Przyglądałem się z zadowoleniem drobnemu gryzoniowi, który niecierpliwie wiercił się w moich dłoniach. Malutkie ciałko z szybko bijącym serduszkiem skupiło moją uwagę na tyle, że nie dostrzegłem zniknięcia Adriela. Byłem w stanie myśleć jedynie o ciepłym mięsku i płynnej krwi, którą zaraz będę mógł uraczyć swoje podniebienie.
Nacisnąłem mocniej palem na gardziołko, odchylając główkę myszy do tyłu. Maleństwo wyczuwało, co chciałem zrobić. Zaczęło wiercić się, próbowało wyrwać z mocnego uścisku palców, piszczało głośno i przeraźliwie. Przez chwilę zrobiło mi się nawet żal przestraszonego stworzonka, jednak trwało to zaledwie sekundy. Cały ten smutek i żal skończyły się w momencie, gdy odchyliłem główkę na tyle mocno, że usłyszałem cichy dźwięk pękania kręgów szyjnych. I to był koniec. Nastała wokół mnie cisza przerywana jedynie cichym szumem wiatru, zapraszającego do zabawy zielone liście znajdującej się nieopodal Puszczy.
Nie zastanawiając się długo, wbiłem pazur w miękki brzuszek, rozrywając pokrytą futerkiem skórę. Zlizałem szybko z palca spływającą krew, nie chcąc by zmarnowała się choć odrobina wciąż ciepłej krwi. Przyssałem usta do otwartej ranki, mrucząc z zadowoleniem, gdy poczułem na języku metaliczny posmak. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak bardo lubowałem się w tym. Myszy były drobne, ich mięśnie były twarde, żylaste. Krew nie smakowała najlepiej, zanieczyszczona odpadkami, którymi na co dzień żywiły się gryzonie. Mimo to, nie potrafiłem przestać polować, a następnie, rozkoszować się wątpliwie przyjemnym smakiem. Przynajmniej jeden dzień w tygodniu poświęcałem na siedzenie przed zamieszkałymi norkami, czekając na okazję. Zastygałem w bezruchu i udawałem posąg, co z racji mojej natury wychodziło mi doskonale. Spędzałem tak czas, dopóki nie udało mi się czegoś złapać lub osoby trzecie nie przeszkadzały mi w tym pasjonującym zajęciu. Niekiedy, tak jak Adriel, pomagali mi w łowach. Płoszyli myszy, by ułatwić mi zadanie. Wystarczyło tylko, by gryzoń wyściubił z norki swój maleńki nosek, a był stracony.
Oblizałem palce, rozglądając się wokół. Dostrzegłem jasne włosy, odbijające blask księżyca. Duch z pewnością był widoczniejszy, gdy zachodziło słońce. Powinienem mu podziękować za pomoc, choć wiem, że przyszłoby mi to z trudem. Nie przepadaliśmy za sobą, a przynajmniej było to jednostronne. Bardziej racjonalne i szczere byłoby, gdybym powiedział, że to JA za nim nie przepadałem. Już od pierwszego dnia tutaj.
Do Akademii trafiłem przypadkowo. Standardowo miałem ten sam, powtarzający się każdej nocy sen. To miejsce wzywało mnie do siebie, wabiło, a jednocześnie otworzyło mi oczy. Pomyślałem wtedy, dlaczego miałbym tego nie wykorzystać? Nie nauczony tego co mi wolno, a czego nie, nie mając zielonego pojęcia o ograniczeniach moich umiejętności - spróbowałem przemiany. Co tu dużo mówić. Skutki były katastrofalne. Trafiłem w trybie natychmiastowym pod skrzydła Aphisa, tutejszego uzdrowiciela. Jednak zanim to nastąpiło, musiałem czekać w holu Akademii, czekając aż skończy zajęcia i udzieli mi pomocy. Moje życie nie było zagrożone, przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim myślałem że jest. Bardziej na tym ucierpiała moja duma. A to wszystko za sprawą tego nieznośnego ducha, który w głębokim poważaniu ma pewne taktowne zachowania.
Gdy mnie ujrzał… Nie próbował nawet powstrzymać śmiechu. Śmiał się w głos, trzymając dłonie na brzuchu, gdy rozbolała go przepona. Zapewne gdyby był w stanie wydusić siebie z jakieś słowo, nie szczędziłby szyderczych komentarzy zaadresowanych w moim kierunku. Nie wiedziałem jak wyglądałem, nie próbowałem szukać swojego odbicia, by się przekonać, jak bardzo wszystko potoczyło się nie tak, jak planowałem. Domyślałem się tylko, że nawet driady po ataku ognistych smoków prezentują się lepiej. Nie żeby kiedykolwiek wyglądały dobrze.
W każdym razie po tym wydarzeniu zacząłem pałać swego rodzaju niechęcią do tej niemalże przezroczystej istoty. Nie wiedziałem jak powinienem reagować na jego zachowania. Nigdy nie lubiłem bliskości czy dotyku, a Adriel często przekraczał tę niewidzialną granicę, którą wokół siebie wytoczyłem. Nawet Dei nie próbowała tego robić, widząc jak zamykam się w sobie i coraz trudniej do mnie dotrzeć. Dosłownie zmieniałem się w kamień. Ducha jednak zupełnie to nie interesowało. W końcu, kolidowało to z jego interesami. Zadrżałem na samą myśl o przenikającym chłodzie, przed którym nie chroniła mnie nawet moja kamienna skóra.
Westchnąłem zniecierpliwiony, dłubiąc czubkiem buta dziurę w ziemi, czekając aż Ad skończy rozmawiać z nowymi uczniami. Chciałem mieć to za sobą i wrócić do domu, gdzie Dei wciąż w najlepsze spała. Albo spał.
Zmrużyłem oczy, przyglądając się uważnie nowicjuszom. O ile Elf wyglądał na silnego i zdystansowanego, tak Nimfa prezentowała się zdecydowanie zbyt… Delikatnie. Nie wiedziałem zbyt wiele o Nimfach, jednak nie cieszyły się zbytnią sympatią ze strony Driad, które były bezwzględne, sprytne i całkowicie zdominowały Puszczę. Miałem tylko nadzieję, że sobie poradzi i nie zostanie “zmiażdżona”.
Warknąłem cicho, gdy Adriel odłączył się od tamtej dwójki i podszedł do mnie, uśmiechając się w taki sposób, który sprawiał, że moje serce było niespokojne. Oczekiwałem nieprzyjemnej uwagi czy sarkastycznego powiedzonka, które miałoby w jakiś sposób mnie ugodzić.
- Chciałem podziękować za pomoc, od dwóch dni nie byłem w stanie wypłoszyć tej myszy - mruknąłem mało sympatycznie, choć naprawdę starałem się brzmieć mniej gburowato niż zwykle. Mierzyłem go uważnym spojrzeniem, starając się przewidzieć jego kolejny ruch, by przygotować się na ewentualną obronę.
<Doceń moje podziękowania, Ad>
<Doceń moje podziękowania, Ad>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz