No ładnie. Jakieś przerośnięte kocisko postanowiło mnie uraczyć swoją włochatą, cuchnącą gorącym oddechem, sympatią. Było to co najmniej dziwne, bo zwierzęta, jak wcześniej wspominałem, za mną nie przepadały. Ten kotek jednak zdawał się być nie dość, że z innego świata to jeszcze przyzwyczajony do dziwnych stworów. Nie wiadomo w końcu kim dokładnie była moja towarzyszka, co takiego przeżyła i kogo znała. Nigdy nie snułem bezsensownych hipotez, nie domyślałem się kto kim był, co robił i dlaczego. Wolałem po prostu podglądać.
- Ta, tak. Jesteś fajny i też cię lubię, a teraz psik - rzuciłem do lwa, który wciąż dyszał mi w twarz, zadowolony niezmiernie z naszego spotkania.
- No teraz to na pewno się odczepi - stwierdziła dziewczyna, spoglądając na nas z widocznym rozbawieniem, które z jakiegoś powodu chciała maskować. Tylko po co? Przecież okazywanie emocji jest ważne, pozwala nam wyrażać siebie, żyć ze sobą w zgodnie. Okazując złość - oddajemy jej część, sympatię - wzmacniamy ją... To było potrzebne, przecież duszenie wszystkiego w sobie było niezdrowe... Dlaczego każdy przy mnie chciał zachowywać kamienną twarz, co? To było bynajmniej przygnębiające.
Ruszyłem z westchnieniem znów w stronę Akademii. Tym razem obok mnie szła dziewczyna, a kawałek za nią stąpało cicho wielkie lwisko. Z krótkiej wymiany zdań dowiedziałem się, że dziewczyna ma na imię Yael i jest jedną z przedstawicielek dzikich elfów. W gruncie rzeczy lubiłem jej pobratymców. Davadriin mieli w sobie pewien rodzaj szczerości i otwartości, którego brakowało pozostałym dwóm z elfich podras. Weźmy na przykład takie Wysokie elfy. W większości każdy był tam szlachetką, jakimś tam księciem czy królem jakiegoś zadupia, które było niewiele większe od średniej, ludzkiej wiochy. Każdy z nich tak czy siak uważał siebie za kogoś nadzwyczajnego, wybitnego i ważnego, co z kolei stawiało całą resztę gdzieś pod nimi. Tylko przez krew, której nawet bardzo zdesperowany wampir by się nie chwycił. Drowy zaś miały to do siebie, że bliżej im było do lamii czy demonów niż do elfów. Lubiły te swoje trujące, ziejące wilgocią dziury, w których uwielbiały knuć i spiskować. Zaproszenie od takowego na herbatkę często powinno mieć dopisek "zamów sobie trumnę w pakiecie do ciastek". Dzicy natomiast byli po prostu normalni. Pracowali kiedy musieli, bronili się jak to było potrzebne, zalewali swoje smutki i wylewali gorzkie żale siedzącemu obok bez względu na to czy był krasnoludem, człowiekiem czy nie wiadomo czym.
- A oto i nasza cudowna Akademia oraz przewspaniałe miasto - poinformowałem, choć w mojej wypowiedzi było sporo sarkazmu. Owszem miasto było przyjemne. Była tu robota dla tego, kto robić coś chciał i nawet można było złapać coś dobrze płatnego. Było gdzie się zatrzymać, a istoty jednak posiadały wzajemny próg tolerancji, szczególnie dla nowych, co z kolei niwelowało takie przeganianie kogoś z miejsca na miejsce. Oczywiście idealnie nie było, bo wszędzie zdarzały się męty, buraki i taborety... Niektórzy woleli kogoś obić i zabrać co miał przy sobie. Tak było jednak wszędzie, a w większości na szerszą skalę niż tu. Tu przynajmniej nikt łba ci nie ukręcił... No chyba, że nie był stąd.
- Spore - wymamrotała dziewczyna i skrzywiła się. Miałem wrażenie, że niezbyt dobrze czuła się w tłumach.
- Mieszka tu dość sporo różnych istot, więc i miasto musi być odpowiednio duże. Ponoć powiększyło się kiedy część uczniów zamiast opuścić Akademię i wrócić do siebie, postanowiła zostać - wyjaśniłem.
- Dlaczego ktoś miałby tu zostawać na stałe?
Oboje usiedliśmy na trawie, mając wciąż przed sobą miasto. Mimo później pory w niektórych domostwach i karczmach wciąż świeciło się migotliwe światło świec i oliwnych lamp. Tworzyło to dziwną łunę... Przypominało mi to cmentarz po święcie zmarłych w moim świecie... Miliony zniczy poukładane na grobach... Małe światełka ku pamięci tych co odeszli, których według ludzi już między nimi nie było... Problem w tym, że nadzwyczaj często byli... Chodzili, patrzyli, słuchali, nie wiedząc nawet skąd są, gdzie znajdują się ich groby i czy ktoś na nie przychodzi.
- Nie dla wszystkich jest powrót - wzruszyłem ramionami. - Wielu z nas ma nieciekawą przeszłość i nie ma domu, do którego mogłoby wrócić. Część znajduje ten dom tutaj, czasem z kimś, kogo nie mogą zabrać do swojego świata lub ruszyć do jego. Czasem, jak w moim przypadku, pochodzi się ze świata, gdzie w istoty nadprzyrodzone, magiczne nawet się nie wierzy. Przez to nie ma tam dla nas tak naprawdę miejsca - uśmiechnąłem się gorzko na wspomnienie paniki jaką wywołało moje pojawienie się. - Ale mi się dziś wzięło na melancholię - warknąłem sam na siebie. - Zazwyczaj tak nie smęcę. A teraz chodź. Znajdziemy ci jakiś kąt do spania. Pasuje, żebyś rano była dość żywa, by ruszyć na zajęcia, bo w końcu któryś z duchów sam się o ciebie upomni, a to bywa niezbyt miłe.
<Yael, jakieś preferencja co do miejsca zamieszkania? Jak coś to ja sobie pomieszkuję w niedużej karczmie na uboczu...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz