Prezeczytaj zanim zaczniesz pisać:

środa, 13 stycznia 2016

Alan - Witaj w Krainie Czarów (do Oriona)(08.04.217 r.)

Jak poprzedni dzień miał felerny koniec, tak ciągnęło się to dalej, przez cały dzień obecny. Nie mogłem pozbyć się wstydu, który znalazł swoje odbicie na moich policzkach. Ciągle przed oczami miałem Adriela, jego nagłe pojawienie się, nagość, która potem została okryta moim kocem. Wściekłą Dei, która po powrocie urządziła mi karczemną awanturę. Dosadnie tłumaczyła, że życiowych partnerów nie traktuje się w taki sposób, że trzeba okazywać im miłość i szacunek. Nie rozumiałem nic z tego, co próbowała mi przekazać. Po pewnym czasie wszystko brzmiało jakby w innym, groźnym i całkowicie obcym języku. Na nic zdawały się moje tłumaczenia czy negacje. Zakręciła się w swoim świecie fantazji, przestała zwracać uwagę na otoczenie. Niekiedy miałem wrażenie, że mówiła o sobie, stojącej na moim miejscu. Uroiła sobie początek wielkiej miłości, której tak bardzo pragnęła.
Westchnąłem ciężko, przeczesując dłonią włosy. Nigdy nie zrozumiem kobiet i ich fantazji, przy których racjonalność i rozsądek uciekają w popłochu. 
Dlatego postanowiłem spędzić większość dnia na dachu wieży astronomicznej, rozkoszując się promieniami słońca, ogrzewającymi moją skórę. Wciąż było mi zimno, nie potrafiłem się rozgrzać. Mięśnie były spięte, jakbym wciąż spodziewał się, że Adriel gdzieś tu jest. Niematerialny, niewidzialny, chodzi za mną i śledzi każdy mój ruch. Byłem po prostu przewrażliwiony. Musiałem zająć czymś swoje myśli, a bezczynne siedzenie na dachu i udawanie żywej skamieliny, niewiele w tym pomagało.
Na szczęście miałem tej nocy zapowiedziane zajęcia fechtunku. A przynajmniej miałem nadzieję, że jednak się odbędą. Zarogh czasem miał ważniejsze sprawy na głowie, niż szkolenie istot, które aktywniejsze były po zachodzie słońca. Dlatego się nie spieszyłem. Dodatkowo im mniej świadków tego, jak po raz kolejny moja kamienna skóra zostaje niemalże zmieciona w pył, tym lepiej. 
Z dachu zszedłem dopiero, gdy za horyzontem zniknęły ostatnie promienie słońca, a chłodna noc otuliła ziemię. Nie widziałem sensu, by dalej tu siedzieć, więc ruszyłem wolnym krokiem w kierunku Akademii. Noc była zdecydowanie moją ulubioną porą doby. Żadnych driad, nimf czy leśnych elfów, lubujących się w słońcu. Choć były także wyjątki, które odstawały od stereotypowych zachowań swoich ras. 
Już przed wejściem zwróciłem uwagę na ciemnowłosego osobnika. Był nieco zagubiony, próbował porozumieć się miejscowymi istotami, jednak one nie rozumiały języka ludzi. Z tego co zrozumiałem, próbował odnaleźć się w miejscu, do którego w snach przywiodła go nasza dyrektorka. Bardzo rzadko zjawiali się tu ludzie, którzy mieli w sobie magię, gotową by rozwinąć jej moc. Słyszałem plotki, że w świecie ludzi magia całkowicie wymarła, jednak osobnik znajdujący się tuż przede mną całkowicie temu zaprzeczał.
- Zgubiłeś się? - zapytałem, zwracając na siebie jego uwagę. Odwrócił się do mnie, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Nie podobało mi się to, jednak powstrzymałem swoją niechęć i nie cofnąłem się nawet o pół kroku. Nieznajomy kiwnął jedynie głową w odpowiedzi, nie spuszczając ze mnie wzroku. Irytującego, przeszywającego na wskroś, jakby był w stanie widzieć wszystko co znajduje się zarówno w moim sercu, jak i głowie. Przedłużająca się cisza, sprawiała, że było między nami niezręcznie. Może uznał, że znam wyłącznie kilka słów w języku ludzi? To bywało mylące, mało kto przejmuje się ich rasą. Akurat tak się stało, że miałem to wątpliwe szczęście spędzić w świecie ludzi parę dobrych lat. To był miły czas, jednak w głównej mierze dlatego, że tak łatwo szło mi ograć ich w pokera. Przy okazji nauczyłem się paru przydatnych zwrotów, choć nie mógłbym powiedzieć, że znam ten język perfekcyjnie.
- Jestem Alan Marble - przedstawiłem się, wyciągając w jego kierunku rękę. 
- Orion Miracles. - Uścisnął moją dłoń, mocno, stanowczo, jakby było to pierwotną demonstracją siły. Choć przeczuwałem dlaczego tak mogło być. W końcu moja skóra także zareagowała, stała się nagle jakby twardsza, cięższa, kamieniała pomimo mojej woli, by zachować się przyjaźnie i nie przejmować się takim banałem jak "uściśnięcie dłoni na powitanie". Westchnąłem zażenowany, pospiesznie chowając rękę za plecami, czekając aż naturalna reakcja mojego organizmu, zakodowana w genach rasy przeminie. Zdenerwowanie próbowałem ukryć wymuszonym, miłym uśmiechem, choć możliwym było, że prezentowałem się bardziej przerażająco niż sympatycznie.
Przecież nic nie mogłem na to poradzić. Zarówno ja, jak i Orion, narodziliśmy się z pewnym uprzedzeniem do ras, które zostało przekazywane z pokolenia na pokolenie. Było to w nas tak silnie zakorzenione, że już nikt nawet nie pamięta, co wywołało pierwsze konflikty. Zrobiłem małe poszukiwania natrafiłem na pewien trop, w którym może kryć się ziarno prawdy. Setki lat temu, ludzie więzili gargulce i wykorzystywali jako elementy ozdobne dachów. Nazywali je bodajże "rzygaczami". Co to w ogóle za nazwa?
Znieruchomiałem na chwilę, szukając w pamięci odpowiednich słów w języku ludzkim, by bez przeszkód móc się porozumieć z nowo przybyłym. Dawno nie posługiwałem się tym językiem, więc część z nich zapomniałem, a część zatraciła swoje pierwotne znaczenie, zlała się z innymi słowami, innymi językami, z którymi przez lata miałem do czynienia. Zapewne straciłem w owym zamyśleniu poczucie czasu, bo Orion, zniecierpliwiony, zaczął pstrykać palcami przed moją twarzą, próbując wyrwać mnie z typowego otępienia.
- Przepraszam - zaśmiałem się nerwowo. Nie potrafiłem panować nad swoją naturą gargulca, która ujawniała się przy każdej możliwej okazji, dosłownie zamieniając mnie w kamień. - Jak chcesz, oprowadzę cię - zaproponowałem.

<No Orion, co powiesz na oprowadzenie po szkole przez różowego baranka? (białe króliczki się skończyły) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz