Dei. Zobacz jaką ma smutną minkę :C>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz