To było irytujące. Poprawka - to było idiotyczne. Do jasnej anielki,
dlaczego musiałem trafić do świata tak durnego, że nie ma tutaj nawet
czegoś takiego jak autobus? Czy ja wymagam samolotu, czołgu, nie wiem,
odrzutowca?
Uwielbiałem studiować historię, ale przeżyć ją na własnej
skórze, to zupełnie co innego. Zdecydowanie nie moje czasy. Jak się
spytałem jakiegoś tubylca, kanibala jeszcze pewnie, bo nie wierzę, że to
cywilizowana mieścina, o rozkład jazdy tego cholerstwa zostałem
potraktowany znakiem krzyża. Brakowało tylko, żeby powiedział ,,Idź
precz, Szatanie", chociaż mężczyzna burknął coś pod nosem, języka nie
znałem - więc równie dobrze mógł ze mnie wyganiać od razu złe duchy.
Prychnąłem i skierowałem się piechotą w stronę lasu. Gdzie las tam
droga, gdzie droga tam miasto, gdzie miasto tam cywilizacja. Znajdowałem
się w tym świecie od pół godziny, a mój zapas cierpliwości przygotowany
na tę okazję zdecydowanie za szybko się wyczerpywał. Jeszcze trochę, a
zacznę po prostu warczeć na idących ludzi, którzy gapili się na mnie,
podczas gdy szedłem leśnymi ścieżkami. Jak tak dalej pójdzie rozpocznę
odwrót taktyczny, przełknę (resztki) dumy i udam się w jedną stronę z
powrotem do domu. Do autobusów. Do łóżka. Do dobrej herbaty.
Jęknąłem w
duchu, kontynuując uparcie marsz, przeklinając wrodzoną skłonność do
chomikowania. Głupi bagaż, wypełniony po brzegi różnym i różniejszym
cholerstwem. Zanim doszedłem do jakiejkolwiek osady minęło pół dnia.
Dziękowałem Livernell, że siostra była na tyle inteligentna, żeby nie
wysadzić mnie jeszcze dalej. Durna zdolność tworzenia portali czy
tam przejść, pozwalała jej wyczyniać cuda (co uporczywie
udokumentowałem, badając strukturę magii), ale w praktyce nigdy nie
wiedział człowiek po przejściu gdzie dokładniej wyląduje.
Zrezygnowany
rozejrzałem się wokoło, przechodząc przez wielką bramę miasta. Wyglądało
przyjaźnie. Może średniowiecznie, może niekoniecznie czysto, ale nie
śmierdziało za bardzo, istoty dziwne i dziwniejsze nie sprawiały
wrażenia aż tak groźnych, jak sobie wyobrażałem. Nie jest źle, tym
bardziej, że z zainteresowaniem śledziłem wszystkie czynności związane z
magią, które pojawiły się w moim polu widzenia. Od razu było widać, że
jest to miejsce silnie związane z magią. Pokręciłem się trochę, ale dość
szybko zrozumiałem, że nie jestem w stanie zrozumieć rozkładu ulic.
Błąkałem się do zmroku, zanim ktoś, z kim porozumiewałem się na migi,
wskazał mi kierunek. Zapisać w myślach - nauczyć się języka, bo zginę
śmiercią bolesną, zagryziony przez szczury i inne twory kanalizacyjne,
tfu, tutaj są chyba wyłącznie rynsztoki? Skierowałem się w stronę
akademii, jak na złość zdążyło się rozpadać, całkiem ściemnić i
ostatecznie mnie dobić. Udało mi się wejść nawet do środka, drzwi nikt
nie pilnował i całe szczęście. Pytanie miesiąca, gdzie ja mam się udać
teraz i do kogo? Mogłem o tym pomyśleć wcześniej.
- Zgubiłeś się? - Usłyszałem czyjś głos, odwróciłem się i przyjrzałem się jego właścicielowi.
- Zgubiłeś się? - Usłyszałem czyjś głos, odwróciłem się i przyjrzałem się jego właścicielowi.
<Ktosiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz