Przyszłość przedstawiała się nieciekawie. Nie bardzo wiedziałem co tu robię, po co tu jestem, dlaczego i po jaką cholerę pcham się do świata, tak różnego od mojego. Nie ma tutaj ani internetu, ani autobusów. Założę się, że ludzie i w sumie nieludzie jeżdżą dorożkami, dyliżansami czy coś takiego. Westchnąłem w duchu, pora się zacząć przyzwyczajać, Orion. Sam się tu pchałeś i co? Po jaką cholerę? Pocieszyłem się myślą, że przynajmniej jest kanalizacja. Tyle dobrego. Och. Czyli tak czy siak czekało mnie spotkanie z dyrektorką, którą pewnie nie ma o tej godzinie. Przyjrzałem się ciemnym drzwiom, za którymi czekała moja przyszłość. Powstrzymałem odruchową chęć skrzywienia się. Nie lubiłem być zależny od cudzych wyborów. Chociaż nazywało się to ładnie, nawet jeżeli biły od tego miejsca przyjemne, delikatne wibracje nie nastawiłem się do niego negatywnie. Musiałem dowiedzieć się, gdzie mogę się przespać przez kilka pierwszych dni, a potem poszukać czegoś na własną rękę. W teorii ze swojego świata zabrałem trochę gotówki, ale znając życie tutaj używają zupełnie innej waluty, a moje banknoty będą bezwartościowe. Pocieszałem się myślą, że może uda się szybko znaleźć jakąś robotę i nie głodować przez dłuższy okres czas. Na pewno przyda się w tym świecie nakładanie run, tylko wypadałoby język poznać, bo z tym może być krucho. Nie wiedziałem nawet, czy zdołałam się dogadać chociaż z tutejsza dyrektorką, bo równie dobrze może mojego języka nie znać. A ja, łamaniec językowy przez następne parę lat może i uda mi się ogarnąć go w stopniu w miarę komunikatywnym, ale do końca życia już będę pewnie kaleczył wymowę.
- Możesz na kilka nocy zatrzymać się u mnie. Oczywiście, jeżeli chcesz - zaproponował, pocierając nerwowo kark. Odetchnąłem w pewien sposób z ulgą. Dzisiaj pewnie dyrektorki nie było, a chłopak wyraźnie zaznaczał, że ogarnianie akademika może trochę potrwać. A fakt, faktem, że spanie na tutejszym dworcu autobusowym mi się nie uśmiechało. Wróć, tutaj przecie czegoś takiego nie było. Potem nadeszło skrępowanie, znałem go dopiero od kilkunastu minut i nawet jeżeli wydawał się przyjazny, to nie powinienem włazić mu do domu po ledwie godzinie znajomości.
- Dziękuję - podziękowałem szczerze, zastanawiając się co mógłbym jeszcze dodać, ale milczenie się przedłużało i ostatecznie nic więcej nie powiedziałem.
- To ja idę, wrócę niedługo, poczekaj tutaj - powiedział Alan i zwiał, pewnie na lekcje, o której wspominał. Skoro zyskałem godzinę, powinienem spożytkować ją na zapoznanie się z terenem, który do tej pory był mi obcy. W sumie - obcy jest nadal, ale już niedługo. Skierowałem się w stronę podziemi, podziwiając widoczne od samych bram morze ognia. Temperatura wyraźnie była tutaj wyższa, podobnie jak stężenie magii, ale miejsce nęciło, kusiło, zachęcało do odwiedzania. Dlatego ostrożnym, ale za to wartkim krokiem ruszyłem przed siebie, szukając wzrokiem run wyrytych na ścianach, starając się je zapamiętać. Żałowałem, że nie mam ze sobą żadnego notatnika, żeby je przerysować. W sumie nie wiem, w którym momencie zaczął palić się mój rękaw, ale zaraz po zorientowaniu się zerwałem z siebie bluzę. Do jasnej anielki, jakim cudem? I wtedy zauważyłem faceta z ognia, który wpatrywał się ze mnie z irytacją.
- Zjeżdżaj - warknął pod nosem, a ja zrozumiałem czemu zapaliła się bluza. Musiał mnie dotknąć, nie czekałem na ponowne ostrzeżenie, zwiałem gdzie pieprz rośnie, ignorując piekącą prawą rękę. Ostatecznie przybyłem na spotkanie przed czasem, tyle dobrego. Po chwili pojawił się Alan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz